sobota, 6 lipca 2013

Zagadka katastrofy samolotu nr CCCP-46276

Samolot An-24B 


Siergiej Dunajew


Katastrofy lotnicze zdarzają się w następujących przypadkach: przy starcie – 11%, przy osiąganiu zadanego pułapu lotu – 7%, w czasie lotu – 5%, przy zmniejszaniu pułapu lotu – 3%, przy podchodzeniu do lądowania – 12% i przy lądowaniu – 25%.

40 lat temu, 22.I.1973 roku, miała miejsce straszliwa katastrofa lotnicza, jedna z najbardziej zagadkowych i tajemniczych historii w dziejach radzieckiego lotnictwa cywilnego. Wiarygodnego wyjaśnienia tej katastrofy nie znaleziono do dziś dnia.


Rejs miał się ku końcowi…


Samolot An-24B o numerze burtowym CCCP-46276 należący do Krasnodarskiego Oddziału Aerofłotu, wykonywał zwyczajny rejs na trasie Krasnodar – Wołgograd – Saratow – Kazań – Perm, mając na pokładzie 5 członków załogi i 39 pasażerów. Wspomniany lot miał się już kończyć i do lądowania w Permie pozostało jedynie 20 minut. An-24B leciał na wysokości 5400 m w specjalnym korytarzu powietrznym przeznaczonym dla samolotów państwowych, zaś jego trasa przebiegała nad rejonem w którym często-gęsto znajdowały się obiekty wojskowe i przemysłowe. Ochronę tychże obiektów przed powietrznym szpiegostwem w ZSRR traktowano to bardzo poważnie, a przyczyny tego były bardzo ważkie. Za burtą samolotu panował syberyjski mróz – przy ziemi wynosił on -41°C – ale warunki atmosferyczne były idealne: CAVU[1] i wiatr 0°B. I to właśnie dlatego u kontrolerów lotu w Permie pojawiły się złe przeczucia, kiedy to o godzinie 02:00 czasu lokalnego utracono łączność z samolotem z Krasnodaru.


Straszne znalezisko przy wsi Pietuchowa


Rozpoczęta akcja poszukiwawczo-ratownicza rychło została uwieńczona powodzeniem, jeżeli można tak powiedzieć o następstwach katastrofy. W odległości pół kilometra od wsi Pietuchowa i 95 km od Permu znaleziono obrócony na plecy kadłub An-24B z oderwanymi konsolami (część skrzydła za gondolami silnikowymi). Nikogo żywego tam nie znaleziono. Badając krok za krokiem okoliczności katastrofy eksperci wyjaśnili okoliczności tragedii, które wywołały jednocześnie niezrozumienie i strach.

An-26B był wyposażony w komplet przyrządów zapisujących wszystkie parametry lotu, w tym także rozmowy załogi. Wszystkie przyrządy ocalały. Z odczytu ich zapisów wynikało, że wypróbowany i dobry samolot naraz „zbiesił się” bez jakichkolwiek widocznych przyczyn zwalił się w prawy martwy korkociąg, który naraz zmienił się w lewy i statek powietrzny wpadł w spiralę śmierci… O tym, jak bardzo nieoczekiwanie doszło do katastrofy mówią jedynie rozmowy pilotów, którzy zdążyli się tylko zorientować, a potem cała ich uwagę przykuły ewolucje samolotu.

Dowódca załogi, były wojskowy lotnik-instruktor Jewgienij Diegtiariew na próżno walczył z obezwładnioną maszyną, tak że na jego palcach zaciśniętych na wolancie powstały sińce. I udało mu się – wyprowadził samolot do lotu poziomego na wysokości 2700 m. No i tutaj „Antek” znów „zwariował” i zaczął ostro nabierać wysokości jakby zamierzał wykonać martwą pętlę. Na takie manewry żaden samolot pasażerski nie jest obliczony. W szczytowym punkcie pętli oderwały się końce skrzydeł i ogon, a samolot po prostu spadł na ziemię płasko na plecach.

Nie doszło do pożaru. Wyciekające paliwo błyskawicznie pochłonęła półtorametrowa warstwa śniegu. Ta śnieżna poduszka odegrała rolę amortyzatora, ochroniła życie – jak to ustaliła ekspertyza medyczna – siedmiu pasażerom. Wszyscy oni mieli ciężkie obrażenia ciała i przy natychmiastowym udzieleniu im pomocy mogliby to przeżyć. Niestety – ten sam śnieg, który ochronił ich od śmierci w zderzeniu z ziemią, zmniejszył ich szanse na ratunek.

