Powered By Blogger

czwartek, 23 czerwca 2011

Wojskowe delfiny: one zrobią to, czego człowiek nie potrafi





Ritta Kozunowa

Artykuł ten jest poświęcony próbom wojskowego wykorzystania delfinów. Jego autorką jest Ritta Kozunowa, rzeczniczka prasowa Sewastopolskiego Delfinarium w Zatoce Arteckiej (A. R. Krym). Jej artykuł ukazał się na łamach rosyjskiego czasopisma „Tajny XX wieka” nr 13/2011, ss. 8 – 9.

Decyzję o powstaniu Oceanarium Marynarki Wojennej ZSRR podjęto w dniu 18 czerwca 1965 roku. Na początku kwietnia następnego roku na brzegu Zatoki Kozaczej pojawiły się pierwsze namioty budowlańców i uczonych. Nawet teraz ten obszar jest najbardziej bezludnym miejscem Sewastopola, a w tym czasie stanowił on prawdziwy „ciemny zaułek”, gdzie przychodząc ryzykowało się to, że cię wyniosą w plastykowym worku, bowiem można się było natknąć na niewypał czy niewybuch oczekujący na swą ofiarę od wojny. Jednak oddalenie i pustka tego rejonu w pełni odpowiadała atmosferze całkowitej tajemnicy, którym otoczone było Oceanarium…

Lusia i Herkules

Wkrótce ze Stacji Biologicznej na Kara Dag dostarczono pierwszego delfina – samiczkę o miłym imieniu Lusia, a w sierpniu 1967 roku, w zatoce Batiliman przeprowadzono sprawdzenie sprawności bojowej wytresowanych w Oceanarium delfinów. Kmdr Aleksandr Żdanow mający ogromne doświadczenie w pracach poszukiwawczo-ratowniczych został przewodniczącym komisji państwowej, która miała ocenić, czy i jak bardzo delfiny są zdolne do poszukiwania zatopionych jednostek broni morskich: torped, pocisków czy rakiet.
- Włożyłem na siebie skafander nurka – wspomina Aleksander Wasilewicz – ująłem linkę przymocowana do ciała delfina Herkulesa i ku mej wielkiej radości szybko przekonałem się o jego intelektualnych możliwościach, kiedy ten delfin szybko i bezbłędnie zaprowadził mnie ku leżącej na głębinie torpedzie i dotknął jej swoim nosem. Od tego dotknięcia została uwolniona boja, która oznaczała położenie torpedy na powierzchni morza, zaś delfin powrócił na miejsce, gdzie otrzymał swoją nagrodę - ryby – za doskonale wykonaną operacje poszukiwawczo-transportową. Po takim moim udziale w eksperymencie, podpisano ustawę, naukowo-badawczy temat został przyjęty przez Flotę Czarnomorską[1], a ja na zawsze uwierzyłem w poszukiwawczo-ratunkowe możliwości delfinów…

Grupa Specjalnego Przeznaczenia

Nad realizacją zadań „delfiniego” programu w Sewastopolskim Oceanarium MW trudził się cały kwiat radzieckiej nauki. W ekipie konsultantów naukowych projektu było aż 15 akademików z AN ZSRR. Oprócz Oceanarium, tematyką tą zajmowało się ponad 30 poważnych instytutów naukowo-badawczych, biur i pracowni konstrukcyjnych w ZSRR. Filie SOMW ZSRR powstały także we Flocie Pacyficznej i Północnej.

A. W. Żdanow z entuzjazmem popierał projekty uczonych i doszedł do tego, że już w roku 1976 w skład podlegającej mu Służby Poszukiwawczo-Ratowniczej Floty Czarnomorskiej została dołączona Grupa Specjalnego Przeznaczenia, która doskonale wypełniała zadania zawiązane z poszukiwaniami podwodnymi. Główną „tajną bronią” tej grupy stały się cztery delfiny, które przeszły tresurę i szkolenie w SOMW. A tak o tym opowiada sam Aleksandr Wasilewicz:
- Zadziwiającym było to, jak szybko nurkowie przywiązali się do mądrych i dobrych delfinów. Ale nie tylko nurkowie, wszyscy oficerowie, miczmanowie[2] i marynarze wchodzący w skład tej GSP lubili te wspaniałe zwierzęta, którymi się oni opiekowali, karmili, trenowali i – kiedy zaszła taka potrzeba – leczyli.

I jak jemu to wyjaśnić?

