środa, 14 listopada 2012

Piekielne katastrofy w głębinach (1)



Miejsca katastrof okrętów podwodnych z napędem nuklearnym

Aleksander Żelezniakow

Jest to artykuł na temat kilku katastrof, które wydarzyły się na morzu. Wszystkie te incydenty, pozornie tak odległe od lotów stratosferycznych i kosmicznych,  mają jednak swe odniesienie do techniki rakietowej, kosmicznej i jej historii i z tego względu nie można ich pominąć w historii katastrof rakietowych. Katastrofy te mają także znaczenie przy rozpatrywaniu przyczyn awarii rakiet i aparatów kosmicznych, czemu poświęciłem 16. rozdział mojej książki pt. „Tajny rakietnych katastrof”, Moskwa 2004.

---oooOooo---

Cienie z głębinach


W drugiej połowie XX wieku, głębiny oceaniczne wprost kipiały od nuklearnych okrętów podwodnych z rakietami balistycznymi (ICBM) na pokładach (SSBN). Teraz też ich jest niemało, ale jest ich już tak dużo w porównaniu z tą ilością, która była kiedyś. Nafaszerowane rakietami z głowicami jądrowymi i termojądrowymi te podwodne monstra stanowiły niebezpieczeństwo nie tylko dla potencjalnego nieprzyjaciela w przypadku rozpoczęcia wojny nuklearnej, ale całej Ludzkości w przypadku jakiejś poważnej awarii technicznej. I takie przypadki zdarzały się od czasu do czasu, przy czym w swej skali i następstwach te katastrofy przyćmiewały te, które miały swe miejsce na lądzie.

Trzeba wiele czasu, by omówić wszystkie morskie katastrofy, nawet gdyby opowiedzieć tylko o tych, które mają związek z techniką rakietową. Dlatego też ograniczymy się do tych najgorszych związanych z zatonięciem czy poważnymi uszkodzeniami SSBN.

Większość informacji zaczerpnąłem z książki N. G. Mormułja pt. „Katastrofy pod wodoj” (Murmańsk, 2001), którą można uważać za najpełniejszy zbiór informacji na ten temat. (Polskiemu czytelnikowi polecam dwie popularne prace autorów rosyjskich: L. Żilcow, N. Mormułja, L. Osipienko – „Podwodne dramaty”, Poznań 1995 oraz N. Zatiejew – „SOS z głębin”, Warszawa 2000. Wszyscy tu wymienieni autorzy byli dowódcami okrętów podwodnych – uwaga tłum.)

Będzie tutaj tylko o wypadkach radzieckich i rosyjskich SSBN, bo Amerykanów Pan Bóg ukochał. U nich niejednokrotnie dochodziło do kolizji ze statkami handlowymi i tylko kończyło się na niewielkich szkodach. Bywały inne przypadki, ale żaden (!!!) amerykański SSBN nie poszedł na dno. Specjalnie podkreślam SSBN, bo tylko takie nie tonęły. (Amerykanie w czasie Zimnej Wojny stracili w latach 60., w niewyjaśnionych do końca okolicznościach 2 szturmowe okręty podwodne  napędem nuklearnym, czyli SSN. Były to: USS Tresher (SSN-593) i USS Scorpion (SSN-589) – przyp. tłum.)

S-80 – jak w Trójkącie Bermudów...


Dla radzieckiej floty podwodnej ponura kronika katastrof zaczyna się od zatonięcia okrętu podwodnego S-80. Ten SSB (rakietowy okręt podwodny z konwencjonalnym napędem dieslowskim – przyp. tłum.) zaginął bez wieści w Morzu Barentsa w dniu 27 stycznia 1961 roku. Wraz z nim zaginęła cała załoga – 86 ludzi.

SSB S-80 należała do typu Projekt 613 – w natowskiej nomenklaturze była to klasa Whisky – okręty tego typu były budowane w Leningradzie, Nikołajewie, Gorkim i Komsomolsku nad Amurem. Wszystkiego takich okrętów „naklepano” 215 jednostek. Wiele z tych okrętów przebudowywano i przezbrajano w nowe typy uzbrojenia. I tak np. sześć jednostek z tej serii – w tym S-80 – przebudowano na okręty rakietowe Projektu 644.

Oczywiście natychmiast po zniknięciu S-80, została powołana specjalna komisja śledcza po auspicjami samego marszałka Związku Radzieckiego K. K. Rokossowskiego – który w tym czasie był głównym inspektorem MO ZSRR. Ale nie udało się jej odnaleźć S-80 i poznać przyczynę jego zagłady.

Zagadka została rozwiązana zupełnie zwyczajnie po ośmiu latach. Rybacy łowiący w Morzu Barentsa niejednokrotnie donosili o tym, że rwą sieci na pewnym akwenie o jakiś niezidentyfikowany obiekt podwodny. Hydroakustyczny zwiad potwierdził, że na dnie znajduje się jakiś metaliczny obiekt podobny do okrętu. Ratownicy z Floty Północnej szybko ustalili, że chodzi tu o okręt podwodny. Głębokowodne nurkowanie potwierdziło to ustalenie i okazało się, że na dużej głębokości spoczywa tam S-80...

