Tytuł tego
artykułu nawiązuje do książki fantastyczno-naukowej „Phantom of the Poles”
autorstwa Williama Reeda, w której podobno opisuje się niezwykłe
wydarzenia, które miały miejsce w czasie eksploracji Arktyki i Antarktyki. Nie
czytałem jej – polskie wydanie oczywiście nie powstało, bowiem jak to zawsze u
nas tłucze się chłam byle jaki, byle zagraniczny, zaś naprawdę interesująca
literatura jest w podziemiu. Jak zwykle...
Trójkąt
Bermudów w Arktyce?...
Oczywiście
wszyscy znają z literatury, mediów, Internetu niezwykłe wydarzenia, które
rozgrywały się i rozgrywają nadal w Trójkącie Bermudzkim czy Trójkącie Smoka na
Morzu Diabelskim. O znikających statkach i samolotach, o znikających
załogach... Podawano różne wersje wydarzeń i różne wytłumaczenia – jedne warte
drugich, a wszystkie do niczego. Tak zatem pasjonująca tajemnica niepokoi, i
trudno jest się oprzeć jej złowrogiemu urokowi, a że Bieguny naszej planety
wpisują się w siatkę ogromnego kryształu, jakim jest Ziemia, więc i tam także
powinny dziać się dziwne rzeczy – i dzieją się.
Rzecz w
tym, że wydarzenia, o których będzie tu mowa, rozgrywały się w Arktyce. To
ziemie i morza pokryte grubym na wiele metrów lodem, gdzie w dzień i w nocy
trwają wielostopniowe mrozy, szaleją wichry i zamiecie śnieżne, gdzie gnane
wiatrem lody są w stanie zmiażdżyć statek jak łupinę. Śmierć człowieka w tych
warunkach jest czymś normalnym, wpisanym w codzienną rutynę polarnika. Cała
nasza wiedza zebrana przez pokolenia, a za którą przyszło drogo Ludzkości
zapłacić, zmierza do tego, by przeżywalność polarnika była jak najdłuższa w
tych ekstremalnych warunkach. Dziś jest to oczywiste, ale kilkadziesiąt lat
temu liczyły się tylko odkrycia geograficzne i interesy wielkich korporacji, a
ludzie byli spisywani na straty.
Tak też
było za czasów kapitana Henry’ego Hudsona (1550-1611), który usiłował
znaleźć tzw. Przejście Północno-Zachodnie, co wymagało opłynięcia kontynentu
północnoamerykańskiego od północy. Upragniony szlak morski do Azji, który byłby
niezależny od podziału świata dokonanego na mocy traktatu w Tordesillas i bulli
papieża Aleksandra VI – na mocy której świat podzielono wzdłuż linea
di mercatione (1493-94) – która
przebiegała ok. 2.000 km na zachód od archipelagu Wysp Zielonego Przylądka -
oraz traktatu w Saragossie (1529) dzielących świat na strefy wpływów Portugalii
na wschodzie i Hiszpanii na zachodzie. Hudson popłynął na ten szlak, ale
niewłaściwie dobrał sobie towarzyszy i w rezultacie buntu załogi swego statku Discovery
został wraz z synem i siedmioma oddanymi mu członkami załogi spuszczony na wodę
Zatoki Hudsona bez środków do przeżycia. Jego ciała ani łodzi nie odnaleziono
nigdy. Nikt nie zna jego dalszych losów. Ponoć jego duch nawiedza statki, które
czeka zagłada... A wszystko to stało się w 1610 a. D. [1 na mapce.]
