środa, 8 stycznia 2014

Mit o zniknięciu Bursztynowej Komnaty



Margarita Troicyna


Przed końcem wojny w sejfach Reichsbanku znajdował się zapas złota nazistowskich Niemiec, który ocenia się na 7,5 mld USD (według dzisiejszej wartości). Lwia część tej sumy przepadła.

Jedną z największych osobliwości Jekatierińskiego Pałacu z Carskim Siole jawi się znana komnata, której ściany były wyłożone mozaikami z naturalnego bursztynu, którą podarował Piotrowi I w charakterze dyplomatycznego prezentu pruski imperator Fryderyk I. Jak wiadomo, Komnata ta została wywieziona przez hitlerowców w czasie wojny. Poszukiwania Bursztynowej Komnaty trwają do dziś dnia.


Tajemnicza śmierć Aleksandra Bielajewa


Latem 1941 roku, w przeddzień niemieckiego ataku, pracownicy muzeum ewakuowali lwią część kolekcji dzieł sztuki, książek i innych artefaktów, które zostały ukryte w podziemiach. We wrześniu Puszkin (tak nazywało się Carskie Sioło od 1937 roku) okupowały wojska niemieckie, które zniszczyły i rozgrabiły unikalny kompleks muzealny.

Z zagadka Bursztynowej Komnaty związana jest śmierć radzieckiego pisarza-fantasty Aleksandra Bielajewa. Kto z nas w młodości nie czytał „Człowieka-rybę” [w wersji kinowej „Ichtiander” (reż. Władimir Czerbotariow i Giennadij Kazańskij, 1962) – przyp. tłum.] czy „Głowy profesora Dowella”? Poza tym w życiu samego pisarza było sporo rzeczy dziwnych i niewytłumaczonych. I tak np. do dnia dzisiejszego nie wiadomo, jak on umarł i gdzie jest pochowany…

Aleksander Bielajew

Wojna zastała rodzinę Bielajewych w Puszkinie. Pisarz, który przeszedł operację kręgosłupa, nie ewakuował się, a wkrótce do Puszkina weszli Niemcy…

Według oficjalnej wersji, nasz fantasta zmarł z głodu w styczniu 1942 roku. Jego ciało zostało przeniesione do kaplicy na Kazańskim cmentarzu – gdzie czekało w kolejce na pogrzebanie. Kolejka ta miała być do marca, ale w lutym żonę i córkę pisarza wywieziono do Polski. (To jest pierwsze polonicum w tej niezwykłej sprawie – przyp. tłum.)

Istnieje legenda, że ciało Bielajewa z kaplicy zabrał jakiś niemiecki generał z żołnierzami. Generał ów jakoby był fanem twórczości Bielajewa i dlatego postanowił wyprawić mu honorowy pogrzeb. Według drugiej wersji wydarzeń, ciało zostało zakopane w nieoznakowanej mogile. Tak czy owak, dokładne miejsce pogrzebania pisarza jest nieznane. Później, na cmentarzu Kazańskim w Puszkinie została postawiona pamiątkowa stela. Ale mogiły Bielajewa do dziś dnia nie ma…

Wedle słów publicysty Fiodora Morozowa, Bielajew pracował nad powieścią poświęconą Bursztynowej Komnacie. To zainteresowało Gestapo. Czyżby więc gestapowcy próbowali przywlec Aleksandra Romanowicza w charakterze konsultanta… Może on poszedł na współprace z nimi, albo zginął w czasie przesłuchań? Mówi się także, że jego zwłoki były zwęglone.

[A mnie przypomniało się świetne opowiadanie sci-fi radzieckiego pisarza Kira Bułyczowa pt. „Awaria na linii” (w zbiorze „Kroki w nieznane”, t. 4, Warszawa 1973, ss. 336-351), w którym autor opisuje jak to przez przypadek zetknął się z Wędrowcami w Czasie z 2056 roku szmuglujących w Przyszłość artefakty z 1665 roku, a których poprosił o dostarczenie wsparcia dla konającego z głodu w obleganym Leningradzie pisarzowi o nazwisku Czerniajew. NB, też Aleksander. Pomagając mu miał nadzieję, że Czerniajew przeżyje blokadę i dokończy swoją powieść, którą zaczął pisać tuż przed wojną. Niestety – Czerniajew umarł w styczniu 1942 roku. Jak Bielajew. Czy była to dygresja do życia, dzieła i niezwykłej śmierci Aleksandra Bielajewa? Oczywiście. Ale niestety tą tajemnicę Kir Bułyczow najprawdopodobniej zabrał ze sobą do grobu… – uwaga tłum.]


