Lokalizacja wsi Wiżaj oraz gór Otorten i Cholat Sjakl na mapie z 1968 roku
Lokalizacja Przełeczy Diatłowa na nowszej mapie z lat 70. lub 80.
Zatem scenariusz zdarzeń mógł wyglądać następująco: z poligonu rakietowego w Pliesiecku wystrzelono rakietę, która „urwała się z łańcucha” i poleciała w kierunku Uralu.
Nieprawdą jest, że kosmodrom w Pliesiecku oddano do
użytku dopiero pod koniec 1959 roku. Kosmodrom ten został oddany w kwietniu
1958 roku, a pierwszy oficjalny start rakiety miał miejsce
w 30 lipca 1959 roku. A ile było nieoficjalnych…?
Jak podaje Wikipedia: Plesieck to rosyjski kosmodrom
położony 170 km na południe od Archangielska i 800 km na północ od Moskwy. Założony
w 1960 roku na terenie obwodu archangielskiego. Wykorzystywany do wysyłania
bezzałogowych satelitów Ziemi, głównie wojskowych: zwiadowczych,
meteorologicznych, łącznościowych, wczesnego ostrzegania, poszukiwania zasobów
naturalnych, nawigacyjnych, naukowych i innych. W okresie ZSRR utajniony. Do 12
kwietnia 2002 z Plesiecka wysłano 1929 satelitów i ponad 500
międzykontynentalnych rakiet balistycznych. Jak podają rosyjskie władze,
Plesieck ma być głównym kosmodromem Rosji. Te wszystkie rozbieżności wynikają
właśnie z najwyższego stopnia utajnienia, w jakim trzymano fakt istnienia tego
kosmodromu. NB, jak to podaje Wiktor
Suworow w swych książkach, ochraniany on był przez siły uderzeniowe GRU –
SPECNAZ, a także przez „podpadziochy” – agentów GRU, którym tu i ówdzie
podwinęła się noga... Dlatego też z tego kosmodromu w opisywanym czasie mogła
wystartować próbna rakieta z głowicą bojową.
Niektórzy „badacze” tego wypadku twierdzą, że w tym
czasie – w 1959 roku – ZSRR jeszcze nie posiadał żadnych rakiet klasy
ziemia-ziemia i prace nad nimi dopiero trwały. Jest to kłamstwo. Prace nad
rakietami w ZSRR trwały od początku wojny (czyli od 1941 roku), czego
rezultatami były pociski rakietowe RS-8 do samochodowych wyrzutni
rakietowych znanych jako Katiusze oraz na samolotach
szturmowych. Poza tym radziecka marynarka wojenna używała niekierowanych pocisków
rakietowych klasy woda-ziemia i woda-woda – których używano już w czasie
Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Więc opowiastki o tym, że ZSRR nie posiadał
pocisków rakietowych klasy ziemia-ziemia
są bajeczką dla grzecznych dzieci. Co więcej, pod koniec lat 50. pracowano już
i najprawdopodobniej strzelano pociskami ziemia-przestrzeń
kosmiczna, o czym mogą świadczyć wydarzenia w Gdyni.
Prace nad pociskami rakietowymi opartymi na technologiach
niemieckich pocisków samobieżnych i rakietowych „V” zaczęły się w 1943 roku –
równolegle z badaniami nad A-projektem (czyli bombą A - zob. „Bractwo bomby”
rosyjski serial dokumentalny w reż. 2005 – emitowany przez POLSAT PLAY), do
którego potrzebne były wektory przenoszenia. Rosjanie doszli do hitlerowskich
poligonów w Podkarpackiem, które zajęli – nawiasem mówiąc na prośbę…
Churchilla. Opisałem to w mojej pracy „Powojenne losy niemieckiej Wunderwaffe”
(Warszawa 2008), gdzie stwierdziłem wprost, że radzieckie próby z niemieckimi broniami
„V” były prowadzone właściwie już od 1944 roku, a nie jak się powszechnie
mniema, od 1947.
