Ta ponura zagadka czeka już 53 lata na swe rozwiązanie.
Tragedia rozegrała się na Uralu i poniosło w niej śmierć 9 młodych ludzi.
Zainteresowałem się nią, bowiem przypomina mi ona niektóre dziwne wydarzenia z
naszych, polskich gór, które opisałem w swej pracy „Projekt Tatry” (Kraków
2002), jednakże różni się ona od nich skalą wydarzenia. A oto powszechnie znane
fakty, które zamieściła internetowa Wikipedia:
* * *
Tragedia na Przełęczy Diatłowa wydarzyła się w nocy, 2
lutego 1959, na wschodnim stoku góry Cholat Sjakl w północnej części Uralu.
Dziewięcioro uczestników studenckiej wyprawy w góry Uralu poniosło śmierć w
niewyjaśnionych ostatecznie do dziś okolicznościach. Na cześć przywódcy
wyprawy, Igora Diatłowa, przełęcz, gdzie doszło do tragedii, nazwano Przełęczą
Diatłowa.
Lokalizacja Przełęczy Diatłowa na mapie sprzed 1959 roku
(Internet)
Ekspedycja
25 stycznia 1959 roku grupa dziewięciu studentów
Politechniki Uralskiej w Jekaterynburgu wyruszyła na narciarską wyprawę w
północną część Uralu, w towarzystwie doświadczonego 37-letniego przewodnika
Aleksandra Zołotarewa. Celem wyprawy był szczyt Otorten; planowana trasa w
porze zimowej oznaczona była jako trasa trzeciej, najtrudniejszej, kategorii.
Wszyscy uczestnicy wyprawy mieli duże doświadczenie w podobnych wyprawach i byli
przygotowani na niezwykle surowe warunki, jakie oczekiwały ich zimą w górach
Uralu; Igor Diatłow planował wyprawę do Arktyki i traktował wypady podobne do
wyprawy w okolice Otortenu jako przygotowanie do arktycznej podróży. W skład
ekspedycji wchodzili:
Igor Diatłow - student wydziału
radiowego, 23 lata
Zinajda Kołmogorowa - studentka
wydziału radiowego, 22 lata;
Ludmiła Dubinina - studentka ekonomii,
21 lat;
Aleksander Kolewatow - student wydziału
geotechnicznego, 25 lat;
Rustem Słobodin - student wydziału
inżynierskiego, 23 lata;
Jurij Krywoniszenko - student wydziału
inżynierskiego, 24 lata;
Jurij Doroszenko - student ekonomii, 21
lat;
Nikołaj Thibeaux-Brignolle - student
wydziału inżynierskiego, 24 lata;
Aleksander Zołotarew - przewodnik, 37 lat;
Jurij Judin - student ekonomii
25 stycznia wieczorem ekspedycja dotarła pociągiem do
miasta Iwdiel w obwodzie swierdłowskim. Następnego dnia ciężarówka zabrała
studentów do miejscowości Wiżaj - najdalej wysuniętej na północ zamieszkałej
osady w tym rejonie. Po przenocowaniu, 27 stycznia wyprawa wyruszyła w stronę
góry Otorten. Następnego dnia Jurij Judin zachorował i musiał zawrócić do
Wiżaju, podczas gdy reszta kontynuowała wyprawę; jak się wkrótce okazało, Judin
był jedynym członkiem wyprawy, który pozostał przy życiu.
31 stycznia ekspedycja, maszerując wzdłuż rzeki, dotarła
na krawędź piętra wysokogórskiego. Członkowie wyprawy zbudowali mały schron,
gdzie pozostawili zapasy żywności na drogę powrotną, po czym kontynuowali
podróż. Wieczorem 1 lutego dotarli na zbocze góry Cholat Sjakl. Pierwotnie
wyprawa planowała ominąć tę górę i przejść przez położoną nieopodal przełęcz;
jednak z uwagi na pogarszającą się pogodę, zboczyli z kursu i znaleźli się na
zboczu góry, gdzie postanowili rozbić obóz i przeczekać złe warunki
atmosferyczne. Cholat Sjakl w języku miejscowego ludu Mansów oznacza dosłownie
"górę śmierci"; nazwa ta miała się okazać bardzo ponurą
przepowiednią.
