niedziela, 15 lutego 2015

Migający horror

Wejście do Jaskini Niedźwiedziej na Uralu


Michaił Burlieszyn


W Kostromskiej Obłasti na miejscu dawnej kapliczki leży wielki gorący kamień, wokół którego w zimie zawsze nie ma śniegu. Jeżeli wstąpi się na niego, w stopach czuje się silne ciepło, chociaż jego powierzchnia jest zawsze chłodna.

Wiele dziwnych i niewiarygodnych rzeczy można napotkać podróżując po tajdze czy w górach. A przecież nie trzeba wybierać się aż tak daleko, by przeżyć nieoczekiwany i z niczym nie porównywalny strach.


Pod Moskwą


Zdarzyło się to w podmoskiewskich lasach, nieopodal starej rosyjskiej wsi Sofrino. To tutaj – według relacji otrzymanych od ufologów – znajduje się niewielka, ale bardzo aktywna strefa anomalna. Nie miałem zamiaru jej badać, ale wraz z dwoma przyjaciółmi zdecydowaliśmy przejść w poprzek ten rejon i porównać swe odczucia z oficjalnym stanowiskiem Szkoły Przetrwania prowadzonej wtedy przez znanego podróżnika Witalija Sundakowa.

W pewnym momencie, każdy z nas otrzymał niemal w dokładnym tego słowa znaczeniu uderzenie w głowę. Wołodia – najsilniejszy z nas, ważący prawie 90 kg – nieoczekiwanie zaczął przedzierać się przez krzaki, pozostawiając za sobą „przesiekę” połamanej leszczyny. Oleg wykonał jakiś dziwny unik i pobiegł za Wołodią, opędzając się w biedu od czegoś, co wisiało w powietrzu. Mnie z kolei rozbolała głowa tak, jakby ktoś ujął ja w potężne kleszcze, i pobiegłem w stronę moich kolegów, którzy znikli w zaroślach, niczego sobie nie wyobrażając i nie pojmując, co właściwie z nami się działo.

Po jakichś 20 minutach wszyscy trzej wróciliśmy do siebie, uspokoiliśmy się i podzieliliśmy się wrażeniami o tym, co się zdarzyło. Mogłem tylko opisać stojące mi przed oczami niebiesko-malinowe kręgi. Wołodia opowiedział, że był przekonanym iż za kilka chwil las wybuchnie, i że jedynym ratunkiem jest ucieczka do przodu. Olegowi z kolei wydawało się, że zaatakował go jakiś „ptak”. Wprost z krzaków wyleciała nań jakaś szara „szmata”, z której wyrosły łachmanowate skrzydła. „Szmata” rzuciła się na niego, a Oleg opędzając się od „wroga” pospieszył za Wołodią. Z czym takim spotkaliśmy się w doskonale przez nas znanych podmoskiewskich lasach…?


Okolice Wołogdy


Wiele lat temu, student Moskiewskiego Instytutu Zwiadu Geologicznego o imieniu Paweł opublikował opowiadanie w młodzieżowej gazecie o swej podróży wraz z kolegami po lesistej rzece w Wołogdzkiej Obłasti. Idąc w górę rzeki, studenci ujrzeli na brzegu rzeki opuszczony chutor. Dom mieszkalny i stojąca obok stodoła dobrze się zachowały. Miejsce było doskonałym do postoju. Turyści się rozdzielili: dwoje postanowiło kontynuować podróż, a Paweł i jego kolega Michaił zamierzali odpocząć właśnie w tym opuszczonym chutorze.

O tym, co stało się w chutorze, następnego dnia Paweł i Michaił opowiadali z przerażeniem. Prześladowało ich odczucie, jakoby ktoś nieustannie ich obserwował. Dwie noce oni spędzili… na brzegu. Obaj byli przekonani, ze to jest jedyne bezpieczne miejsce. Paweł napisał w artykule:

Tam, na brzegu, w szeleszczącym listowiu zrodził się nam plan. Na drugi dzień postanowiliśmy stamtąd uciec, bo nie mogliśmy wytrzymać tego mocowania się ze strachem. Strach nas skuwał, zmienił nasze postacie w jakieś mumie…
Nazajutrz rankiem zabraliśmy swe rzeczy i trochę żywności, literalnie wyrwaliśmy się stamtąd z tego miejsca. Na miejscu pozostał namiot, śpiwory, naczynia i główna część produktów żywnościowych…
I na dodatek notatka w której informowaliśmy przyjaciół, że zdecydowaliśmy się odjechać.