A zatem z kosmodromu w Pliesiecku wystrzelono rakietę,
która miała spaść na stepy Kazachstanu. Skąd to wiadomo? – to oczywiste –
Kazachstan był jednym wielkim poligonem, więc lądowisko rakiet także tam się
znajdowało. Zresztą wszystkie radzieckie statki kosmiczne lądowały w okolicach
Karagandy i Celinogradu, więc możemy przypuścić, że ta rakieta także tam
leciała. Mogła też lecieć w kierunku Semipałatyńska, gdzie nad poligonem mogła
zdetonować nuklearną głowicę bojową. Niestety, wskutek jakiejś wady
konstrukcyjnej, eksplozji silnika czy czegoś jeszcze, rakieta rozerwała się w
powietrzu nad Uralem. Jej fragmenty lecą w kierunku namiotu.
I ten moment widzi ktoś z ekipy Działowa. Szczątki
rakiety świecące w powietrzu i sprawiające wrażenie pomarańczowych kul ognia,
lecą w kierunku obozu. Bezgłośnie, bo dźwięk przenosi się w górach bardzo
dziwnie, podobnie jak fala radiowa. Czasami słyszymy kogoś odległego o kilka
kilometrów nie słysząc kogoś oddalonego o kilka metrów od nas… Być może
ostrzegł ich jakiś odgłos eksplozji czy trzepnięcie fali uderzeniowej… Tak czy
owak przerażeni ludzie na wpół ubrani wybiegają z namiotu i uciekają przed
siebie z wiadomym skutkiem. Dochodzi do skokowego, szokowego wychłodzenia
organizmu.
Ludzie szukają schronienia przed spodziewanym
niebezpieczeństwem i zamarzają na śmierć. Czworo z nich wpada do jaru. Wysokość
jego ścian wynosi 4-6 m. To jest wysokość co najmniej piętra, a zatem jest
gdzie polecieć i o co się rozbić. Obrażenia mogą przypominać uderzenia o
pojazd. Spadek z tej wysokości na skałę może zabić. Poza tym była to mroźna
noc, było tam -30°C. Czy ludzie z rozbitymi czaszkami i połamanymi żebrami byli
w stanie przeżyć na takim mrozie? Poważnie w to wątpię.
Byli to doświadczeni narciarze i wspinacze, ale… - no
właśnie - przypomina mi się akcja na Babiej Górze, która miała miejsce w dniach
21/23 stycznia 2012 roku, kiedy to omal nie zamarzło tam na śmierć 27 osób!
Cytuję relację GOPR:
Od soboty 21
stycznia ratownicy GOPR brali udział w akcji ratunkowej członkom Klubu
Turystyki Górskiej. Turyści wyruszyli z Przełęczy Krowiarki o godzinie 14 przez
szczyt Babiej Góry do schroniska na Markowych Szczawinach (zagrożenie lawinowe,
opad śniegu, bardzo silny wiatr). Po zapadnięciu zmroku powiadomili GOPR, że
nie są w stanie zejść ze szczytu. W wyniku akcji ratunkowej sprowadzono jedną
grupę do schroniska, z tej grupy jedna poszkodowana trafiła do szpitala. W
późnych godzinach nocnych dwie osoby, które nie dotarły do szczytu zostały
sprowadzone i przekazane pogotowiu ratunkowemu na Krowiarkach. W niedziele
ratownicy sprowadzili grupę 7 osób którzy biwakowali na szczycie Babiej Góry i
nie chcieli pomocy w czasie nocnej akcji z soboty na niedzielę. (Sekcja Babiogórska Beskidzkiej
Grupy GOPR) Podobne przypadki znam także z Tatr – zainteresowanych odsyłam do pracy
„Projekt Tatry” (Kraków 2002).
Jak widać, nawet najbardziej doświadczeni turyści ulegają
wypadkom na tak – wydawałoby się – łatwym i niewysokim (1725 m) szczycie, jakim
jest Babia Góra, której główny szczyt zwie się – nomen-omen – Diablak. Wystarczył
spadek temperatury, wiatr podnoszący zamieć i ci ludzie po prostu otumanieli.
Gdyby nie akcja GOPR, to mogłoby dojść tam do masakry, jak parę lat wcześniej
na Pilsku. Wysokość gór w okolicy Przełęczy Diatłowa jest porównywalna z Babią
Górą, więc siłą rzeczy warunki też muszą być podobne, z tym wszakże
zastrzeżeniem, że Przełęcz Diatłowa leży dalej na północ – koło 60 równoleżnika,
a co za tym idzie – w surowszych warunkach pogodowych.
