Kilka dni temu byłem na kolejnym spotkaniu z historią Jordanowa, które prowadził Pan mgr inż. Stanisław Bednarz z Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej, a jego wystąpienie dotyczyło nieznanych epizodów z wyzwolenia Ziemi Jordanowskiej spod okupacji niemieckiej w dniach 28-30 stycznia 1945 roku. Omówił on szczegółowo postacie dowódców i uczestniczące w walkach jednostki wojskowe. Temat ten jest wciąż jeszcze mało znany, i prelekcja Pana Bednarza doskonale zapełniła luki w naszej wiedzy historycznej – szczególnie cennym w jego wystąpieniu było to, że posiłkował się on archiwami radzieckimi/rosyjskimi i niemieckimi, a zatem ma on wiedzę w tym przedmiocie niejako z pierwszej ręki.
Omawiając wydarzenia z dni 25-31 stycznia 1945 roku, Pan Bednarz stwierdził, że z nieznanych przyczyn – nieuzasadnionych względami taktycznymi – Niemcy zaciekle bronili okolic Suchej Beskidzkiej i Makowa Podhalańskiego. Pewnym – ale tylko pewnym – wytłumaczeniem tego faktu jest to, ze uderzenie Armii Czerwonej na północy poszło w kierunku Zagłębia i Górnego Śląska i do obrony tych rubieży Niemcom potrzebne były wojska ryglujące dostęp do Żywca i dalej na Śląsk Cieszyński i Czechy – a konkretnie Zagłębie Morawsko-Ostrawskie.
Zbierając materiały do mojego opracowania na temat hitlerowskich egzotycznych broni w rodzaju latających spodków Haunebu i Vril z ultratajnego PROJEKTU CHRONOS natrafiłem na niezwykle interesującą wzmiankę dotyczącą właśnie niemieckich eksperymentów z dalekonośnymi działami, które były prowadzone w latach 40. w okolicach Przełęczy Krowiarki. Informacja ta brzmiała tak:
Amerykańskie bomby w Tatrach
Znany zakopiański taternik i przewodnik tatrzański Piotr Konopka, wspinający się niedawno w rejonie Wierchu pod Fajką zauważył liczne metalowe przedmioty. Okazało się, że natrafił na szczątki bomb amerykańskich sprzed 50 lat! (…)
Przy okazji chcę wspomnieć o wydarzeniach z jesieni 1944 roku, wówczas Niemcy eksperymentowali z nowymi działkami i strzelali z Przełeczy Krowiarki pod Babią Górą w Tatry, odległe w prostej linii o 45 km . Owe strzelanie spowodowały straty w tatrach, najbardziej ucierpiał Kozi Wierch, Kościelec i Koszysta. (Nowy Informator Zakopiański, Lato’94, s. 42.)
Tyle Piotr Konopka. Historia tych niemieckich „działek” zainteresowała mnie i poczyniłem pewne kroki, by dowiedzieć się o nich więcej. Z pomocą przyszedł mi st. chor. sztab. SG Jerzy Archacki ze Strażnicy Straży Granicznej w Zakopanem, który opowiedział mi, ze istotnie – służąc w Strażnicy WOP w Lipnicy Wielkiej słyszał opowiadania starszych mieszkańców Lipnic o tym, jak to w 1944 roku Niemcy strzelali z dział z Krowiarek w kierunku Tatr. Strzały były tak potężne, że podmuchy wybijały okna, a pociski warcząc przelatywały nad Kotliną Nowotarską i trafiały w tatrzańskie szczyty.
Relacje o tych strzelaninach słyszałem także od przewodników tatrzańskich, m.in. Pana Alfreda Luthera i od znanego polskiego specjalisty w zakresie gwiezdnych wojen, prof. dr inż. Zbigniewa Schneigerta. A zatem okazało się, że jest to coś więcej, niż tylko legenda.
A zatem pytanie brzmi…
… jakie to były działa?