Dziwne
wydarzenie spotkało załogę rosyjskiego statku Swiatoj Pawieł,
który pod dowództwem kapitana Aleksieja Czirikowa znalazł się w pobliżu
jakiejś wyspy o zalesionych stokach tamecznych gór. Licząc na przychylność
tubylców, kapitan wysłał na jej brzeg łódź załadowaną towarami z dziesięcioosobową
załogą. Kiedy po dwóch dobach łódź nie wróciła – wysłano za nią czteroosobowy
rekonesans. Także i ci zwiadowcy nie powrócili i nigdy ich nie znaleziono. Dziś
przypuszcza się, że było to u brzegów wyspy Attu, w archipelagu Aleutów, w roku
Pańskim 1740... [2]
W czerwcu
1899 roku, na Biegun wyprawiła się włoska ekspedycja księcia Luigi Amadeo di
Savoia na statku Stella Polare. Biegun miał być zdobyty przez
główną grupę polarników asekurowaną przez dwie grupy wsparcia, z których każda
składała się z 3 osób i 102 psy, które ciągnęły potężnie wyładowane sanie.
Bieguna nie zdobyto, zaś trzyosobowa grupa wsparcia dowodzona przez por.
Queriniego nigdy nie wróciła do bazy, co miało miejsce w czerwcu 1900 roku.
[3]
Wyspy
widma i...
Arktyka ma
swe legendy, a jedną z nich jest opowieść o tajemniczej, znikającej wyspie
zwanej od nazwiska odkrywcy Ziemią Sannikowa. Europejska geografia zna takie
„znikające” czy „wędrujące” wyspy na Atlantyku: Antilia, Hy-Brysail czy
O’Brazil albo Brazile, Wyspa Siedmiu Miast i inne, które naprawdę istniały
tylko w imaginacji średniowiecznych geografów i kosmografów, a które znikały z
map w miarę poznawania Atlantyku, i dzisiaj przypominają je tylko nazwy
konkretnych obiektów geograficznych: Antyle czy Brazylia. Także Ocean Arktyczny
czy jak go nazywają Rosjanie – Północny Ocean Lodowaty – ma swoje „znikające”
czy „wędrujące” wyspy – Ziemia Sannikowa, Ziemia Andriejewa. Dwie z nich istniały
naprawdę i faktycznie składały się z lodu naniesionego prądami morskimi i
spiętrzonego przez sztormy oraz lodu kopalnego – były to Wyspa Wasilewskaja
(znikła w 1912 roku) i Wyspa Siemionowska (znikła w 1936 roku). I właśnie do
Ziemi Sannikowa wyprawił się słynny rosyjski polarnik baron Eduard W. Toll (1858-1902),
który z drugim uczonym i dwoma Nieńcami dotarli do Wyspy Benetta w 1902 roku.
Tam znaleziono ich ostatnie ślady i dziennik, co miało miejsce w 1909 roku.
Czterech mężczyzn rozpłynęło się w białej pustce Arktyki bez śladu. Jak w Trójkącie
Bermudzkim czy na szczytach Czerwonych Wierchów w Tatrach... [4]
...sterowce
nad Arktyką.
No i
właśnie na poszukiwania legendarnych wysp Arktyki wyprawili się Niemcy i
Rosjanie w 1931 roku sterowcem LZ-127. Była to naprawdę doskonale
zorganizowana wyprawa statkiem powietrznym o długości 237 metrów, szerokości 30
i wysokości 34 metrów. Ogólna pojemność wszystkich balonetów sterowca wynosiła
105.000 m3, zaś pięć silników o mocy 2.650 KM nadawały masie własnej
LZ-127 wynoszącej 62 tony plus 23 tony payloadu prędkość
128 km/h. Praktyczny zasięg tego statku powietrznego wynosił 11.250 km.
Najpierw pokonano trasę Berlin – Szczecin – Kołobrzeg – Visby – Helsinki –
Leningrad (dzisiaj Sankt Petersburg) - gdzie na pokład dokooptowano ekipę
radzieckich uczonych, którzy potem polecieli dalej do Wysp Nowosyberyjskich.
Chodziło o konkretne rozstrzygnięcie kwestii istnienia Ziemi Sannikowa i Ziemi
Andriejewa, następnie statek powietrzny skierowano na Tajmyr i z powrotem do
Berlina. W ciągu 110 godzin LZ-127 pokonał odległość 13.200 km.