Tragedia na
przełęczy
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Diatłow po powrocie z
góry Otorten miał wysłać znajomym telegram z zawiadomieniem o sukcesie wyprawy;
według planu ekspedycji, mieli powrócić do Wiżaju najdalej 12 lutego. Gdy do 20
lutego nie doczekano się żadnych wieści, Politechnika na żądanie rodzin
uczestników wyprawy wysłała pod górę Otorten ekspedycję ratunkową.
26 lutego ekspedycja natrafiła na namiot wyprawy Diatłowa.
Był poważnie uszkodzony, jego powierzchnia rozcięta - jak potem ustalono - od
wewnątrz; od namiotu prowadziły ślady stóp, kierujące się w stronę przeciwnego
brzegu przełęczy i odległych o mniej więcej półtora kilometra sosen na krawędzi
lasu, jednak po 500 metrach ślady te zniknęły pod śniegiem.
Gdy ratownicy dotarli do sosen, odnaleźli pod nimi
szczątki małego ogniska oraz zwłoki Krywoniszenki i Doroszenki, bose i ubrane
jedynie w bieliznę. Podczas drogi powrotnej do namiotu odnaleziono w śniegu
kolejno ciała Diatłowa (300 m od sosen), Słobodina (480 m) i Kołmogorowej (630
m); pozy, w jakich ich znaleziono, wskazywały, że próbowali oni powrócić do
namiotu. Badania ciał wskazały, że wszystkie pięć osób zmarło z powodu
hipotermii - zamarzło na śmierć. Jedna z osób miała lekko pękniętą czaszkę,
jednak zdaniem anatomopatologów nie było to obrażenie zagrażające życiu.
Po długich poszukiwaniach, 4 maja w położonym nieopodal
jarze odnaleziono pod warstwą śniegu cztery pozostałe ciała. W tym przypadku
zwłoki miały poważne obrażenia: Thibeaux-Brignolle miał strzaskaną czaszkę, zaś
Zołotarew i Dubinina zmiażdżone klatki piersiowe (jak opisali patomorfolodzy,
obrażenia przypominały te odnoszone podczas wypadków drogowych); dodatkowo
brakowało języka i części twarzy Dubininy.
Ślady wskazywały, że członkowie ekspedycji byli zmuszeni
nagle opuścić namiot; pomimo że temperatura tamtej nocy wynosiła między -25 a
-30°C, część z nich była częściowo rozebrana, niektórzy byli boso bądź mieli
założony tylko jeden but. W maju 1959 śledztwo w sprawie dramatu na przełęczy
umorzono; według ustaleń organów śledczych, w tym czasie w rejonie przełęczy
nie stwierdzono przebywania nikogo innego poza członkami ekspedycji. Według
oficjalnej wersji, przyczyną śmierci członków wyprawy było "działanie
nieznanej siły".
Hipotezy
Wokół tragedii na przełęczy Diatłowa narosło wiele hipotez
i teorii spiskowych. Członkowie rodzin ofiar założyli specjalną fundację,
której celem jest ustalenie prawdy o tragicznych wydarzeniach w nocy 2 lutego
1959.
Udało się ustalić w przybliżeniu chronologię zdarzeń. Nad
ranem 2 lutego 1959 grupa wędrowców nagle, w pośpiechu opuściła namiot; zamiast
rozwiązać go, przecięła jego bok. Studenci i przewodnik - część z nich ubrana,
część w strojach mniej lub bardziej niekompletnych - dotarła do rosnącej około
1,5 km od namiotu wielkiej sosny, na krawędzi lasu, nieco poniżej namiotu.