- Pierwszym dowódcą grupy był wyznaczony specjalista-nurek kmdr ppor. W. A. Bondarenko – mówi kmdr Żdanow – który tylko co wrócił z ekspedycji do Bangladeszu, gdzie nasi specjaliści odwalili kawał dobrej roboty przy podnoszeniu statków z dna morza…

Ileż to było pomysłowości, inwencji i nowatorstwa dla technicznego zabezpieczenia podwodnych prac! Pamiętam, jak wraz z kmdr A. D. Krugłowym sami zaprojektowaliśmy i rozpracowaliśmy specjalny chwytak do podnoszenia zatopionych torped. Potem w warsztatach Pierwszego Instytutu MW ZSRR ten chwytak został skonstruowany – i choć okazał się masywnym i ciężkim – zwierzęta doskonale sobie z nim radziły. Delfin Oder zademonstrował to na ćwiczeniach, którymi kierował dowódca Flotylli Okrętów Ratowniczych kmdr G. Ł. Własienko. Oder umieścił chwytak na torpedzie, która znajdowała się na głębokości 80 metrów.

Ba! - ale jak wyjaśnić delfinowi, czego powinien szukać na dnie? Z początku zwierzęta te rozpoznawały wszystkie przedmioty zrobione ręką człowieka leżące na dnie: kawałki metalu, starogreckie amfory, kotwice, szczątki rozbitych samolotów. A potem nurkowie wyjaśniali, co też właściwie znalazł ich pomocnik. To zajmowało wiele sił i czasu. A zatem trzeba było to jakoś uprościć. Aleksandr Aleksandrowicz Andriaszin – drugi zastępca dowódcy GSP – wymyślił coś takiego: do drugiego końca linki, który delfin mocował do podejrzanego obiektu, przyklejano kawałek plasteliny i po odciskach na niej można było ustalic, co właściwie leży na dnie…

Potem Biuro Konstrukcyjne „Przybój” opracowało specjalny boks z aparatem fotograficznym z fleszem, który był w stanie pracować na głębokościach do 100 m. Kiedy delfin podpływał do kolejnego znaleziska, aparat robił samoczynnie zdjęcia. Początkowo się obawialiśmy, ze błysk flesza może zaszkodzić delikatnym oczom delfina, ale szybko się okazało, że zwierzęta przyzwyczaiły się do błysków światła i nie robiły one im krzywdy.

Uczono je precyzyjnie naprowadzać obiektyw na cel, zatrzymywać się nad nim i tylko wtedy uruchamiać migawkę. Potem według zdjęć można było łatwo określić, co właściwie znalazł delfin, i czy opłaca się tracić czas i siły na wydobycie tego obiektu.

„Wojownicy morza” nie mają problemów

W roku 1986, kmdr Aleksandr Żdanow został dowódcą SOMW, który cała swoja energię skierował na problematykę poszukiwań i wydobywania zatopionych „elementów techniki wojskowej”.
- Poszukiwania zatopionych w morzu ćwiczebnych min, torped, rakiet czy przyrządów było zawsze złożonym i trudnym zadaniem – twierdzi A. W. Żdanow. – Jedna stacja ratownictwa morskiego jest w stanie w czasie zmiany spenetrować nie więcej niż 2000 m² morskiego dna. A żeby znaleźć na dnie zatopioną w czasie ćwiczebnych strzelań bardzo drogą ćwiczebną torpedę przychodziło przeczesać setki tysięcy metrów kwadratowych morskiego dna.

I dlatego zanim do tej sprawy zaangażowano delfiny próbowano różnych sposobów lokalizowania ćwiczebnych torped: emitowały one wiązkę sygnałów ultradźwiękowych o specjalnej częstotliwości, po której lokalizowano zgubę, co wymagało stworzenia systemów namiarowych i specjalnych czasochłonnych i kosztownych procedur. A w dodatku praca tychże systemów i nurków zależała od stanu pogody. A żeby było jeszcze trudniej, to nurek po każdych 45 minutach pobytu pod wodą musi mieć dodatkowy okres czasu na dekompresję.

Dla „wojowników morza” takie problemy po prostu nie istnieją. Delfiny są w stanie w czasie kilku minut spenetrować ogromną przestrzeń podwodną i to z prędkością 8 – 10 m/s!