A co z pociskiem? Najprawdopodobniej jego szczątki spadły
nieco dalej i to nie one spowodowały śmierć 9 osób – zostały one potem zabrane
przez wojsko. Być może na okolicę spadło tylko trochę radioaktywnego pyłu z
rozbitej głowicy. Oczywiście nie był to 40K, tylko coś innego – np. 235U
czy 240Pu – dlatego zabrano niektóre narządy do badań. Bajeczkę o
potasie-40 podano na żer gawiedzi, by nie mówiono o uranie czy plutonie.
Klasyczne goebbelsowskie zagranie, w którym z prawdą mija się o włos. Zadziałał
mechanizm podobny do Incydentu z Roswell oraz Incydentu nad Maury Island.
Reszta już jest prosta. Ekipa poszukiwawcza z kosmodromu
znajduje miejsce spadku szczątków pocisku i usuwa te, które najbardziej rzucają
się w oczy, nie ruszając niczego innego. Nie zapominajmy, że wszystko, co
dotyczyło BMR i ich wektorów w ZSRR i USA było TAJNE NAJWŻSZEGO ZNACZENIA.
Dlatego posprzątano prowizorycznie, co się dało posprzątać, a potem wpuszczono
na to miejsce wyprawę poszukiwawczo-ratunkową, która zabrała znajdujące się na
widoku ciała i namiot z bagażami. Następnie wojsko zamyka teren i… sprząta
dalej. Przy okazji znalezieni zostali pozostali, kiedy warstwa śniegu stopniała
na tyle, by ich ciała się „objawiły”… Potem drogą propagandy szeptanej tworzy
się i rozpowszechnia Legendę o tajemniczym wydarzeniu. Dokładnie tak, jak w
przypadku UFO-katastrofy Roswell czy na Spitzbergenie. Podobnie jak stworzono
Legendę Eksperymentu Filadelfijskiego. Podane przez Wikipedię wyjaśnienie faktu
zamknięcia terenu jest nieprzekonywujące, bo dlaczego ludzie mieliby iść
właśnie na miejsce wypadku? Chyba że było tam coś, czego ich oczy nie mogły
zobaczyć…
Śmierć dziennikarza Jarowoja w 1980 roku też wpisuje się
w ten schemat, a szczególnie zniszczenie dokumentacji, którą on zebrał. KGB czy
GRU zamykała usta nie takim chojrakom, więc nie ma się czemu dziwić – podobnie
jak w przypadkach amerykańskich robiły to FBI i AEC, w rodzaju Incydentu nad
Maury Island, śmierć świadka czy osoby zajmującej się takim Incydentem działa
ZAWSZE na korzyść Legendy. A w pewnych wypadkach służby specjalne wolą kogoś
uciszyć na amen, niż przyznać się do tego, że prowadziło się jakieś lewe
działania – związane z obronnością, lotami kosmicznymi, energią jądrową,
badaniami genetycznymi, itd., itp. – w walce o władzę nad światem. W tym
przypadku przyznam rację zwolennikom STD.
Notabene, zwolennicy STD wskazują na dziwne powiązanie
liczby „9” z katastrofami w tamtym rejonie: 9 członków ekipy Działowa, 9
załogantów i pasażerów samolotu, który rozbił się na Przełęczy Diatłowa w 1991,
czy 9 Mansyjczyków, którzy zginęli tam według legend krajowców. Od siebie mogę
dorzucić także i to, że wszystkie atomowe okręty podwodne ZSRR, które poszły na
dno czy miały ciężkie problemy, też miały w swych numerach taktycznych cyfrę
„9”… Ale to już jest osobna sprawa dla ezoteryków, parapsychologów, numerologów
czy stronników STD.
A zatem śmierć tych młodych ludzi nastąpiła wskutek
działania czynników naturalnych, a nie interwencji „nieznanych sił”. Jedyną
„nieznaną siłą” była tutaj Armia Radziecka, która wykonując test
rakietowo-nuklearny nie zadbała o jego bezpieczeństwo – o ile można mówić o jakimkolwiek
iluzorycznym bezpieczeństwie w przypadku zabaw z bronią masowej zagłady…
A oto garść opinii
ludzi z branży:
Mariusz Fryckowski
(KKK, TOKiS) - „UFO to pretekst” – i miałem rację
wybierając ten tytuł.