Ziemi Sannikowa i Ziemi Andriejewa nie znaleziono. Pozostały one jedynie na
kartach powieści Leonida Płatowa „Archipelag Znikających Wysp” i „Kraina
Siedmiu Traw”... Ta wyprawa, to pełny tryumf ludzkiej nowoczesności myślenia i
techniki! W ciągu czterech i pół dnia z pokładu sterowca zbadano tak wielką
przestrzeń, którą z lodołamaczy badano by co najmniej przez trzy lata!
Ale
jeszcze wcześniej, bo w dniu 15 kwietnia 1928 roku, w Arktykę startuje wyprawa
sterowca Italia, dowodzona przez gen. Umberto Nobilego
(1885-1978). Italia, to również statek powietrzny o kubaturze
19.000 m3, długości 115 m, szerokości 18,5 m i wysokości 38 m. Trzy
silniki o mocy 720 KM nadawały jej 40-tonowej masie prędkość 120 km/h. Statek
powietrzny wzleciał w niebo w Mediolanie, o godzinie 02:00 i skierował się na
Triest, gdzie skręcił na północ kierując się do Oslo, skąd miał polecieć dalej
do Vadsø nad fiordem Varanger, a dalej do King’s Bay, skąd miał się zacząć atak
na Biegun. Niestety – na trasie sterowiec wpadł w silną burzę, która zagnała go
nad Węgrami i Słowacją nad Karpaty, potem Polskę i finalnie wylądował w
miejscowości Jezierzyce k./Słupska, gdzie przez dwa tygodnie dokonywano
niezbędnych napraw. Ponoć hangar dla Italii stał tam jeszcze po
II Wojnie Światowej – jak podaje Stefania Sempołowska w książce „Na
ratunek”.
Italia osiągnęła
Biegun Północny, ale w drodze powrotnej uległa katastrofie i być może ten
wierszyk szkolny dotyczył wcale nie lotu LZ-127, a właśnie Italii?
Generał Nobile przeżył katastrofę, ale spędził na lodach prawdziwą polarną
Odyseję. Na pomoc z Norwegii wyruszył słynny badacz polarny, pogromca Bieguna
Południowego - Roald Amundsen (1872-1928). Poleciał on potężnym
hydroplanem Latham 20 (według innych źródeł był to Latham
02) z Tromsø do King’s Bay, w czerwcu 1928 roku. Leciał tam koordynować
operację poszukiwawczo-ratowniczą, która zgromadziła 16 statków, kilkadziesiąt
samolotów i 1.500 ludzi różnych narodowości. By zapanować nad tym żywiołem trzeba
było silnej i doświadczonej ręki i chłodnego, kalkulującego umysłu. Tylko
Amundsen mógł podołać temu zadaniu. I nie dokonał tego, bowiem ostatni raz
widziano go z pięcioma towarzyszami – francuskimi lotnikami – jak odleciał z
Tromsø. W godzinę po starcie Amundsen pytał przez radio o stan lodów na północ
od Wyspy Niedźwiedziej. Potem jakiś statek odebrał bardzo słabe sygnały SOS,
ale nie mógł ustalić, skąd pochodziły. A potem w eterze zapanowała cisza i nikt
nigdy więcej nie zobaczył Amundsena i jego towarzyszy – jak podają to Alina
i Czesław Centkiewiczowie oraz František Běhounek – notabene, jeden
z uczestników wyprawy Nobilego. Rozbitków z Italii uratował w końcu radziecki
lodołamacz, weteran polarnych akcji ratunkowych, SS Krasin.
