czwartek, 14 lipca 2011

„Czarny Książę” – afery ciąg dalszy









Afera Czarnego Księcia/Barona/Rycerza, o której pisałem już w artykule pt. Afera „Czarnego Rycerza”, ma swój ciąg dalszy. Przypominam Czytelnikowi, że chodzi o tajemniczy obiekt lub nawet kilka obiektów kosmicznych, które orbitowały wokół Ziemi wysyłając dziwaczne sygnały radiowe na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. Nieoceniony nasz współpracownik, Pan mgr Jerzy Lebiedziewicz nadesłał nam znowu niezwykle ciekawe informacje na temat dziwnych obiektów kosmicznych obserwowanych na pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia. I tak:

1. Informacja z Głosu Olsztyńskiego z dnia 2 grudnia 1958 roku

6 TAJEMNICZYCH SATELITÓW

Zdaniem prof. W. Houstona, kierownika stacji obserwacji satelitów w Manhattan (Kansas, USA) tajemniczy satelita obiegający Ziemię nad jej biegunami co 104 i pół minuty, nie jest jedynym „milczącym satelitą” na orbicie. Prof. Houston powiedział, że jeszcze kilka miesięcy temu jego obserwatorium otrzymało od Smithsonian Institute polecenie śledzenia kilku innych milczących satelitów.

Profesor uważa, że są to amerykańskie sputniki, których nadajniki radiowe nie działają. Jego zdaniem jest ich 4 lub 6. Bez sygnałów radiowych obserwacja i identyfikacja obiektów na orbitach jest bardzo utrudnione.

Nieznany obiekt obiegający Ziemię obserwowany jest już od miesiąca. Lotnictwo amerykańskie uważa, że jest to pewnie satelita wystrzelony przez Marynarkę USA, o którym marynarze zupełnie zapomnieli. Rzecznik Marynarki USA z kolei oświadczył kategorycznie, że milczący sputnik należy do Lotnictwa – „oni zawsze tracą Discovery” – zakończył. (sch)

2. Informacja z Głosu Olsztyńskiego z dnia 5 grudnia 1958 roku, s. 1:

TAJEMNICZE SYGNAŁY RADIOWE ZNÓW ODEBRANO W ANGLII I USA

Londyn. Inżynierowie radiostacji Agencji Reutera pod Londynem odebrali w czwartek (4.XII.1958 r.) na częstotliwości 30 megacykli (30 MHz) sygnały radiowe nieznanego pochodzenia. Czas trwania sygnałów wynosił 4 sekundy. Seria tajemniczych, świergotliwych „biip – biip” powtarzała się co 55 sekund. Słyszalność była dobra.

We wtorek sygnały o częstotliwości 20 megacykli (20 MHz) odebrała stacja kontroli radiowej zakładów Lockheed w Kalifornii.

3. Informacja z Głosu Olsztyńskiego z dnia 6 grudnia 1958 roku, s. 1:

TAJEMNICZE SYGNAŁY NIE USTAJĄ

Nowy Jork. W stacji radio-obserwacyjnej San Antonio (Teksas) oznajmiono w czwartek wieczorem, że od dwóch dni odbierano regularne, nie słyszane dotąd sygnały , podobne do sygnałów nadawanych przez radzieckie sztuczne satelity. Dr Paul Seabave, szef zespołu obserwatorów oświadczył, że nie jest wykluczone, że w przestrzeni kosmicznej znajduje się jakiś sztuczny obiekt.

4. Mały Słownik Astronautyczny, Warszawa 1960, s. 41:

Discoverer I noszący oficjalną nazwę 1959 Beta wystrzelony 28 lutego 1959 przestał istnieć 5.III.1959 roku po pięciu dniach krążenia. Pomimo wątpliwości, czy 1959 Beta wszedł rzeczywiście na orbitę spowodowanych tym, że zawiodła łączność radiowa z satelitą, nowsze dane wskazują iż 1959 Beta naprawdę krążył dookoła Ziemi po torze satelitarnym.

