wtorek, 3 lipca 2012

Zagadkowe samobójstwa zwierząt we Wszechoceanie



 Wieloryby które wyrzuciły się na brzeg...
 Ekolodzy ratujący wieloryba, który wyrzucił się na plażę w Australii
 Wymarsz rozgwiazd na brzeg oceanu
Wyrzucone na brzeg wieloryby - grawiura z holenderskiej książki z 1577 roku


Igor Wołozniew



W 1980 roku, u wybrzeży Australii wyłowiono ranną samicę delfina. Umieszczono ją w delfinarium, gdzie widziała pracę treserów. Wypuszczona potem na wolność samica zaczęła uczyć podpatrzonych tricków członków swego stada.



W ostatnich latach, najróżniejsze gatunki mieszkańców Wszechoceanu, a osobliwie wieloryby i delfiny, pojedynczo lub całymi stadami, ni stąd ni zowąd, nagle wyskakiwały z wody na brzeg, gdzie ginęły wskutek uduszenia. Ekolodzy są przerażeni, uczeni usiłują rozwiązać tą zagadkę, przedstawiają najrozmaitsze hipotezy. Jednak do dziś dnia zagadka tych tajemniczych samobójstw jest nierozwiązaną.



Czy winne są okręty podwodne?



Najbardziej zagadkową jest śmierć delfinów. Ich przyrodzony hydrolokator jest – jak dowiodły tego ostatnie badania – idealny. Tym morskim ssakom niepotrzebny jest wzrok. W czasie eksperymentów delfinom zasłaniano oczy za pomocą specjalnych przesłon, a one i tak znajdywały w mętnej wodzie zanurzone w niej szklane przedmioty. Wyglądałoby na to, że posiadając tak czuły system echolokacji powinny w porę schodzić z drogi każdemu niebezpieczeństwu w toni wodnej. Ale to właśnie one najczęściej, ze wszystkich stworzeń morskich, pozbawiają siebie życia wraz z wielorybami!



Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, uczeni wysnuli hipotezę, że za samobójstwa waleni są odpowiedzialne aktywne sonary okrętów podwodnych. Według poglądów oceanologów, dźwięk emitowany przez wojskowe sonary dezorientuje te zwierzęta, które wpadają w panikę i usiłując uciec od męczących dźwięków płyną same nie wiedząc dokąd, i od czasu do czasu wpadają na plaże czy mielizny.[1]



Dzisiaj ta hipoteza nie wytrzymuje krytyki. Zaobserwowano mianowicie, że ani w czasie ani po wielu ćwiczeniach flot, kiedy to na stosunkowo niewielkim akwenie Wszechoceanu znajduje się wiele okrętów podwodnych, nie stwierdzono żadnych wyskoków waleniowatych na brzegi. Nie było żadnych samobójstw w rejonie dużych manewrów w okolicach Bermudów, gdzie wieloryby i delfiny występują masowo. Nie było także żadnych tego rodzaju incydentów w czasie wielkich manewrów US Navy u południowych wybrzeży Florydy w latach 1979 i 1981.



Specjalista od waleni, prof. W. Coupe z Uniwersytetu Miami  badający to zagadnienie odnotowuje, że ani raz obecność i aktywność akustyczna okrętów podwodnych nie doprowadziła do masowego samobójstwa morskich ssaków czy/i ryb. I vice-versa, samobójstwa zdarzały się tam, gdzie w ogóle nie było żadnych okrętów podwodnych. I co najciekawsze – osobliwie często tego rodzaju przypadki mają miejsce na południowych wybrzeżach Australii, brzegach Tasmanii i przyległych do nich wysp. Pod naciskiem ekologów rząd Australii ograniczył przepływy okrętów podwodnych na tych akwenach. Ale sytuacja się nie polepszyła. Według słów Mikela Grady’ego z Komitetu ds. Ochrony Wielorybów i Delfinów, rejon Tasmanii zajmuje pierwsze miejsce w świecie w tego rodzaju tragediach. W ciągu ostatnich 9 lat, właśnie tam skończyło ze sobą 2768 wielorybów i 146 delfinów, co stanowi połowę wszystkich tych ssaków morskich, które w ten sposób zginęły na świecie! Każde masowe wyrzucenie się waleniowatych na brzegi jest starannie badany przez rząd australijski, przy czym pierwszym punktem dochodzenia jest stwierdzenie, czy w pobliżu nie znajdowały się okręty podwodne. W praktyce za każdym razem okazywało się, że ich tam nigdy nie było!