Jesienią
1929 roku, w okolicach Wyspy Niedźwiedziej wyłowiono dodatkowy zbiornik paliwa
z napisem Latham 20, zaś nieco później jeden z pływaków
hydroplanu z takimż napisem. Uznano to za dowód, że Amundsen i jego ludzie
zginęli w katastrofie lotniczej pomiędzy Wyspą Niedźwiedzią a Spitzbergenem,
ale czy na pewno?... [5]
Rejs Moskwa – Fairbanks.
Ale to
jeszcze nie koniec. Jest tutaj bowiem jeszcze jedno polonicum.
Kompletną
zagadką jest los innego bohatera lotniczych akcji ratunkowych na obszarze
Antarktyki – mowa o słynnym radzieckim lotniku polskiego pochodzenia - Zygmuncie
Lewaniewskim (w literaturze podaje się również Lewoniewski lub
Lewóniewski) (1902-1937). Jego wyczyny były słynne w okresie między dwoma
wielkimi wojnami. Jemu też powierzono misję przetarcia szlaku powietrznego
pomiędzy ZSRR i USA. Nie wchodziły w rachubę lekkie, jednomiejscowe, i
jednosilnikowe samoloty, ale potężne czterosilnikowe, komercyjne olbrzymy ANT-25.
Trasa lotu miała wieść z Moskwy via Biegun Północny do Fairbanks na Alasce –
początkowo wzdłuż południka Moskwy - 38oE,
a nad Biegunem należało wejść na południk Fairbanks – 148oW.
I tak w
dniu 12 sierpnia 1937 roku, potężny ANT-25 o oznaczeniach SSSR
N-209 wyruszył w swój pierwszy i ostatni rejs do Stanów Zjednoczonych.
Początkowo wszystko było OK., samolot leciał na wysokości 6.000 m. Pierwsza
radiodepesza została nadana z pozycji 87o55’N – 58oE i
donosiła o niesprzyjającej pogodzie, która zmusza ich do utrzymania wysokości
6.000 m.
Drugi
radiogram donosił o przelocie nad Biegunem o godzinie 13:40 i zawierał prośbę o
podanie prognozy pogody po amerykańskiej stronie Bieguna. Zakończono ją
stwierdzeniem, że wszystko jest w porządku.
Trzeci
radiogram był niepokojący, Lewaniewski donosił:
Lecimy na trzech silnikach; duże trudności.
Przebijamy się przez gęste chmury...
Należy
nadmienić, że wiał cały czas silny czołowy wiatr, który utrudniał lot samolotu,
a poza tym cały czas było całkowite zachmurzenie. Prawdopodobnie maszyna zeszła
z pułapu 6.500 m, gdzie było słonecznie, na pułap 4.500 m – w gęste chmury.
Zaczęło się oblodzenie samolotu i co za tym idzie – dalsza utrata wysokości...
W dniu 13
sierpnia, o godzinie 15:58 jedna z jakuckich radiostacji odebrała rzucone z
samolotu pytanie – Czy nas słyszycie?..., a potem nastąpiła cisza w
eterze. SSSR N-209 nie odezwał się już nigdy. Czyż nie przypomina
to ostatniego lotu Amundsena? Czyż nie przypomina to zniknięcia Amelii
Earhard i jej samolotu Lockheed Electra? Czyż nie przypomina
to pięciu TBM Grumman-Avanger, które należały do Flight-19, który
zaginął w Trójkącie Bermudów?... Najpierw wszystko w porządku, potem jakieś
niewielkie trudności, a potem tylko błędne ogniki radiosygnałów i koniec
łączności. Na zawsze!...
Rozpoczęła
się operacja poszukiwawczo-ratunkowa, w której wzięli udział najwięksi znawcy i
weterani Arktyki. W różnych warunkach pogodowych przeczesano tereny, wody i
lody Arktyki, nad którymi mógł się pojawić samolot Lewaniewskiego – wszystko na
próżno. Nie znaleziono nawet śladu po nim i jego czterech towarzyszach. Ich los
stał się kolejną ponurą tajemnicą Arktyki... [6] Dzisiaj lecąc nad Biegunem potężnymi
Airbusami czy Boeingami z Kopenhagi do Tokio czy
Seulu nie zdajemy sobie sprawy, że lecimy szlakiem naszego wielkiego i już zapomnianego
rodaka...