Spójrzmy na to tak: wieś, godzina druga w nocy, na zewnątrz minus czterdzieści stopni, słowem – i psa byś nie wygonił, a tu nagle huk i trzask. Ci nieliczni, którzy przebudzili się i spojrzeli w okno niczego nie zobaczyli – wszak nie było pożaru!
- Co to za diabelstwo?! Dobra, rankiem rzucimy okiem, wieczorem zmądrzejemy… - i pietuchowcy wrócili do łóżek. Czy można ich za to potępić?

W tym samym czasie, jeden z pasażerów lecący na zimowy urlop podchorąży szkoły oficerskiej, był w stanie wydostać się z kabiny pasażerskiej poprzez trupy i szczątki, jakimś niewiarygodnym sposobem nie bacząc na rany, przeszedł 500 m poprzez kopny śnieg do najbliższego domu, ale… zapukać do drzwi już mu sił nie stało. Można sobie wyobrazić przerażenie i gorycz gospodarza domu, który rankiem otworzył drzwi – przecież temu człowiekowi mógł pomóc!

Ostatnia żyjąca pasażerka, półtoraroczna dziewczynka zmarła w kabinie pasażerskiej w godzinę przed przybyciem pomocy. Drugiego tak ponurego, strasznego i przygnębiającego wypadku w kronikach lotnictwa radzieckiego nie było…


Uderzenie z zewnątrz czy od wewnątrz?


Przetransportowanie szczątki samolotu na permskie lotnisko położone 100 km od miejsca katastrofy, w kopnym śniegu i czterdziestostopniowym mrozie było niewyobrażalnie trudno. Tym niemniej dokonano tego w krótkim czasie, przy czym zrobiło to wojsko – a to szczególny moment! Żołnierze targają gołymi rękami szczątki samolotu w śniegu po pierś i ściągali wszystko, co mogło chociaż w przybliżeniu wyglądać na fragmenty jego konstrukcji!

W Permie zajął się nimi doświadczony inżynier, naczelnik Wydziału Kontroli Technicznej Krasnojarskiego Oddziału Aerofłotu – Nikołaj Bierdnikow. Cel jego śledztwa był prosty i logiczny: wykazanie, że katastrofa miała miejsce wskutek ostrych zmian kątów pochylenia osi samolotu w stosunku do linii horyzontu spowodowanych przez przerwanie cięgieł mechanicznych łączących wolant z lotkami sterów samolotu. Na dzień dzisiejszy, krwawe doświadczenie wykazuje, że w 99,99% te ciągła rwą się wskutek zmęczenia metalu albo błędów eksploatacji (technik zapomniał dokręcić śrubę czy coś w tym rodzaju), i tylko w 0,01% wskutek warunków zewnętrznych czy sabotażu. Tak więc doświadczony ślusarz, nie mówiąc już o doświadczonym inżynierze, obejrzawszy miejsce rozerwania metalu, może stwierdzić co spowodowało jego zerwanie: zmęczenie metalu czy uderzenie. W samolocie An-24B nr burtowy CCCP-46276 cięgła mechaniczne zostały przerwane przez uderzenie.

Następnym krokiem ekspertów pod kierownictwem Bierdnikowa – było ustalenie kierunku, z którego nadeszło to uderzenie: z wewnątrz czy z zewnątrz? Wariant eksplozji na pokładzie trzeba było bezapelacyjnie odrzucić: ekspertyza pokazała brak na powierzchniach elementów wewnętrznych związków azotowych, które zawsze występują w takich przypadkach. Ale skoro nie z wnętrza, to znaczy się – z zewnątrz?

A z zewnątrz brakowało fragmentu poszycia pomiędzy 7. a 11. Wręgą, czyli jakieś 1,5 m szerokości. A na bok od tej dziury na poszyciu pozostał ślad jakby farby, tak jakby ktoś przeciągnął po duralu poszycia kawałkiem żelaza pomalowanego farbą ochronną. Innymi słowy, coś ciężkiego werżnęło się w lewą burtę statku powietrznego, przecinając cięgła sterownicze skazując samolot na zagładę. No i pojawiło się przypuszczenie: An-24B został zestrzelony pociskiem rakietowym dlatego, że leciał on nad „polem minowym” w specjalnym korytarzu powietrznym, i po prostu zszedł z kursu. A to dlatego, że u przeklętych wojaków jest zawsze tak: „tylko zrobić krok w prawo, krok w lewo – najpierw strzelać potem gadać”.  


