Donbas
Dina Kuncewa
W mieście Centralia, PA (USA),
od 1962 roku „płonie ziemia”. Pożar zaczął się od tego, że strażacy podpalili
śmieci w porzuconej kopalni, potem ugasili je, ale niedokładnie, bo ogień
przerzucił się na główny pokład węgla i pożar przerzucił się następnie na inne
szyby.
Donbas ostatnimi czasy
najczęściej wspomina się w związku z niestabilną i skomplikowaną sytuacją na
Ukrainie. A przecież ten górniczy kraj jest znany z wielu legend, z których
zdecydowana większość jest związana z porzuconymi szybami i katakumbami.
Gospodarz Szubin
Widmo
górnika
Najbardziej popularną jest
legenda o widmie, czy duchu jak kto woli, górnika o imieniu Szubin, który pomaga górnikom ratować
się w czasie awarii. Przede wszystkim – Szubin to nie imię, ale nazwisko. Wedle
podania, człowiek ten żył pod koniec XIX wieku i był z zawodu pokutnikiem – wypalaczem metanu, a więc
mówiąc współczesnym językiem – prowadził on degazyfikację szybów. W tym czasie
wentylacji na pokładach właściwie nie było – pokutnik ubierał na siebie
zamoczony w widzie długi chałat z owczej wełny, zachodził z zapaloną pochodnią
do szybu, rzucał ją pod strop, a sam padał na spąg. Jeżeli gazu nie było, lub
było za mało, to było wszystko w porządku. Ale niekiedy dochodziło do silnego
wybuchu. Tym bardziej, że właścicielami kopalni byli cudzoziemcy, których
bezpieczeństwo miejscowych górników mało co obchodziło.
Jedna z legend głosi, ze Szubin
z tych, którym nie poszczęściło się zginąć w kopalni od eksplozji metanu… Druga
– jeszcze ciekawsza. Szubin zwadził się z właścicielem Niemcem. Miał on
konfliktowy charakter, nieustępliwy, a Niemiec po prostu wyzyskiwał górników.
No i pewnego razu Szubin po pijanemu poszedł do właściciela i doszło pomiędzy
nimi do takiej rozmowy:
- Jakim prawem wysysasz z nas
krew naszą górniczą?
A tamten oczywiście
odpowiedział:
- Jestem tu gospodarzem i robię
co chcę.
- A, właścicielem? –
odpowiedział Szubin. – No to ja ci pokażę, kto tu jest prawdziwym właścicielem
i gospodarzem!
I wypalacz odwrócił się i
poszedł sobie, i wszelki ślad po nim zaginął. Opowiadano, że nie zmarł on swoją
śmiercią, że po pijanemu polazł do kopalni i wysadził ją w powietrze wraz ze
sobą.
I od czasu do czasu widywano go
to tu, to tam… Duch Szunina pojawia się przed górnikami, żeby wyprowadzić ich
spod zawałów czy uprzedzić o jakimś nieszczęściu. Według innej wersji, on
straszy górników i może zawalić czy zatopić kopalnię. Szubin zamieszkuje
opuszczone lub wyeksploatowane wyrobiska. Ci, którzy wierzą w istnienie tego
ducha, nazywają go uprzejmie „gospodarzem”.
Diamenty
zamiast metro
Jeszcze jedna „podziemna”
legenda Donbasu jest związana z diamentami. Jeszcze za czasów radzieckich, w
Doniecku mieli zamiar zbudować metro, ale nic z tego nie wyszło. Poszły plotki,
że budowę zamrożono dlatego, że w czasie wiercenia do pierwszych linii metro
napotkano na złoże dużych diamentów. Nawet znaleźli się naoczni świadkowie,
którzy opowiadali, ze widzieli diamenty tak duże jak przepiórcze jajka.
