niedziela, 24 sierpnia 2014

GWIEZDNI WĘDROWCY

 

Bill Rose


Kilkadziesiąt tysięcy sztucznych obiektów obiega nieustannie Ziemię i różni się wielkością od rosyjskiego Mira, międzynarodowej ISS czy amerykańskich wahadłowców in minus, tym niemniej są one równie śmiercionośne - choć tak duże, jak orzech czy pociski rewolwerowe.

Znajduje się tam także duża ilość Nieznanych Obiektów Orbitalnych - NOO, które mogą być albo supertajnymi satelitami szpiegowskimi, ciałami pochodzenia meteoroidowego, albo... artefaktami pozostawionymi na orbitach wokółziemskich przez Obcych...


---oooOooo---


W roku 1979, radziecki naukowiec prof. Siergiej Bożicz wywołał sensację tym, że - jak twierdził - Ziemię na wysokości około 2.000 km okrążają ogromne metaliczne odłamy, szczątki nieznanego obiektu kosmicznego.


CZARNY BARON, CZARNY KSIĄŻĘ I INNE...


W swoim doniesieniu stwierdził on, że te kilka odłamów o rozmiarach 70 x 35 m, pochodzi od jednego obiektu, który rozpadł się na orbicie wokółziemskiej w grudniu 1955 roku - na dowód przedstawił on swe obliczenia. Oznacza to, że wydarzenie to miało miejsce zaledwie na dwa lata przed startem pierwszego ludzkiego aparatu kosmicznego, który osiągnął orbitę!!!

Obliczenia prof. Bożicza zostały potwierdzone przez dwóch jego kolegów: dr Władimira Ażażę i prof. Aleksieja Zołotowa, którzy sugerowali swym zachodnim uczonym kolegom, takim jak: dr Henry’emu Monteithowi i dr Stantonowi T. Friedmanowi, by zorganizować wspólną, międzynarodową wyprawę w celu zbadania szczątków tajemniczego obiektu, którego Rosjanie nazywali CZARNYM KSIĘCIEM, a u nas ochrzczono go CZARNYM BARONEM.[1]

W mniej więcej tym samym czasie, astronom dr John Bagby odrzucił cały ten pomysł jako kompletny nonsens stwierdzając, że ów obiekt i jego szczątki jest niczym innym, jak naturalnym ciałem niebieskim. Tym niemniej, Bagby zgodził się z Bożiczem, iż odłamy te pochodzą z jednego ciała, które rozpadło się z niewiadomych przyczyn na orbicie, w dniu 18 grudnia 1955 roku. Tak czy owak, wydaje się być niemożliwym, by taka misja doszła do skutku, aczkolwiek Rosjanie, NASA czy USAF - a raczej NSDA[2] są w stanie wykonać zdjęcia tych szczątków w każdej chwili.

Kiedy zainteresowałem się ta historią pod koniec 1996 roku, postanowiłem dokonać poszukiwań poprzez różne organizacje astronomiczne. Nie wyciągnąłem na światło dzienne niczego nowego i zdaje się, że każdy jest zadowolony z tego, że temat ten umarł śmiercią naturalną.


ZIEMSKIE SZTUCZNE SATELITY



Sztuczne satelity Ziemi okrążają naszą planetę na wielu różnych wysokościach, a te najniższe (czy jak kto woli - najbliższe) stykają się niemal z górnymi warstwami atmosfery, na wysokości około 160 km. Tą wysokość opisuje trafnie skrót LEO = Low Earth Orbit (niska orbita wokółziemska), zaś najwyższe LEO znajdują się aż na wysokości 2.000 km.

Satelity umieszczane na LEO służą najczęściej do celów badania i prognozowania pogody i niejawnego zbierania danych - czytaj: szpiegostwa. Wyżej wiszą satelity systemów NAVSTAR - razem 12 sztuk i GPS w ilości także 12 egzemplarzy, które poruszają się na wysokości 20.000 km, okrążające planetę co 12 godzin tak, by nad każdym miejscem na Ziemi znajdowały się 3 satelity, co pozwala na dokładne określenie pozycji w każdej chwili i to z dokładnością do 00000’00,1” czyli kilku decymetrów!