Tytan zaginął…

- Największym osiągnięciem GSP było to, że oni znaleźli torpedę, która znajdowała się pod grubą warstwą iłu – mówi kmdr Żdanow – z którego wystawała tylko niewielka część stabilizatora. Ił jest jednym z tych środowisk, w których jak domniemywano znalezienie czegokolwiek było niepodobieństwem, i gdyby nie delfiny…

Pewnego razu kilka delfinów z SOMW wywieziono w rejon Teodozji/Fieodosii, gdzie poszukiwały one zatopionych torped. Rozszalał się sztorm. Pływająca woliera, w której mieszkały delfiny, została uszkodzona. Wszystkie delfiny pozostały na miejscu, jednak jeden z nich o imieniu Tytan uciekł na pełne morze. Poszukiwano go bezskutecznie. Jakież było zdumienie treserów, kiedy okazało się, że Tytan odnalazł się następnego dnia w… Sewastopolu i to w wolierze swego przyjaciela delfina Neptuna! Droga z Teodozji do Sewastopola Tytanowi nie zaszkodziła, chociaż pogoda była sztormowa, a wszystkie statki stały na redzie. Inne delfiny przybyły z Teodozji w ciągu doby na ciężarówce, która się tam zatrzymała wskutek złej pogody.[3]

Wsparcie dla archeologów

W czasie 18 lat swej służby we Flocie, delfiny pomogły odzyskać ponad 60 eksperymentalnych urządzeń – torped, min, rakiet, itp., których wartość wynosiła 6 mln rubli, wg. notowań z lat 80. XX wieku  była to ogromna suma. Nie mówiąc już o tym, że spod wody wydobywały one nie tylko urządzenia wojskowe, ale także płody trudu radzieckich uczonych. Bez pomocy delfinów te „drogocenności” leżałyby teraz na dnie morza.

Poza wojskowymi, wykonywały one także i cywilne zadania. I tak np. na prośbę archeologów wojskowe delfiny znajdywały wraki antycznych statków i okrętów. Przy udziale „ogoniastych nurków” podnoszono z dna morza starogreckie amfory i inne artefakty o wartości muzealnej.

Od tłumacza

Jak widać z załączonych obrazków istniały także plany bezpośredniego włączenia delfinów do akcji bojowych – rozpoznania i dywersji oraz regularnego zabijania ludzi. Kilka lat temu ukraińska i rosyjska – a za nią także i polska prasa podniosły sprawę delfinów atakujących ludzi w Morzu Czarnym. Ponoć były to delfiny genetycznie zmodyfikowane, którym wszczepiono gen agresji w stosunku do zwierząt lądowych – w tym przede wszystkim ludzi. Temu właśnie miały służyć podwodne i podziemne kompleksy położone na wybrzeżu Krymu od Eupatorii do Soczi, o czym pisałem już na tym blogu: http://wszechocean.blogspot.com/2011/05/krymskie-piramidy-mity-i-fakty.html - wszak działania te musiały być tajne i supertajne. 

Poza tym dochodziło w Morzu Czarnym – właśnie w okolicach Sewastopola – do ataków na delfiny, którym nieznany drapieżnik wygryzał wnętrzności. Posądzano o to nawet jakieś relikty z zamierzchłej przeszłości Ziemi – mezozoiczne gady morskie w rodzaju ichtiozaurów, mozazaurów, plezjozaurów, liopleurodonów czy paleogenowe rekiny w rodzaju megalodona. Dzisiaj sądzę, że może były to delfiny GMO, które atakowały swoich „normalnych” pobratymców i ludzi… 

I najbardziej irytującym jest to, że człowiek w swej podłości i chęci dominacji posunął się już do tego, by do swych brudnych rozgrywek wciągać niewinne zwierzęta. Te obłędne próby miały miejsce (i nadal mają, co do tego nie miejmy złudzeń) po obu stronach Atlantyku.Bo najstraszliwszy nawet mięsożerca zabija, by samemu przeżyć, a jedynie człowiek zabija dla przyjemności…   

Przekład z j. rosyjskiego i komentarz –
Robert K. Leśniakiewicz ©


[1] Marynarka Wojenna ZSRR składała się z 5 flot: Flota Bałtycka, Flota Północna, Flota Pacyficzna, Flota Morza Kaspijskiego i Flota Czarnomorska. 
[2] Z ang. midshipman, pol. midszypman – stopień w rosyjskiej/radzieckiej marynarce wojennej odpowiadający polskiemu stopniowi młodszego chorążego marynarki lub starszego bosmana sztabowego.
[3] Morze Czarne słynie ze swych krótkich, lokalnych ale bardzo gwałtownych sztormów, które bywają bardzo niebezpieczne dla statków i nawet pojazdów lądowych.