czwartek, 28 sierpnia 2014

Przeklęta broń



Arkadij Sokolnickij


To wydarzyło się w Pietrozawodsku Kamczackim w lecie 1958 roku. Byłem wtedy starszym lejtnantem i służyłem jako dowódca plutonu w Szkole Podoficerskiej 99. Korpusowej Brygady Artylerii. Wtedy na podwórzu naszego domu na ul. Pogranicznej często widziałem grupę sąsiadek ciasno otaczających Duży stół przy którym siedziała stara Cyganka. Ona przepowiadała im przyszłość przy pomocy talii starych, wytłuszczonych kart. Chociaż tą Cygankę za jej plecami nazywano wiedźmą, to kobiety zawsze zbierały się na jej wróżby i tając oddech obserwowały to co robiła.

Ja niejednokrotnie nabijałem się z sąsiadek za ich naiwność, nawoływałem do niewiary w jej przewidywania i mówiłem, że wstyd mi za nie. I oto pewnego razu straciłem cierpliwość, wkurzyłem się i podszedłem do stołu i przemieszałem rozłożone na nim karty. A potem już odchodząc nazwałem Cygankę wiedźmą i plunąłem w jej stronę. Oczy Cyganki rozbłysły strasznym ogniem.
- Będziesz miał pecha, wojaku – krzyknęła – przeklinam ciebie!
I wstawszy zaczęła wykonywać w moją stronę jakieś dziwne passy.
- Jeszcze mnie sobie przypomnisz!
- Akurat masz mnie czym postraszyć – uśmiechnąłem się – pluję na ciebie, wiedźmo!
I na pożegnanie splunąłem w jej stronę.

Mniej więcej po tygodniu od tego wydarzenia zmarł pułkownik – szef sztabu naszego korpusu. Zostałem wyznaczony na dowódcę pododdziału honorowego: powinienem z moim plutonem składającym się z 30 kursantów oddać nad grobem pułkownika trzy salwy honorowe. Kiedy już po wszystkich mowach pożegnalnych moi kursanci, ja przed podaniem komendy do salwy honorowej – ja ni z juszki ni z pietruszki przypomniałem sobie starą Cygankę z jej czarodziejskimi passami. Odegnałem wspomnienie i wydałem komendę:
- Salwą! Ognia!
Kursanci nacisnęli na spusty i… - rozległ się krótki szczęk i nic więcej. Ku ogromnemu zdumieniu wszystkich uczestników uroczystości, z 30 karabinów nie padł ani jeden strzał! Kursanci przeładowali karabiny.
- Ognia! – zakomenderowałem ponownie.
I ponownie w ciszy wszyscy usłyszeli tylko szczeknięcie uderzenia kurków w iglice.

Kiedy po raz trzeci powtórzyło się po wydaniu przeze mnie rozkazu, wściekły wyrwałem karabin najbliższemu kursantowi i spróbowałem wystrzelić samemu. Efekt był taki sam, nie padł strzał. Wyjąłem nabój. Na jego spłonce był doskonale widoczny znak po uderzeniu iglicy, a więc dlaczego nie wystrzelił?

W celu ustalenia przyczyn tego wydarzenia przybyła z Moskwy specjalna komisja. Sprawdzili karabiny – te okazały się sprawne. Jeszcze niejednokrotnie z nich strzelano. Przyczyna tego niewiarygodnego faktu stała się dla nas zagadką i taka pozostała. Tylko jak od czasu do czasu przypominałem sobie staruchę Cyganichę i myślałem:
- Czy ten zdumiewający i niewiarygodny fakt jest związany z jej przekleństwem?
Byłoby to zrozumiałym, gdyby zesłała na mnie jakąś straszliwą chorobę (ale chwała Bogu niczego takiego się nie zdarzyło). Ale związek jej klątwy z bojowym strzelaniem wydawał mi się jakimś absurdem. Dlaczego? Albo Cyganka w czymś się pomyliła, albo jej cała siła zboczyła od głównego celu?

I tak ten niewypał pożegnalnej salwy trudno nazwać czymś zwyczajnym. Uszkodzić zdalnie bojowy karabin – to jest po prostu niemożliwe. A tutaj 30 karabinów nie wystrzeliło 3 razy pod rząd! No to po prostu jest jakaś mistyka!
(A ja teraz rozumiem, dlaczego towarzyszy z NKWD i GRU tak bardzo interesowały wszelkiego rodzaju efekty PSI, które badali w swoich ultrasekretnych laboratoriach. Przecież takie coś w ich pojęciu stanowiło sabotaż groźny dla obronności państwa, ergo niebezpieczny w przypadku przejęcia techniki oddziaływania na uzbrojenie przez wroga… - uwaga tłum.)


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 12/2014, s. 24
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©