Powered By Blogger

wtorek, 14 czerwca 2011

Superdziało V-3 pod Babią Górą?



Kilka dni temu byłem na kolejnym spotkaniu z historią Jordanowa, które prowadził Pan mgr inż. Stanisław Bednarz z Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej, a jego wystąpienie dotyczyło nieznanych epizodów z wyzwolenia Ziemi Jordanowskiej spod okupacji niemieckiej w dniach 28-30 stycznia 1945 roku. Omówił on szczegółowo postacie dowódców i uczestniczące w walkach jednostki wojskowe. Temat ten jest wciąż jeszcze mało znany, i prelekcja Pana Bednarza doskonale zapełniła luki w naszej wiedzy historycznej – szczególnie cennym w jego wystąpieniu było to, że posiłkował się on archiwami radzieckimi/rosyjskimi i niemieckimi, a zatem ma on wiedzę w tym przedmiocie niejako z pierwszej ręki. 

Omawiając wydarzenia z dni 25-31 stycznia 1945 roku, Pan Bednarz stwierdził, że z nieznanych przyczyn – nieuzasadnionych względami taktycznymi – Niemcy zaciekle bronili okolic Suchej Beskidzkiej i Makowa Podhalańskiego. Pewnym – ale tylko pewnym – wytłumaczeniem tego faktu jest to, ze uderzenie Armii Czerwonej na północy poszło w kierunku Zagłębia i Górnego Śląska i do obrony tych rubieży Niemcom potrzebne były wojska ryglujące dostęp do Żywca i dalej na Śląsk Cieszyński i Czechy – a konkretnie Zagłębie Morawsko-Ostrawskie. 

Zbierając materiały do mojego opracowania na temat hitlerowskich egzotycznych broni w rodzaju latających spodków Haunebu i Vril z ultratajnego PROJEKTU CHRONOS natrafiłem na niezwykle interesującą wzmiankę dotyczącą właśnie niemieckich eksperymentów z dalekonośnymi działami, które były prowadzone w latach 40. w okolicach Przełęczy Krowiarki. Informacja ta brzmiała tak:

Amerykańskie bomby w Tatrach

Znany zakopiański taternik i przewodnik tatrzański Piotr Konopka, wspinający się niedawno w rejonie Wierchu pod Fajką zauważył liczne metalowe przedmioty. Okazało się, że natrafił na szczątki bomb amerykańskich sprzed 50 lat! (…)

Przy okazji chcę wspomnieć o wydarzeniach z jesieni 1944 roku, wówczas Niemcy eksperymentowali z nowymi działkami i strzelali z Przełeczy Krowiarki pod Babią Górą w Tatry, odległe w prostej linii o 45 km. Owe strzelanie spowodowały straty w tatrach, najbardziej ucierpiał Kozi Wierch, Kościelec i Koszysta. (Nowy Informator Zakopiański, Lato’94, s. 42.)

Tyle Piotr Konopka. Historia tych niemieckich „działek” zainteresowała mnie i poczyniłem pewne kroki, by dowiedzieć się o nich więcej. Z pomocą przyszedł mi st. chor. sztab. SG Jerzy Archacki ze Strażnicy Straży Granicznej w Zakopanem, który opowiedział mi, ze istotnie – służąc w Strażnicy WOP w Lipnicy Wielkiej słyszał opowiadania starszych mieszkańców Lipnic o tym, jak to w 1944 roku Niemcy strzelali z dział z Krowiarek w kierunku Tatr. Strzały były tak potężne, że podmuchy wybijały okna, a pociski warcząc przelatywały nad Kotliną Nowotarską i trafiały w tatrzańskie szczyty.

Relacje o tych strzelaninach słyszałem także od przewodników tatrzańskich, m.in. Pana Alfreda Luthera i od znanego polskiego specjalisty w zakresie gwiezdnych wojen, prof. dr inż. Zbigniewa Schneigerta. A zatem okazało się, że jest to coś więcej, niż tylko legenda.

A zatem pytanie brzmi…

… jakie to były działa?