Zagłada
radzieckiego flagowca.
W rok
później, cały świat pasjonował się akcją ratunkową załogantów radzieckiej
stacji naukowej „Siewiernyj Polius”, która z Bieguna Północnego zdryfowała aż
do wschodnich wybrzeży Grenlandii w czasie 274 dni i została podjęta z kry
lodowej przez lodołamacze SS Tajmyr i SS Murmań.
Dryf skończył się na pozycji 70o54’N – 19o48’W, na
wysokości grenlandzkiego Przylądka Brewstera. Czterej uczeni: Iwan Papanin,
Ernest Krenkiel, Pietier Szyrszow i Jewgienij Fiedorow
doskonale znieśli tą podróż przez Morze Grenlandzkie, dokonując przy okazji wielu
spektakularnych badań, obserwacji i odkryć – m.in. Basenu Arktycznego i
przedzielającego go Grzbietu Nansena.
Niewielu
ludzi jednak pamięta, że uratowanie czwórki Papaninowców zostało okupione
krwawo stratą 30 członków załogi radzieckiego sterowca SSSR W-6
Osoawiachim, który w dniu 5 lutego 1938 roku, o godzinie 19:00 wystartował
z bazy w Dołgoprudnym na im ratunek. Ten największy w ZSRR statek powietrzny
mierzył 104,5 m długości, miał 18.500 m3 objętości, co pozwalało mu
osiągać pułap operacyjny 4.500 m z payloadem 8,5 tony. Trzy silniki o mocy
815 KM rozpędzały sterowiec do prędkości 113 km/h. Jego dowódca Nikołaj S.
Gudowancew otrzymał zadanie podjęcia Papaninowców z kry i dostarczenie ich
do kraju. Podyktowane ono było pośpiechem, bowiem kra ta kruszyła się w coraz
szybszym tempie, zaś Tajmyr i Murmań były jeszcze
daleko. Zaczął się wyścig ze śmiercią. W-6 leciał na wysokości
600 m nad ziemią, i to stało się przyczyną katastrofy, bowiem na jego trasie
stanęła Niebło-gora – wzniesienie o wysokości 622 m n.p.m. I tak, jak na Titanicu
w pamiętną noc 14/15 kwietnia 1912 roku, tak na W-6 górę tą
dostrzeżono o ułamek sekundy za późno. Próba manewru antykolizyjnego nie
powiodła się, i W-6 wyrżnął swą masą w stok Niebło-gory. Buchnął
płomień i pożar strawił statek powietrzny z 30 załogantami. Było to w dniu 6
lutego 1938 roku, około godziny 20:00, w odległości około 170 km na południe od
Murmańska... [7]
Śledztwo
wykazało, że winnymi byli autorzy mapy z 1904 roku, na której nie uwidoczniono
Niebło-gory. Takim był wniosek komisji dochodzeniowej. Winni znaleźli się w
kazamatach Łubianki pod „czułą opieką” funkcjonariuszy NKWD. Wyroki wykonano...
Ale -
ale... - jest pewien drobny szczegół, który mąci ten klarowny z pozoru obraz.
Otóż – jak podaje Walerij Usolcew z Chabarowska autor artykułu w „Kalejdoskopie
NLO” z dnia 3 listopada 2003 roku, o katastrofie Osoawiachimu -
kolejarze z pobliskiego miasta Kandałaksza oświetlili szczyt góry reflektorami,
by sterowiec się na nią nie nadział. Załoga sterowca widziała te światła, a
mimo to nie wykonała manewru przeciwkolizyjnego – dlaczego? Co zawiodło –
ludzie czy sprzęt? Myślę, że pozostanie to kolejną ponurą tajemnicą Arktyki...
