wtorek, 20 listopada 2012

Ziemia ojczyzną… UFO?




Irina Szłonskaja

Niemiecki konstruktor Artur Zack w 1939 roku skonstruował AS-6 – samolot ze skrzydłami w kształcie dysku. Ale jego próby były nieudane i Luftwaffe zrezygnowały z tego projektu.
Nieznane Obiekty Latające w każdym roku obserwuje się coraz częściej. Ale dlaczego jesteśmy tak twardo przekonani o tym, że są to pojazdy mający nieziemskie pochodzenie? A może wszystko to jest o wiele bardziej banalne?

Prawda o Incydencie w Roswell

Autorzy znanych w Ameryce wspomnień – byli pracownicy FBI i innych służb specjalnych twierdzą, że: w USA konstruowano podobne latające aparaty obronnego przeznaczenia. Ich opis doskonale pasuje do oświadczeń wielu świadków naocznych obserwacji UFO, a także zdjęć, na których widoczne są latające talerze!
Naoczni świadkowie nierzadko opisywali dziwne urządzenia, podobne do ogromnych parasoli. Taką konstrukcję można zobaczyć na kadrach kronik filmowych z historii awiacji. Samolot-parasol (umbrella plane) został zaprojektowany już w 1911 roku przez amerykańskiego konstruktora Chase’a Voughta. Skończyło się na tym, że Vought zainteresował tym firmę produkującą samoloty, która pod koniec II Wojny Światowej na zlecenie US Navy zbudowała aparat latający Skimmer – eksperymentalny model pionowzlotu, który do złudzenia przypominał klasyczny latający talerz.
Dr Bruce MacCabee w swoim traktacie „UFO i FBI” twierdzi, że pierwsze „prawdziwe” amerykańskie „talerze” pojawiły się w końcu lat 40. Składały się one z jednej lub kilku membran, na które działało kilka impulsowych elektromagnesów. Wszystko razem wyglądało jak kręcący się bączek, który w stanie spoczynku wyglądał jak obrócony spodek.
W działających modelach membrana często nie wytrzymywała wibracji, i to doprowadzało do katastrof. W lipcu 1947 roku, kapitan USAF Jesse Marcell zebrał na polu pod Roswell (NM) kawałki „inteligentnej folii”, które w gruncie rzeczy były kawałkami membrany. I tak właśnie narodziły się pogłoski o słynnym Incydencie w Roswell. Katastrofa rzeczywiście miało miejsce, tylko że w roli „statku kosmicznego” wystąpił zbudowany przy pomocy tajnej technologii „latający spodek” z elektrokinetycznym silnikiem, którego po katastrofie rzecz jasna, postarano się jak najszybciej ukryć przed niepowołanymi oczami.
Ale dlaczego władze nie starały się rozwiać tego mitu o pozaplanetarnym pochodzeniu obiektów i nawet nie starały się zbytnio go zdementować? To oczywiste – większość „spodków” była zbudowana właśnie po to, by móc nielegalnie przelatywać przez granice przestrzeni powietrznej i zajmować się szpiegostwem!
Aparaty napędzane przez impulsowe elektromagnesy były tak ciężkie, że Amerykanie musieli dostarczać je w pobliże celów na pokładach okrętów podwodnych. Stąd właśnie wzięły się relacje o wylatywaniu UFO spod wody. W następnych generacjach tych pojazdów, ich korpusy były wykonywane z piezzoceramitów, a potrzebne wibracje uzyskiwano wskutek efektu piezoelektrycznego. Nowe aparaty miały kształt nie spodków, ale kul, elipsoid i innych brył obrotowych. Ale w czasie lotu otaczało ich pałanie zjonizowanego gazu – ot, i cała tajemnica ich tajemniczego świecenia.