Jest oczywistym, że działa o tak dużym zasięgu musiały mieć albo duży kaliber, albo mały kaliber i potężny ładunek miotający. Tylko w ten sposób można osiągnąć duży zasięg rażenia pociskami. Niemcy w latach II Wojny Światowej mieli wspaniałe osiągnięcia w zakresie budowy i wykorzystania ogromnych dział. Mogłyby to być np. działa kolejowe: działo „przeciwparyskie” (21 cm) K 12 (E) o kalibrze 211 mm, które miotało pocisk o masie 107,5 kg na odległość 130 km. (Tu i dalej dane na podstawie: David Porter – „Tajne bronie Hitlera 1933 – 1945”, Poznań 2010)

Drugim superdziałem był (28 cm) K 5 (E) o kalibrze 283 mm i zasięgu 62,2 km, zaś masa pocisku wynosiła 255,5 kg. Zasięg tego działa wzrastał do 86,5 km po zastosowania dodatkowych silników rakietowych do wystrzeliwanych granatów, dlatego też nazywano go „działem rakietowym”. Trzecim rodzajem pocisków do K 5 (E) były 120 mm pociski podkalibrowe wystrzeliwane z luf o kalibrze 310 mm na odległość 150 km…      

Nawiasem mówiąc, działa te stały się pierwowzorem do budowy przez Amerykanów dział atomowych M65 Atomic Annie – było to pierwsze amerykańskie działo przystosowane do strzelania amunicją atomową. Prace nad działem zdolnym do wystrzelenia pocisku atomowego rozpoczęto w USA w 1944 roku, ale już w 1945 roku prace przerwano z braku odpowiednio małego ładunku jądrowego. W 1949 postęp techniczny sprawił że opracowanie odpowiedniego pocisku stało się możliwe i prace wznowiono. Konstrukcję działa oparto na niemieckim dziale kolejowym K5. Zachowując kaliber i konstrukcję łoża osadzono je na dwóch ciągnikach siodłowych znajdujących się na końcach działa. Przed strzałem ciągniki były odłączane, a działo osadzane na ziemi. (Wikipedyści nie dodali, że działa te jeździły także na lorach kolejowych i zamierzano ich używać także w latach 80. w ramach programu SDI/NMD do zwalczania celów podorbitalnych…)

Przeznaczony dla nowego działa ładunek atomowy o mocy 15 kt został skonstruowany przez zespół kierowany przez Roberta Schwartza, a kompletny granat opracowano w Picatinny Arsenal wykorzystując odpowiednio powiększoną skorupę granatu burzącego kalibru 240 mm. Działo M65 zostało wprowadzone do uzbrojenia w 1952 roku. 25 maja 1953 roku o godzinie 8:30 czasu lokalnego na amerykańskim poligonie atomowym Nevada Test Site z działa M65 po raz pierwszy wystrzelono pocisk atomowy. W 1963 roku, kiedy stało się możliwe opracowanie granatu atomowego kalibru 203 mm, możliwego do wystrzelenia z haubicy M110 SPH działa M65 wycofano z uzbrojenia. Osiem z nich zostało zachowanych i obecnie jest eksponowanych w muzeach. (Wikipedia)

Ale wróćmy do konstrukcji niemieckich. Czy mógł to być olbrzym na szynach, gigantyczne działo (80 cm) Gustav Gerät Dora K 5 (E) o imponującym kalibrze 800 mm, które mogło wyrzucić pocisk o masie 4,8 albo 7,1 tony na odległość 47-50 km. Niemcy prowadzili doświadczenia z tym superdziałem na poligonie w Rügenwalde czyli Darłowie.

Jednakże jedno jest pewne, a mianowicie to, że żadne z tych dział nie mogłoby wchodzić w rachubę. Po prostu dlatego, że linie kolejowe przebiegały z dala od Babiej Góry, a pojawienie się tak dużej jednostki nie mogłoby umknąć uwadze polskiego ruchu oporu, działających tu także partyzantów słowackich i radzieckiego rozpoznania operacyjnego – działających w Beskidach, Gorcach i na Słowacji. Było to po prostu fizycznie niemożliwe. Ogromne działa nie mogłyby być przetransportowane nędzną drożyną z Zawoi czy Jabłonki na Krowiarki nawet zakładając, że je rozmontowano na mniejsze elementy, przeniesiono i potem zmontowano z powrotem na swych działobitniach. Ale takiej akcji też nie dałoby się ukryć przed lokalnymi mieszkańcami i partyzantami! A zatem musiało to być…

… coś zupełnie innego!