5. Głos Olsztyński z czwartku, 4 grudnia 1958 roku, nr 288/2204:

UCZENI AMERYKAŃSCY ZAREJESTROWALI TRAJEMNICZE SYGNAŁY Z RAKIETY, KTÓRA LECIAŁA W KIERUNKU MARSA

Waszyngton. W środę (3.XII) odbyło się w Waszyngtonie posiedzenie amerykańskiej rady do spraw astronautyki i przestrzeni kosmicznej. Naradzie, w której wziął udział prezydent Eisenhower, towarzyszyły pogłoski iż uczeni amerykańscy zarejestrowali „jakieś tajemnicze sygnały radiowe” nadane na częstotliwości 20.003 megacykla (20,003 GHz) „podobne do sygnałów wysyłanych przez Sputnika nr 1, ale nie takie same.

Redaktor czasopisma „Missiles and Rockers”, Erik Bergaust, oświadczył we wtorek po południu w Pitisburgu, że uczeni amerykańscy wyśledzili w końcu ubiegłego miesiąca (tj. listopada) jakąś rakietę, która przeleciała w pobliżu Księżyca i poszybowała dalej w kierunku Marsa.

Oświadczenie to wywołało sporą sensację, ale nie zostało oficjalnie potwierdzone ani przez ministerstwo obrony USA, ani przez amerykańską agencję astronautyki i przestrzeni kosmicznej (NASA). Przedstawiciele Pentagonu i NASA oznajmili reporterom oznajmili reporterom, że nie wiedzą na czyich obserwacjach oparł Bergaust  swoje oświadczenie.

Tematem środowego posiedzenia rady do spraw astronautyki i przestrzeni kosmicznej nie były tajemnicze sygnały, ale spór pomiędzy siłami lądowymi i NASA o podział funduszy na budowę rakiet i o specjalistów od techniki rakietowej.

Tyle przekazy prasowe.

Na temat Czarnego Księcia pisał także Mistrz Lucjan Znicz-Sawicki w swej książce Cywilizacje nieludzkie, wyd. Amber, Warszawa 2002, któremu poświęca on cały 14. rozdział tej pracy. Mistrz pisze w nim m.in. o tajemniczej katastrofie statku kosmicznego Apollo-13 w kwietniu 1970 roku, kiedy to niemal cały świat zamarł w oczekiwaniu na powrót astronautów. Następnie opisuje on równie niezwykłą katastrofę radzieckiego satelity Kosmos 954, który rozleciał się w atmosferze nad Kanadą zasypując radioaktywnymi szczątkami modułu energetycznego teren w okolicy Yellowknife w styczniu 1978 roku.

Przypomnijmy, że Kosmos 954 – to był radziecki satelita typu RORSAT z reaktorem jądrowym na pokładzie. Paliwo jądrowe, podczas nieudanego wyrzucenia na wysoką orbitę, pozostało na pokładzie i spadło na Ziemię wraz z satelitą 24 stycznia 1978 roku. Satelita spadł w okolicach Wielkiego Jeziora Niewolniczego w północno-zachodniej Kanadzie rozrzucając materiał radioaktywny na powierzchni 124 tys. km². Poszukiwania satelity prowadziły z lądu i powietrza zespoły amerykańsko-kanadyjskie aż do października, gdy ochłodzenie i lody spowodowały zaprzestanie poszukiwań. Udało się odnaleźć 12 większych części wraku z szacunkową zawartością tylko 1% paliwa, których radioaktywność wynosiła 1,1 Sv/h. Poszukiwania i prace zabezpieczające zostały oszacowane na 15 milionów dolarów, a rachunek został wystawiony rządowi ZSRR na sumę 6 041 174,70 USD. Choć jedynie niecała połowa tej sumy została zapłacona (3 miliony), to i tak wywołało to wielkie zdziwienie ze względu na fakt, że ZSRR w ogóle przyznał się do utraty satelity. (Wikipedia)

W Kwadracie XY

Następnie opisuje on perypetie radzieckich i amerykańskich misji marsjańskich, które milkły w tzw. Kwadracie XY. Czym był ten zakazany obszar? Mistrz pisze tak:

Przy tej analizie [wypadków marsjańskich sond eksploracyjnych] wykryto jeszcze jedną rzecz: szczególnie duża liczba katastrof rozegrała się w rejonie odległym od Ziemi o 56.000.000 km, który pracownicy NASA ochrzcili Kwadratem XY. Spotkało to m.in. Marinera 7, Marinera 8, Sondę 2, Vikinga 2, Marsa 1… Czy to nie za dużo jak na taki stosunkowo niewielki kwadrat? Już po pierwszych uszkodzeniach, które miały miejsce jeszcze ćwierć wieku temu (i traktowane wówczas były jako „ściśle tajne”) rozpoczęto poszukiwanie przyczyn tych skoncentrowanych w jednym rejonie nieba katastrof. Z początku zakładano działanie szczególnie silnego pola magnetycznego. Mimo jednak wielu miesięcy poszukiwań za pomocą specjalnie w tym celu skonstruowanych aparatów nie udało się takiego pola wykryć. […]

Powiem krótko – rozwaliła się także hipoteza mówiąca o działaniu wiatru słonecznego czy gęstego pyłu kosmicznego w tamtym rejonie nieba. Nie znaleziono żadnego śladu działania tych czynników kosmicznej „pogody”.

W roku 1998 sześciu amerykańskich fizyków pod kierownictwem Johna D. Andersona z JPL w Pasadenie i Michela Nieto z Los Alamos przypuściło nowy szturm na tajemnice Kosmosu. W oparciu o skrupulatne porównania trajektorii (założonych z rzeczywistymi) Pionierów 10 i 11 oraz sond Ulisses i Galileo doszli do wniosku, że na lot tych wszystkich sond musi mieć wpływ jakaś nieznana dotychczas i nieuwzględniana w rachubach siła, która może nawet doprowadzić do odkrycia jakiegoś nowego prawa fizycznego.
- Uważam to po prostu za niesamowite – stwierdził poproszony o komentarz na temat Kwadratu XY kierownik techniczny programu Viking John Casani. – Odnosi się wrażenie, jakby nieznany nam pirat tam w górze zawsze dokładnie wiedział, kiedy zamierzamy w tą stronę Kosmosu coś wysłać.     

Zaraz potem przechodzi on do sprawy Czarnego Księcia. Pozwolę sobie zacytować te najważniejsze fragmenty tego rozdziału:

[…] Kto uwierzy, że gdzieś w okolicach Marsa żeruje na niebie Wielki Upiór Galaktyczny, odżywiający się pojazdami kosmicznymi? – dworowali sobie naukowcy. A tymczasem już w 1966 roku znaleźli się ludzie, którzy ten żart potraktowali całkiem serio. Z tym, że upiorowi nadali inną nazwę: Czarny Książę.

Nazwę tą wymyślił Jacques Vallée, który w 1966 roku w jednej ze swych publikacji zasugerował, że „wokół Ziemi krążą osobliwe, nierozpoznane satelity, z których co najmniej jeden porusza się w kierunku przeciwnym, niż wszystkie inne satelity wysłane w Kosmos przez ZSRR i USA.” Ale co to za wyróżnik: „kierunek przeciwny”? Chodzi o to, że sztuczne satelity Ziemi wystrzeliwane są w kierunku obrotu Ziemi wokół swej osi (z zachodu na wschód – dop. R.K.L.) tak aby na ich prędkość początkowa składały się dwa czynniki: działanie samego silnika rakiety oraz prędkość obracającego się wraz z Ziemią kosmodromu. W ten sposób wielekroć mniejszym wysiłkiem można osiągnąć nieodzowną dla satelity Pierwszą Prędkość Kosmiczną. (Czyli VI wynoszącą 7,9 km/s – dop. R.K.L.) Trzydzieści trzy lata temu jednak, gdy Vallée pisał o swym Czarnym Księciu, nie chodziło tylko o wysiłek: ówczesna kosmonautyka nie była w stanie osiągnąć Pierwszej Prędkości Kosmicznej bez wspomagania silnika prędkością obrotu Ziemi. Przy zastosowaniu znanych wówczas napędów każdy satelita wystrzelony „w tył” natychmiast spadłby na Ziemię. A ten sobie swobodnie krążył. Całkowicie pod prąd. I w dodatku nikt (a w tym czasie w grę wchodziły tylko dwa mocarstwa kosmiczne: Związek Radziecki i Stany Zjednoczone) nie chciał się do niego przyznać. Czy nie zasłużył sobie w pełni na egzotyczną nazwę Czarnego Księcia?