To nie była grypa…



W ostatnie lata  popularna się stała hipoteza głosząca, że masowe samobójstwa waleniowatych mają związek z zanieczyszczeniem środowiska naturalnego. Zwolennicy tej hipotezy twierdzą, że w płucach wielorybów i delfinów znajdują się ślady ropy naftowej i także nawet polietylen (PE) – (CH2=CH2)n. Inni badacze zaś twierdzą, że większość wielorybów-samobójców nie była zatruta, a woda w rejonie wydarzenia nie zawierała żadnych śladów ropy naftowej i jej produktów, a także śladów promieniowania jonizującego. A do tego samobójstwa wielorybów obserwowano jeszcze w Średniowieczu i Starożytności, kiedy o technicznych zanieczyszczeniach zbiorników wodnych nie mogło być mowy.



Jeszcze mniej stronników ma hipoteza o „wielorybiej grypie”, której wirusy rozregulowują sonary tych zwierząt i tracą one orientację lub ogarnia je psychoza. No i potem waleniowate pędzą przed siebie za przewodnikami i wpadają na brzegi. Jednak dokładne badania wyrzuconych na brzeg wielorybów i innych zwierząt morskich nie wykazały, jakiejkolwiek infekcji wirusowej…



Całkiem niewiarygodnie brzmi hipoteza, że wieloryby i delfiny giną wskutek prześladowania ich przez jakichś drapieżników, przed którymi uciekają na oślep. Jednakże długoletnie obserwacje Wszechoceanu pozwalają na wykluczenie tej hipotezy jako nieprawdopodobną. Tak np. delfiny działają stadnie, mają rozwinięty instynkt współdziałania i co za tym idzie, omijałyby one akweny zamieszkałe przez niebezpieczne gatunki rekinów.



Podejrzani Kosmici



Tym niemniej zrzucanie odpowiedzialności za negatywny wpływ na mieszkańców Wszechoceanu różnych promieniowań nie przechodzi. Tak uważają ufolodzy.



Amerykanin D. Russell już od wielu lat zajmuje się problematyką Nieznanych Obiektów Podmorskich – USO względnie Nieznanych Obiektów Wodnych – UAO, i zebrał on ciekawe dane statystyczne, które wskazują na związek pomiędzy samobójstwami waleniowatych i innych mieszkańców Wszechoceanu a obecnością UFO lub USO nad/w danym akwenie.



I tak zupełnie niedawno, bo w 2011 roku u północno-zachodnich brzegów Szkocji, z pokładu SY Sanadora zaobserwowano niebieskawo-srebrzysty obiekt, który dwukrotnie wylatywał z wody z ogromna prędkością w górę, a potem wykonywał nad nimi zapierające dech w piersiach manewry. Po trzecim zanurzeniu się NOL-a znikł on definitywnie im z widoku, a na wybrzeże Szkocji nieopodal akwenu, gdzie zaobserwowano ten obiekt, wyrzuciło się na brzeg ponad 60 wielorybów zwanych „czarnymi delfinami” – Cephalorhynus eutropia.



W 2004 roku, w pobliżu Wysp Kanaryjskich, tamtejsi rybacy wypatrzyli pod wodą świecący, owalny obiekt, który podpływał do samej powierzchni wody i z ogromną prędkością pływał w koło. Potem USO pływał na głębokości około 3 m i odpłynął w kierunku północno-zachodnim. Tego samego dnia wieczorem, na dwóch wyspach archipelagu znaleziono 15 wielorybów, które wyrzuciły się na plażę…



W roku 2002, sonarzyści amerykańskiego okrętu podwodnego odnotowali pojawienie się dziwnego UAO, który przemieszczał się na dużej głębokości z prędkością niedostępną dla dzisiejszych okrętów podwodnych. UAO poruszał się w stronę zatoki Cape Cod na północno-wschodnim wybrzeżu USA w stanie Massachusetts. Służby brzegowe ledwie co rozpoczęły akcje poszukiwawczą, jak na lądzie znalazło się 55 wielorybów.



Jednak największe tego rodzaju masowe samobójstwo wielorybów miało miejsce w dniu 10 października 1946 roku. Tego dnia na piaszczystą plaże w okolicach Mar-del-Plata w Argentynie wyrzuciło się na brzeg aż 835 osobników! A trzeba do tego dodać, że przez całą tamtą jesień, nad tą okolicą latały dziwne światła, które od czasu do czasu nurkowały w wody oceanu.