O tych
wydarzeniach opowiadali nam nasi dziadkowie, którzy byli ich świadkami, tak jak
my jesteśmy świadkami wypraw statków Apollo, lotów do ISS czy misji sond Mars Express i Stardust...
Kiedyś to, co pasjonuje nas, dla naszych wnuków też będzie już tylko
historią...
Na
Arktycznym Teatrze Działań Wojennych i...
II Wojna
Światowa, to szczególnie ponury okres w historii Arktyki. Hitlerowcy usiłując
przerwać dostawy konwojowe z Ameryki i Kanady do Związku Radzieckiego usiłują
za wszelką cenę przerwać szlaki komunikacyjne północnego Atlantyku i Oceanu
Lodowatego. W latach 1939-44 wrze Bitwa o Atlantyk, której apogeum przypada na
rok 1943. Tzw. „wilcze stada” U-bootów dziesiątkują konwoje, topiąc wszystko,
co tylko porusza się na powierzchni wody. Ale Alianci szybko przejmują
inicjatywę – nowe rodzaje broni i środków detekcji ZOP – sonary aktywne,
pasywne i radar pozwalają na wykrywanie, zaś bomby i granaty głębinowe nowej
generacji pozwalają na skuteczne topienie niemieckich piratów, zanim jeszcze
dopadali swych ofiar.
Hitlerowcy
zorientowali się, że znajomość arktycznej „kuźni pogody” daje możliwość na
trafne przepowiadanie pogody na Europejskim Teatrze Działań Wojennych, a
przecież powodzenie operacji wojennych w dużej mierze zależy właśnie od
kaprysów pani Aury, co dokładnie wyszło np. w czasie Bitwy o Ardeny (Bitwa o
Wyłom) na przełomie lat 1944/45. Dlatego właśnie jednym z celów OPERATION
WUNDERLAND było opanowanie szpicbergeńskich i innych arktycznych stacji
meteorologicznych. Ale i nie tylko, bowiem w grę wchodziło sparaliżowanie
radzieckiej żeglugi Wielką Północną Drogą Morską (Przejściem
Północno-Wschodnim) i otwarcie możliwości uderzenia na ZSRR od północy – innymi
słowy mówiąc – otwarcie Frontu Północnego i wzięcie Moskwy w dwa ognie – od
zachodu i z północy, a zarazem odcięcie jej od syberyjskiego zaplecza i portów.
To jest już moja hipoteza, ale innego wytłumaczenia dla tej operacji po prostu
nie ma... Jeszcze innym celem mogło być – i na pewno było – zbudowanie potężnej
i tajnej zarazem bazy morskiej na Ziemi Peary’ego (Grenlandia Północna) [8] na
brzegach płoni North-East Clear Water – jednego z nielicznych akwenów arktycznych
cały rok wolnego od lodów. Być może do tej właśnie bazy wywieziono z płonącego
Berlina samego Führera III Rzeszy Adolfa Hitlera. Nieprawdopodobne? No
nie bardzo – zwłok Hitlera nie znaleziono do dnia dzisiejszego, a na tej sprawie
połamały sobie zęby amerykańska CIA, radzieckie KGB, izraelski MOSSAD czy biuro
Simona Wiesenthala... Pisałem już o tym wraz z dr Milošem Jesenským
w książce „WUNDERLAND: Pozaziemskie technologie Trzeciej Rzeszy”, w której
dochodzimy do wniosku, że trop ten jest nader „ciepły”... Podobną hipotezę
stawia w swej powieści hipotetyczno-sensacyjnej pt. „Tajemniczy okręt podwodny”
wspomniany już tutaj Leonid Płatow.
...Hitler
w Arktyce?
A dlaczego
nie? Pierwszą wskazówką jest wypowiedź Grossadmirala Karla Dönitza dla
jednej z gazet niemieckich, który sugeruje istnienie potężnej bazy morskiej, w
której Hitler mógłby się ukryć w razie czego. A drugą poszlaką jest wydarzenie,
które opisują Alina i Czesław Centkiewiczowie w książce „Na podbój Arktyki”.
