poniedziałek, 18 maja 2015

Czarne obłoki

Czy stworzyliśmy nową formę życia?


Oleg Fajg


Polski pisarz-fantasta Stanisław Lem napisał zbiór opowiadań pt. „Absolutna próżnia” (w polskim wydaniu „Wielkość urojona”, 1973 – przyp. tłum.). Wszystkie opowiadania mają jeden punkt wspólny, są one recenzjami nieistniejących książek, które zostały napisane przez wymyślonych autorów.

Od momentu wynalezienia radia przez A. S. Popowa naszą planetę okrywają potężne kłęby elektromagnetycznego smogu, który rozprasza się we wszystkie strony z prędkością światła. Dzisiaj jest trudno powiedzieć, kto i kiedy przejmie urywki tych audycji radiowych. Być może tą informację przejmą jacyś przedstawiciele wysoko rozwiniętego Rozumu – np. coś w rodzaju rozumnego, kosmicznego obłoku – zrodzonego z fantazji Freda Hoyle’a.


Żyjący gaz


W 1964 roku, ten wybitny angielski uczony i popularyzator nauki w swej kolejnej powieści sci-fi „Czarna chmura” opisał dziwny obiekt kosmiczny – zorganizowany kłąb „żyjącego” czarnego gazu. W toku akcji ten kosmiczny przybysz wleciał do Układu Słonecznego i zbliżył się do Słońca przynosząc Ziemianom niemałe kłopoty. Na szczęście w czas zrozumiał, że na powierzchni Trzeciej Planety są rozumni mieszkańcy i pośpiesznie odleciał w kosmiczne dale…

Czarna Chmura Hoyle’a miała bardzo dziwną strukturę: z cząstek pyłu i molekuł organicznych występujących w roli biologicznych komórek. Ten niewiarygodny organizm żywił się potokami promieniowania EM i dlatego cały czas podróżował od gwiazdy do gwiazdy. Była to forma życia krzemoorganicznego. Czarny Obłok był zanurzony w kosmicznym promieniowaniu, superniskich temperaturach i produktach gwiazdowych reakcji termojądrowych. W zasadzie taka quasi-biologiczna konstrukcja powinna być właściwie nieśmiertelna, ale trudno sobie wyobrazić jej rozumność nawet w powieści sci-fi.

[Jeszcze dalej poszedł A. E. Van Vogt, który w jednym z opowiadań ze zbioru „Misja międzyplanetarna” (1950 – wydanie polskie 1972) poszedł jeszcze dalej i opisał taką pyłowo-mgławicową istotę Anabis, która zamieszkiwała przestrzeń kosmiczną galaktyki M-31 w Andromedzie, gdzie sztucznie utrzymywała na jej planetach zwierzęta przypominające dinozaury, które zabijając się dostarczały jej energii życiowej – uwaga tłum.]

Odnotowując półwiekowy jubileusz opublikowania powieści Hoyle’a, uczeni z Laboratorium Fizyki Plazmy przy Uniwersytecie Princeton przeprowadzili badania ukazujące, że przy odpowiednich warunkach takie żyjące Czarne Obłoki mogłyby podróżować po Metagalaktyce. U podstaw tej hipotezy znajduje się teoria o życiu opartym na organicznym krzemie, w którym najważniejszym pierwiastkiem jest krzem.

Należy odnotować, że jeszcze na kilka lat przed Hoylem o zasadach stworzenia krzemoorganicznego życia pisał znany radziecki pisarz-fantasta Anatolij Dnieprov alias A. P. Mickiewicz. Będąc z wykształcenia fizykiem i redaktorem naukowym magazynu „Tiechnika Mołodioży” on bardzo interesująco i przekonująco pokazał w swej powieści pt. „Gliniany bóg” jakby mogły być przeprowadzane takie badania biochemiczne.

[Temat życia krzemoorganicznego jest bardzo wdzięcznym w literaturze sci-fi, że wspomnę dwa najciekawsze utwory: nowelę Iwana Jefriemowa – „Gwiezdne okręty” (1949), w której dwaj radzieccy uczeni odkrywają szczątki krzemowego Kosmity sprzed 70 mln lat i polską space-operę „Kosmiczni bracia” Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki (1956), gdzie Ziemia zostaje zaatakowana i niemal doszczętnie zniszczona przez rozumnych krzemowców – Silihomidów. NB, powieść ta stanowi trzecią część cyklu opowiadającego o pierwszej wyprawie do Alfy Centaura, a w rzeczywistości jest traktatem o kontaktach pomiędzy różnymi typami cywilizacji, z uwzględnieniem ich stopnia zaawansowania technicznego oraz rozwoju fizycznego i duchowego. Pomimo pewnych archaizmów, bardzo ten cykl Czytelnikowi polecam, bo pomaga on zrozumieć wiele zawiłości ufozjawiska – uwaga tłum.]