Operacja podniesienia wraka rozpoczęła się w dniu 24 czerwca 1969 roku. Z okrętu ratowniczego Karpaty wzięto wrak okrętu w „kleszcze” i przeniesiono go na płytkie miejsce, skąd na pontonach przeniesiono go na dok. Powołano następną komisję, której przewodniczył stary podwodniak, bohater Związku Radzieckiego wiceadm. G. I. Szedrin, który osobiście zajął się wyjaśnieniem przyczyn katastrofy.
Katastrofa wydarzyła się w nocy 27 stycznia 1961 roku, o godzinie 01:20 czasu moskiewskiego – MDT (MDT = GMT+4h – uwaga tłum.). W tym czasie S-80 znajdował się na poligonie na Morzu Barentsa na trawersie Teriberki. Pogoda była mroźna, lekko sztormowa. Uzupełniwszy zapas sprężonego powietrza, okręt podwodny pogrążył się w głębinach. Jednakże na zaworze podajnika powietrza do diesli woda zamarzła i zawór ten nie zamykał się całkowicie. Do kadłuba sztywnego okrętu zaczęła wlewać się woda. W centrali okrętu załoga okrętu mogła zapobiec nieszczęściu – wystarczyło tylko zamknąć zawód w III przedziale. Niestety, za późno to odkryto. Zaburtowa woda chlusnęła pod ciśnieniem i zatopiła V przedział. Wachtowi z piątki usiłowali uratować okręt, ale okazali się bezsilnymi. Potem ich znaleźli razem... Jak wykazały obliczenia, załoga spóźniła się z przedmuchaniem głównego balastu o 30 sekund i to zadecydowało o życiu wszystkich ludzi na pokładzie.

Referat na temat zagłady S-80 został odczytany w Komitecie Centralnym  Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Potem na wszystkich szczeblach nastąpiły techniczne konferencje obejmujące każdego: od marynarza do admirała. Wrak postanowiono wysadzić w powietrze, nie miał on na pokładzie jądrowych ICBM.

K-19: podwodna „Hiroszima”


W roku 1961 dochodzi do awarii na pokładzie pierwszego radzieckiego SSBN K-19, którego marynarze nieoficjalnie nazwali „Hiroszima”. To był odporny okręt – przeszedł wszystkie możliwe awarie, jakie mógł przejść okręt podwodny z napędem nuklearnym: kolizja na i pod wodą, pożar, awaria głównych urządzeń jądrowej instalacji energetycznej okrętu, awaria reaktora jądrowego, rozszczelnienie kadłuba lekkiego, wdarcie się wody zaburtowej do wnętrza kadłuba sztywnego. I bez względu na to, przez 30 lat wchodził on w skład Czerwonej Floty!

K-19 był okrętem zbudowanym w oparciu o Projekt 658 – wg klasyfikacji NATO – typ Hotel I. Stępkę pod niego położono w 1958 roku w Siewierodwińsku, zaś kadłub zwodowano w 1960 roku, i w tymże roku okręt wszedł na stan Floty Północnej. (Rosja posiada cztery floty: Siewiernyj Fłot – Flota Północna, Bałtijskij Fłot – Flota Bałtycka, Czernomorskij Fłot – Flota Czarnomorska i Fłot Tichowo Okieana – Flota Pacyficzna – przyp. tłum.) Wyporność K-19 pod wodą wynosiła 5.300 ton, załoga – 104 ludzi. Napęd jądrowy. Uzbrojenie stanowiły 3 ICBM typu R-13.

Można powiedzieć, że wszystkie nieszczęścia wzięły się – podobnie jak w przypadku nieszczęsnego Titanica – z pewnego symbolicznego epizodu przy wodowaniu okrętu: tradycyjna butelka szampana nie rozbiła się o burtę podczas ceremonii chrztu. Nie trzeba było długo czekać: jeszcze w czasie urządzania okrętu doszło do pożaru, w czasie którego dwóch specjalistów odniosło ciężkie oparzenia...

Następna awaria okazała się również poważna. W czasie prac na stoczni doszło do rozszczelnienia się pierwotnego obiegu chłodzenia reaktora. [...] Awarię udało się ukryć przed ludźmi.

Nie bacząc na te incydenty (a były jeszcze inne poza opisanymi powyżej – sic!) okręt włączono w skład Floty, a po ośmiu miesiącach wziął on udział w ćwiczeniach na północnym Atlantyku. 4 lipca 1961 roku, dał o sobie znać system pierwszego obiegu chłodzenia reaktora, co groziło eksplozją. Załoga walczyła na Atlantyku o życie swoje i okrętu „nie szczędząc sił i życia”...