Owszem, znaleźli się znawcy,
którzy twierdzili, że w Donbasie „hoduje się” diamenty. Po pierwsze – one były
znajdowane, jeszcze przed rewolucją. Ale z jakiejś niepojętej przyczyny nie
podjęto ich wydobycia. Carski rząd zahamował prace, a inwestorzy się nie
znaleźli.
Stare wyrobiska kopalń Donbasu
Widok na Mariupol
Mutanty
pod Mariupolem
W donbaskim, nadmorskim mieście
Mariupol znajdują się podziemne pieczary, które miejscowi nazywają „Sztolnią”
albo „Żłobkiem”. Wedle pogłosek, za czasów Związku Radzieckiego, KGB wybudował
w podziemiach sekretne laboratorium, gdzie jakoby badano wpływ promieniowania
radioaktywnego na ludzi i zwierzęta.
Miejscowi najstarsi mieszkańcy
ochoczo dzielą się z dziennikarzami i badaczami opowieściami i katakumbach.
Jeden z nich o imieniu Roman wspomina opowiadania swego dziadka o tym, że w
latach 50. i 60. XX wieku, w sztucznych pieczarach ciągnących się na wiele
kilometrów znajdował się utajniony obiekt. I pomimo tego, że cały ten teren
otaczał płot z drutu kolczastego, jakieś pogłoski przezeń przenikały.
Najpopularniejszym był mit o mutantach, które „wyhodowano” w tajnych
laboratoriach KGB.
Mutanty te od czasu do czasu
nawiedzały pobliskie miejscowości – Czermałyk i Granitnoje.
- Coś im, chuliganom, odbiło i
rzucali kamieniami na dach domu pewnej kobiety i tłukli dachówki – opowiada Władimir, mieszkaniec wsi Czermałyk. –
Ona poskarżyła się synowi. Ten zwołał swoich kolegów – znaczy się chłopaków – i
zaczaili się na nich. Ciemno się zrobiło, naraz słyszą jak furtka się otworzyła
a potem stuk na dachu. Więc zerwali się i pognali za nieznanym, a ten w pola i
uciekał w kierunku „Sztolni”. I owszem, wygonili łajdaka na polanę i świecą
latarką, a tu cień jest, ale człowieka nie ma!
Tenże sam Władimir twierdzi, że
na własne oczy widział koło „Sztolni” gigantyczne węże. Wspomina on:
- Kiedyś wieczorem jechałem z
ojcem samochodem, i naraz ojciec zaklął i wściekle wdepnął na hamulec.
Pomyśleliśmy, że to jakiś mędrek położył w poprzek drogi gruby wąż, gruby jak
ten strażacki, samochód aż podskoczył, jak przezeń przejechaliśmy.
Zatrzymaliśmy się, żeby sprzątnąć tego „węża”. Wychodzimy z samochodu,
patrzymy, a on pełznie po drodze i syczy – w kierunku „Żłobka” pełznie. My do
samochodu i gaz do dechy, byle jak najdalej…
Jeszcze do tego widziano w
okolicy tego obiektu dziwne gryzonie, podobne do szczurów. Ale nie były to
szczury, tylko wielkie owady, które od czasu do czasu wpełzały do miejscowych
ogrodów, strasząc gospodarzy swymi rozmiarami.
A oto, co opowiadał Igor Krinicznyj z Granitnowego:
- Kilka lat temu wraz z kilkoma
towarzyszami poszliśmy do prawej jaskini. Chcieliśmy się sfotografować przy jej
najdalszej ścianie od wejścia. Szliśmy z pochodniami w rękach, widoczność była
żadna, widać było tylko, gdzie można postawić nogę. W odległości jakichś 200 m
usłyszałem jakiś jakby szelest. Stanąłem by się rozejrzeć, podniosłem jak najwyżej
pochodnię, i jakby mnie prąd kopnął – na mnie patrzyło dwoje ogromnych oczu,
jak u owada. Odskoczyłem ile było sił w nogach, a to „coś” zasypiało i ruszyła
za mną – słyszałem, jak „to” swoim ciałem odwala kamienie.