Jest ono znane pod nazwą „Sprawa Kurs North” i przebiegło następująco –
jesienią 1943 roku, w czasie największego nasilenia walk Bitwy o Atlantyk, z
bazy USAF w Godthåb (Nuuk) startują trzy bombowce i dwa samoloty dalekiego zwiadu.
W pewnym momencie samoloty gubią drogę i ich załogi proszą o podanie kursu.
Ziemia odpowiada – Utrzymać kurs North! I tak przez cały czas samoloty
leciały na północ, aż wreszcie spadły z braku paliwa. Amerykanom udało się je
znaleźć i przeprowadzili śledztwo, w wyniku którego wyszła na jaw zdumiewająca
rzecz – a mianowicie: ż a d n a amerykańska czy aliancka radiostacja n i e
utrzymywała łączności z tymi samolotami! A zatem mogli to zrobić tylko
Niemcy. Przyjęto, że była to robota załogi jakiegoś U-boota, który zmylił
załogi samolotów i wyprawił je do białego piekła... [9] A może to nie U-boot, a
tajna baza III Rzeszy na Grenlandii? Baza, do której miał się ewakuować sam
Führer III Rzeszy?
Wbrew
temu, co się pisze, wystarczyło, żeby Hitler wyrwała się z berlińskiego kotła i
przedostał do Hamburga, a stamtąd do Norwegii samolotem, gdzie przesiadł się na
U-boota, który zawiózłby go na Ziemię Peary’ego. I chyba tak rzeczywiście było,
tylko że nikt nie chce – ze zrozumiałych względów – tego przyznać...
Kryptonimy „Muskox” ,
„Iceberg”, „High Jump”...
Jest
jeszcze i trzecia poszlaka, o której piszą Centkiewiczowie, a mianowicie – już
po wojnie, Amerykanie, Brytyjczycy i Kanadyjczycy ruszają w Arktykę. W 1945
roku, Anglicy zorganizowali wyprawę na Biegun Północny i już 15 maja tegoż roku
ich samolot przeleciał na trasie Reykjavik – Biegun Północny – Reykjavik. Celem
wyprawy były pomiary pola magnetycznego, promieniowania słonecznego i stanu
pogody, zaś naprawdę jest to wojskowy rekonesans przed mającymi tam nastąpić
operacjami militarnymi.
Od roku
1946 wyprawy arktyczne mają charakter mniej lub bardziej wojskowy – piszą
Centkiewiczowie. Powstają amerykańskie bazy militarne na wybrzeżach Grenlandii.
I co najciekawsze – W ciągu dwóch powojennych lat USA skierowały na obszary
arktyczne przeszło 20 wypraw, w których udział wzięło kilkadziesiąt tysięcy
ludzi. Większość z tych wypraw miało czysto wojskowy charakter. W lutym 1946
roku przeprowadzono wielką operację wojskową pod nazwą MUSKOX mającą na celu
zbadanie możliwości użycia baz północnej Kanady, jako wyrzutni pocisków
rakietowych. [...]
Inne wyprawy miały za zadanie wypróbowanie
różnych rodzajów broni w warunkach arktycznych oraz przeprowadzanie manewrów
lądowych, morskich i powietrznych.[...]
W
manewrach, które w 1946 roku odbyły się na Alasce, wzięły udział specjalne
oddziały w sile 4.500 ludzi. M.in. dokonywano prób różnych rodzajów broni i
ekwipunku oraz wysadzania desantów.
Wiosna
tegoż roku jednostki morskie z udziałem lotniskowca przeprowadzały manewry na
morzu wzdłuż wybrzeży Labradoru oraz w Cieśninie Dawisa. Jednocześnie inne
oddziały amerykańskiej floty wojennej odbywały ćwiczenia na Morzu Grenlandzkim.
