Walerij Kukarienko
Zdarzyło się to w połowie lat 60., w samym środku Zimnej Wojny. „Rechotkami”[1], tym niezbyt naukowym terminem nasi marynarze, a potem i oficjalne persony zaczęli nazywać niewyjaśnione i paradoksalne zjawisko, z którym podwodniacy spotykali się w zachodniej części Oceanu Spokojnego, w rejonach pomiędzy Szkocją a Ameryką, Grenlandią i Islandią oraz w Zatoce Meksykańskiej. Te spotkania zafundowały marynarzom wiele nieprzyjemnych minut, wyzwalając niezrozumienie a nawet strach. Za niektórymi Nieznanymi Obiektami Podmorskimi stały najnowsze technologie podwodne Amerykanów, ale od nich można było oczekiwać w zasadzie wszystkiego. Swoją nazwę „rechotki” otrzymały ze względu na wysyłane przez nich sygnały, przypominających rechotanie, kumkanie czy inne głosy wydawane przez żaby. Zapisy w dziennikach wachtowych okrętów podwodnych, mnożyły się meldunki dowódców do ich przełożonych, i wreszcie Dowództwo Marynarki Wojennej ZSRR musiało zająć jakieś stanowisko.
Clou problemu…
… było nie tylko w rejestrowanych przez hydroakustyków okrętów podwodnych dziwnych dźwiękach. Wyglądało na to, że „rechotki” pojawiały się nagle, naraz, dosłownie znikąd i jakby usiłowały nawiązać kontakt z marynarzami. One okrążały okręty podwodne z ogromnymi prędkościami, jakby bawiąc się, albo płynęły obok nich. Zmieniały także tonalność i częstotliwość tych swoich sygnałów hydroakustycznych, których nie zarejestrowano wcześniej w morskich głębinach, i które literalnie starały się nam coś przekazać. „Rechotki” jawnie reagowały na pracę sonarów naszych okrętów podwodnych od czasu do czasu przedrzeźniając sygnały. Mogły one skopiować sygnały i dokładnie powtórzyć kilka razy pod rząd. I jeszcze jedno – przez tyle lat obserwacji „rechotem” nie doszło ani razu do zderzenia czy kolizji z nimi. One nie przejawiały agresji, ale z drugiej strony, komu się to będzie podobało, kiedy namiar wskazuje, że obiekt idzie wprost na wasz okręt i kolizja wydaje się być nieunikniona? Albo że to „coś” raz za razem przecina kurs twojego okrętu nawet, jak on próbuje uniknąć spotkania, a potem znika bez śladu…
Próba podjęcia decyzji
Głównodowodzący Marynarką Wojenną Związku Radzieckiego admirał floty Siergiej G. Gorszkow założył przy GRU specjalną grupę samych oficerów i postawił im zadanie znalezienia, zbadania i przeanalizowania wszelkich informacji o „rechotkach” posiadanych przez marynarzy. Do rozpracowania problemu włączono specjalistów-ichtiologów z Instytutu Morskiego AN ZSRR, przydzielono statki do badania morskich głębin, na których zorganizowano kilka ekspedycji naukowych. Specjaliści od dekryptażu zajmowali się rozszyfrowywaniem zapisanych sygnałów, próbując zrozumieć ich sens i domyślić się, kto te sygnały może emitować: żywe organizmy czy urządzenia techniczne. Na wykonanie tego zadania poświęcono wiele sił, środków i czasu. Rezultaty ich pracy zostały zamknięte w teczkach i grubych segregatorach spraw. I naraz, zupełnie nieoczekiwanie, gdzieś na początku lat 80. program badawczy został zamknięty. Wszystkie informacje zebrane w czasie jego trwania zostały utajnione pod gryfem TAJNE SPECJALNEGO ZNACZENIA[2] i zamknięte w specjalnym archiwum GRU. Grupę rozwiązano. Przyczyna tego nagłego rozwiązania grupy i skończenia jej badań była niepojęta. Być może stwierdzono, że za „rechotkami” stoją żywe stworzenia morskie, nie stanowiące zagrożenia dla naszych pokrętów podwodnych, a może podwodne NLO, a właściwie NPO – Nieznane Obiekty Podwodne[3])? Ale ani te pierwsze, ani te drugie nie wchodziły w krąg zainteresowań MW ZSRR, więc materiały przekazano innym specjalistycznym jednostkom zajmującymi się tymi zagadnieniami, zgodnie z ich zainteresowaniami.[4]
Mroki Niewiadomego
O tym paradoksalnym zjawisku wiadomo bardzo mało i tylko wąskiemu kręgowi specjalistów. Nie ma jednej opinii na jego temat nawet w tej niewielkiej grupie. Uczeni twierdzą, że „rechotki” to są jakieś żywe, nieznane współczesnej nauce stworzenia o wysokiej inteligencji, z praktycznie niezbadanych głębin Wszechoceanu. Uczeni także wysunęli kandydaturę do roli „rechotek” – gigantycznych kalmarów albo zagadkowych waleniowatych - zeuglodonów.[5]
Wojskowi mieli także swoją hipotezę, która sprowadzała się do tego, że były to próby najnowszych amerykańskich technologii podwodnych, które były przeznaczone do wykrywania i śledzenia naszych atomowych okrętów podwodnych.[6] Ale hipoteza ta w toku analiz i badań nie została potwierdzona[7], choć niektórzy oficjele bardzo za nią optowali.[8] A kto wierzył w to, że to USO śledzą i obserwują nasze okręty, kiedy te podchodzą do podwodnych baz nieznanych nam podwodnych inteligentnych istot. Jednakowoż nie udało się stwierdzić do końca, czym naprawdę są te „rechotki” – i do dziś dnia pozostają one nierozwiązaną zagadką oceanicznych głębin.