Zagadkowe „przerwy w pracy” na orbicie

… i Mistrz cytuje dalej dziwne wydarzenia, które rozgrywały się w Kosmosie, a które przytoczę tutaj w skrócie:

1. 15 maja 1963 roku Gordon Cooper lecąc nad Hawajami w pojeździe Mercury słyszy jakieś dziwne głosy rozmawiające w nieznanym mu języku. W ogóle w języku nieznanemu nikomu na Ziemi
2. 1 czerwca 1965 roku doszło do opóźnienia startu Gemini 9 ze względu na interferencję fal radiowych niewiadomego pochodzenia…
3. Styczeń 1962 roku – zamilknięcie satelitów ANNA i Transit 4B z niewyjaśnionych przyczyn. Satelity te później same się włączyły i podjęły normalnie pracę…
4. 16 lipca 1963 roku, satelita Telstar 2 przerywa pracę na miesiąc…
5. Rok 1971 – satelita EOL, który pracuje w oparciu o zasadę „nigdy w niedzielę” przez wiele miesięcy.
6. Rok 1975 wyłączyła się automatyczna stacja pomiarowa na Księżycu pozostawiona przez załogę Apollo 14 w roku 1971. Stacja przestała działać regularnie od marca 1975 roku, a następnie wyłączyła się całkowicie. Podjęła z powrotem pracę w dniu 19 lutego 1976 roku i po miesiącu pracy wyłączyła się całkowicie.
7. Rok 1968 – satelita Pegasus. Usiłowano wyłączyć go, ale odmówił posłuszeństwa, poczym zaczął zakłócać komunikację radiowa z innymi satelitami. Wyłączono go dopiero w 1978 roku!
8. Sonda Voyager 1 w roku 1978 na drodze od Jowisza w kierunku Saturna zaczęła się nieoczekiwanie jąkać, tzn. występowały krótkotrwałe przerwy w nadawaniu przez nią komunikatów radiowych. „Jąkanie się” urwało się po 4 dniach i sonda pracowała już bez problemów.
9. Sprawa Pioneera 6. Ten satelita wystrzelony 16 listopada 1965 roku zrealizował swój program w czasie pół roku i zamilkł. W styczniu 1986 roku Pioneer 6 nieoczekiwanie podjął znowu pracę i przez godzinę wysyłał sygnały radiowe do Centrum Lotów Kosmicznych NASA.
10. 14 lutego 1993, sonda kosmiczna Ulysses wystrzelona z pokładu STS Discovery w dniu 6 października 1990 roku po minięciu Jowisza zamilkła na 5 godzin, poczym podjęła pracę jakby nigdy nic…
11. Sonda kosmiczna NEAR w dniu 23 grudnia 1998 roku przerwała na 27 godzin pracę i samowolnie zmieniła trajektorię, poczym podjęła łączność z Ziemią i powróciła na zadaną trasę.

No i ostatni spektakularny przypadek tego rodzaju, który miał miejsce już po śmierci Mistrza…
12. … stacja kosmiczna Mir na 24 godziny wyłączyła wszystkie pokładowe komputery poczym włączyła je z powrotem. Do dziś dnia nie wiadomo, dlaczego…

Tyle Mistrz Lucjan. Podejrzewam, że część tych przypadków ma swe źródło w niedoskonałościach konstrukcji satelitów, problemach z zasilaniem ich przez baterie słoneczne czy plutonowe ogniwa paliwowe, fluktuacjach wiatru słonecznego i wiele, wiele innych czynników. Tym niemniej zagadka Czarnego Księcia/Barona/Rycerza nadal pozostaje zagadką i osobiście jestem przekonany, że może to mieć, ale nie musi związek z operowaniem w pobliżu Ziemi jakiejś wyprawy czy nawet kilku wypraw z Obcych Cywilizacji.