Satelity przekaźniki TV, jak np. Astra czy Eutelsat, satelity łącznościowe, jak np. Mołnia czy Transmit służące do przekazywania danych, rozmów telefonicznych czy telegrafii, są zawieszone na wysokości 36.000 km nad równikiem Ziemi. Są to satelity geostacjonarne, to znaczy zawieszone nad jednym miejscem naszej planety i nie zmieniające swego położenia względem jej powierzchni.

Geostacjonarne satelity Ziemi nigdy nie ukazują się nam, jako ruchome punkty i (piszę to jako zawodowy astronom) można je obserwować z Ziemi przy pomocy amatorskich teleskopów, aczkolwiek ich obecność można namierzyć tylko przy pomocy specjalistycznych kamer CCD. Pomysł parkowania takich satelitów na orbicie został po raz pierwszy rzucony przez słynnego autora powieści SF - Arthura C. Clarke’a w artykule pt. „Extra-Terrestial Relays”, który ukazał się w magazynie „Wireless World” nr 10,1945 (!!!). dzisiaj miliony użytkowników TV satelitarnej na całym świecie używają tego wynalazku, a ich liczba sukcesywnie rośnie.


KOSMODROMY



Wiele satelitów LEO obserwowanych w USA i Europie jest pochodzenia rosyjskiego i zostały one wystrzelone albo z Siewiernowo Kosmodroma w Pliesiecku k/Archangielska (Federacja Rosyjska), albo z Bajkonuru w okolicy Jeziora Aralskiego w Kazachstanie. Miejsca te zostały dokładnie wybrane po to, by radzieckie statki kosmiczne były podziwiane przez wszystkie kraje świata. Poza tymi dwoma Rosjanie używają jeszcze kosmodromów w Kapustin Jarze, Tiuratamie i Sachajakucji - ten ostatni powołany do życia dekretem prezydenta Borisa Jelcyna w 1996 roku - oraz platform na Oceanie Indyjskim i Pacyfiku.

W przypadku Stanów Zjednoczonych, statki kosmiczne i satelity odpala się z Kennedy Space Center na Florydzie na Cap Canaveral, a to dlatego, że jest to najoptymalniejsze miejsce do startu obiektów kosmicznych na orbity równikowe.

Tajne satelity szpiegowskie są wystrzeliwane z kosmodromu Vanderberg III AFB w Kalifornii, który przystosowano do obsługi wahadłowców w latach 80., ale nie ukończono modernizacji. W tym czasie planiści z Pentagonu chcieli wystrzeliwać wahadłowce na polarne orbity w celu skrócenia dolotu rakietoplanów nad Związek Radziecki - co udało się dopiero zrobić w 1986 roku wypuszczając wahadłowiec Discovery. Po katastrofie Challengera w styczniu 1986 roku, prace te zostały gwałtownie zatrzymane. Powróciła idea budowy hipersonicznego samolotu i dwustopniowego samolotu kosmicznego, co stanowi główną część PROGRAMU AURORA. Po upływie kilku miesięcy od katastrofy Challengera, na kosmodromie Vanderberg III AFB przeprowadzono serię prób z wahadłowcem SCL-6, które przerwano i definitywnie zakończono wraz z zakończeniem Zimnej Wojny. Dziś jedynym amerykańskim kosmodromem jest ten na przylądku Canaveral.

Ostatnio NASA zaczęła używać nowego, super-lekkiego aluminiowo-litowego zewnętrznego zbiornika paliwowego do wahadłowców - co pozwala im na osiągnięcie orbity 444[3], na której jest umieszczona ISS.

Chociaż wahadłowce są bardzo kosztowne w eksploatacji, NASA w dalszym ciągu korzysta z ich usług, aż nie zostanie wreszcie po 15 latach wprowadzony nowszy system SSTO = Single Stage To Orbit (z jednym stopniem na orbitę) rozwinięty z Lockheed X-33 Venture Star.

Na dodatek małe ładunki na orbitę są dostarczane na LEO przy pomocy kompaktowej amerykańskiej rakiety odpalanej z powietrza przez samolot Lockheed L-1101. ta dwustopniowa rakieta nazywa się Pegasus XL, zaś jej samoloty-matki startują z Vanderberg AFB lub Wallops Island AFB w stanie Virginia. To także pokłosie programu SDI. W przyszłości Pegasus XL będzie wymieniony na mały pocisk-robot SSTO, całkowicie wielokrotnego użytku. Będzie to rozwinięta wersja pojazdu znanego dziś jako X-34 i dramatycznie obniży koszty wysyłania małych ładunków na orbitę.