Źródło – „Tajny XX wieka” nr 15/2011, s. 22
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©
[1] W oryginale kwakiery – od rosyjskiego słowa kwakat’ – rechotać, kumkać, rzekotać.
[2] Dokumenty te oznaczone są prefiksem „00” przed ich numerami. Jednakże w takich przypadkach – jak twierdzą autorzy radzieccy/rosyjscy – używano jeszcze wyższego stopnia tajności – TAJNE NADZWYCZAJNEGO ZNACZENIA z prefiksem „000”.
[3] W terminologii polskiej i anglojęzycznej USO lub UAO.
[4] Obawiam się, że przyczyna była jeszcze bardziej prozaiczna – brak funduszy. ZSRR przegrał z Zachodem wyścig technologiczny i po dojściu do władzy M. S. Gorbaczowa po prostu zakończono te projekty, z których nie było żadnego konkretnego pożytku lub które nie rokowały niczego nowego w rozwoju rodzajów broni, a cały wysiłek skierowano na rozwój technologii i broni kosmicznych stanowiących przeciwwagę dla reaganowskiego projektu SDI/NMD.
[5] Chodzi o bazylozaura (Basilosaurus) – to rodzaj prawalenia żyjącego w Eocenie, 39 do 34 milionów lat temu. Basilosaurus był zwierzęciem dużym, mierzącym przeciętnie 18 m długości, choć mógł dochodzić nawet do 25 m . Charakterystyczne jest znaczne wydłużenie kręgów zwierzęcia, nadające mu wyjątkowy wygląd. Jednakowa długość kręgów krzyżowych, lędźwiowych, czy piersiowych, pozwoliła dojść do wniosku, że poruszał się wykonując szczupakowate ruchy, z tym że w poziomie góra dół. Ponadto Phillip Gingerich doszedł do wniosku, że potrafił wykonywać też dość ograniczone boczne ruchy kręgosłupa. Jego klinowata głowa mierzyła około 1,5 m długości. Czaszka wykazuje nadal pewne cechy analogiczne do cech lądowych ssaków z rzędu Mesonychia, uważanych przez długi czas za przodków wszystkich waleni. Była jednak względem nich wydłużona. Od niedawna jednakże za przodków waleni uważa się parzystokopytne (Rodhocetus). Zestaw zębów był inny niż u ssaków lądowych, u których istnieje rozróżnienie na siekacze, kły, przedtrzonowce i trzonowce. Basilosaurus posiadał dwa główne typy zębów. Przednie, o kształcie stożka, służyły do chwytania łupu, podczas gdy tylne, trójkątne zęby służyły do cięcia pokarmu. Budowa, zwłaszcza budowa kończyn świadczy, że bazylozaur żył tylko w środowisku wodnym, w przeciwieństwie do swoich krewnych żyjących przed nim, jak Pakicetus, czy ambulocet. Szczątkowe kończyny tylne, mierzące zaledwie 0,6 m , miały ograniczoną możliwość ruchu. Być może wykorzystywane były w czasie kopulacji. Puste w środku, zapewne wypełnione płynem kręgi, świadczą o tym, że prawdopodobnie bazylozaur nie był w stanie poruszać się na różnych głębokościach. Możliwe, że pływał głównie pod powierzchnią wody. (Wikipedia)
[6] Szczególnie chodziło o wykrywanie i śledzenie okrętów SSBN i SSGN stanowiących największe zagrożenia w przypadku wybuchu wojny.
[7] Trudno się dziwić, bo co to za urządzenie śledzące, które zwraca na siebie uwagę i usiłuje nawiązać kontakt z załogą okrętu podwodnego?
[8] Co jest raczej oczywiste, bowiem sprawa cały czas kręciła się i była wciąż finansowana z państwowej kasy.