Bardzo źli wojacy


Badanie tej katastrofy stało się ciężką próbą dla tych, którzy to robili, i inaczej być nie mogło. Ale przedstawiciel sztabu Uralskiego Okręgu WOPK wyłożył na stół bezdyskusyjny i morderczy zarazem dokument: oficjalne oświadczenie, zgodnie z którym w nocy 20/21 stycznia wojsko nie prowadziło strzelań rakietami plot., nawet ćwiczebnymi, i nie podrywało w powietrze pościgowców.

I tutaj współczesnemu Czytelnikowi winni jesteśmy wyjaśnienie, bo ma prawo o to zapytać:
- Pomyślcie! Wojsko oświadcza, że o niczym nie wie? Kto im przeszkadzał kłamać, by uniknąć odpowiedzialności?

Przeszkadzał wojskowy kontrwywiad – II Główna Dyrekcja KGB (kontrwywiad gospodarczy) i Prokuratura ZSRR. Te dwie instytucje były powołane po to, by trzymać wojsko w ryzach i nie pozwalać armii na samowolę – już to z głupoty, już to celowo, czy z poduszczenia wrogich wywiadów. I swoja robotę robili porządnie – o czym można napisać tysiące artykułów i opowiadań. I wszelkie przestępcze działania wojskowych, wskutek których ponosili śmierć cywile były u nas karane bez litości. A zatem po liniach specsłużb oświadczenie to brzmiało – u nas nikt nie strzelał! Ale najważniejsze – z punktu widzenia autora, który pracował z uzbrojeniem wszystkich typów – to całkowicie paranoidalny (a może nie?) radziecki system zabezpieczania bezpieczeństwa broni. Radziecką rakietę przeciwlotniczą nie można wystrzelić ot tak sobie, z głupia frant. Jest ona integralną częścią złożonego systemu: kabina dowodzenia – stanowisko startowe – rakieta i ma to właśnie chronić przed wariatami i przestępcami. Odpalać je może tylko i wyłącznie starszy oficer – dowódca Dywizjonu Rakiet Plot. w stopniu nie niższym od majora. I gdyby coś podobnego miało miejsce w 1973 roku, to prokuratura wraz z kontrwywiadem zaraz by dorwała delikwenta i postawiła przed sądem.


I tak…


Na wstępie powiedziano, że katastrofa samolotu o numerze bocznym CCCP-46276 jest jedną z najbardziej tragicznych katastrof w historii Aerofłotu. Ale patrząc na ilość ofiar, to wydarzenie nie było tak rekordowym, były – niestety – o wiele większe katastrofy. Ale biorąc pod uwagę wszystkie niewyjaśnione i zgubne okoliczności – incydent nad Permem nie ma sobie równych…


* * *


Kiedy czytałem ten artykuł, to przypominała mi się nasza, polska tragedia sprzed 44 lat, która wydarzyła się w Paśmie Babiogórskim, nieopodal szczytu Policy – 1369 m n.p.m.. Wtedy tam też rozbił się samolot An-24 o znakach SP-LTF, popołudniem 2.IV.1969 roku. W tej katastrofie zginęły 53 osoby – pasażerowie i członków załogi. Dzisiaj tragedię tą upamiętnia pomnik jej ofiar. I podobnie jak w przypadku samolotu CCCP-46276, do dziś dnia nie są znane prawdziwe przyczyny tej katastrofy. Pisze o tym Małgorzata Musiałek z Jordanowa w 2011 roku na łamach „Wiadomości 24” oraz Przemysław Semczuk na łamach „Newsweeka”:
Pisałem także ja na łamach „Echa Jordanowa” – materiał ten znajduje się na stronie:
Tajemnica ta nadal jest niewyjaśniona. Czyżby to, co się działo w okolicach Permu miało swój odpowiednik w okolicach Babiej Góry?  

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 11/2013, ss. 6-7
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©     



[1] Bezchmurne niebo, widoczność nieograniczona.