Pozostali tam przez około dwie godziny, rozpalając ognisko; kompletnie ubrani
wędrowcy pożyczyli niektóre części garderoby niekompletnie ubranym. Połamane
gałęzie wskazywały, że studenci wspinali się na sosnę, prawdopodobnie by
zobaczyć, co dzieje się z porzuconym namiotem; być może, lekkie pęknięcie
czaszki jednego z nich było spowodowane upadkiem.
Gdy Kriwoniszenko i Doroszenko zmarli z wyziębienia,
Diatłow, Kołmogorowa i Słobodin podjęli próbę dotarcia do namiotu; cała trójka
zamarzła po drodze. Pozostali, po zabraniu umarłym niezbędnych części odzieży
(Dubinina miała stopy owinięte spodniami Kriwoniszenki), zdecydowali się skryć
głębiej w lesie, gdzie, błądząc w mroku, wpadli do jaru. Thibeaux-Brignolle
zginął od razu; wkrótce po nim na skutek wychłodzenia i odniesionych obrażeń
zmarła Dubinina. Zołotarew, by ogrzać się, zabrał jej kurtkę; wkrótce jednak
podzielił jej los. Niedługo potem z wyziębienia zmarł Kolewatow.
Nie udało się ustalić, dlaczego grupa doświadczonych i
niejednokrotnie już podróżujących w podobnych warunkach wspinaczy nagle
opuściła namiot i dlaczego przez mniej więcej dwie godziny nie odważyła się do
niego powrócić. Pojawiło się kilka hipotez na ten temat.
Atak Mansów
Mansowie, poirytowani faktem, że wędrowcy wkroczyli na ich
tereny, mogli w nocy zaatakować obozowisko, by przegonić intruzów. Jednak
wcześniej podobnych zachowań w tym rejonie nie stwierdzano; Mansowie generalnie
nie przejawiali agresji wobec nieuzbrojonych obcych wędrujących przez ich
tereny, a dodatkowo nie stwierdzono żadnych śladów, wskazujących na to, że
tragicznej nocy na przełęczy był ktokolwiek inny poza ekspedycją Diatłowa.
Lawina
Członkowie ekspedycji, słysząc w nocy podejrzany hałas,
mogli uznać go za dźwięki nadchodzącej lawiny i w pośpiechu opuścić namiot. W
powiązaniu z inną teorią, uważano, że nad obozowiskiem mógł w nocy przelecieć
wojskowy samolot odrzutowy; hałas silnika mógł być błędnie zinterpretowany jako
huk schodzącej lawiny. Jednak stok, na którym ekspedycja rozbiła namiot, był o
wiele zbyt płaski, by mogła z niego zejść lawina; Diatłow i Zołotarew -
doświadczeni przewodnicy wysokogórscy - ustawili namiot ekspedycji w miejscu,
gdzie zagrożenia lawinowego nie było. W miejscu tragedii nie było też żadnych
śladów, wskazujących na zejście lawiny.
Wojskowe eksperymenty lub ćwiczenia
Członkowie innej ekspedycji, przebywającej w tym czasie 50
kilometrów na południe od przełęczy, opowiadali o dziwnych pomarańczowych
kulach, jakie widzieli na niebie na północ od swojej pozycji (mniej więcej w
rejonie Góry Śmierci). Dodatkowo, ubrania niektórych ofiar wykazywały niewielką
radioaktywność; członkowie rodzin ofiar twierdzili, że oddane im ciała miały
nietypowy, pomarańczowy odcień skóry, a w rejonie Cholat Sjakl znaleziono sporo
części jakiegoś tajemniczego urządzenia. Przyczyniło się to do powstania
hipotezy, jakoby w rejonie góry Otorten wojsko prowadziło loty ćwiczebne bądź
testowało nowe samoloty odrzutowe bądź nowe rodzaje broni, co przyczyniło się
do tragedii.