Pożar w Zamku Królewskim


W latach 1941-42 panele z Bursztynowej Komnaty były wystawione na widok publiczny w Zamku Królewskim w Königsbergu/Królewcu/Kaliningradzie. Jednakże w sierpniu 1944 roku wskutek nalotu RAF na zamku wybuchł pożar. Chociaż panele nie ucierpiały od niego, zapakowano je w skrzynie i ukryto w lochach. Po szturmie na Königsberg  w kwietniu 1945 roku, Bursztynowa Komnata znikła bez śladu.

[Kolejne polonicum w tej zagmatwanej sprawie, to film „Hans Kloss - Stawka większa niż śmierć” (reż. Patryk Vega, 2012) stanowiący sequel serialu „Stawka większa niż życie” (reż. ), w którym Hauptmann Hans Kloss poszukuje Bursztynowej Komnaty. Pomysł na film doskonały, ale efekt końcowy ma całe lata świetlne do „Stawki większej niż życie”, i stanowi – mimo gwiazdorskiej obsady – tylko w najlepszym, wypadku pastisz kultowego serialu. Pomysł był świetny – agent J-23 wpada na trop największej tajemnicy III Rzeszy – miejsca ukrycia Bursztynowej Komnaty właśnie. Niestety, miejscami wprost nachalna ideologiczna, antykomunistyczna i anty-peerelowska łopatologia - mimo doskonałej gry aktorskiej Stanisława Mikulskiego, Tomasza Kota, Emila Karewicza i Piotra Adamczyka oraz Marty Żmudy-Trzebiatowskiej - kładzie ten film, który mógłby być naprawdę doskonałym sensacyjno-szpiegowskim thrillerem historycznym w stylu Umberto Eco, Dana Browna, Toma Clancy’ego czy Clive’a Cusslera. Szkoda, bo przez nią zmarnowano doskonały temat… - uwaga tłum.] 

Na początku lat 80. XX wieku, w Puszkinie rozpoczęto prace rekonstrukcyjne Bursztynowej Komnaty. W 2003 roku, na 300-lecie Sankt-Petersburga, panele zostały ukończone w pełnych wymiarach. Tym niemniej nadal kontynuowane są poszukiwania Bursztynowej Komnaty.


Ołtarz pod dębem


Na terenach byłego Kurlandzkiego Kotła, na Łotwie znajduje się miejscowość o nazwie Lestene. Właśnie tam, nieopodal chutoru Bierzini rośnie ogromny dąb. Mówią, że pod tym dębem znajdował się wielki ołtarz, „obrońca” tego miejsca. Jak mówia to relacje naocznych świadków, w 1944 roku przyjechało tutaj kilka niemieckich samochodów, załadowanych jakimiś skrzyniami. Niemcy rozcięli wystrzałami dąb (rozwalili ołtarz?) a potem zakopali skrzynie do ziemi. Jest hipoteza, że w nich znajdowała się rozłożona na części Bursztynowa Komnata.


Niedostępna skarbnica


Kilka lat temu ślad legendarnych skarbów pojawił się w małej, wschodnioniemieckiej miejscowości Deutschkatarinberg, znajdującej się przy samej granicy z Republiką Czeską.

[Miejscowość ta istnieje w Niemczech w okolicy Olbernhau, przy granicy z Republiką Czeską (kraj – Saksonia, okręg – Chemnitz, powiat – Erzgebirgkreis). Po drugiej stronie granicy znajduje się miejscowość Horní Jiřetín - 50°35’45” N - 013°26’17” E w Górach Kruszcowych – przyp. tłum.]  

