Autorka tego artykułu i...
Anastazja Borisowna
To wydarzyło się dawno temu. Jeśli
mnie pamięć nie zawodzi – to jakieś 15 lat temu. Zaczynała się jesień, było
jeszcze ciepło. Nawet tak ciepło, że ja z innymi dzieciakami chodziliśmy w
szortach i podkoszulkach. Oczywiście pod wieczór robiło się chłodno, ale my
młodzi i odważni wcale tego nie odczuwaliśmy. Wszyscy, ale nie wszyscy, jak się
okazało.
Droga
do domu
Mieszkałam z dzieciakami w
jednym domu. Z Julką i Dimką w jednej klatce schodowej, na jednym piętrze, zaś
Daszka – w sąsiedniej klatce. Pewnego dnia wszyscy czworo wracaliśmy ze szkoły,
a rodzice poszli na zebranie rodzicielskie. Śmialiśmy się i gadaliśmy, komu w
domu najbardziej się oberwie z nas wszystkich.
Bardzo szybko zaczął zapadać
zmierzch, ludzi dookoła nas zaczynało być coraz mniej, a w szkole świeciło się
w trzech oknach, znaczy się nasiadówka trwa. Pomyśleliśmy, pomyśleliśmy i
zdecydowaliśmy się wrócić do domu i tam poczekać. No i kiedy podchodziliśmy do
domu, zdarzyło się to…
Dziwny
ogród
Nasz dom ma 4 piętra, i w
naszej wsi jest ogromny. Nie wiadomo czemu nazwali go „czekoladką”. Z jednej
jego strony inne domy, z drugiej – przedszkole. Ale w dzieciństwie tam nie
chodziłam – moi dziadkowie się mną opiekowali, póki mama pracowała. Ale później
– już w szkole – myśmy je unikali, nie chodziliśmy tam, jak to często bywa,
posiedzieć wieczorem na werandzie, a to dlatego, że działy się tam dziwności
wszelkie.
Pewnego razu bawiliśmy się na
placu zabaw poza nim: biegaliśmy, wrzeszczeliśmy, wszędzie wetknąwszy noc. W
rezultacie czego dopełzliśmy: znaleźliśmy jakąś jamę, a tam, w dole było całe
pomieszczenie i łańcuchy do ścian zamocowane… Co się potem z tą jamą stało,
tego nie pomnę, ale uciekliśmy stamtąd z prędkością światła!
[Rzecz ciekawa, bo podobną historię
opowiedziała mi pewna mieszkanka Karpacza, która przeżyła coś podobnego na
Górze Saneczkowej (798 m n.p.m.) kilkanaście lat temu. Wpadła ona wraz z
sankami do jamy, która zamknęła się nad nią, a po pewnym czasie wypuściła ją na
zewnątrz. Oczywiście nigdy już tej jamy potem nie znalazła… Natomiast po pewnym
czasie przeżyła ona CE2 z UFO w Dolinie Sowiej. Opisano to w książce "Projekt Tatry", Kraków 2002 – uwaga tłum.]
A jeszcze do tego opowiadali,
że w tymże przedszkolu zamordowano jakąś dziewczynkę i ją zjedli. Oczywiście
sprawdziliśmy tą i inne gadki, ale niczego nie znaleźliśmy.
- Czy o wszystkich
przedszkolach opowiadają takie brednie? – myślałam. - A jakżeby inaczej? Jakież
to byłoby życie bez takich strasznych opowiadań dla maluchów?
Ale poza tym było jeszcze coś
innego, po czym ja już nie zaglądałam do tego sadu i przedszkola. Bawiliśmy się
w berka na tym miejscu, w którym znaleźliśmy tą jamę z łańcuchami. A że niedawno
spadł deszcz i trawa była śliska. Biegłam tak i biegłam, poślizgnęłam się na
trawie i zawisłam podbródkiem na przeciągniętym sznurze, gdzie suszyła się
bielizna. Szarpałam się na tym sznurze, i uwolnić się nie mogłam bo jakby coś
mnie sparaliżowało. Ale nie zadusiłam się, bo dzieci zobaczyły mnie i pomogli
się uwolnić. Jeszcze przez miesiąc miałam ślady tego sznura na szyi.
...dziwny aparat latający, który widziała...
Błyszczący
aparat
No, ale powróćmy do rzeczy i
do tego wieczoru, kiedy to wracaliśmy ze szkoły nie doczekawszy się rodziców na
koniec zebrania. Przedszkole było otoczone ogrodzeniem, ale do domu było
całkiem blisko i plac zabaw był widoczny doskonale. Wraz z kolegami szłam
wzdłuż ściany domu i naraz patrzymy – a tu na placu zabaw stoi coś dziwnego. Co
to takiego – nie pojmujemy. Coś jakby bryła lśniącego metalu, cała w
światełkach – świeci się i błyszczy. Staliśmy przez jakieś pięć minut jak
wryci, nawet nie patrząc jedno na drugie. Potem wydarliśmy się ze strachu i pognaliśmy
na nasze klatki schodowe! Wraz z Julką i Dimką biegniemy w trójkę po schodach –
dopadliśmy do drzwi mieszkań i dawaj w nie tarabanić!
Wpadłam do mieszkania, babcia
patrzy na mnie pytająco, a ja niczego nie mogę z siebie wykrztusić.
Posiedziałam, podyszałam, napiłam się wody i doskoczyłam do okna, które
wychodziło na przedszkole. Dopadłam do okna, patrzę – a tam już niczego nie ma…
Jak
wczoraj
Następnego dnia nasza czwórka
znów się spotkała. Dyskusja na temat przeszłego wieczoru było burzliwe. Jeszcze
grały w niej emocje. Julka np. widziała, że ona widziała jak ten obiekt
odlatywał. Zaś Daszy nic się nie udało – babci i dziadka nie było w domu, a
rodzice siedzieli na zebraniu. Nie mogła dostać się do domu, więc siedziała na
schodach i trzęsła się ze strachu, póki nie wrócili rodzice. Bała się dojść do
okna na klatce schodowej, ale pamięta, ze w pewnej chwili na zewnątrz był silny
błysk światła (literalnie jakby dzień nastąpił, co trwało jakąś sekundę), a
potem znowu było ciemno.
W sumie sprawa była ciemna i
bardzo dziwna. Bardzo długo ją wspominaliśmy, ale z jakiegoś względu dorosłym
nie powiedzieliśmy ani słowa. A tak nawiasem, to do dziś dnia doskonale
pamiętam ten błyskający obiekt, jakby stało się to wczoraj.
Tekst i ilustracje – „Niewydumannyje
istorii” nr 3/2015, s. 10
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©