Powered By Blogger

środa, 17 czerwca 2015

Wystarczy zamknąć oczy…

Autorka tego artykułu i...


Anastazja Borisowna


To wydarzyło się dawno temu. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi – to jakieś 15 lat temu. Zaczynała się jesień, było jeszcze ciepło. Nawet tak ciepło, że ja z innymi dzieciakami chodziliśmy w szortach i podkoszulkach. Oczywiście pod wieczór robiło się chłodno, ale my młodzi i odważni wcale tego nie odczuwaliśmy. Wszyscy, ale nie wszyscy, jak się okazało.


Droga do domu


Mieszkałam z dzieciakami w jednym domu. Z Julką i Dimką w jednej klatce schodowej, na jednym piętrze, zaś Daszka – w sąsiedniej klatce. Pewnego dnia wszyscy czworo wracaliśmy ze szkoły, a rodzice poszli na zebranie rodzicielskie. Śmialiśmy się i gadaliśmy, komu w domu najbardziej się oberwie z nas wszystkich.

Bardzo szybko zaczął zapadać zmierzch, ludzi dookoła nas zaczynało być coraz mniej, a w szkole świeciło się w trzech oknach, znaczy się nasiadówka trwa. Pomyśleliśmy, pomyśleliśmy i zdecydowaliśmy się wrócić do domu i tam poczekać. No i kiedy podchodziliśmy do domu, zdarzyło się to


Dziwny ogród


Nasz dom ma 4 piętra, i w naszej wsi jest ogromny. Nie wiadomo czemu nazwali go „czekoladką”. Z jednej jego strony inne domy, z drugiej – przedszkole. Ale w dzieciństwie tam nie chodziłam – moi dziadkowie się mną opiekowali, póki mama pracowała. Ale później – już w szkole – myśmy je unikali, nie chodziliśmy tam, jak to często bywa, posiedzieć wieczorem na werandzie, a to dlatego, że działy się tam dziwności wszelkie.

Pewnego razu bawiliśmy się na placu zabaw poza nim: biegaliśmy, wrzeszczeliśmy, wszędzie wetknąwszy noc. W rezultacie czego dopełzliśmy: znaleźliśmy jakąś jamę, a tam, w dole było całe pomieszczenie i łańcuchy do ścian zamocowane… Co się potem z tą jamą stało, tego nie pomnę, ale uciekliśmy stamtąd z prędkością światła!

[Rzecz ciekawa, bo podobną historię opowiedziała mi pewna mieszkanka Karpacza, która przeżyła coś podobnego na Górze Saneczkowej (798 m n.p.m.) kilkanaście lat temu. Wpadła ona wraz z sankami do jamy, która zamknęła się nad nią, a po pewnym czasie wypuściła ją na zewnątrz. Oczywiście nigdy już tej jamy potem nie znalazła… Natomiast po pewnym czasie przeżyła ona CE2 z UFO w Dolinie Sowiej. Opisano to w książce "Projekt Tatry", Kraków 2002 – uwaga tłum.]

A jeszcze do tego opowiadali, że w tymże przedszkolu zamordowano jakąś dziewczynkę i ją zjedli. Oczywiście sprawdziliśmy tą i inne gadki, ale niczego nie znaleźliśmy.
- Czy o wszystkich przedszkolach opowiadają takie brednie? – myślałam. - A jakżeby inaczej? Jakież to byłoby życie bez takich strasznych opowiadań dla maluchów?

Ale poza tym było jeszcze coś innego, po czym ja już nie zaglądałam do tego sadu i przedszkola. Bawiliśmy się w berka na tym miejscu, w którym znaleźliśmy tą jamę z łańcuchami. A że niedawno spadł deszcz i trawa była śliska. Biegłam tak i biegłam, poślizgnęłam się na trawie i zawisłam podbródkiem na przeciągniętym sznurze, gdzie suszyła się bielizna. Szarpałam się na tym sznurze, i uwolnić się nie mogłam bo jakby coś mnie sparaliżowało. Ale nie zadusiłam się, bo dzieci zobaczyły mnie i pomogli się uwolnić. Jeszcze przez miesiąc miałam ślady tego sznura na szyi.

...dziwny aparat latający, który widziała...


Błyszczący aparat


No, ale powróćmy do rzeczy i do tego wieczoru, kiedy to wracaliśmy ze szkoły nie doczekawszy się rodziców na koniec zebrania. Przedszkole było otoczone ogrodzeniem, ale do domu było całkiem blisko i plac zabaw był widoczny doskonale. Wraz z kolegami szłam wzdłuż ściany domu i naraz patrzymy – a tu na placu zabaw stoi coś dziwnego. Co to takiego – nie pojmujemy. Coś jakby bryła lśniącego metalu, cała w światełkach – świeci się i błyszczy. Staliśmy przez jakieś pięć minut jak wryci, nawet nie patrząc jedno na drugie. Potem wydarliśmy się ze strachu i pognaliśmy na nasze klatki schodowe! Wraz z Julką i Dimką biegniemy w trójkę po schodach – dopadliśmy do drzwi mieszkań i dawaj w nie tarabanić!

Wpadłam do mieszkania, babcia patrzy na mnie pytająco, a ja niczego nie mogę z siebie wykrztusić. Posiedziałam, podyszałam, napiłam się wody i doskoczyłam do okna, które wychodziło na przedszkole. Dopadłam do okna, patrzę – a tam już niczego nie ma…


Jak wczoraj


Następnego dnia nasza czwórka znów się spotkała. Dyskusja na temat przeszłego wieczoru było burzliwe. Jeszcze grały w niej emocje. Julka np. widziała, że ona widziała jak ten obiekt odlatywał. Zaś Daszy nic się nie udało – babci i dziadka nie było w domu, a rodzice siedzieli na zebraniu. Nie mogła dostać się do domu, więc siedziała na schodach i trzęsła się ze strachu, póki nie wrócili rodzice. Bała się dojść do okna na klatce schodowej, ale pamięta, ze w pewnej chwili na zewnątrz był silny błysk światła (literalnie jakby dzień nastąpił, co trwało jakąś sekundę), a potem znowu było ciemno.

W sumie sprawa była ciemna i bardzo dziwna. Bardzo długo ją wspominaliśmy, ale z jakiegoś względu dorosłym nie powiedzieliśmy ani słowa. A tak nawiasem, to do dziś dnia doskonale pamiętam ten błyskający obiekt, jakby stało się to wczoraj.


Tekst i ilustracje – „Niewydumannyje istorii” nr 3/2015, s. 10
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©