Ale co? Pozostaje tylko inne, bardzo egzotyczne superdziało V-3 Hochdrückpumpe/Fleissiges Eliske (Lieschen)/Der Tausendfüssler. Charakteryzuje go bardzo wysoka prędkość początkowa trzymetrowej długości, 152 mm pocisku o masie 140 kg, która wynosiła aż 1,524 km/s, która umożliwiała mu lot na odległość 165 km. Teoretycznie działa te mogłyby ostrzeliwać Londyn z brzegów Kanału La Manche. Próby z tymi działami prowadzono przede wszystkim w Polsce – w miejscowości Zalesie na wyspie Wolin, nieco na południe od Międzyzdrojów, gdzie dzisiaj znajduje się Muzeum V-3 – polecam jego zwiedzenie, jest ono bardzo interesujące i prowadzą go entuzjaści historii Ziem Odzyskanych. Drugie podobne muzeum znajduje się w normandzkiej miejscowości Mimoyecques. Działo to było co najmniej dziwaczną konstrukcją – bowiem długość jego lufy wynosiła aż 150 m i umieszczona ona była na pochyłej rampie ziemnej. Ale to nie koniec, bowiem do lufy były dospawane z boku krótkie rury zawierające dodatkowe ładunki miotające mające za zadanie przyśpieszenie ruchu pocisku w monstrualnie długiej lufie i nadania mu jak największej prędkości. Początkowo strzelano z nich z Zalesia w kierunku poligonu w okolicach Gryfina, ale wskutek krótkiego zasięgu obawiano się, że pociski spadną na Szczecin i obrócono lufy o 180 stopni, w kierunku Bałtyku. Nawiasem mówiąc stacjonujący w Międzyzdrojach plutonowy WP inż. Kazimierz Bzowski – późniejszy jeden z pionierów polskiej ufologii – był świadkiem, jak znaleziono w morzu nieopodal Międzyzdrojów skrzynki z trzymetrowymi pociskami do V-3 

A zatem?...

Z Beskidów do Twierdzy Alpejskiej?

Czego tak zaciekle bronili Niemcy w okolicach Suchej Beskidzkiej, Makowa Podhalańskiego i Orawy? Dlaczego budowano umocnienia i bunkry w rejonie Grzechyni? I wreszcie nad czym pracowali, że bezpiecznemu ewakuowaniu tego „czegoś” do Słowacji i Czech, a potem najprawdopodobniej do Rzeszy i Festung Alpen w Bawarii,  poświęcili życie wielu swych żołnierzy?

Jednego wraz z dr Milošem Jesenským – współautorem kilku naszych książek – jesteśmy pewni, a mianowicie tego, że w latach 1939 – 1945 na terenie Słowacji i Protektoratu Czech i Moraw były prowadzone prace nad ultrasekretnymi broniami mającymi odwrócić koleje wojny na korzyść III Rzeszy – co opisaliśmy w naszej książce pt. „Wunderland: Pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy” (Ústi nad Labem 1998, Warszawa 2001) także jako „Kryptonim Wunderland” (Warszawa 2006). I dlatego właśnie jestem pewien, że wykład Pana Bednarza jest jeszcze jednym kamykiem w mozaice pod tytułem „Hitlerowskie bronie V w Polsce i Czechosłowacji w czasie II Wojny Światowej” i przybliżył nas do kolejnej tajemnicy tej wojny. Dodam do tego – tajemnicy, która kształtowała także naszą rzeczywistość, w której teraz żyjemy. Wszak nad głową latają nam sztuczne satelity cywilne i wojskowe, których początki sięgają hitlerowskich laboratoriów i kazamatów SS, w których rodziły się pomysły podboju Kosmosu w celu osiągnięcia panowania nad naszą planetą.

I nasze Beskidy są jednym z wielu elementów tej układanki.

Jordanów, 2011-02-05