ESA wystrzeliwuje swe rakiety Arianne z kosmodromu Kourou w Gujanie Francuskiej, który jest położony tylko na 50N - dla porównania dodam, że Cap Canaveral leży na 260N. Lokalizacja tego kosmodromu została wybrana przez Francuzów ze względu na położenie i polityczną stabilność regionu.

Japońska NASDA[4] na razie korzysta z kosmodromów amerykańskich i rosyjskich.

Kosmonautyka chińska ma swój kosmodrom na pustyni Takla-Makan, który jest - obok Lop-Noor (Łob-Nur) - także poligonem atomowym i rakietowym Ch.R.L.


OBSERWUJEMY SATELITY


Kiedy obserwujemy satelity lub statki kosmiczne na nocnym niebie, to widzimy jasny punkt szybko poruszający się po nieboskłonie, co spowodowane jest przez światło słoneczne odbijające się od korpusu statku kosmicznego i jego baterii słonecznych. Aktualnie najjaśniejszymi obiektami są: rosyjska stacja kosmiczna Mir, międzynarodowa stacja kosmiczna Alfa, amerykański satelita LAT HST Hubble i kilkanaście szpiegowskich satelitów Ziemi. HST jest niewidoczny w Europie i Ameryce Północnej. Generalnie: satelity są niewdzięcznymi obiektami do obserwowania, są one bowiem zbyt małe i odległe - i najczęściej przedstawiają sobą jedynie nikłe świecące kropki na tle nieba. Jednakże uczeni z Bostońskiego Muzeum Nauki stworzyli specjalny program komputerowy, znany pod nazwą C-Sat, który pozwala na szybkie zlokalizowanie satelity. Używając programu C-Sat należy posługiwać się astronomiczną kamerą CCD i teleskopem Schmidta-Casselgraina o średnicy 12” czyli 305 mm.

Nawet pod powiększeniem 460 x małe satelity przypominają plamki światła, ale większe pojazdy mogą pokazywać swe detale konstrukcyjne, i tak np. zdjęcia promu kosmicznego Atlantis dokującego przy stacji Mir były zadziwiająco jasne i wyraźne.

Ci sami naukowcy z Bostonu donieśli, że często widzieli NIEZIDENTYFIKOWANE SATELITY na niespotykanych wcześniej orbitach, a kiedy powiększano ich obrazy, to okazywało się, że były one nader podobne do amerykańskich satelitów, a szczególnie do... HST!!!...[5]


OBSERWUJĄC STATKI KOSMICZNE


Każdy, kto planuje sobie fotografowanie satelitów powinien wiedzieć, gdzie i kiedy obiekt kosmiczny przeleci po nocnym niebie. Przez sześć dni tygodnia, magazyn „Guardian” podawał przewidywania co do tras przelotów najważniejszych obiektów kosmicznych, ale te informacje brane z Królewskiego Obserwatorium Astronomicznego w Greenwich (RGAO), były dokładne jedynie dla Londynu i Manchesteru. Dla pozostałych miejscowości Wielkiej Brytanii należało wprowadzać odpowiednie poprawki, dostępne via Internet i komputerowy program NASA zwany Traksat. Jeszcze jednym źródłem informacji jest internetowa strona British Astronomical Society (BAA).


KŁOPOTY Z IDENTYFIKACJĄ


Najprawdopodobniej najbardziej znaną i zarazem spektakularna jest seria obserwacji NOL-i, która wydarzyła się w Chile i Argentynie, w dniu 14 sierpnia 1996 roku. Tego dnia na ciemnym niebie ukazał się łańcuch świecących się kręgów, lecących na dużej wysokości.[6] Dość dokładnie przypominało to początek filmu „Dzień Niepodległości”, który dziwnym trafem właśnie wtedy tam wyświetlano i które to wydarzenia przyciągnęły do kin widzów przekonanych, że właśnie rozpoczęła się inwazja Obcych...

