wtorek, 16 kwietnia 2013

Czyżby jednak NASA nie łgała…?






Niedawno na Facebooku wywiązała się ciekawa dyskusja na temat spiskowej teorii głoszącej, że Amerykanie na Księżycu nie wylądowali, a cała wyprawa Apolla-11 została sfingowana w studiach Hollywoodu przez jednego ze znanych reżyserów. Przedstawiam mój głos w tej dyskusji, który rzuciłem na papier w 1998 roku, a który nigdy nie został opublikowany (ciekawe dlaczego?):


Łukomoria bolieje niet…
W. Wysocki

Łękomorze, Łękomorze… Ta wyśniona kraina, której już nie ma i więcej nie będzie, rosyjska kraina cudów. Przekładając to na polskie realia końca lat 90., i w ogóle fin-de-siecle’u XX wieku i drugiego tysiąclecia, to w naszym kraju znajdzie swe miejsce każda brednia, byle podana atrakcyjnie i w kolorowym papierku i brzmiąca dostatecznie wiarygodnie. Ostatnio rozpleniły się niektóre pisma, których redaktorzy zapragnęli dołożyć ludziom kolejną porcję sensacji – na siłę, na chama, byle się dobrze sprzedała!


W „Nieznanym Świecie” nr 7/1998, w artykule pt. „Największa brednia ostatniego stulecia” wykazałem, że podawane przez niektórych dziennikarzy i pisarzy wątpliwości, co do lądowania Amerykanów na Księżycu są bezzasadne i – co więcej – są one wyssane z palca. O ile jeszcze książka Vankina i Whalena jako-tako opisuje wydarzenia rzekomo mające miejsce w czasie lotu Apolla-11 stosując tryb przypuszczający, to już autor artykułu pt. „Fałszywe lądowanie na Księżycu”, zamieszczonego w „Faktor X” nr 2/1998 przedstawia „dowody” na to, że Amerykanie wcale nie wylądowali na Księżycu, i że cała sprawa została sfingowana od A do Zet. Dowodem na to mają być zdjęcia z tej wyprawy. Obawiam się jednak, że autor tego artykułu nie odrobił dobrze lekcji, co postaram się wykazać w poniższym artykule.


Dowodem na to, ze autor nie przygotował się jak należy do napisania swego tekstu jest już pierwsze zdanie. Brzmi ono dosłownie tak:
…w czerwcu 1969 r. … jedna piąta mieszkańców Ziemi z zapartym tchem patrzyła jak Neil Armstrong stawia pierwsze kroki po Księżycu – koniec cytatu.
W rzeczywistości wyprawa Apollo-11 miała miejsce w dniach 16-26 lipca 1969 roku. Błąd tłumacza? – wątpię.


Drugie zdanie i następna nieścisłość:
Apollo-13 wracał na Ziemię po nieudanym lądowaniu na Księżycu.
Nie było żadnego lądowania Apolla-13 na Księżycu – ani udanego, ani nieudanego. Po prostu Apollo-13 obleciał Księżyc dookoła i powrócił na Ziemię bez próby lądowania!


A teraz zdjęcie nr 1. Przedstawia ono Armstronga i Aldrina mocujących flagę na księżycowym gruncie. Autor ma pretensję o to, że jeden z astronautów rzuca zbyt długi cień i to przemawia – według niego i stronników Spiskowej Teorii Dziejów – za nieautentycznością zdjęcia. OK., a czy autor tego zastrzeżenia wziął pod uwagę jeden znaczący drobiazg, a mianowicie, że flaga USA też rzuca cień, który dodał się do cienia selenonauty. Co więcej – teren za Armstrongiem lekko podnosi się, więc siłą rzeczy jego cień musiał być nieco skrócony? 


Zdjęcie nr 2 przedstawia Aldrina i autor ma pretensję do tego, że widocznych jest zbyt wiele szczegółów jego skafandra, które powinny być niewidoczne, jako że inaczej rozprasza się światło w próżni a inaczej w atmosferze. Autor tego błyskotliwego jak galareta zarzutu nie wziął widać pod uwagę tego, że światło zostało odbite i rozproszone na księżycowym gruncie. To jest dokładnie tak samo, jak robi się zdjęcia przy użyciu gazety, kiedy model siedzi tyłem do źródła światła i dzięki trzymanej przezeń gazecie w ręku można zrobić zdjęcie jego twarzy – o czym autor jako zawodowy fotograf wiedzieć powinien!!!