Jednemu z miejscowych mieszkańców Peterowi Holsteinowi zachciało się pokopać w archiwach komputerowych jego niedawno zmarłego ojca, który w czasie wojny służył w niemieckiej Luftwaffe. Pośród plików z dokumentami znajdującymi się w jego pamięci, Holstein znalazł relacje o tym, że w końcu 1944 roku z rezydencji jednego z nazistowskich bonzów III Rzeszy, Reichsmarschalla Hermana Göringa – „Schorfheide” znajdującej się na północ od Berlina (kraj Brandenburgia, powiat Barnim – przyp. tłum.) została pośpiesznie przywieziona ogromna ilość ciężkich skrzyń. Zostały one ukryte w podziemnym bunkrze w pobliżu miasteczka Deutschendorf - jak w tym czasie nazywała się miejscowość Deutschkatarineberg.

[Na tym terenie znajdują się dwie miejscowości o nazwach Deutschkaterineberg i Deutschendorf – uwaga tłum.]

Syn weterana Luftwaffe znalazł miejscowych mieszkańców, którzy pamiętali jeszcze miejsce pomiędzy drogą a skałą, gdzie kiedyś tam dawno znajdowało się wejście do sztucznej jaskini.

No i zaczęła się gorączka. Za środki pozostawione mu przez ojca i pieniądze od miejscowych biznesmenów sprowadzono specjalistów od górniczej inżynierii. Analiza przeprowadzona przy pomocy georadaru wykazała, że we wskazanym miejscu, na głębokości 20 m znajdują się podziemne pustki, zapełnione jakimiś sztucznymi strukturami. Sądząc ze wszystkiego, to właśnie tam znajdują się zakopane skrzynie.

Mer miasta – Heinz-Peter Haustein – oświadczył dla prasy, że w skrzyniach z całą pewnością nie znajduje się żelazo, a najpewniej złoto albo srebro.
- Jesteśmy w 90% przekonani co do tego, że znaleźliśmy Bursztynową Komnatę – oświadczył on. – Skrytka często okazuje się być labiryntem zrobionym przez nazistów w celu ukrycia zrabowanego dobra. Miejscowi zawsze wiedzieli o istnieniu labiryntu. Nie wiadomo tylko było, co się tam znajduje.

Ale niestety, nie udało się nikomu dobrać się do skrytki ze skarbami i dowiedzieć się, co ona skrywa naprawdę.


Mistyfikacja stulecia?


Owszem, istnieje hipoteza, że hitlerowcy ukradli jedynie… kopię Bursztynowej Komnaty, zaś prawdziwa została zapewne ukryta przed wojną.

Mówi się, że po podpisaniu w 1939 roku paktu o nieagresji z Niemcami (znanego jako pakt Ribbentrop-Mołotow – przyp. tłum.) pisarz Aleksy Tołstoj (znowu fantasta – sic! – przyp. tłum.) zaproponował Stalinowi podarowanie Bursztynowej Komnaty jako daru przyjaźni. Tym bardziej, że panele były właśnie restaurowane i znajdowały się w opłakanym stanie…

Jednakże „wódz narodów” nie zdecydował się na taki krok. Zamiast tego polecił on zrobić duplikat Bursztynowej Komnaty dla Hitlera, a także jej makietę w skali 1:1. Na 20 dni przed rozpoczęciem wojny (czyli 2.VI.1941 roku – przyp. tłum.) oryginał rozebrano, załadowano do skrzyń i umieszczono w podziemiach Jekatierińskiego Pałacu, zaś w sali wystawiono makietę. To właśnie ona wpadła w ręce hitlerowcom.

Być może Bursztynowa Komnata nigdy nie znikała? Jej rekonstrukcja, to jedna wielka mistyfikacja i postawienie z powrotem autentycznej Bursztynowej Komnaty z ukrycia w podziemiach na jej dawne miejsce ekspozycji. Czy to jest kopia czy oryginał? Tak czy inaczej historia Bursztynowej Komnaty nadal pozostaje największą zagadką XX wieku.