Po kilku minutach, prośby o pomoc przy identyfikacji tego zjawiska dochodzące z Ameryki Południowej dotarły do Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics w Masachussetts, które to centrum uruchomiło swe komputery i zaczęły się poszukiwania. W chwile później, uczeni z Centrum zostali powiadomieni przez nie, że zjawiska te zostały spowodowane przez zapłon boostera rosyjskiej rakiety WKS Błok-14, odpalonej z kosmodromu w Pliesiecku. Rakieta ta wyniosła satelitę telekomunikacyjnego Mołnia 1T na orbitę o elementach: perygeum = 450 km i apogeum = 40.800 km, i było oczywiste, że Słońce oświetliło korpus boostera i gazy wylotowe z dysz jego silników rakietowych, dając wspaniałe widowisko!


WOJNY KOSMICZNE


A teraz sensacja. W ciągu ostatnich trzech dekad, pewna ilość sztucznych satelitów Ziemi po prostu znikła bez śladu! Kiedy satelita telewizyjny Satcom-3 znikł bez śladu w latach 70., natychmiast pojawiła się sugestia, że został on porwany przez Obcych w celu przebadania naszych najnowszych technologii kosmicznych...

W tym samym czasie, jeden z radzieckich satelitów telekomunikacyjnych też przepadł bez śladu. Satelity owszem, były czasami uszkadzane czy niszczone przez meteory czy promieniowanie słoneczne, ale te wydarzenia miały szeroka widownię i nie dało się ich ukryć, a poza tym trwał wyścig w Kosmos. Po wystrzeleniu Sputnika-1, USA i ZSRR zaczęły wydawać ciężkie miliardy na stworzenie programów militarnego wykorzystania przestrzeni kosmicznej. Obejmowało to pierwsze satelity szpiegowskiego zwiadu fotograficznego, satelity mogące podchodzić do innych satelitów w celu sfotografowania ich czy „podsłuchiwania” ich sygnałów czy wreszcie ich zniszczenia.

Wraz ze wzrostem zaawansowania elektroniki, satelity potrafiły coraz więcej - np. wyławianie poszczególnych rozmów telefonicznych z milionów prowadzonych jednocześnie, zabezpieczyć przepływ danych, a ich optyczne systemy mogły dojrzeć i zarejestrować z wysokości orbity obiekty wielkości numeru rejestracyjnego pojazdu i przekazanie je na Ziemie w realnym czasie. I to jeszcze nie koniec, bo obiektywy satelitów DSP są w stanie czytać z orbity także gazetowy druk...

Równie ważne były satelity ostrzegawcze, wykrywające odpały ciężkich rakiet na terytorium przeciwnika czy eksplozje jądrowe na obszarze całej Ziemi. To właśnie dzięki nim w 1986 roku świat dowiedział się o katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej... Od wczesnych lat 60. było wiadomo, że satelity będą używane coraz bardziej w światowej telekomunikacji i co za tym idzie - będą one niszczone w pierwszej kolejności w razie globalnego konfliktu.


BRONIE Z „WOJEN GWIEZDNYCH”


Kiedy oficjalnie ogłoszono powstanie programu Strategic Defense Initiative - SDI - znanego także jako „Wojny Gwiezdne” - który polegał na niszczeniu sowieckich ICBM zanim dosięgłyby one terytorium Stanów Zjednoczonych, od razu zaczęło się wydawanie miliardów dolarów na badania nad najbardziej egzotycznymi rodzajami broni.

Do tych najbardziej egzotycznych systemów obronnych SDI należały projekty, które opierały się na naziemnych systemach DEW = Directed Energy Weapons (bronie o ukierunkowanej energii), a także kosmicznych dział elektromagnetycznych, które mogłyby miotać pociski o masie tony z prędkościami rzędu 1.000 km/s; miotaczy jonów (plazmy) i lasery na promieniowanie X czy γ.

W rzeczywistości możliwości obrony Ameryki przed sowieckimi ICBM przez 50 lat sprowadzały się do wykorzystania laserowych czołgów, dział kolejowych mogących strzelać do celów balistycznych i lekkiego myśliwca mogącego wystrzelić pozaatmosferyczne pociski rakietowe do satelitów na LEO. Konkretnie chodzi o myśliwiec F-15 uzbrojony w 1-2 pociski ASAT.

