Sonda międzyplanetarna Mars-4
Pamiątkowa plakieta misji Mars-4 i Mars-5
Władimir
Grakow
Lodowa pokrywa na Biegunie Południowym Marsa jest tak
duża, że gdyby ja roztopić, to powierzchnia Czerwonej Planety pokryłaby się
11-metrową warstwą wody. Mniej więcej tyle samo lodu jest na północnej czapie
biegunowej Marsa.
Każdy start aparatu kosmicznego w przestrzenie
Wszechświata jest zawsze przyjmowane z zadowoleniem. To jest zrozumiałe –
kosmiczny aparat to przedmiot dumy z osiągnięć ojczystych, demonstracja potęgi
technicznej i ekonomicznej władzy. No i każde włączenie silników boostera
stanowi spełnienie marzeń i wizji naukowców, budzi ich nadzieję, że lot
przebiegnie pomyślnie. No bo przecież zadania, jakie ma do spełnienia ten
kosztowny niebieski posłaniec, powinny być wykonane i przynieść określone korzyści.
Ale okazuje się, że był w historii kosmonautyki epizod, kiedy to nikt z
wąskiego grona ludzi związanych z programem kosmicznym nie liczył na
powodzenie…
Mars – twardy orzech
Badania Marsa były dla nas od samego początku – podobnie
jak w USA – bardzo trudne, a szczególnie lądowanie na Czerwonej Planecie. Jest
na niej atmosfera – wprawdzie rozrzedzona, ale jest. Wieją w niej bardzo silne
wiatry. Dlatego lądować na niej jest o wiele trudniej, niż na Księżycu, z jego
bezpowietrzną przestrzenią, gdzie aparatowi wystarczy tylko silnik hamujący,
czy na Wenus – gdzie znajduje się gęsty woal atmosfery też pomaga w lądowaniu i
wyładowaniu ładunku na powierzchnię planety na niewielkim spadochronie. Na tle
powodzenia w badaniu tych ciał niebieskich, zupełnie inaczej przedstawia się
sprawa badań Marsa.
Żeby mieć pewność, że sprawa wypali, w ZSRR w 1973 roku
przygotowano całą partię bezpilotowych maszyn – cztery automatyczne stacje
międzyplanetarne. To bardzo dużo, bo zazwyczaj budowano jedną, góra dwie na
rok.
Gwiezdna eskadra
Ogólnie rzecz biorąc, to program lotów na Marsa wyglądał
tak: Mars-4
i Mars-5
miały stanowić sztuczne satelity Marsa i miały prowadzić wiele ciekawych badań
naukowych, ale przede wszystkim fotografowanie jej powierzchni. A Mars-6
i Mars-7
wypuszczają aparaty do sondowania atmosfery i lądowania na powierzchni
Czerwonej Planety. Poza trym wszystkie te stacje miały za zadanie badać warunki
w przestrzeni międzyplanetarnej. […]
Przygotowania do lotu przebiegały mniej czy więcej
sprawnie od momentu wyprawienia stacji na kosmodrom w Bajkonurze. Wszystkie
cztery aparaty (a z lądownikami sześć) cierpliwie czekały na start. I naraz
miało miejsce niezwykłe wydarzenie. A tak naprawdę to katastrofa.
Szybko nie znaczy
dobrze
Okazało się to, kiedy w fabryce, w której wyprodukowano
sondy, testowano niesprawną mikroelektronikę, i wyjaśniło się w czym leżała
przyczyna katastrofy. Okazało się, że istniała pewna niedokładność w jej
konstrukcji i to nie tylko w tym, ale w całej serii aparatów kosmicznych. W
ciągu 6-12 miesięcy usterka ta dawała o sobie znać i aparaty te oczywiście
zawodziły… A wszystkie Marsy miały aparaturę złożoną m.in.
właśnie z tych felernych części!