Pozostałych zarzutów nie komentuję nawet, bo chociaż mam dużą dozę wyobraźni, to nijak nie mogę dwóch zakreślonych przezeń przedmiotów skojarzyć  z 12-metrową wieżą czy helikopterem, natomiast doskonale się to kojarzy z flagą USA widoczna w ostrym perspektywicznym skrócie i masztem nadawczym stacji centralnej zestawu aparatury pomiarowej ALSEP – jeszcze wtedy zwanej EASEP.


Jeżeli zaś idzie o ściemnienie powierzchni Księżyca za Aldrinem, to proszę nie zapominać o tym, że Apollo-11 wylądował tuż po wschodzie Słońca nad Mare Tranquilitatis, co było podyktowane troską o ich bezpieczeństwo. Wszak nie zapominajmy, że w pełnym słońcu księżycowego południa temperatura skał księżycowych wynosi od +100 do +110°C w punkcie przysłonecznym, a tego nie wytrzymałyby żadne systemy podtrzymywania życia astronautów.


Zdjęcie nr 3 ukazuje fragment Morza Spokoju  z widocznym na nim cieniem Apolla-11. Autor zarzuca NASA, że z wysokości 95 km nie można uzyskać takiego cienia pojazdu kosmicznego! Otóż można! – a pomaga przy tym właśnie brak powietrza! Niezbyt ostry kontur cienia Apolla-11 w tym przypadku dowodzi tego, że statek kosmiczny znajdował się na orbicie wokółksiężycowej, a to dlatego, że promienie słoneczne przelatując dystans 95 km zdążyły się nieco ugiąć na krawędziach Apolla-11, czego nie są w stanie zrobić na bliższe odległości, stąd ostre jak żyletka cienie gór widocznych na terminatorze. Zdjęcie wykonano teleobiektywem i dlatego cień statku kosmicznego jest tak duży. I to wszystko – zagadka wyjaśniona bez uciekania się do STD…


Zdjęcie nr 4 przedstawia LEM stojący na Księżycu i autor dopatruje się mistyfikacji w tym, że: nie ma krateru pod dyszą wylotową, widać odcisk w pyle protektora buta selenonauty i na ocienionej burcie lądownika widać napis UNITED STATES. To ostatnie zjawisko wyjaśnia istnienie światła odbitego i rozproszonego na księżycowej ziemi. Dysza hamująca LEM-a nie wydmuchała całego pyłu spod niego i powstały odciski butów selenonautów, zresztą pył księżycowy trafiony odrzutem silników rakietowych zawsze odchodził radialnie po stycznej od punktu uderzenia gazów wylotowych i z braku powietrza po prostu nie mógł unosić się kłębami wokół lądownika i spadał na grunt – stąd ślady butów. To jest właśnie kolejny dowód na prawdziwość tego zdjęcia!


Zdjęć nr 5 i 6 nie komentuję, bo zrobiłem to już w artykule pt. „Największa brednia ostatniego stulecia”, więc się nie będę powtarzał.


Zdjęcie nr 7 jest rzeczywiście zagadkowe, ale tylko na pierwszy rzut oka. Niestety – jest ono jak najbardziej autentyczne! Zdjęcie to wykonano niemal pod słońce, stąd widoczny blik na lewej-górnej części hełmu selenonauty, a także jaśniejszy pięciokąt w lewej-górnej części kadru. Trzymany przez astronautę przyrząd odbija słoneczne światło na skafander selenonauty! Jak widać ze zdjęcia, fotografujący stał w znacznej odległości (którą pogłębia jeszcze wypukła krzywizna szybki hełmu selenonauty) i na lekkim wzniesieniu. Dlatego też mógł on sfotografować górną część hełmu tego astronauty. Oczywiście rozkład świateł i cieni na zdjęciu jest najzupełniej prawidłowy.


Naprawdę zagadkowe zdjęcie jest fotka nr 8. Przyznaję, że jedynym naprawdę intrygującym elementem tego zdjęcia jest owa tajemnicza litera „C” na jednym z kamieni. Wyjaśnienie, które podaje autor jest jednak infantylne. Trudno przypuścić, by reżyser tego spektaklu był aż tak drobiazgowym i oznaczał literami poszczególne kamienie…! Nie mówiąc już o tym, że ustawił go dokładnie tak. By owo nieszczęsne „C” rzucało się ludziom w oczy… - nie, takich cudów nie było i nie ma.