Nigdy nie negowano ważności obrony przeciwbalistycznej czy przeciwsatelitarnej i tak trwała niewypowiedziana wojna satelitarna już od połowy lat 70. - mimo panującego wtedy odprężenia, detènte - kiedy to Rosjanie dokonali przełomu w technologii zbrojeniowej. Wynaleźli oni miotacz naładowanych cząstek elementarnych, zasilany reaktorem jądrowym, którego celem były statki kosmiczne na orbicie wokółziemskiej. Jego prototyp wybudowano i testowano w Semipałatyńsku. Broń ta działa na zasadzie fuzji sprężonego gazu - sześciofluorku uranu-235 - 235UF6 i pyłu molibdenowego (Mo) w wielkiej metalowej kuli. Kiedy ta mieszanina osiągała stan krytyczny, wpuszczano ja do drugiej kuli i wywoływano w niej drugą małą eksplozję. Po niej plazma powracała do pierwszej kuli i tak w koło Macieju kilkadziesiąt razy, co powodowało serie silnych pulsów elektromagnetycznych.

Niewiele wiadomo o próbach tego urządzenia, ale za to wiadomo, że Rosjanie wybudowali dwa takie urządzenia w Sary Szagan w Kirgistanie, z którymi wykonali kilka operacyjnych testów. Nieoficjalne doniesienia mówią, że co najmniej pięć amerykańskich szpiegowskich satelitów zostało zniszczonych nad Oceanem Indyjskim na początku 1979 roku. Z kolei Amerykanie są pomawiani o oślepienie i odparowanie podobnej liczby radzieckich satelitów przy pomocy naziemnego lasera, umieszczonego gdzieś na terenie White Sands Missile Range w Nowym Meksyku.

Prawdziwy wymiar tej niewypowiedzianej wojny pozostaje nieznany, a jedynie dyplomatyczne dyskusje na wysokim szczeblu przynoszą nieco informacji rzucających nieco światła na to zagadnienie. I tak 13 października 1984 roku, wahadłowiec Challenger wystartował w swoją 13 (nomen omen) misję, a radziecki najnowszy antysatelitarny miotacz laserowy o kryptonimie Terra-3 został użyty przeciwko niemu. Na szczęście użyto tylko niskiej mocy promienia, którym oświetlono prom kosmiczny i oślepiono część oprzyrządowania, co miało stanowić „chińskie ostrzeżenie” pod adresem Pentagonu.

Technologia ta jest postrzegana jako coraz ważniejsza rzecz dla obronności Ameryki, bowiem wzrasta ilość comsatów z możliwościami wywiadowczymi, a także systemy satelitarne, które mogą być wynajęte czy nawet przejęte przez kraje nieprzyjazne USA. Nie jest to czcza gadanina, bowiem DEA i FBI udowodniła bezspornie, że kartele narkotykowe z Medellin, a nade wszystko z Calí w Kolumbii, korzystały i korzystają nadal z podsłuchu satelitarnego agencji rządowych USA, co ułatwiało im interesy na terenie Ameryki Północnej i Europy Zachodniej. Kartele te korzystały także z pomocy kubańskich służb specjalnych - DGI - co wykazał m.in. hawański proces „8A” - generała Arnaldo Ochoa Sancheza i jego towarzyszy.

Na dodatek do ultratajnych technologii DEW i elektronicznego oprogramowania i oprzyrządowania, naziemne systemy obrony bazują na pociskach OPB, uzbrojonych w tzw. „kill vehicles” o wielkości ulicznego hydrantu ppoż., które są w stanie uderzyć w orbitujący statek kosmiczny i roznieść go na pył...


HOUDINI NA ORBICIE?...


Od 1990 roku cztery hiper-super-tajne amerykańskie satelity znikły z orbity wokółziemskiej bez śladu, chociaż nie stwierdzono, by była to czyjaś wroga akcja. Trzy z nich zostały wystrzelone z kosmodromu Vanderberg III AFB, przy pomocy rakiety nośnej Titan, natomiast czwarty - oznaczony jako AFP-731 został wypuszczony z pokładu wahadłowca Atlantis. Kilka źródeł sugerowało, że zaginione satelity były de facto „satelitami-matkami” dla mini satelitów  zwiadu radiowego typu Ferret - ale owe satelity matki znikły i nie ma żadnych wskazówek, czy weszły w atmosferę i spłonęły...