Jest oczywistym, że działa o tak dużym zasięgu musiały mieć albo duży kaliber, albo mały kaliber i potężny ładunek miotający. Tylko w ten sposób można osiągnąć duży zasięg rażenia pociskami. Niemcy w latach II Wojny Światowej mieli wspaniałe osiągnięcia w zakresie budowy i wykorzystania ogromnych dział. Mogłyby to być np. działa kolejowe: działo „przeciwparyskie” (21 cm ) K 12 (E) o kalibrze 211 mm , które miotało pocisk o masie 107,5 kg na odległość 130 km . (Tu i dalej dane na podstawie: David Porter – „Tajne bronie Hitlera 1933 – 1945” , Poznań 2010)
Drugim superdziałem był (28 cm ) K 5 (E) o kalibrze 283 mm i zasięgu 62,2 km , zaś masa pocisku wynosiła 255,5 kg . Zasięg tego działa wzrastał do 86,5 km po zastosowania dodatkowych silników rakietowych do wystrzeliwanych granatów, dlatego też nazywano go „działem rakietowym”. Trzecim rodzajem pocisków do K 5 (E) były 120 mm pociski podkalibrowe wystrzeliwane z luf o kalibrze 310 mm na odległość 150 km…
Nawiasem mówiąc, działa te stały się pierwowzorem do budowy przez Amerykanów dział atomowych M65 Atomic Annie – było to pierwsze amerykańskie działo przystosowane do strzelania amunicją atomową. Prace nad działem zdolnym do wystrzelenia pocisku atomowego rozpoczęto w USA w 1944 roku, ale już w 1945 roku prace przerwano z braku odpowiednio małego ładunku jądrowego. W 1949 postęp techniczny sprawił że opracowanie odpowiedniego pocisku stało się możliwe i prace wznowiono. Konstrukcję działa oparto na niemieckim dziale kolejowym K5. Zachowując kaliber i konstrukcję łoża osadzono je na dwóch ciągnikach siodłowych znajdujących się na końcach działa. Przed strzałem ciągniki były odłączane, a działo osadzane na ziemi. (Wikipedyści nie dodali, że działa te jeździły także na lorach kolejowych i zamierzano ich używać także w latach 80. w ramach programu SDI/NMD do zwalczania celów podorbitalnych…)
Przeznaczony dla nowego działa ładunek atomowy o mocy 15 kt został skonstruowany przez zespół kierowany przez Roberta Schwartza, a kompletny granat opracowano w Picatinny Arsenal wykorzystując odpowiednio powiększoną skorupę granatu burzącego kalibru 240 mm . Działo M65 zostało wprowadzone do uzbrojenia w 1952 roku. 25 maja 1953 roku o godzinie 8:30 czasu lokalnego na amerykańskim poligonie atomowym Nevada Test Site z działa M65 po raz pierwszy wystrzelono pocisk atomowy. W 1963 roku, kiedy stało się możliwe opracowanie granatu atomowego kalibru 203 mm , możliwego do wystrzelenia z haubicy M110 SPH działa M65 wycofano z uzbrojenia. Osiem z nich zostało zachowanych i obecnie jest eksponowanych w muzeach. (Wikipedia)
Ale wróćmy do konstrukcji niemieckich. Czy mógł to być olbrzym na szynach, gigantyczne działo (80 cm ) Gustav Gerät Dora K 5 (E) o imponującym kalibrze 800 mm , które mogło wyrzucić pocisk o masie 4,8 albo 7,1 tony na odległość 47-50 km . Niemcy prowadzili doświadczenia z tym superdziałem na poligonie w Rügenwalde czyli Darłowie.
Jednakże jedno jest pewne, a mianowicie to, że żadne z tych dział nie mogłoby wchodzić w rachubę. Po prostu dlatego, że linie kolejowe przebiegały z dala od Babiej Góry, a pojawienie się tak dużej jednostki nie mogłoby umknąć uwadze polskiego ruchu oporu, działających tu także partyzantów słowackich i radzieckiego rozpoznania operacyjnego – działających w Beskidach, Gorcach i na Słowacji. Było to po prostu fizycznie niemożliwe. Ogromne działa nie mogłyby być przetransportowane nędzną drożyną z Zawoi czy Jabłonki na Krowiarki nawet zakładając, że je rozmontowano na mniejsze elementy, przeniesiono i potem zmontowano z powrotem na swych działobitniach. Ale takiej akcji też nie dałoby się ukryć przed lokalnymi mieszkańcami i partyzantami! A zatem musiało to być…
… coś zupełnie innego!