Zofia "Eleonora"
Piepiórka (KKK)
- Przeczytałam artykuł i wszystko brzmi
prawdopodobnie biorąc pod uwagę bliskość radzieckiego poligonu wojskowego itd.
Jednak nie uwzględniłeś jednej sprawy... Dlaczego ta góra od wieków (??) nosi
nazwę "Góra Śmierci"? To samo
dotyczy szczytu Babiej Góry - Diablak! Przed laty byłam tam - po drodze
wdepnęliśmy do Ciebie! Gdy byliśmy na szczycie - szłam z Izą pierwsza, a Tomek
szedł za nami i robił zdjęcia. Po wywołaniu zdjęć okazało się, że za nami
ciągnęła sie szara smuga jak wąż... Iza całą wyprawę opisała i Bronek to
opublikował w "Czas UFO".
Wracając do Góry
Śmierci... czyżby tam wcześniej bywały takie tragiczne wypadki? Co o tej górze
mówią legendy? Z moich doświadczeń na jeziorze Wdzydze wiem, że w pobliżu Baz
Kosmicznych szaraków dzieją się takie rzeczy, co opisałam w art. "Bazy
Kosmiczne na dnie jez. Wdzydze". Tam została porwana przez UFO 40 letnia
Małgorzata, która chodziła o kulach i z nogą w szynie. Tam gdzie znalazł ja
Stanisław (sąsiad) nigdy by nie weszła -
bo po co wchodzić w bagno i gęste i wysokie sitowie? Nie mogła
wyjść sama z tego miejsca bez pomocy. Była więc skazana na śmierć, bo
nikt by jej tam nie szukał, a sąsiad zostałby oskarżony o morderstwo... Byłaby
to kolejna niewyjaśniona tragiczna zagadka dla wszystkich!!! I
pouczająca.... Weź to pod uwagę w
przypadku tragedii 9 młodych osób w tych górach, bo bliskość tego poligonu to
"zasłona dymna" dla Bazy Kosmicznej Szaraków i ich celów wobec naszej
cywilizacji... Być może dlatego tam właśnie jest ten poligon...
W górach i
jeziorach są różne Bazy Kosmiczne... o tym w symbolu mówi również proroctwo
Apokalipsy.
Pozwolę sobie na ustosunkowanie się do części tej opinii
– otóż Babia Góra cieszy się w środowisku turystyczno-krajoznawczym i
przewodnickim paskudną opinią. Jej humory i humorki pogodowe są szeroko znane i
tylko fakt bliskiej lokalizacji kilku wsi, w których można otrzymać pomoc
powoduje to, że ofiar nie jest dużo, tym niemniej wielu ludzi wspomina swe nieprzyjemne
przygody na tym szczycie. Penetracja Babiej Góry zaczęła się gdzieś w XIV-XV
wieku i od tej pory trwa zafascynowanie pięknem tego masywu górskiego, która
jest jedynym szczytem typu alpejskiego w Beskidach. Dlatego ludzie
nieprzygotowani do wędrówki po skalistych zboczach i głazowiskach w czasie złej
pogody są narażeni na najzupełniej „zwyczajne” niebezpieczeństwa znane z
wypadków taternickich. Stąd te wszystkie „diabelstwa” w nazewnictwie punktów
topograficznych tego masywu.
Stanisław Bednarz
(TMZJ) - Według mnie na pewno nie zgodzisz się z ta
teorią: północny Ural ma swoje kaprysy przy których Babia Góra to pestka.
Śmierć na pewno nastąpiła na skutek nagłej hipotermii. Na pytanie dlaczego opuścili namiot odpowiadam: nastraszyli
ich tubylcy, a te mieszczuchy uciekli w
panice i to było bezpośrednią przyczyną ich śmierci. Rozproszenie w tych
warunkach klimatycznych i w tych górach oznacza nieuniknioną śmierć. Prozaiczne
ale bardzo prawdopodobne.