AFP-731 znikł zaraz po wybuchu wojny w Zatoce Perskiej i kilku analityków sadziło, że po prostu przerzucono je na wyższą orbitę. W takim przypadku powinny się one znajdować na orbicie o elementach: apogeum = 9.000 km nad półkulą północną Ziemi i perygeum = 1.000 km nad półkulą południową, jednakże taka orbita nie pozwala na wykonanie zadań przez te satelity, aczkolwiek zmniejsza to ryzyko ataku przy użyciu antysatelitarnych broni radiacyjnych.


---oooOooo---


Wybacz mi Czytelniku, że wtrącę dygresję do artykułu prof. Billa Rose’a. W latach 1990-1991 światowe media rozpisywały się na temat superbroni Husajna Saddama znanej szerzej pod kryptonimami „Mały Babilon” i „Wielki Babilon”. Były to ogromne działa o kalibrze odpowiednio: 500 mm i 1.000 mm, które mogły miotać pociski o masie 1-1,8 tony na odległość 350 - 400 km, a nawet dalej. Faktem jest, że Saddam użył przeciwko Izraelowi pocisków rakietowych SCUD z konwencjonalnymi głowicami, ale to wcale nie znaczy, że działa te zagwożdżono, zabito ich konstruktora i na tym sprawę zakończono. O nie! Podejrzewam - i nie byłem w tym odosobniony, bo pogląd ten podzielał m.in. znany specjalista od wojny kosmicznej i strategii rakietowo-jądrowej prof. dr inż. Zbigniew Schneigert - że Saddam i jego generałowie użyli „Wielkiego Babilonu” przeciwko amerykańskim satelitom zwiadowczym! Wbrew pozorom, to nie jest takie nieprawdopodobne, bowiem wystarczyło wystrzelić pocisk hybrydowy składający się z konwencjonalnego pocisku artyleryjskiego + pocisk rakietowy prowadzony aktywnie lub pół-aktywnie na wysokość 30 - 40 km - czyli ponad najgęstsze warstwy atmosfery, gdzie włączał się silnik rakietowy hybrydy i prowadził ją wprost na cel... Wystarczyło, że hybryda ta miała zapalnik zbliżeniowy. Eksplozja w odległości kilometra od celu powinna załatwić sprawę rozlotem odłamków głowicy bojowej hybrydy...[7]

Znany pisarz i specjalista w zakresie tajnych broni III Rzeszy i krajów islamskich red. Igor Witkowski, autor książki „Supertajne bronie islamu” (Warszawa, 2000) nie zgodził się z tą tezą twierdząc, że Irakijczycy nie mieli bazy technicznej i zaplecza naukowego do skonstruowania takich hybrydowych pocisków antysatelitarnych, tym niemniej wcale nie jest powiedziane, że takowe zostały opracowane i wyprodukowane w Iraku! Wszak wiadomo, że Saddam ściągał naukowców przede wszystkim z byłego ZSRR i że werbunek ich odbywał się m.in. na terenie Polski, skąd naukowcy rosyjscy byli przerzucani do Syrii i Libanu, a następnie do Iraku, gdzie udostępniono im wszelkie warunki do pracy. I nie tylko byli to eksperci rakietowcy, artylerzyści i fizycy-jądrowcy z WNP, a także z byłej NRD i innych krajów post-komunistycznych. Oprzyrządowanie pracowni i laboratoriów zostało zakupione w Europie zachodniej i w USA przez fikcyjne firmy, które de facto były agendami służb specjalnych Iraku... I to wszystko. Potem Irakijczycy rozpowszechnili legendę o laboratoriach i fabrykach broni w pałacach Saddama, a CIA i inne agencje wywiadowcze oraz inspektorzy ONZ to kupiły, skupiając swą uwagę na tym, co irackie służby specjalne podsunęły im pod nos i na tym poprzestając. Nie mówiąc już o tym, że część tej produkcji mogła być wykonana w Libii, Sudanie, Syrii czy innym kraju arabskim nieprzyjaznym Ameryce, a które nie były szczególnie penetrowane przez CIA. W świetle powyższego, hipoteza ta nie jest już taka nieprawdopodobna!... Ale powróćmy do artykułu prof. Rose’a.