K-19 utrzymał się na wodzie, z wyłączonym jednym reaktorem i przedziałami skażonymi radioaktywnymi gazami. Łączności z brzegiem nie było, bo zerwano izolację anteny. Na szczęście wołanie o pomoc usłyszały inne radzieckie okręty uczestniczące w ćwiczeniu i pospieszyły na pomoc tonącemu okrętowi. Załoga okrętu została ewakuowana, a K-19 wzięto na hol i dociągnięto do radzieckich brzegów. (Historię tą ukazuje film w reżyserii  Kathryn Bigelow pt. „K-19” z gwiazdorską obsadą w rolach głównych – przyp. tłum.) Prawdę powiedziawszy, decyzję o holowaniu podjęto nie od razu. Kilka dni się zastanawiano: taszczyć do bazy, czy zatopić na miejscu? W końcu zwyciężył rozsądek i okręt odholowano do portu. W końcu można było w każdej chwili odciąć hol i otworzyć zawory denne gdzieś po drodze... Po sześciu dniach holowania K-19 stanął przy pirsie w Zapadnoj Lice.

Żeby zakończyć moje opowiadanie o „Hiroszimie” (zwanym przez Amerykanów jako widowmaker – dosł. wdoworób – przyp. tłum.) wspomnę pokrótce o jeszcze jednej awarii na jego pokładzie. Miała ona miejsce w 11 lat po powyżej opisanej katastrofie i spowodowała ona więcej ofiar, niż ta w 1961 roku. Stało się to 24 lutego 1972 roku, o godzinie 10:23 CM, na głębokości 120 m. Okręt wracał z bojowego patrolu na północnym Atlantyku. Do powrotu do bazy pozostało 8 dób.

Pożar zaczął się w IX przedziale. Od razu zaczęła się akcja gaśnicza, instalacja ppoż. była sprawna i działała we wszystkich przedziałach. Jednakże pożar rozprzestrzeniał się. Do gaszenia IX przedziału rzucono wszystkich ludzi, których się tylko dało. Okręt wynurzono i wyłączono obydwa reaktory trakcyjne, ich obsługę ewakuowano, gdyż przedział był wypełniony toksycznym dymem. W X przedziale zostało odciętych od świata 12 ludzi. Musieli tam przebywać do 18 marca (!!!). Jedyna pomoc, którą oni otrzymali, to powietrze o średnim stopniu sprężenia, podane im przez rurę.

Operacja ratunkowa K-19 była jedną z największych w historii ZSRR i wzięło w niej udział 27 okrętów. Z załogi ewakuowano 52 marynarzy przy użyciu kanału, a 32 przy pomocy śmigłowców, ale 28 podwodniaków spłonęło żywcem. Poza tym zginęło dwóch ratowników: jeden z krążownika Aleksandr Newskij, a drugi z okrętu-bazy Magomied Gandżew. Spłonęły całkowicie przedziały nr V, VIII i IX.

2 kwietnia okaleczony okręt doholowano do bazy. A dalej był remont, modernizacja, nowe rejsy i nowe wypadki.

K-129 i operacja „Jennifer”

SSB K-129 ze 100 załogantami i trzema ICBM na pokładzie, wyszedł w bojowy patrol po Oceanie Spokojnym w dniu 27 lutego 1968 roku. Po upływie 10 dni urwała się z nim łączność. Oficjalnie o utracie K-129 niczego się nie mówiło, ale przez dwa miesiące na Pacyfiku trwała ogromna w swym rozmachu i zasięgu tajna operacja poszukiwawczo-ratunkowa, w którą zaangażowano dziesiątki okrętów Floty Oceanu Spokojnego, statki handlowe i rybackie, samoloty i helikoptery. Niestety – nie udało się odnaleźć ani okrętu, ani jakichkolwiek śladów katastrofy.

Informacje o tym, co stało się z tym SSB posiadali Amerykanie, ale oni milczeli. Dopiero po latach dowiedzieliśmy się, czemu tak się stało – nasi przeciwnicy mieli w tym swój interes. Amerykańcy hydroakustycy namierzyli w głębinie Pacyfiku odgłos eksplozji, jaka miała miejsce na jego pokładzie w dniu zniknięcia K-129 – 8 marca. Miejsce katastrofy „zobaczyły” także satelity zwiadowcze USA.

Co właściwie stało się na pokładzie K-129 – tego nie udało się ustalić. Radzieccy specjaliści twierdzą, że nasz SSB zatonął po kolizji z amerykańskim SSN – USS Swordfish. Może było i tak, choć wiele temu przeczy. Zdjęcia zrobione w roku 1968 kamerami głębinowymi, wyraźnie ukazują rozdarte wybuchem dwie wyrzutnie ICBM. Tylko trzeci pocisk okazał się nienaruszonym. Tak zatem jest oczywistym, że to rakiety stały się przyczyną katastrofy.

A kiedy radzieckie służby ratownicze zakończyły poszukiwania, do akcji włączyły się US Navy i... CIA. K-129 został podniesiony z dna w trakcie ultra-tajnej operacji „Jennifer” (w literaturze podaje się także inny kryptonim tej operacji – „Clementine” – przyp. tłum.). Cel był oczywisty – dobrać się do sekretów radzieckiej techniki rakietowej szyfrów, kodów, systemów łączności podwodnej i satelitarnej, etc. etc. Przeprowadzono ją przy użyciu statku badawczego Glomar Explorer. NB, Amerykanie podnosili wrak z głębokości 50-krotnie większej, niż ta, na której leżał nieszczęsny K-141 Kursk... [...]

CDN.