Ale co? Pozostaje tylko inne, bardzo egzotyczne superdziało V-3 Hochdrückpumpe/Fleissiges Eliske (Lieschen)/Der Tausendfüssler. Charakteryzuje go bardzo wysoka prędkość początkowa trzymetrowej długości, 152 mm pocisku o masie 140 kg , która wynosiła aż 1,524 km/s, która umożliwiała mu lot na odległość 165 km . Teoretycznie działa te mogłyby ostrzeliwać Londyn z brzegów Kanału La Manche. Próby z tymi działami prowadzono przede wszystkim w Polsce – w miejscowości Zalesie na wyspie Wolin, nieco na południe od Międzyzdrojów, gdzie dzisiaj znajduje się Muzeum V-3 – polecam jego zwiedzenie, jest ono bardzo interesujące i prowadzą go entuzjaści historii Ziem Odzyskanych. Drugie podobne muzeum znajduje się w normandzkiej miejscowości Mimoyecques. Działo to było co najmniej dziwaczną konstrukcją – bowiem długość jego lufy wynosiła aż 150 m i umieszczona ona była na pochyłej rampie ziemnej. Ale to nie koniec, bowiem do lufy były dospawane z boku krótkie rury zawierające dodatkowe ładunki miotające mające za zadanie przyśpieszenie ruchu pocisku w monstrualnie długiej lufie i nadania mu jak największej prędkości. Początkowo strzelano z nich z Zalesia w kierunku poligonu w okolicach Gryfina, ale wskutek krótkiego zasięgu obawiano się, że pociski spadną na Szczecin i obrócono lufy o 180 stopni, w kierunku Bałtyku. Nawiasem mówiąc stacjonujący w Międzyzdrojach plutonowy WP inż. Kazimierz Bzowski – późniejszy jeden z pionierów polskiej ufologii – był świadkiem, jak znaleziono w morzu nieopodal Międzyzdrojów skrzynki z trzymetrowymi pociskami do V-3…
A zatem?...
Z Beskidów do Twierdzy Alpejskiej?
Czego tak zaciekle bronili Niemcy w okolicach Suchej Beskidzkiej, Makowa Podhalańskiego i Orawy? Dlaczego budowano umocnienia i bunkry w rejonie Grzechyni? I wreszcie nad czym pracowali, że bezpiecznemu ewakuowaniu tego „czegoś” do Słowacji i Czech, a potem najprawdopodobniej do Rzeszy i Festung Alpen w Bawarii, poświęcili życie wielu swych żołnierzy?
Jednego wraz z dr Milošem Jesenským – współautorem kilku naszych książek – jesteśmy pewni, a mianowicie tego, że w latach 1939 – 1945 na terenie Słowacji i Protektoratu Czech i Moraw były prowadzone prace nad ultrasekretnymi broniami mającymi odwrócić koleje wojny na korzyść III Rzeszy – co opisaliśmy w naszej książce pt. „Wunderland: Pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy” (Ústi nad Labem 1998, Warszawa 2001) także jako „Kryptonim Wunderland” (Warszawa 2006). I dlatego właśnie jestem pewien, że wykład Pana Bednarza jest jeszcze jednym kamykiem w mozaice pod tytułem „Hitlerowskie bronie V w Polsce i Czechosłowacji w czasie II Wojny Światowej” i przybliżył nas do kolejnej tajemnicy tej wojny. Dodam do tego – tajemnicy, która kształtowała także naszą rzeczywistość, w której teraz żyjemy. Wszak nad głową latają nam sztuczne satelity cywilne i wojskowe, których początki sięgają hitlerowskich laboratoriów i kazamatów SS, w których rodziły się pomysły podboju Kosmosu w celu osiągnięcia panowania nad naszą planetą.
I nasze Beskidy są jednym z wielu elementów tej układanki.
Jordanów, 2011-02-05