Współczesne prace nad różnymi mieszaninami nieorganicznych materiałów w plazmie odkryły, że w pewnych warunkach cząstki pyłu mogą tworzyć jakieś quasi-spiralne struktury. Przeprowadzone modelowania komputerowe zachowania się pyłu w potokach plazmy wykazały, że mikroskopowe cząstki mogą samoorganizować się a sama plazma się polaryzuje dopełniająco.
W pewien sposób te quasi-spiralne agregaty cząstek pyłu przypominają spirale DNA, one także mogą się dzielić, tak że z jednej spirali otrzymujemy dwie identyczne kopie. Niektórzy biofizycy wskazują wprost na to, że takie samoorganizujące się plazmowe struktury stwarzają podstawy do istnienia życia nieorganicznego.

[Wspomniany tu Stanisław Lem w jednym ze swych opowiadań pt. „Prawda” (1964) opisał uczonych, którym udało się stworzyć właśnie taką istotę z „gorącej” plazmy, która istniała tak długo, jak długo mogła pobierać energię z przewodów wysokiego napięcia – uwaga tłum.]

Egzobiolodzy dokładnie śledzą tego rodzaje prace fizyków plazmy mając nadzieję, że odkryte „plazmowe DNA” mogą swobodnie spotykać się w dyskach protoplanetarnych w pobliżu nowopowstałych gwiazd. Zasadniczo są tak właśnie takie warunki – zjonizowany gaz, drobny pył i silne promieniowanie młodej gwiazdy. Pośród wielu wypracowanych hipotez o powstaniu i egzystencji takich samoorganizujących się potoków plazmy, szczególnie wybija się hipoteza, która każe radykalnie spojrzeć na mapę Wszechświata. Zgodnie z nią, plazmatyczne DNA jest bardzo rozpowszechnione w Kosmosie, niż jakiekolwiek typy materii organicznej, a to oznaczałoby, że życie podobne do ziemskiego jest bardzo rzadkim zjawiskiem.


Fantastyczny świat Solaris


A może będzie to jakiś rozumny Wszechocean, podobny do tego, który pokrywał planetę Solaris w powieści Stanisława Lema?

[Do tego można dodać jeszcze rozumny wszechocean Alyx z opowiadania „Samotna planeta” Murraya Leinstera (1950) ze zbiorku „Rakietowe szlaki” t. 1 (1978), czy radioocean z powieści Bogdana Peteckiego – „Kogga z czarnego słońca” (1978), zaś echa tej idei znajdujemy także w powieści Franka Schatziga pt. „Odwet oceanu” (2010) – uwaga tłum.]

Ten myślący ocean staje przed nami jako rezultat dialektycznego rozwoju – od roztworu słabo reagujących ze sobą związków chemicznych, aż do końcowego stadium „homeostatycznego wszechoceanu”. Tak więc tym sposobem pod wpływem warunków zewnętrznych, grożących jego istnieniu, ocean Solaris pominął wszystkie stadia powstawania jedno- i wielokomórkowych organizmów, cała ewolucje flory i fauny. Innymi słowy mówiąc, on nie musiał ewoluować setek milionów lat do powstania w nim rozumu, a niejako ab ovo stał się panem swej planety od samego swego powstania i już na zawsze.

Jednakże nie patrząc na oryginalne hipotezy klasyków fantastyki naukowej, należy przyznać iż najprędzej żywe organizmy uwiezione w przestrzeni są oddzielone od otaczającego je środowiska pewnego rodzaju błonką. I jakże chciałoby się wierzyć znanemu pisarzowi i naukowcowi prof. Iwanowi Jefriemowi, który kategorycznie uważał, że nasz świat powinien być napełniony pięknymi, proporcjonalnie zbudowanymi humanoidami, przepięknymi we wszystkich możliwych aspektach. Przypomnij sobie Czytelniku wspaniałą powieść autora „Serca żmii”.