* * *


Moje 3 grosze


W komentarzu do artykułu Michaiła Kostina - http://wszechocean.blogspot.com/2014/01/wunderland-na-rosyjskiej-dalekiej-ponocy.html - napisałem, że być może największe skarby III Rzeszy, w tym Bursztynowa Komnata, mogą znajdować się w miejscu ukrycia na rosyjskiej Dalekiej Północy i tam właśnie należałoby ich szukać. Dlaczego? To oczywiste. Naziści może byli ograniczeni obłędną ideologią narodowego socjalizmu, ale głupi nie byli i potrafili dodać dwa do dwóch. Zrabowali ogromne skarby podbitym narodom i zamierzali je po wojnie wykorzystać. Część z nich wykorzystali choćby w ramach ODESSA, by kupić sobie wolność i bezkarność. Część z nich została odzyskana, a jeszcze lwia część znajduje się…

No właśnie – znajduje się, jak chcą polscy entuzjaści – w sztolniach i szybach Dolnego Śląska. OK., ale… - ale to, że są one właściwie nie do wydobycia, a przecież hitlerowcy chcieli je mieć w każdej chwili do swej dyspozycji, a to z kolei oznacza, że nie ma tam żadnych skarbów w postaci kosztowności, walut i dzieł sztuki. Sztolnie i szyby ukrywające skarby Dolnego Śląska zostały zasypane i zamaskowane tak dokładnie, że jestem pewien tego, że nie ma tam złota Wrocławia czy złota z Reichsbanku, natomiast mogły to być niebezpieczne radioaktywne odpady po doświadczeniach z bombami A (po prostu mogilniki dlatego, że nigdzie hitlerowcy ich nie składowali w Niemczech, a więc mogli je składować w sztolniach i szybach Gór Sowich i Riese w zamysle jego konstruktorów mógł być tylko gigantycznym składem materiałów radioaktywnych), dokumenty SS i Gestapo, plany, dokumentacja techniczna czy quasi-religijne, pseudonaukowe wypociny Himmlera i jego kapłanów czarnego zakonu SS i… wabiki dla głupców. Kilka sztabek złota, kilka szlachetnych kamieni, które „przypadkowo” wypadały z jakiejś skrzyni miały upewnić ukrywających je wermachtowców i esesmanów, że jest w nich złoto i kosztowności. Nie sądzę, że Niemcy ukrywali złoto w tak niedostępnych miejscach – te że tak je nazwę – „depozyty” – zostały ukryte tak, by można je było łatwo i niespostrzeżenie podjąć, bez kopania, bez wiercenia, itd. itp. Poszukiwacze złota skupiają swe wysiłki na Dolnym Śląsku, a ono leży gdzieś zupełnie indziej. I Bursztynowa Komnata takoż. U-booty potrafiły przemykać się z Bałtyku na Morze Północne – wszak pamiętali lekcję jaką dali im nasi chłopcy z ORP Orzeł (kolejne polonicum) – którzy uciekli do Anglii bez map, bez przyrządów nawigacyjnych, polegając jedynie na swym doskonałym wyszkoleniu i… szczęściu.  

Co stało się więc z prawdziwymi skarbami? Zostały wywiezione, ale nie w kierunku Sudetów, ale w kierunku zachodnim i to nie koleją czy samochodami, ale Odrą. Odrą do Szczecina a dalej do Świnoujścia, a stamtąd U-bootami dalej – a gdzie? Na przykład do skrytek na radzieckiej Dalekiej Północy, do Bobrowej Tamy na Grenlandii czy na kanadyjskie archipelagi arktyczne czy na Antarktydę. A dlaczego? A dlatego, że tam by tego nikt nie szukał! I nie szukał, aż do czasu ekspedycji arktycznych i antarktycznych adm. Byrda i innych badaczy Arktyki. Czy je znaleziono? – zapewne tak, bo jakiś hitlerowiec mógł puścić farbę Amerykanom w zamian za bezkarność i wygodne życie w Stanach. Ale Alianci już nie współpracowali ze sobą i ci, co wiedzieli trzymali gęby na kłódkę, albo wypisywali jakieś ufologiczne brednie, jako że temat UFO stał się modnym po incydencie nad Górami Kaskadowymi i Incydencie w Roswell w 1947 roku. Nie mówiąc już o rakietowym lecie w 1946 roku.

Mam nadzieję, że się jednak mylę, ale… - taka właśnie opcja też jest możliwa, co poddaję pod rozwagę Koleżankom i Kolegom poszukującym skarbów na Dolnym Śląsku i innych miejscach w naszym kraju. Gonicie za ignis fatuus…- i obym się mylił!  

Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 35/2013, ss.22-23

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©