---oooOooo---


Rosjanie bardzo często umieszczają swe comsaty Mołnia na orbicie wokółziemskiej z kosmodromu w Pliesiecku. Satelity te poruszają się po orbitach o nachyleniu 640, apogeum = 40.000 km i perygeum = 800 i mniej kilometrów. To im pozwala na długi okres orbitowania - 1 raz na 12 godzin. Tak czy inaczej, nie wyjaśnia to wcale tego, że satelity te znikły i Pentagon nie wie nic o przyczynach tego zniknięcia, jednocześnie odrzucając wszelkie podejrzenia pod adresem Rosjan.

Ostatnim, bo 25/26 grudnia 2000 roku, spektakularnym zniknięciem na orbicie było zamilknięcie na 24 godziny rosyjskiej stacji kosmicznej Mir, której automatyka nie odpowiadała na jakiekolwiek radiogramy z Ziemi. Co więcej - specjaliści od kierowania Mirem obawiali się, że zwali się on gdzieś na zamieszkałe okolice naszej planety. Ciekawe, czyżby przez 24 godziny Ufici zwiedzali ten „orbitalny pomnik radzieckiej kosmonautyki”? A jeżeli nie Ufici, to kto???...[8]


TAJEMNICZE KOSMOLOTY


Jeżeli wierzyć oficjalnym źródłom amerykańskim, to istnieje wiele niezidentyfikowanych obiektów orbitalnych, przemierzających niebo codziennie i conocnie.[9] Na dokładkę latają tam odłamki i szczątki CZARNEGO BARONA z grudnia 1955 roku. Żeby było już całkiem ciekawie, to US Space Command - dowództwo Sił Kosmicznych USA - ujawniło, że prowadzi ono specjalną kartotekę obserwacji tych obiektów!!!

W rzeczywistości są to albo naturalne ciała kosmiczne w rodzaju meteorów i mikrometeorów, albo resztki wypalonych boosterów, zużyte orbitery, szczątki satelitów, itp. kosmiczne śmieci, które są dziełem człowieka. Jednakże nad tym wszystkim unosi się potężny znak zapytania, co do wiarygodności tych informacji i badacz z Uniwersytetu Wisconsin został ostrzeżony, że opublikowanie detalicznej informacji na ten temat będzie go kosztować co najmniej 3.000 dolarów - a zatem te informacje są niejawne!!!...

Niestety, wielu profesjonalnych i nieprofesjonalnych astronomów odrzuca już w zarodku myśl o istnieniu UFO, i nawet obawiają się oni na ten temat głośno rozmawiać, obawiając się ośmieszenia i kompromitacji w środowisku... Prywatnie zaś, wielu z nich przyznaje się do tego, że obserwowało jakieś statki kosmiczne, które wymykały się próbom jakiejkolwiek identyfikacji...


---oooOooo---


I jeszcze jedna moja mała dygresja: otóż w ciągu trzech lat istnienia Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych, naszym członkom udało się zaobserwować i zarejestrować co najmniej 50 przypadków pojawienia się NOO nad Polską! […]


---oooOooo---


W czterech przypadkach miałem okazję zobaczyć coś niezwykłego na naszym niebie, w dwóch przypadkach udało mi się to sfotografować. Pierwsze zdjęcie wykonałem w sierpniu 1990 roku, kiedy obserwowałem meteoryty z radiantu Perseidów. Było to nad ranem i powietrze było krystalicznie czyste, a widzialność nieograniczona. Nagle jakiś świecący gwiazdo podobny obiekt pojawił się na zachodzie i począł przemierzać nieboskłon. Niemal natychmiast wycelowałem weń mój aparat fotograficzny i przycisnąłem spust migawki. Jasność tego obiektu wynosiła ponad -1m,00 i początkowo sądziłem, że to rosyjski Mir, ale w chwilę później dotarło do mnie, że jego orbita była zupełnie inna. W cztery minuty później straciłem go z oczu, więc zapisałem szybko czas i koordynaty, a w kilka dni później skontaktowałem się z BAA i RGAO. Ku swemu niebotycznemu zdumieniu dowiedziałem się, że obiekt ów jest im zupełnie nieznany, mimo tego, iż mają najnowsze dane z NASA!...