A to oznaczało, że nie pomoże nawet ich dublowanie czy
potrajanie – wszak zero pomnożone przez dowolną liczbę stanowi zawsze zero…
Sytuacja klasycznie patowa, bez wyjścia. Odpalać boostery? I potem czekać,
kiedy wcześniej czy później stacje przestaną odpowiadać na komendy z Ziemi i
zamienią się w bryły martwego metalu? Czy zatem odwołać starty? A to przecież
koszty dziesiątki milionów rubli, które za czasów ZSRR przeliczało się z
dolarem amerykańskim po kursie niemal 1
: 1, wyrzuconych na wiatr, a same stacje kosmiczne – pod młotek…? Koszmarny
dylemat. Rozgorzały spory nie na żarty. I wszystkie te Marsy w lipcu i sierpniu
1973 roku zostały wystrzelone w kierunku Czerwonej Planety. W ZSRR mieli
nadzieję, że kosmiczne maszyny zdołają przysłużyć się nauce.
Częściowe powodzenie
Już we wrześniu, według oświadczenia TASS:
…uczeni
przedsięwzięli pewne środki po utraceniu łączności z systemami telemetrycznymi
jednej z sond kosmicznych…
Jednak zlikwidować awarii się nie udało i TASS była
zmuszona do przekazywania sucho i beznamiętnie relacji i utracie łączności ze
wszystkimi sondami kosmicznymi.
…stacja kosmiczna Mars-4 przybliżyła się do planety 10
lutego 1974 roku. Wskutek uszkodzenia pokładowych systemów silników hamujących
nie włączyły się one, i stacja przeleciała w odległości 2200 km od powierzchni
Marsa.
Stacja przeleciała koło Marsa i znikła gdzieś bez śladu w
przestrzeni kosmicznej. Ale nie opuściła ona Układu Słonecznego, bowiem jej
prędkość na to była za mała (przypominam, że VIII = 16,7 km/s –
uwaga tłum.) Najprawdopodobniej teraz krąży ona gdzieś pomiędzy orbitami
Jowisza i Marsa, jeżeli – rzecz oczywista – nie została zniszczona w zderzeniu
z jakimś meteoroidem czy asteroidą.
…lądownik stacji
kosmicznej Mars-6 dokonał w dniu 12
marca lądowania na powierzchni planety. Niestety, w niewielkiej odległości od
powierzchni Marsa urwała się z nim łączność…
…lądownik stacji Mars-7 po oddzieleniu się od orbitera
stacji wskutek zakłócenia pracy pokładowych systemów przeleciał koło planety w
odległości 1300 km od jej powierzchni…
Wygląda na to, że jedynie Mars-5 do końca wypełnił
swe zadanie, ale na dłuższą metę była to klęska całego programu gwiezdnej
eskadry. Jej wyniki były mizerne. Uczonym udało się zbadać atmosferę Marsa:
zmierzyć temperaturę, ciśnienie, skład chemiczny (znaleziono m.in. ślady
warstwy ozonowej) i określono parametry pary wodnej. Mars-5 przekazał barwne
obrazy powierzchni o rozdzielczości do 100 m, zbadał magnetosferę Marsa – ok. 1000
razy słabsze od ziemskiego i 7-10 razy silniejsze od międzyplanetarnego, i
zbadał relief planety. […]
…Mina wieki. Ludzkość opanuje cały system słoneczny i
poczesne miejsce w muzeach na Księżycu i Marsie zajmą Łunochody, stacje Mars
i inne aparaty kosmiczne, które krążą teraz gdzieś w Kosmosie. Śmieszne,
prymitywne maszyny z XX wieku. I jakiś ciekawski maluch zobaczywszy dziwny
proporczyk z jeszcze dziwniejszym herbem nieistniejącego już kraju zapyta ojca:
- A co to takiego to CCCP?
Ciekawe, jak na to pytanie odpowie ojciec…?
Źródło: „Tajny XX wieka” nr 3/2012, ss. 4-5
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©