Teoria ta została odrzucona przez wojskowych: choć obecnie
nad rejonem Cholat Sjakl przebiega cywilny korytarz powietrzny, w 1959 roku nie
był on jeszcze wytyczony. Północny Ural leżał w głębi terytorium ZSRR i w jego
pobliżu nie było żadnych baz lotniczych; rozmieszczone były one bliżej granic
Związku Radzieckiego, by w razie zagrożenia móc je odeprzeć, nim dosięgnie ono
terytorium ZSRR. Najbliższa baza lotnicza znajdowała się w pobliżu
Swierdłowska, ponad 600 km od miejsca tragedii; stacjonujące tam samoloty Jak-9
i MiG-15
nie miały wystarczającego zasięgu, by dotrzeć w rejon góry Otorten i następnie
powrócić do bazy. W miejscowości Iwdiel znajdowały się samoloty, ale były to
cywilne maszyny An-2. Poligon, gdzie Armia Czerwona testowała nowe samoloty,
mieścił się w miasteczku Żukowskie pod Moskwą; nowe rodzaje uzbrojenia testowano
zaś we Władymirowce pod Astrachaniem. Wojsko nie prowadziło żadnych testów w
trudno dostępnych rejonach Uralu, gdzie odzyskanie ewentualnych szczątków
maszyny bądź pocisku byłoby niezwykle trudne i kosztowne. Radioaktywność obecna
na ubraniach niektórych ofiar mogła być efektem przypadkowego skażenia na
Politechnice Uralskiej; źródłem skażenia był potas-40, rzadki izotop
promieniotwórczy nie stosowany do celów wojskowych. Tajemniczy odcień skóry
ofiar, o jakim mówili członkowie ich rodzin, mógł być efektem oparzenia
słonecznego lub zmian pośmiertnych; tajemnicze części urządzenia odnalezione na
górze okazały się częściami starej, nieużywanej od lat wieży radarowej.
Uszkodzenie twarzy Dubininy przypisano działaniom
drapieżników, np. lisów.
Nie ustalono, w jaki sposób powstały obrażenia trzech
ofiar znalezionych w jarze; był on o wiele zbyt płytki (4-6 m), by przy
wpadnięciu do niego, ofiary mogły doznać takich obrażeń (strzaskanie czaszki i
zmiażdżenie klatek piersiowych), nie mogły one również być efektem np. pobicia
przez nieznane osoby.
Do dziś oficjalnie nie ustalono, dlaczego w środku nocy
ofiary opuściły namiot, co powoduje, że wciąż pojawiają się nowe teorie
spiskowe, zakładające np. działanie istot pozaziemskich. Pojawiła się też duża
ilość informacji o rzekomym utajnieniu części dokumentów dotyczących dramatu na
przełęczy i o zamknięciu terenu, gdzie doszło do tragedii, przed osobami
postronnymi. W rzeczywistości całość dokumentacji wypadku na przełęczy była i
jest dostępna; teren zaś zamknięto z obawy przed innymi podobnymi zdarzeniami.
W roku 1967 Jurij
Jarowoj, dziennikarz ze Swierdłowska, napisał książkę "Najwyższy
stopień trudności", opartą na tragedii. Zebrał on również spory zbiór
dokumentów i zdjęć związanych ze sprawą. Gdy w roku 1980 zginął w wypadku
drogowym, jego zbiory zaginęły, co spowodowało pojawienie się kolejnych
spiskowych teorii, choć jak się okazało same okoliczności wypadku nie budziły
wątpliwości, a zawartość mieszkania mieszkającego samotnie Jarowoja po jego
śmierci po prostu wywieziono w całości na wysypisko śmieci.
* * *
Rzeczywiście, wydarzenie to, które rozegrało się w
okolicy góry Otroten - (61°51’ N - 059°20’ E; 1182,0 lub 1234,2 m n.p.m.) i sąsiedniego
szczytu Cholat Sjachl (Cholatczachl – 61°45’ N – 059°27’ E; 1079 lub 1096,7 m)
jest zagadkowe i bardzo trudne do wyjaśnienia. Trudne o tyle, że skończyło się
ono tragicznym finałem – zmasakrowane zwłoki dziewięciorga ludzi nie dały
odpowiedzi na to, co stało się owej feralnej nocy na przełęczy Diatłowa.