Podróż Pawła zakończyła się niezbyt szczęśliwie Ale czasami w lasach, w tzw. strefach anomalnych maja miejsce jeszcze bardziej nieszczęśliwe zdarzenia.

Wejście do Jaskini Niedźwiedziej


Ural: jaskinia Miedwieżaja Pieszczera  


Na Północnym Uralu można się znaleźć w „zakazanych” miejscach. Można się w nich spotkać z zupełnie niewiarygodnymi rzeczami, w których istnienie po powrocie do domu zupełnie nie wierzysz. Jedno z nich znajduje się w górnym biegu rzeki Peczora, gdzie Uralskie góry przechodzą w pogórze. Tam właśnie znajduje się znana wielu rosyjskim  archeologom jaskinia Miedwieżaja Pieszczera (Jaskinia Niedźwiedzia – przyp. tłum.), w których pogrzebano kości wielu wymarłych zwierząt. Zaczyna się ona ogromną grotą skierowaną ku południowi. Jest w niej zawsze cieplej, niż w niewielkim wąwozie, na dnie którego znajduje się wejście do jaskini i dlatego właśnie grota ta stanowi od dawna ciepłe i bezpieczne miejsce do nocowania. To właśnie tam znajdowało się najbardziej wysunięte na północ stanowisko człowieka pierwotnego z Paleolitu.

Ale mnie nie przywiodły tam archeologiczne znaleziska, ale jej zadziwiający kształt. Owalne, wygładzone do błysku tunele, którymi można było spacerować przecinały się z wąskimi szczelinami, przez które z trudem przychodziło się przeciskać, a które nieoczekiwanie wychodziły na szerokie, dobre do nocowania i biwakowania sale.

Żeby zorientować się w przebiegu tego labiryntu, wraz z dwoma studentami geologii postanowiliśmy nie żałować czasu i poczołgać się korytarzami tej jaskini.

W tym czasie już przebywałem niejednokrotnie w setkach jaskiń Krymu, Kaukazu, Tiań-Szania i Kopet-Dagu. Dlatego też zbadanie, na pierwszy rzut oka „prościutkiej” jaskini, wydawało mi się odpoczynkiem od geologicznych tras. Do jaskini weszliśmy wczesnym rankiem, a na obiad nie chcieliśmy wyjść na powierzchnię, a tylko przekąsić coś na dole. Po posiłku zdecydowaliśmy się na wypoczynek.

Zgasiliśmy latarnię… i w absolutnej ciemności ja doskonale zobaczyłem swe ręce. Obok mnie jeden ze studentów wykrzyknął cicho. Okazało się, że on też doskonale widział w kompletnej ciemności. Upłynęła jeszcze chwila i poczuliśmy, że poza naszą trójką w jaskini jeszcze ktoś jest. Odczucie było takie, jakby ktoś stał nam za plecami patrząc ciężkim wzrokiem w potylicę. Uczucie obecności przeszło w strach. Zdecydowaliśmy się na przerwanie prac i wyjście na górę.

Plan jaskiniowych korytarzy pamiętałem doskonale. Wyszliśmy na Galerię Archeologów, przez 10 minut szliśmy owalnym korytarzem i… znaleźliśmy się na miejscu naszego obiadu. Ponownie, tym razem powoli ruszyliśmy do wyjścia i… znów wróciliśmy do tego samego miejsca! Nasze samopoczucie przybliżało się powoli do paniki, światło latarek zaczęło słabnąć, nacisk psychiczny narastał.

Dopiero za trzecim razem udało się nam wyjść z „zakazanej” galerii na powierzchnię.

Jedno z ostatnich zdjęć grupy Diatłowa


Otorten: góra śmierci


Góra Otorten (1234,2 m n.p.m.) to najwyższy punkt Północnego Uralu. Pod koniec stycznia 1959 roku, zginęła tutaj doskonale przygotowana grupa turystów-narciarzy z Uralskiego Instytutu Politechnicznego. Kierował nią doświadczony turysta, doskonały narciarz, który niejednokrotnie brał udział w długotrwałych zimowych górskich wyprawach – Igor Diatłow. Studenci poszli w góry, minął okres kontrolny (czas, w którym grupa powinna zjawić się na punkcie końcowym trasy – przyp. tłum.), ale grupa nie doszła do końcowego punktu trasy.

[Materiały o losach grupy Diatłowa zamieściłem tutaj także na stronach: http://wszechocean.blogspot.com/2012/04/zmasakrowani-przez-ufo-czy-pocisk.html i dalszych - uwaga tłum.]