Podejrzewałem, że był to ostatni stopień rosyjskiego satelity Proton, ale późniejsze dochodzenie wykluczyło i tą hipotezę. A zatem było to najprawdziwsze UFO w całym tego słowa znaczeniu.

Wczesnym rankiem, 26 kwietnia 1992 roku, wykonałem właśnie serie testów nocnego nieba przy pomocy mojego nowego aparatu fotograficznego z szerokokątnym obiektywem. Kiedy nacisnąłem spust migawki, zauważyłem, że w polu widzenia mam trzy satelity, które mogłem sfotografować w ciągu 15 sekund, na wysokoczułym biało-czarnym filmie. W parę minut potem te trzy punkty przeszły przez moje pole widzenia i mogłem o nich powiedzieć, że były na polarnej orbicie o dużym stopniu nachylenia. Początkowo sadziłem, że to były NOSS - Naval Oceanic Surveillance Satellites, czy - dajmy na to - ich rosyjskie odpowiedniki. Uruchomiłem prywatne dochodzenie tylko po to, by się dowiedzieć, że takowych satelitów w ogóle nie było! To znaczy były, ale w opisywanym czasie znajdowały się one bardzo daleko od Anglii...

We wrześniu 1992 roku jedno z tych zdjęć zostało opublikowane w czasopiśmie astronomicznym, dzięki czemu skontaktowało się ze mną kilku innych astronomów, którzy widzieli te quasi-satelity w formacji trójkąta i też nie potrafili ich zidentyfikować. Obecnie zabieram się do obejrzenia wszystkich negatywów zdjęć i przejrzenia ich świeższym spojrzeniem.

Teraz zastanawiam się nad tym, czy przypadkiem te wszystkie satelity nie są wynoszone na orbitę przy pomocy jakiegoś supertajnego wahadłowca startującego z Groom Lake w stanie Newada - ze sławetnej Strefy S-4 i Area-51 na pustyni w Newadzie?

Szczerze mówiąc, nie mam żadnego pomysłu na wyjaśnienie tego, czym są te satelity, ale zdjęcia jasno wskazują na to, że ONE ISTNIEJĄ NAPRAWDĘ, a i Czytelnik może je też zobaczyć, obserwując uważnie ranne lub wieczorne niebo...



Źródło: “Mysterious Travellers” z “UFO Magazine” nr VII-VIII,1997
Przekład z j. angielskiego -  Robert K. Leśniakiewicz ©

 






[1] Niektórzy autorzy podają, że chodzi tu o dwa różne obiekty, a nie o jeden, aliści nie udało mi się ustalić stanu faktycznego - przyp. tłum.
[2] National Space Defense Agency - Narodowa Agencja ds. Obrony Kosmicznej USA - przyp. tłum.
[3] Orbita 444 oznacza  średnią odległość od Ziemi 444 km - przyp. tłum.
[4] Teraz JAXA.
[5] Istnieje możliwość, że uczeni ci widzieli satelity szpiegowskie z programu radiozwiadu ECHELON lub satelity fotozwiadu DSP - Deep Space Platform - przyp.tłum.
[6] Podobne zjawiska obserwowano również w Polsce na w lecie 1996 i na wiosnę 1997 roku.
[7] Działania I i II Wojny w Zatoce nie potwierdziły istnienia tego rodzaju broni, poza bronią chemiczną. Opowiastki te były tworzone przez CIA w celu przestraszenia światowej opinii publicznej wizją Saddama używającego BMR przeciwko tzw. „wolnemu światu”. Była to klasyczna zagrywka w wojnie psychologicznej USA toczonej przeciwko Arabom i pretekst (albo jeden z pretekstów) do rozpoczęcia wojny przeciwko nim.
[8] Jeszcze nie skończyła się afera z Mirem, a już 28 grudnia 2000 roku, światowe media doniosły o kolejnej klęsce rosyjskiej kosmonautyki - spadku rakiety Cyklon-3, która miała na pokładzie 6 satelitów wojskowych i Rosyjskiej Agencji Kosmicznej. Rakieta z payloadem rozbiła się albo na Wyspie Wrangla, albo wpadła do Morza Beringa - przyp.tłum.
[9] Dla tej kategorii NOL-i zaproponowałem nazwę NOO - Nieznane Obiekty Orbitalne, po angielsku Unknown Orbiting Objects - UOOs - przyp.tłum.