[Chodzi o utopijną i bardzo niepokojącą wizję świata Ery Wielkiego Pierścienia mającą swój czas teraźniejszy około 3600 roku, zawartą w powieści „Mgławica Andromedy” (1957), w której mówi się wprost o m.in. fizycznej likwidacji gatunków roślin i zwierząt szkodliwych dla człowieka, co stanowiłoby ogromne i bardzo niebezpieczne naruszenie kruchej równowagi w środowisku naturalnym naszej planety – uwaga tłum.]

No a niemniej egzotyczne rzeczy? Powiedzmy, czy nie jest możliwe istnienie niebiałkowego życia w cieniu gigantycznej tarczy burzowych obłoków otaczających gazowego giganta typu Jowisza? Być może kiedyś posłańcy Ludzkości napotkają niezwykłe stworzenia podobne do tych, które tak udatnie skonstruował Carl Sagan: sinkery, które zaraz po narodzinach są w stanie wzlecieć w górne, chłodniejsze warstwy tutejszej atmosfery; wodorowe balony floaterów potrafiące wyrzucać z siebie hel i inne cięższe gazy, i myśliwi – huntery – pożerające te istoty…

Jowiszowy świat „pseudożycia” Carla Sagana rozwija i dopełnia wspaniała panorama jowiszowych łańcuchów życiowych, błyskotliwie opisanych w powieściach sir Arthura C. Clarka – „Odyseja kosmiczna 2010” i „Odyseja kosmiczna 2061”:
Pomiędzy nimi unosiły się inne stworzenia – tak małe, że ledwie można je było utrzymać wzrokiem w polu widzenia. Niektóre z nich do złudzenia przypominały ziemskie samoloty, tak w kształcie, jak  i rozmiarami. Ale one były żywe – może być były to drapieżniki, może być to były pasożyty, a być może nawet i pastuchy… - i odrzutowe torpedy podobne do głowonogich mięczaków z ziemskich oceanów, polujące na gazowe woreczki i pożerające je. Ale gigantyczne kule nie były bezbronne; one broniły się okrągłymi mackami o długości kilometra  i wyładowaniami elektrycznymi.


Żyjące kryształy


Wszyscy z niecierpliwością czekamy na rezultaty poszukiwań życia w Kosmosie, które są przeprowadzane przez kilka różnych misji kosmicznych, jednakże na dzień dzisiejszy organicznych sporów w Kosmosie nie znaleziono. Literalny każdy dzień przynosi nam coraz to nowe odkrycia z coraz dalszego Kosmosu, ale w tej niewątpliwie wielkiej beczce astronomicznego miodu znajduje się łyżka dziegciu – jak dotąd nie udało się znaleźć nawet śladu LGM – „małych zielonych ludzików”. Ponadto nawet nie potrafimy znaleźć planety, choć zewnętrznie przypominającą Ziemię – z tlenową atmosferą, wodą i mniej-więcej znośnym klimatem. Wiara w istnienie rozumnych sąsiadów powoli opuszcza swoje pozycje: bezpowietrzny Księżyc, martwe piaski Marsa, rozpalone, zasiarczone piekło Wenus, lodowe światy księżyców gazowych olbrzymów…

Aktualnie uczeni z ogromnymi oporami dopuszczają istnienie najprostszych organizmów wewnątrz globu Marsa czy gdzieś-tam pod lodowymi zwałami na księżycach gazowych gigantów.

[Owszem to prawda, ale nie zapominajmy, że zaawansowane ewolucyjnie życie (nawet rozumne) mogło się ukryć we wnętrzu tych planet i księżyców, i twierdzenie iż są one martwe jest co najmniej nieuprawnione. Jedno jest pewne, że nawet tak spalony słońcem Merkury w swym wnętrzu może kryć prawdziwy „wodny świat”, podobnie być może jest z Księżycem. Enceladus i Europa kryją pod lodami prawdziwe wodne oceany, zaś na Tytanie są prawdziwe lądy i morza – tylko że ze skroplonego metanu, co nie wyklucza istnienia tam życia – zob. Issac Asimov – „Nauka z lotu ptaka” (1967) – uwaga tłum.]

Ale czy my do końca wiemy, czym jest życie?

Czym jest żywy organizm z punktu widzenia współczesnej nauki? Nie patrząc na scholastyczny charakter tego pytania, to ma ono znaczenie przy rozpatrywaniu powstania pierwszych komórek na naszej planecie, należy dobrze zrozumieć, co powstało w tym termostacie – coś żywego czy nieżywego? To pytanie ma szczególne znaczenie dla paleontologów, którzy badają dawne skały w poszukiwaniu skamielin, no i oczywiście egzobiologów poszukujących śladów pozaziemskiego życia.