Czarny Książę obserwuje nas

Żeby dopełnić ten obraz pozwolę sobie zacytować tutaj artykuł na ten temat, który pojawił się niedawno w internetowym wydaniu rosyjskiej Prawdy.ru:

Aleksander Kazancew, znany autor książek fantastyczno-naukowych, pewnego razu opowiedział o „nieznanym” satelicie zwanym Czarnym Księciem krążącym wokół Ziemi. Autor ten sądzi, że jest to sonda kosmiczna Obcych, posłaniec od Innej Cywilizacji. Wielu ludzi, w tym uczonych, zwróciło uwagę na ta jego hipotezę.

Amerykański astrofizyk dr Ronald Bracewell był pierwszym, który tą hipotezę wziął na serio. W roku 1960 opublikował on studium oparte o swe wnioski wyciągnięte z badań nad praktycznym wykorzystaniem radia. Dane, które uzyskał, wskazują na kilkanaście fenomenów, które miały miejsce w czasie odbioru transmisji radiowych. Uczeni sądzą, że fenomeny te zostały spowodowane przez próby nawiązania łączności pomiędzy Obcymi a mieszkańcami Ziemi.

Zgodnie z teorią Bracewella, próbnik ów ma znajdować się w pobliżu Ziemi od dłuższego czasu. Sonda ta powtórzy nasze radiosygnały jeżeli tylko zwrócimy na to uwagę, ale skomunikuje się z nami tylko wtedy, gdy nastąpi stabilizacja sytuacji politycznej na Ziemi (czyli za jakieś 200 lat) i jeżeli będzie miało miejsce zainteresowanie się kilku pokoleń Ziemian kontaktem z Nimi. Po kontakcie ze swoim centrum kontroli lotów, sonda ta (proponuje przyjęcie dla niej nazwy „informer” – dop. R.K.L.) prześle na Ziemię wiele wartościowych informacji. I wtedy najprawdopodobniej dołączymy do długiego łańcucha cywilizacji, które komunikują się ze sobą od długiego czasu. (Jak widać, jest to nawiązanie do idei Wielkiego Pierścienia z powieści pt. „Mgławica Andromedy” Iwana Jefriemowa – dop. R.K.L.)

Steven Slayton – astronom-amator z Arizony, doniósł o zaobserwowaniu Czarnego Księcia w roku 1958. Obserwując Księżyc przez teleskop, zauważył on czarny, kulistego kształtu obiekt sunący poprzez niebo z dużą prędkością. Obiekt ów poruszał się w linii prostej i znikł, kiedy osiągnął krawędź księżycowej tarczy. Slayton zakwalifikował obiekt jako anomalny.

Wojskowi zażądali od Slaytona informacji na temat elementów ruchu tego obiektu i informację taką uzyskali. Wojskowi wycelowali radary w niebo, ale niczego nie znaleźli. Gazety uznały ten obiekt za meteor, który przeleciał koło Księżyca.

W 20 lat później, inna informacja z miasta Gorki odgrzała zainteresowanie tym obiektem. Tamtejsi astronomowie wykryli ten obiekt, kiedy testowali swój nowy, superczuły sprzęt. Obiekt ten by był dostrzeżony musiałby mieć temperaturę ponad 200°C i zwyczajny sprzęt nie byłby w stanie go wykryć.

Amerykański specjalista wojskowy Tom Erickson opublikował swe wnioski 10 lat później. Uważa on, że Czarnego Księcia nie da się wykryć przy pomocy radiolokatorów, bo jest on pokryty specjalną antyradarową farbą sporządzona na bazie grafitu. W rok później jeden z amerykańskich satelitów znikł z ekranów radarowych. Został on umieszczony na orbicie w niedużej odległości od przypuszczalnej orbity Czarnego Księcia. Najprawdopodobniej satelita ów zderzył się z czarnym przybyszem…

W lutym 1962 roku, John Glenn widział UFO w przestrzeni kosmicznej. Widział on 3 obiekty lecące za jego statkiem. W parę minut później obiekty wyprzedziły go I znikły bez śladu. UFO pokazały się także w czasie innych amerykańskich misji kosmicznych.