Nad akwenami południowej Australii, wliczając w to wody wokółantarktyczne, już od wielu lat odnotowuje się anormalną aktywność NOL-i. Na brzegach Australii i w Tasmanii ludzie niejednokrotnie spotykali się z pilotami latających talerzy, zaś na oceanicznym dnie australijsko-amerykańska ekspedycja odkryła kopulaste struktury – najprawdopodobniej bazy Przybyszów z Kosmosu. I wreszcie to tam najczęściej zdarzają się samobójstwa zwierząt morskich.



Latające talerze są niebezpieczne pod wodą!



Ufolodzy są zdania, że USO jest w naszym Wszechoceanie o wiele więcej, niż się ich obserwuje wizualnie i sonarowo. W czasie swych podwodnych rejsów, USO mogą wydzielać promieniowanie, które może być szkodliwe dla wszelkich istot żywych zamieszkujących Wszechocean. Natura tego promieniowania póki co jest uczonym nieznana. Oczywiście różne typy USO inaczej reagują na różne rodzaje wody i rozmaicie to oddziałuje na morską faunę. Promieniowanie jednego obiektu jest w stanie spowodować atak paniki u np. wielorybów, promieniowanie drugiego – u delfinów, itd. itp. Niejednokrotnie słyszało się o szkodliwym wpływie UFO na ludzi. W czasie CE z NOL-ami świadkowie niejednokrotnie odczuwali silny strach, niedomagania, bóle, paraliże, u niektórych pojawiły się oparzenia, krwotoki czy opuchlizny. Coś podobnego ma także miejsce w przypadku mieszkańców Wszechoceanu.



W kwietniu 2011 roku, na wybrzeża Kalifornii wyrzuciło się kilkadziesiąt rekinów tygrysich. Badania przeprowadzone przez specjalistów z Kalifornijskiego Departamentu Łowiectwa i Rybołówstwa wykryły u każdego osobnika „krwawe podbiegnięcia pod skórą, krwotoki wewnętrzne i porażenie mózgu”. Podobne masowe samobójstwo rekinów tygrysich z identycznymi objawami zaobserwowano także w maju tego (2012) roku. Uczeni jednak nie mogli stwierdzić, czy obrażenia te stały się przyczyną śmierci tych ryb, czy nie. Ufolodzy za to są pewni, że we wszystkich tego rodzaju przypadkach za tym stoją CE tych ryb z UAO. Tym bardziej, ze akwen przyległy do Kalifornii i Meksyku od dawna był uważany za anomalną strefę, w której bardzo często pojawiały się aparaty Przybyszów vel Kosmitów, w tym także podwodne.



Wszystkiemu winni Kosmici?



Czytając ten tekst przypomniała mi się kobylasta powieść „Odwet oceanu” Franka Schätzinga, w której Wszechocean bierze odwet za bezrozumną działalność człowieka – nomen-omen – rozumnego na naszej planecie. Czasami oglądając filmy jak „Spotkanie” czy „Spotkanie 2” myślę, że dobrze jest zwalić odium winy za przemiany w środowisku naszej planety na Kosmitów czy innych Przybyszów, bo to zwalnia nas automatycznie z odpowiedzialności za to, co zrobiliśmy z tą planetą.



Obawiam się, że to wcale nie Przybysze czy rozumni mieszkańcy Wszechoceanu są powodem masowych samobójstw waleni i innych zwierząt. Przyczyna może być inna i to całkowicie nieznana. I to taka, która istnieje na tej planecie od dawna, czego dowodzą relacje z poprzednich wieków, kiedy nikomu nie śniły się okręty podwodne i sonary. I trzeba jej poszukać, bo może to być warunek sine qua non istnienia naszej cywilizacji i nas samych. Dość pomyśleć, że wystarczy wytępić morskie algi, by powstał deficyt tlenu, którego nie skompensuje roślinność na kontynentach wytwarzająca zaledwie ¼ tlenu atmosferycznego… Już samo to wystarczy, by uderzyć na alarm, bo to będzie nasz kres jako gatunku, i kilku tysięcy innych. Ale kogo to obchodzi, poza garstką entuzjastów i outsiderów?       



Źródło – „Tajny XX wieka” nr 8/2012, ss. 30-31



Przekład z j. rosyjskiego –

Robert K. Leśniakiewicz ©      



[1] Poziom głośności wojskowego sonaru aktywnego przekracza nawet 350 dB.