Podanie uniwersalnej definicji życia nie jest takie proste. Próbowało tego wielu myślicieli. Wystarczy wspomnieć fizyka z ubiegłego wieku Erwina Schrödingera, autora znanego dzieła „Czym jest życie?” W nim jeden z ojców współczesnej nauki wskazał drogę do rozgraniczenia na żywe i nieżywe obiekty.

A mnie przypomina się mój nauczyciel, wybitny krystalofizyk – J. J. Geguzin. Wykłady Jakowa Jewgieniejewicza w Uniwersytecie Charkowskim cieszyły się wielkim zainteresowaniem (słuchali ich inni profesorowie, pracownicy naukowi i studenci z innych fakultetów i kursów), a na ich podstawie powstała unikalna praca pt. „Żywy kryształ”. A zatem co cechuje żywy organizm? Czy może to być zbiór cech szczególnych? Coś miękkiego, co się porusza i wydaje dźwięki. Do tego prymitywnego schematu nie pasują rośliny, grzyby, mikroby i inne organizmy dlatego, że one milczą i się nie poruszają. Życie można rozpatrzeć z chemicznego punktu widzenia jako materię złożoną z cząstek związków organicznych: aminokwasów, białek i tłuszczów. Ale i nawet prostą mieszaninę tych związków chemicznych nie można nazwać żywą. A zatem to, co rośnie i się rozwija? No, kryształy też rosną. A zatem czym jest życie?

[Wielokrotnie wspominany tu Stanisław Lem rzucił ciekawą propozycję co do życia krystalicznego, a mianowicie ewolucja maszyn rozumnych przebiega podobnie jak ewolucja istot żywych, tylko szybciej. Pierwszą tego rodzaju myśl rzucił już w powieści „Obłok Magellana” (1953) w której pisał on o produktach nekroewolucji na jednej z planet Tolimana A, potem rozwinął w „Niezwyciężonym” (1964), gdzie Ziemianie starli się z krystalicznymi produktami nekroewolucji w postaci nomen-omen Czarnych Chmur na pustynnej planecie Regis III, i doprowadził do przewrotnej doskonałości w „Cyberiadzie” i „Bajkach robotów”, w których przedstawił nawet bajki opowiadane robotom przez inne roboty… Z drugiej strony kilka lat temu rzuciłem propozycję, że nawiedzający nas Obcy z UFO mogą być już to automatami eksplorującymi Kosmos i należącymi do innej cywilizacji, albo mogą to być właśnie takie wyewoluowane automaty pochodzące od cywilizacji, które zamieszkiwały Ziemię przed nami – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/11/obcy-z-kosmosu-zywi-czy-martwi.html - uwaga tłum.]

Znany na całym świecie fizyk-teoretyk Steven Hawking uważa, że człowiekowi udało się stworzyć obce mu życie i tych elektronicznych Przybyszów on zasiał w postaci wirusów w Internecie i systemach telefonii cyfrowej. Półżartem-półserio jeden z tych najbardziej oryginalnych uczonych naszych czasów uważa, że „cywilizacja wirusów komputerowych” ma wszelkie przesłanki do dalszej ewolucji z nieprzewidywalnym rezultatem.
Tak więc kosmiczna samotność – z tego punktu widzenia – człowiekowi nie grozi i byłoby lepiej, gdyby zaczął się zastanawiać nad tym, by ten wzbudzony przezeń Obcy Rozum nie obrócił się przeciwko swemu Twórcy…

[I znów kłania się Stanisław Lem i jego opowiadania „Test”, „Odruch warunkowy”, „Polowanie” i inne, w których opisuje on bunt robotów przeciwko ludziom, który jednak wynika wskutek błędu człowieka, a nie ich złej woli - „…bo tylko człowiek może być draniem…” - uwaga tłum.]


Opinie z KKK


O wynikach badań zmierzających do odkrycia życia na innych planetach już kiedyś pisałem, zatem pominę ten temat tym razem. Do samego życia, nadal jest możliwe, że na samej Ziemi istnieje drugie Drzewo Życia - oparte wszak na DNA, ale o innej strukturze, niekompatybilnej z naszą. Podejrzewa się istnienie takowego drzewa i szuka jego reprezentantów, a najlepszym celem jest obecnie bakteria cyjankowa, która żyje w prawie czystym cyjanku w pewnym jeziorze.