Eskadra specjalnego przeznaczenia

A jak to wyglądało w Rosji? Kilka lat temu opublikowano sensacyjne wspomnienia Michaiła Dubika – byłego inżyniera wojskowego.
W 1946 roku, młodego porucznika Dubika, świeżo upieczonego absolwenta Leningradzkiej Akademii Technicznej Czerwonego Sztandaru  Sił Powietrznych ZSRR skierowali do pracy w szaraszkach – tak nazywano biura konstrukcyjne, w których w czasach Stalina zajmowali się opracowywaniem i rozpracowywaniem różnych technologii represjonowani przedstawiciele naukowej elity kraju. Michaił Juriewicz został skierowany do grupy Meiera.
Na początku lat 30. młody niemiecki konstruktor lotniczy Irman Meier opracował schemat latającego aparatu, którego wygląd zewnętrzny przypominał obróconą miskę, w środku której znajdował się kolisty otwór. Latający talerz mógł być opancerzonym i zawierać uzbrojenie, a ten pancerz był w stanie odeprzeć każdy atak.
W latach 1942-43 konstrukcje Meiera były testowane na poligonie w Peenemünde. Więźniowie ze znajdującego się tam obozu koncentracyjnego opowiadali, że niejednokrotnie widzieli tam „latający blin” podobny do przewrócony do góry dnem spodeczek. W środku dysku znajdowała się przeszklona kabina pilota. Aparat pracował na turboodrzutowych silnikach i osiągał prędkość około 700 km/h. jeden z tych, którzy przeżyli piekło koncentraku opowiadał, że we wrześniu 1943 roku obserwował on jak taki dysk w czasie silnego wiatru obrócił się w powietrzu do góry nogami, spadł na ziemię, zapalił się i wreszcie eksplodował. Technologie były wtedy jeszcze całkiem nierozwinięte…
Wiosną 1945 roku, kiedy waliła się III Rzesza, kierownictwo SS rozkazało zniszczyć wszelką dokumentację tajnych technologii lotniczych i rozwalić konstruktorów. Ale tym ostatnim udało się zbiec, wprawdzie nie na długo, bo zostali ujęci przez Rosjan. Grupa inżynierów na czele z Meierem ukrywała się w winiarni Deuliwag na obrzeżach Berlina. Znaleziono ich i w pełnym składzie wywieziono do ZSRR. Tak więc powstało specjalne biuro konstrukcyjne o kryptonimie 08. Radzieckim władzom też były potrzebne „zdobyczne technologie wojskowe”. Jeńcy nie mieli innego wyboru, jak pracować dla nowych panów. Udało się im przejść samych siebie – wkrótce na świecie pojawił się gigantyczny, dyskokształtny obiekt o średnicy 25 m. Na jego grzbiecie znajdowała się wieżyczka pilota, poza tym był on wyposażony w radary i uzbrojenie artyleryjskie.
Placem ćwiczebnym na którym rozmieszczono bojowe latające spodki był Spitzbergen, skąd było łatwo polecieć nad Amerykę Północną. Dla „przykrycia” tego przedsięwzięcia, w 1948 roku ZSRR zaczął na Spitzbergenie wydobywanie węgla kamiennego. Wraz ze sprzętem wydobywczym, na wyspy zaczęto przewozić także latające dyski. Ich przeznaczeniem była lokalizacja i likwidacja amerykańskich bombowców strategicznych z bronią A na pokładzie, które potencjalnie mogłyby lecieć tutaj w kierunku na Moskwę: na początku cele były wykrywane i lokalizowane przy pomocy radarów, a potem dysk startował w powietrze i zasypywał Amerykanów gradem pocisków. Do tego – dzięki specjalnemu kształtowi i trajektorii ruchu, a także opancerzeniu, latające aparaty były dobrze chronione i amerykańskie bombowce nie mogłyby im zrobić żadnej krzywdy. Teoretycznie eskadra złożona z sześciu spodków była w stanie zestrzelić 100 bombowców.
Na początku, w celu utrzymania rzeczy w tajemnicy, na spodki nie nanoszono żadnych znaków rozpoznawczych. Jednakże 16 lipca 1951 roku, z jednym z takich dysków zetknęła się załoga patrolowego myśliwca z 1619. Pułku Lotniczego Floty Północnej. Namierzywszy w powietrzu nieznany obiekt, dowódca załogi kapitan Pietr Busow niezwłocznie zameldował o tym dowódcy pułku. Kiedy obiekt nieoczekiwanie zmienił kierunek lotu, kpt. Busow wydał rozkaz do ataku, jednakże kilkakrotne strzały oddane do NLO nie odniosły żadnego skutku. A potem Busowowi i jego pomocnikowi por. Iwanczenko rozkazano natychmiastowe zaprzestanie ognia i powrót do bazy. Po tym incydencie na burtach wszystkich pojazdów pojawiły się czerwone gwiazdy.
Jesienią 1952 roku, program testów na Spitzbergenie został wypełniony, i 27 listopada wyszedł rozkaz o sformowaniu 1. Północnej Eskadry Obrony Przeciwlotniczej Specjalnego Przeznaczenia (1. SESN).
Po dojściu Chruszczowa do władzy sytuacja się zmieniła. Nikita Siergiejewicz uważał, że przyszłość należy tylko do rakiet. Talerze zdemontowano zdejmując z nich pancerze i uzbrojenie. Resztę konstrukcji zatopiono u wybrzeży Spitzbergenu, na głębokości około 300 m. Być może leżą one do dziś dnia gdzieś w morskich głębinach…

UFO i masy!