Latem 1946 roku na morzach Beringa i Czukockim przeprowadzono ćwiczenia okrętów
podwodnych pod kryptonimem ICEBERG.
Amerykańskie
statki żeglugi przybrzeżnej eskortowane przez lotniskowiec przepłynęły wodami
Cieśniny Baffina do miejscowości Thule/Qaanaag w północno-zachodniej
Grenlandii. Tam założono wielką bazę, z której samoloty dokonywały lotów do
Bieguna, a okręty podwodne usiłowały pod lodem dopłynąć do północnej
Grenlandii. Napotkawszy jednak na ciężkie lody zmuszone były cofnąć się do
bazy.
Zwróć
uwagę Czytelniku na daty – to wszystko dzieje się w latach 1945-46 – jeszcze
przedtem, zanim po 5 marca 1946 roku, mówiąc słowami sir Winstona Churchilla
– W Europie, od Szczecina po Triest,
zapadła żelazna kurtyna. Czym jednak były te manewry? Otóż były niczym
innym, jak „wykurzaniem” niedobitków hitlerowców z bazy Kriegsmarine na Ziemi
Peary’ego i w ogóle z Arktyki! W roku 1947 Amerykanie podejmują operację o
kryptonimie HIGH JUMP na Antarktydzie, którą dowodzi adm. Richard Byrd. Celem HIGH JUMP jest przejęcie kontroli nad Nową Szwabią
(Neuschwabenland) i Ziemią Królowej Maud, którą hitlerowskie Niemcy zagarnęły w
kwietniu 1940 roku po ataku na Danię i Norwegię. I tak naprawdę, to wygląda na
to, że wtedy właśnie n a p r a w d
ę skończyła się Druga Wojna Światowa...
Przyznaję, że kiedy czytałem te materiały, to czułem się jak kot, który złapał
wyjątkowo tłustą mysz, albo jak detektyw kanapowy, któremu udało się znaleźć
kolejny fragment układanki...
Wiem, że
wszystko to brzmi sensacyjnie, ale teraz doszły dodatkowe elementy łamigłówki,
którą stanowiły amerykańskie działania w Arktyce w latach 1945-46. Do tego
także wpisuje się to, co w lecie 1946 roku działo się na szwedzkim niebie – co
atoli jest już osobną historią, którą opisałem w książce „Powojenne losy
niemieckiej Wunderwaffe”.
Kończąc
pragnę jeszcze dodać, że wiele relacji wskazuje na to, iż poza siłami
militarnymi dwóch Supermocarstw na Arktycznym Teatrze Działań Wojennych od
czasu do czasu daje o sobie znać jakaś
t r z e c i a siła, o której
wspominają amerykańscy, rosyjscy i kanadyjscy weterani arktycznych patroli tej
miary, co np. gen. Walentin Akkuratow i jego koledzy lotnicy, amerykańscy
i rosyjscy podwodniacy, którzy spotykali się z niewyjaśnionymi zjawiskami w
otchłaniach Północnego Oceanu Lodowatego. Tego dowodzą również wypadki, jakim
ulegały radzieckie i rosyjskie okręty podwodne w wodach mórz Barentsa,
Karskiego i Norweskiego. W moim referacie na IX Międzynarodowy Kongres
Ufologiczny w Koszycach wymieniam niemal 30 jednostek, które tam uległy awariom
lub po prostu znikły! Nie zatopiono je, nie uległy minom, ale znikły, jakby się
rozpuściły w wodach arktycznych oceanów.
Jeżeli nic
się nie zmieni w światowej polityce, to niejeden raz jeszcze usłyszymy o
podobnych wydarzeniach i usłyszymy niejedną hipotezę, na temat tego, co dzieje
się w wodach i przestrzeniach powietrznych Arktyki. I jeszcze niejedno ludzkie
życie skończy się w niewyjaśnionych okolicznościach...