Życie oparte nawet na tych samych zasadach może mieć inną formę klucza rozbudowy, np. proto-DNA, RNA, X-NA (hipotetyczny i nieznany kod, którego dopiero się poszukuje, lub chce stworzyć sztucznie). Być może istnieją warunki, które umożliwiają istnienie czystej inteligencji, bez formy fizycznej, ale trudno powiedzieć więcej bez szczególnej teorii inteligencji.

Wracając do głównego wątku - jeśli obcy potrafią łączyć swoje DNA z ichnimi, a oba są inne, to jest to niezwykłe, że tacy ludzie, tacy My, nadal żyjemy na tej samej planecie... a może Oni to jakaś forma Nas, ewentualnie dzięki panspermii? Tworzenie hybryd, jeśli prawdziwe, może być gwoździem trumiennym do paru teorii o obcych. Inaczej sprawa wygląda po założeniu, że Człowiek ma niejedną odsłonę i ewolucja zachodzi pospołu z kreacją wg myśli kreacjonistów.

A teraz jeszcze bardziej zwariowane pomysły - gdyby taka nieforemna inteligencja stworzyła coś namacalnego (materię i jej środowisko, multiversum), a wszystko to, co stworzyła, podlegało myśli założycielskiej - tworzeniu życia - to tak naprawdę jesteśmy stworzonymi twórcami, także ci, którzy podobno nas stworzyli - ten łańcuch jest nieskończony. Co więcej, kryształy, struktury potencjalnie informatyczne (nawet woda), posiadałyby pierwotne elementy składowe, które przy pewnym spiętrzeniu dawałyby inteligencję, a więc życie. Inteligencje - ale to przecież dwa terminy.

Jest inteligencja wynikająca z praw przyrody - oddziaływania mechaniczne, których sami dopiero się uczymy i zadziwiają nas swoimi rezultatami, np. krystalizacja, aglomeracja, dualność korpuskularno-falowa, itp., oraz te, które intuicyjnie bierzemy za życie, choć nie potrafimy go zdefiniować. Osobiście jednak uważam, choć to tylko takie skokowe myślenie, że nie ma takiego podziału - nasze życie i nasza inteligencja to dwie strony medalu. Najmniejsze 'piksele' inteligencji to same cząstki elementarne, które pewne rzeczy 'wiedzą'. Robiąc, co mają zrobić, podążają w górę skali, a ponieważ spektrum to jest ciągłe, nie ma granicy między żywym/nie żywym. Życie wynika z inteligencji materii, której zbiorową inteligencją jest życie.

Teraz uwaga - jeśli faktycznie istnieje filozof-eksperymentator typu Solaris, ale będący kreatorem wszystkiego, co widzimy, nawet nas, to nie stworzył nas z niczego - miał przynajmniej 'coś', czym mógł eksperymentować - siebie. Każda jego cząstka, atomy czy cokolwiek innego, musi być siłą rzeczy inteligentna, a wiec żywa w ramach potencjału swojej własnej ekspresji.

Póki co rozmyślam właśnie nad tym - jeśli coś jest inteligentne, oznacza to formę życia, a problem postrzegania powinien zostać rozstrzygnięty, ponieważ zaburza obraz całości - granica miedzy życiem a nie życiem może być błędem postrzegania i efektem niedoskonałości myślenia. Lovelock mógł mieć rację. Najbardziej szalona w tym temacie myśl może być najbliższa prawdy, ale tego nie dowiemy się empirycznie - musimy wyskoczyć w arystoklejskie okolice idei nieprzejawionych i sami dla siebie ukuć coś, co nam aktualnie zagra w duszy. Amen (tudzież Amon Ra). (Smok Ogniotrwały)

A ja zadam pytanie: co kryje wnętrze naszej Ziemi? Czy mogą istnieć istoty, które – jak Pięciorniakowie z jednego z opowiadań Lema – mogłyby istnieć tylko w temperaturach wiśniowego żaru i wyższych? A co o Kryonidach zamieszkujących Plutona? Przecież one mogłyby istnieć w temperaturach niewiele wyższych od 0 K. Powiem tak – Kosmos najprawdopodobniej kipi życiem, tylko że my tego (jeszcze) nie dostrzegamy. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to Creighton napisał, że „życie zawsze znajdzie sposób, by obejść zakazy…”, a zatem tak będzie także i w tym przypadku. Taką mam nadzieję… (Daniel Laskowski)


Tekst i ilustracja – „Tajny XX wieka” nr 45/2014, ss. 4-5 

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©