Krasnojarskiemu badaczowi Pawłowi Połujanu udało się zebrać materiały o „ufologicznych” rozpracowaniach technologicznych. Doszedł on do wniosku, że właściwie wszystkie nieznane aparaty latające technogennego pochodzenia w rodzaju „dysków z iluminatorami” są tajnymi ziemskimi maszynami latającymi z przeznaczeniem wojskowym.
Jednym ze źródeł informacji Połujanu stał się mieszkający za granicą niejaki Danko Prijmak, a wedle jego słów pracującym jako główny inżynier w fabryce traktorów w Pawłodarze. Ponoć tam istniała tajna, zamknięta wojskowa fabryczka, w której produkowano elementy konstrukcyjne dla „talerzy”.
Prijmak w swej korespondencji z badaczem opowiedział mu o wielu tajemnicach NLO. Między innymi o wypuszczanych przez NOL-e promieniach, które były efektem zamrażania atmosferycznej pary wodnej pod wpływem obrotowego ruchu wichrowego. To właśnie pod wpływem tego wiru niektóre przedmioty odrywały się od ziemi wraz z talerzem.
No, a jak w takim razie ustosunkować się do kontaktów z ufonautami? Czy był to element dezinformacji służący do przykrycia tajnych wojskowych badań i testów, eksperymenty psychologiczne tychże wojskowych, czy… dowód na istnienie ETI? Osobiście nie odcinam się od tej ostatniej idei. Każdy konkretny epizod wymaga osobnego dochodzenia i oczywiście, nie należy się utwierdzać w przekonaniu, że wszystkie te latające spodki zostały wyprodukowane tylko na Ziemi.

Mój komentarz

Fajnie to wszystko brzmi. Ale jak na mój parszywy gust aż za fajnie. Jest oczywistym, że Rosjanie na pewno pracowali nad latającymi spodkami, ale czy mogli tak lekką ręką, na polecenie genseka zrezygnować z broni ultymatywnej, jaką były latające talerze?

Latające spodki jako broń OPL czy OPB ma same zalety, bowiem są one w stanie przechwycić każdy samolot czy pocisk rakietowy – szczególnie ICBM/SLBM i MRBM w każdym punkcie ich trajektorii, przy czym słowo „przechwycić” należy rozumieć dosłownie. I nie wierzę, by nawet najgłupszy gensek – a Chruszczowa trudno nazwać głupim – zrezygnowałby z systemu takiej OPL, OPB a kto wie, czy nie ASAT i to w czasach, kiedy trwała Zimna Wojna i liczył się każdy punkt przewagi nad przeciwnikami. Nie, takich cudów nie było i nie ma. Przyczyna musiała być inna.

Podejrzewam, że ziemskie latające spodki – o ile takowe skonstruowano – miały jakąś wadę, która dyskwalifikowała je jako środek transportu i broń. I uważam, że ich czułym miejscem, piętą achillesową był napęd. Dlatego też ZSRR i USA lekką ręką zrezygnowały z talerzowatych konstrukcji lotniczych na rzecz czegoś innego: rakiet i super- oraz hipersonicznych samolotów kosmicznych zapewniających możliwość prowadzenia działań wojennych w przestrzeni podorbitalnej i na orbicie.

A latające spodki? – zapytacie – a latające spodki, to są pojazdy, które mogą poruszać się nie tylko w przestrzeni, ale przede wszystkim w Czasie. I one stanowią największą tajemnicę naszych czasów – a właściwie to, kto jest ich konstruktorem i dysponentem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nikt mi nie uwierzy, ale w tym kraju to jest przecież oczywiste… - a co jest całkowicie zrozumiałe – ta prawda nie może wyjść na szerokie forum, bo mogłaby być sprzeczna z Ich działalnością na naszej planecie.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 32/2012, ss. 32-33
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©