Owszem, to jest bardzo możliwe, szczególnie że znaleziono
ślady pobytu osób trzecich na terenie tego obozowiska i niekoniecznie mogły to
być ślady po żołnierzach AR… I kolejny głos:
Elżbieta Kowalska
(KKK) - Jestem absolutnie za wariantem wojskowym. Ural
jest przedprożem Syberii, a więc terenem trudnym i niedostępnym. Nie zapominajmy, że obok przemysłu militarnego, roi się tam od kopalń surowców, na bazie
których, tenże przemysł się skutecznie rozwija.
Po prostu, tablica Mendelejewa i to ta bardzo wysoka, cenna półka.
Oficjalne poligony
wojskowe, jest podaniem do wiadomości nic nie znaczących punktów. Były, są i
będą, niech się ludziska cieszą. Nie jest też tajemnicą, że istnieją, nie tylko
poligony, czy miejsca na mapie, o których świat dowiaduje się z
kilkudziesięcioletnim opóźnieniem, albo …wcale. W polskich warunkach, przypomnę,
jest to np. Borne Sulinowo. Są też polskie obiekty wojskowe, które
przeszły, cichą reformą, z rąk
rosyjskich w amerykańskie. Zwykły układ polityczny, o którym przeciętny
człowiek nie ma pojęcia. To tak jak z prokuratorem i adwokatem. Na sali sądowej
skaczą sobie do gardeł, a po sprawie idą na wódkę. Tajne bazy są wszędzie, w każdym kraju (o
„ukochanym” USA nie wspomnę), dlatego nie czepiajmy się tych Rosjan tak.
Armia rosyjska w
tych latach już miała dobre doświadczenia z rakietami. Mamy początek 1959 roku,
czyli ZSRR ma za sobą wystrzelenie Sputnika
1 i 2 (1957 - ten z Łajką), Sputnika
3 (1958) i za klika miesięcy wystrzelą Sputniki
4 i 5 (1960 - z legendarnymi
Biełką i Striełką). Obojętnie co media mówią, ZSRR, USA i Anglia doskonale
porozumiewały się w tej sprawie, nawet na gruncie prywatnym (szczeniak po
którymś z psów został podarowany Prezydentowej USA J. Kennedy!). Niech więc nie
pisze nikt bzdur o rosyjskiej nieaktywności rakietowo-kosmicznej.
Ogólnie rzecz
ujmując – armia wie co się tam stało. Nie jest to w artykule jasno napisane,
ale jeśli dobrze rozumiem, przed grupą dochodzeniowo-śledczą, a nawet
ratownikami, wcześniej było tam wojsko.
Pytam, po co? W jakim celu, na tak długo zamknięcie obszaru, szybkie raporty, sprzątanie terenu i de
facto, milcząca ocena wypadku. Żadnych dyskusji i tłumaczeń. Problem w tym, czy
dowiemy się kiedyś prawdy. Może
ekshumacja, choć po latach, mogłaby przynieść kilka odpowiedzi, a przynajmniej
wykluczyć pewne elementy. Mam dziwne przekonanie, że Rosjanie się na takie
coś nie zgodzą.
I jeszcze parę
innych refleksji …
Dziwi mnie, jako
przyrodnika, zachowanie zwierzyny (będzie drastycznie). Otóż, jest trudna zima,
niskie temperatury, pewnie i duża pokrywa śnieżna, góry. Zwierzyna mięsożerna
chce przeżyć. Jeśli otrzymuje taki „prezent” od Natury, to bez wahania
korzysta, bo to jest jej być albo nie być. Jeśli wypadek miał miejsce ok.
2.02., ciała znaleziono ok. 26.02, a nawet 4.05. i były nienaruszone (z
wyjątkiem jednego), to, albo tam nie
było żadnych ptaków i ssaków, szczególnie
drapieżnych (w co nie wierzę), albo, potencjalny pokarm był niejadalny,
z jakiś powodów? I jeszcze jedno. Moim zdaniem, powinno się przeanalizować
rosnące tam drzewa. Otóż, drzewa długo pamiętają. Tak, tak… ówczesne 40-50-latki,
dziś mają ok. 100 lat. Analiza zapisów
na słojach, może przynieść zaskakujące dane.