W wywiadzie dla „Wiecziernoj Moskwy”, kosmonauta Jurij Romanienko powiedział, że Georgij Greczko i on sam widzieli obiekt śledzący misję Sojuza 6 w czasie dwóch okrążeń Ziemi w grudniu 1977 roku. Jednakże Romanienko powiedeział później, że obiekt ten okazał się być kapsułą zawierającą odpady biologiczne. (NB, podobną historię opowiadał później polski kosmonauta gen. Mirosław Hermaszewski po swoim locie na Sojuzie 30/Salut 6 w lipcu 1978 roku – dop. R.K.L.)

W sierpniu 1978 roku, czterech członków załogi radziecko-niemieckiej misji widziało ogromny obiekt kosmiczny lecący obok ich stacji kosmicznej. Po ukończonej misji jeden z jej członków Walery Bykowskij powiedział, że załoga naprawdę widziała coś niezwykłego w Kosmosie. Ale kosmonauta odmówił podania szczegółów.


Wydaje mi się, że cała ta afera dotyczy jakichś ultrasekretnych badań nad rakietami i obiektami kosmicznymi prowadzonych przez USA i/albo ZSRR w ramach pierwocin „Gwiezdnych Wojen”, nad którymi pracowano już w latach 40. – od pierwszego odpalenia rakiety von Brauna!!! Jaka szkoda, że nie żyje już prof. dr inż. Zbigniew Schneigert, który potrafiłby nam powiedzieć coś więcej na temat pierwszych lat Ery Kosmicznej i Atomowej! Tajemnica „Incydentu Gdyńskiego’59” (od którego cała sprawa się zaczęła dla mnie) jest tylko fragmentem czegoś bardziej mrocznego i groźnego, niż nam się wydaje. Przypominam sobie, jak w książce pt. Błękitna planeta Maria Kann pisze o „termojądrowych igiełkach, które mają opasać Ziemię w ramach wyprowadzania wojny w Kosmos”. Brzmi to dosłownie tak:

Żebyż tylko kochani mieszkańcy Błękitnej Planety nie zrobili wysypiska śmieci w Kosmosie, bo astronauci przyszłości napotykaliby w lotach międzygwiezdnych butelki po wódce i pudełka po papierosach obok meteorytów.

Nieprzyjemnie byłoby czytać w gazetach: Planetoida X, jak się okazało, była już odwiedzona przez Ziemian, bo znaleziono na niej skorupki jaj i porzuconą „ćwiartkę”.

Przypomniał sobie o pociskach termojądrowych, wyrzucanych w przestrzeń kosmiczną, o planach wysypania igiełek, które miały okrążać dookoła Ziemię.

Czy na pewno jeszcze ich nie wysypano? Gdyby się tak dostał do takiego iglastego pasa, ba, napotkał jedna z takich igiełek, marny byłby jego los.

Odsunął od siebie tą myśl. Igiełki nawet jeśli krążyły w przestworzach, to na pewno gdzieś bliżej Ziemi, a pocisków tworzących pasy radioaktywne też nie wyrzucano na taką odległość…

Ale co się stanie za kilka lat?[1]

Ta książka ukazała się w 1965 roku, a zatem Maria Kann pisała ją na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. O wojnie w Kosmosie pisali Krzysztof Boruń i Andrzej Trepka w Zagubionej przeszłości (1954), czy Stanisław Lem w Obłoku Magellana (1955) pisanych w latach 50. ubiegłego wieku, czyli akurat, kiedy w polskiej prasie pojawiały się doniesienia o tajemniczych sygnałach radiowych z nieba… A i plany wyprowadzenia działań wojennych w Kosmos też już istniały i to od pierwszej chwili istnienia nowoczesnych rakiet, o czym pisał m.in. prof. Schneigert w swych pracach. A zatem odkopaliśmy znowu coś bardzo śmierdzącego prochem!

Nie stawiam tutaj kropki nad „i” i postaram się drążyć ten temat, który jak się wydaje nie ma (jeszcze) swego zakończenia. A zatem czekamy na dalsze rewelacje…


[1] Maria Kann – „Błękitna planeta”, Warszawa 1964, s. 159.