Ratownicy, którzy udali się na poszukiwanie turystów, znaleźli namiot z rozciętą tylną ścianką i ciała uczestników wyprawy w głębokim śniegu. Na twarzach zmarłych zastygł wyraz okropnego strachu. Wedle danych sądowej ekspertyzy patologicznej, jedni turyści zmarli z przechłodzenia organizmu (hipotermia), inni zaś wskutek zawału serca.

Istnieje kilka hipotez, co do tego, dlaczego oni zmarli. Swego czasu najbardziej popularną była tzw. wersja szamańska. Zgodnie z nią, turyści zostali ukarani za to, że wstąpili na poświęconą ziemię stanowiącą tabu. Szamani jakoby wykłuli im oczy i tak okaleczonych wyrzucili na śnieg, by tam zmarli.

Drugą – bardziej modną – hipotezą była wersja nuklearno-reakcyjna. Według niej, turystów jakoby nakrył radioaktywny obłok, który powstał po teście jądrowym na Nowej Ziemi.

Trzecia hipoteza mówi o przelocie nad uralskimi grzbietami górskimi, w momencie obozowania tam grupy turystów, dużej wojskowej rakiety, która wymknęła się spod kontroli i poleciała samopas. Jej lot był poprzedzony silnym pulsem infradźwiękowym, który na początku spowodował u ludzi wybuch niekontrolowanego strachu, a potem przy wzrastającym wpływie infradźwięku wewnętrzne krwotoki i w rezultacie śmierć.

Stronnicy tej trzeciej wersji zamierzając potwierdzić jej prawdziwość przytaczali fakt, że w 10 lat po tragedii znaleźli oni pasy zwęglonego lasu, które powstały wskutek działania nań fali infradźwiękowej.

[Autorom tej hipotezy najprawdopodobniej chodziło o falę ultradźwiękową o wysokiej częstotliwości a zatem i o wysokiej energii, która istotnie może nawet zwęglić materię organiczną – uwaga tłum.]

Od 1969 do 1973 roku, pracowałem w grupie geologów opracowujących mapę geologiczną górnego biegu rzeki Peczora. W centrum tego rejonu znajdowała się góra Otorten. Ale ani pasów zwęglonego lasu, ani śladów skażenia radioaktywnego miejscowości wokół miejsca tragedii tych narciarzy nie znaleźliśmy.

Według słów myśliwych mansyjskich, którzy nierzadko zachodzili do naszego obozowiska „na dymka” żadnych szamanów napadających na turystów czy geologów w rejonie góry Otorten nigdy nie było.

Schemat zagłady grupy Diatłowa


Migocące strefy


Co mogło się stać przyczyną zagłady grupy Diatłowa? Wszyscy oczywiście słyszeli o strefach geopatycznych. Czasami ludzie stykają się tam z niezwykłymi zdarzeniami. Ogarnia ich tam uczucie strachu, czasami zdarza się utrata pamięci i doświadczają oni halucynacji. Przypomnijmy nasze odczucia w czasie naszej podmoskiewskiej wycieczki, od której rozpocząłem ten artykuł, przerażenia Pawła i Miszy w Wołgodskiej Obłasti, które kazało im uciekać z tego „gościnnie wyglądającego” domu i przerażenie, jakie zdjęło nas w Niedźwiedziej Jaskini.

Sądząc z dziwnego zachowania się kompasu, od czasu do czasu w tych strefach dochodzi do wzrostu intensywności pól geofizycznych. Ludzie, którzy znaleźli się na terenie takich „migocących” stref i ich pól geofizycznych w czasie ich wzmożonej aktywności, mogą zachowywać się różnie, w a skomplikowanych sytuacjach może doprowadzić nawet do katastrofy!

O tym, że w skorupie ziemskiej istnieją struktury mające możliwości zmiany intensywności pól fizycznych, geolodzy wiedzą już od dawna. Znany geofizyk i hydrogeolog doktor geologiczno-mineralogicznych nauk G. S. Wartanian badając takie strefy nazwał je „migocącymi strukturami”. W odróżnieniu od ogółu, „migocące struktury” wpływają na właściwości cieczy, a wszak wiadomo, że człowiek prawie w 90% składa się z wody.

Z taką „migocącą strukturą” spotkaliśmy się w Niedźwiedziej jaskini, a grupa Diatłowa podobnie na górze Otorten. Zgubienie orientacji i bezsensowna chęć do ucieczki biegiem – szczególnie jak to ma miejsce w nocy – mogły przywieść uczestników wypadu do spadku ze stromego skłonu i w rezultacie do śmierci.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 31/2014, ss. 30-31

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©