Pozostałe zastrzeżenia są łatwe do obalenia – być może cieniutka kreseczka została na zdjęciu zaświetlona, podobnie jak prawe ramię krzyżyka stykające się z jasnym elementem pojemnika na plecach selenonauty, przy jego biodrze. Oba te elementy są bardzo jasne i mogło być tak, jak twierdzi autor, choć przyznaję – nie jestem przekonany do końca słuszności jego wywodu. Przyglądając się zdjęciom nr 4, 5 i 6 dochodzi się do wniosku, że owe krzyżyki są słabo widoczne na szczególnie jasnym tle (grunt czy fragmenty konstrukcji lądownika), więc w tym przypadku bardzo jasne, a właściwie najjaśniejsze, fragmenty obiektów fotografowanych przez selenonautów mogły zaświetlić cienkie jak włos linie krzyżykowych markerów.


Ślady opon. Nie wydaje się, by ktoś poza selenonautami manewrował tym pojazdem, a to dlatego, że nie ma żadnych śladów na podłożu, poza odciskami podeszew butów selenonautów, no chyba że ekipa skręcała łazikiem przy pomocy jakiegoś dźwigu, ale wtedy nie mogłyby powstać ślady kół na podłożu księżycowym. Co do jakości i ostrości śladów, to wszyscy selenonauci relacjonowali, że pył księżycowy jest bardzo drobny i przypomina drobno sproszkowany cement. Zasadą jest, że im drobniejsze ziarna pyłu, tym wyraźniejszy odbija się w nim ślad – o czym wie każdy policjant czy tropiciel śladów i aż dziwne, że autor nie zapytał o to jakiegokolwiek traseologa o opinię przed napisaniem swego wypracowania.


I cóż nam pozostaje? Jeżeli podane przez autora „fakty” i „dowody” są takiej lichej próby, to jego wiarygodność wynosi równe i okrągłe zero. Obawiam się, że redaktorzy „Faktora X” padli ofiarami mistyfikacji rodem z „Archiwum X” Nuttera i spółki. Oczywiście wszystkie tego rodzaju pseudo-zagadki rajcują zwolenników STD i im podobnych bredni, które prowadzą niezorientowanego Czytelnika na manowce.


A jednak ten element z literą „C” ze zdjęcia nr 8 bardzo mnie ucieszył – a to dlatego, że przecież coś podobnego – regularny układ kamieni na zdjęciach powierzchni Księżyca (które wprawdzie nie były oznakowane literami, cyframi czy innymi znakami) zaobserwowano z pokładu bezzałogowej sondy księżycowej Łuna-9, która miękko wylądowała na Srebrnym Globie i przekazała z niego telewizyjne obrazy. Inkryminowane kamienie były spolerowane od góry i co ciekawe – owe powierzchnie skierowane były ku Słońcu! Oto zagadka z długiego łańcucha zagadek księżycowych… Tak więc najbardziej zagadkowym jest zdjęcie nr 8 z tego numeru „Faktora X”.


Jest jeszcze jeden kontrargument, który kompletnie rozwala brednie autorów i zwolenników STD piszących na temat misji Apollo-11. Otóż wszyscy „zapomnieli” albo nie chcieli pamiętać o tym, że cały ten słynny lot – od startu na Cap Canaveral do wodowania na Pacyfiku – był obserwowany przez służby kosmiczne i wywiadowcze ZSRR. Co więcej – potwierdziły one, że ten lot się odbył i przebiegł tak, jak podali to Amerykanie, co zresztą podały nasze czasopisma specjalistyczne. Gdyby to była ściema, jak sugerują to zwolennicy STD, to fakt ten zostałby szybko i bezlitośnie wykorzystany przez propagandę Związku Radzieckiego. To pewnik, bo nie zapominajmy o tym, że trwała Zimna Wojna i każdy punkt przewagi był wykorzystywany bez pardonu! I nie wierzę w to, że Breżniew, Kosygin, Andropow i Greczko przegapili taką gratkę, by dokopać Amerykanom. Takich cudów nie było i nie ma. Trwała zaciekła rywalizacja w Kosmosie i lot na Księżyc był jednym z powodów, że w latach 70. doszło pomiędzy dwoma supermocarstwami do tzw. détente – odprężenia, które skończyło się w 1980 po wyborze na prezydenta USA Ronalda Reagana i jego obłędnych planów Gwiezdnych Wojen.


Tak więc nie wierzę w „księżycowy spisek”, bo zbyt wiele faktów przemawia za tym, że owej nocy 20.VII.1969 roku, o godzinie 21:17 GMT, lądownik LEM Eagle rzeczywiście wylądował na powierzchni księżycowego Mare Tranquilitatis, a jego załoga widziała coś, czego nie miało tam być. Ale to już osobna historia…