Wedle innej wersji, pod
Mariupolem nie było żadnych laboratoriów, ale istniała tam kopalnia uranu. Ale
jedno drugiemu nie przeszkadza. Jeżeli jest uran, to wiadomo skąd się wzięła
radiacja i mutanty! Wedle słów jednego z wysoko postawionych funkcjonariuszy
partyjnych, tam przeprowadzano próby z górniczym budownictwem. Po rozpadzie
ZSRR, nie można już było mówić o jakiejś tajności, więc katakumby okazały się
porzucone i tam mają teraz swe schronienie miejscowi bandyci.
[A jednak coś było na rzeczy,
bo w Morzu Czarnym pojawiły się delfiny trenowania do zabijania ludzi i
niszczenia statków i okrętów – nawodnych i podwodnych, a także jakieś stwory
atakujące delfiny – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/wojskowe-delfiny-one-zrobia-to-czego.html i http://wszechocean.blogspot.com/2014/10/czarnomorski-waz-morski-istnieje.html - być
może są to właśnie „odpryski” eksperymentów prowadzonych przez rosyjskich
wojskowych na zwierzętach, co stało się m.in. kanwą na jedno z opowiadań Daniela Laskowskiego, które zamieszczę
w ślad za tym materiałem – przyp. tłum.]
Korytarze i tunele katakumb mają wiele tajemnic...
Znaleziska
stalkerów[1]
Dzisiaj z katakumb pozostał
jedynie odcinek liczący dobie 400 m od wejścia. Pozostałe tunele zabetonowano.
Często tam chodzą mariupolscy stalkerzy.
Wedle słów tych „myśliwych” niejednokrotnie udało się im znajdywać ciekawe
znaleziska – np. resztki nieznanego oprzyrządowania. A pewnego razu natknęli
się oni na… suknię ślubną o kroju z lat 70.-80. Jak ona się dostała w tak
obskurne miejsce – to zagadka. Czy ktoś wyprawiał tutaj wesele? Także w tych
katakumbach znaleziono letni bucik bez pary – sądząc ze wszystkiego z tego
samego okresu czasu, co i suknia.
Oczywiście nie obejdzie się
tutaj bez mistyki. Stalker Zachar Berkut zapewnia, że jemu i jego
towarzyszom udało się sfotografować ducha w jednej z jaskiń.
Zostawiliśmy tutaj aparat
fotograficzny na statywie, o czasie ekspozycji B[2]
i na zdjęciu, na końcu tunelu znalazła się doskonale widoczna sylwetka
człowieka, chociaż nikogo z nas tam nie było – wspomina on. Natomiast
najciekawszym jest to, że zagadkowe zdjęcie jakimś tajemniczym sposobem znikło
z archiwum.
Krajobraz poindustrialny Donbasu
Miejscowi uczniowie szkolni
maja tradycję – w dzień zakończenia roku szkolnego idą na spacer w okolicę
katakumb. Tam też miał miejsce ostatni „metafizyczny” epizod.
- Na takim właśnie wieczorku,
mój brat z pierwszoklasistami przyjechał bawić się na polanie i pod lasem –
opowiada Władimir z Czermałyku. – Ktoś zaproponował zrobić zbiorowe zdjęcie i
wszyscy wstali i się zgrupowali. Jakież było nasze zdumienie, kiedy na jednym
ze zdjęć za grupą zobaczyliśmy bladą twarz jakiegoś człowieka.
Być może są to duchy budujących
te katakumby zeków?[3]
A może to mutanty? Kto to wie, może to promieniowanie zamienia ludzi w fantomy?
Tak czy inaczej w odróżnieniu od młodzieży, starsi mieszkańcy na wszelki
wypadek omijają zakazany obiekt szerokim kołem…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 24/2014, ss. 32-33
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©