Analizując te wszystkie informacje, można dość do
wniosku, że nieszczęśnicy ci albo zostali zaatakowani przez UFO, albo przez
UMA. Za hipotezą o UFO przemawia brak śladów i radioaktywność ubrań. A także
zaobserwowane przez innych świadków przebywających w okolicy jakieś
pomarańczowe kule, które poleciały w kierunku, w którym znajdowała się ekipa
Diatłowa.
Za hipotezą o odwiedzinach UMA przemawiają obrażenia,
które odnieśli ci ludzie przed lub w momencie śmierci. Takiejże odpowiedzi
udzieliłem Albertowi Rosalesowi,
który zainteresował się tą dziwną sprawą. Ale to był mój pierwszy rzut oka, bo
potem obudziły się wątpliwości, które tutaj postaram się naświetlić, a które
wcale nie świadczą o tym, że przyczyną śmierci Diatłowa i jego ekipy był atak
UFO i/albo UMA.
Zabierzmy się za hipotezy, które postawiono. Atak Mansów
i lawinę możemy spokojnie odstawić ad
acta. UMA też, bo nie słyszało się o nich w tamtych okolicach. Ałmas/t/ny
występuje w górach Azji Centralnej i Mongolii, Yeti w Himalajach, zaś Hibagon w
Japonii, a zatem daleko stąd. Natomiast hipoteza militarna ma pewne bardzo
ciekawe aspekty, a mianowicie:
v Czas akcji – przełom stycznia i
lutego 1959 roku. Od razu przywodzi to na myśl wydarzenie w 21 stycznia 1959
roku, które miało miejsce w Gdyni, a dokładnie w porcie gdyńskim – chodzi o
rzekoma katastrofę UFO, którym był amerykański satelita Zeta SCORE, który
najprawdopodobniej został zepchnięty ze swej orbity przez pocisk ASAT
wystrzelony przez Rosjan. Opisałem to dokładnie w opracowaniu „UFO i Kosmos”
(Tolkmicko 2010);
v Pomarańczowy odcień skóry ofiar mógł
być wywołany przez opalenie skóry promieniami UV, albo przez silne
promieniowanie jonizujące;
v Sprawa korytarza powietrznego –
skoro w 1959 roku nie był on jeszcze wytyczony, to co robiła tam stacja
radiolokacyjna? Dlaczego ona tam się znajdowała, skoro nie była potrzebna?
v Kolejna obiekcja dotyczy
lokalizacji – Przełęcz Diatłowa to nie Północny, ale północna część Środkowego
Uralu. A Środkowy Ural, to serce przemysłu wojennego ZSRR. Ta stacja
radiolokacyjna miała swe uzasadnienie o tyle, że mogła stanowić ogniwo centrum
obrony PLOT. tamecznego okręgu przemysłowego.
v Obrażenia ofiar – wyglądało na
to, jakby niektóre z nich zostały czymś uderzone. A może odwróćmy rozumowanie i
załóżmy, że to one w coś uderzyły! Na przykład przez falę uderzeniową
eksplozji. Kłamstwem jest stwierdzenie, że połamane żebra i pęknięta czaszka
nie zagrażały życiu – nie przy trzydziestostopniowym mrozie i na pewnej
wysokości nad poziomem morza!
v Teren został zamknięty przez
wojsko przez trzy lata. Skoro nic tam się nie stało, to dlaczego zamknięto
teren? Może po to, by usunąć wszelkie ślady np. niekontrolowanego wybuchu
rakiety – a właściwie jej głowicy bojowej? A może skażenia promieniotwórczego,
np. po małej eksplozji głowicy jądrowej? Oczywiście nie był o wybuch atomowy,
ale wybuch inicjującego materiału wybuchowego, który rozerwał głowicę i rozsiał
na okolicę radioaktywny 233/235U czy 239-240Pu? To
tłumaczy środki ostrożności, z jakimi potraktowano ciała zmarłych.
CDN.