Uszkodzenia ciała
- rany, stłuczenia, złamania – w
warunkach takich jak trudne góry, mróz, stres, świadomość, że nikt mi nie
pomoże, są dodatkowym obciążeniem dla każdego organizmu. Przychylam się absolutnie
do wersji odwrócenia sytuacji z rzucaniem ludzi przez falę uderzeniową. To
wysoce prawdopodobne w wersji militarnej.
Sięgnięcie do
przekazów tamtejszej ludności, mogłoby też rzucić światło na …zachowanie
wojska. Podobnie, jak z pogańskimi głazami narzutowymi, do których uparcie,
mimo zakazów Kościoła, ludzie wędrowali. I co zrobił Kościół? „Ochrzcił” je. I
tak z Diabelskiego kamienia”, zrobił się kamień
jakiegoś świętego, np. św. Wojciecha. Od tego momentu, wierni już czcili
kamień legalnie. To taka analogia do przemyślenia. Podtrzymywanie wierzeń tubylców jest często
wykorzystywana i utrwalana.
Atak istot
pozaziemskich, to kolejna bzdura. Nawet jeśli (!!!), to obdarowane inteligencją
piątej generacji nie pozwoliłyby „ofiarom” na kilkusetmetrową ucieczkę,
wspinaczkę na drzewo, palenie ogniska, z jaru też by ich wyciągnęli.
Tak czy owak, chyba
nie ujrzymy prawdy.
Świetna analiza – nic dodać nic ująć. Strzał w
dziesiątkę! Szczególnie trafnym jest spostrzeżenie, iż ciała ludzi nie zostały
ruszone przez zwierzęta. A przecież przełęcz Diatłowa jest otoczona lasami, w
których na pewno zamieszkiwały wilki, rysie, rosomaki i inne drapieżniki, które
musiałyby zwęszyć obfity posiłek! Wyłączamy niedźwiedzie, bo te w lutym jeszcze
smacznie spały.
I jeszcze dodam coś od siebie coś dla stronników teorii o
meteorytowym pochodzeniu tego fenomenu: Przełęcz Diatłowa leży mniej więcej na
61 równoleżniku. Mniej więcej na tym samym na którym spadło Tunguskie Ciało
Kosmiczne w 1908 roku – 60°55’ N, i ukazało się UFO nad Pietrozawodskiem -
61°47’ N w 1977… Czyżby więc 61 równoleżnik stanowił linię leżącą pod ostrzałem
jakichś okruchów Wszechświata, które zachowują się nietypowo? Ale czy w tej
nietypowości nie jest jakaś metoda???
To też ciekawe spostrzeżenie, ale obawiam się, że rację
mają ci, którzy widzą w tym wszystkim rękę człowieka, a nie Przyrody… Rzecz
ciekawa, bo kiedy zapytałem Rosjan, co o tym sądzą, ci odsyłali mnie do
internetowych stron na temat tragedii na przełęczy Diatłowa i nabierali wody w
usta, co też stanowi pewnego rodzaju wskazówkę…
Prawda o tym wydarzeniu spoczywa jak na razie ukryta
bardzo głęboko w pancernych safesach służb specjalnych Federacji Rosyjskiej i
zapewne wiele jeszcze wody upłynie w Wołdze, zanim zostanie ujawniona, zapewne
już nie za naszego życia. Pozostaje więc czekać i przekazywać informację o tej
tragedii następnym pokoleniom, chyba że rację miał dr Hermann Zdzisław Scheuring pisząc, że: …istnieją archiwa tajne, do których profani nie mają dostępu i których
tajemnice nigdy nie ulegają przedawnieniu… („Czy królobójstwo?”, Londyn
1964). Jeżeli mamy rację i była to sprawka Strategicznych Wojsk Rakietowych
ZSRR i FR, to przez lata wydarzenia te będą obrastały w legendy generowane
przez specsłużby i ludzi pozostających na ich usługach tworzonych w celu jego
zaciemnienia czy wręcz… rozmycia. Tak było w przypadkach tzw. „ufokatastrof” w
USA czy UK.
Oby nie.
* * *
Polecane inne źródła:
1.
Tajemnica
Przełęczy Diatłowa (film) - http://www.youtube.com/watch?v=7hE_bCv7Glk
2.
Tajemnica
Przełęczy Diatłowa (film) - http://www.youtube.com/watch?v=v2wogBJ0TPs&feature=related