Wiktor Miednikow
Na jednej z
wysepek Antarktyki znajduje się spłachetek trawy w kształcie dwumetrowej litery
„M”. Tą literę kilka lat temu zrobił pewien polski uczony z ekskrementów
pingwinów na cześć swej ukochanej Magdy.
Wydawałoby się,
że epoka wielkich odkryć geograficznych została już za nami, stała się już
historią. Na Ziemi nie ma już białych plam. Za pomocą satelitów został
narysowany „portret” planety z dokładnością do 1 metra. Czasami uda się odkryć
w zabitej dechami leśnej głuszy Amazonii jakąś rzeczułkę ukrytą pod
nieprzeniknionym dla kosmicznych „oczu” dywanem konarów drzew. I naraz w II
połowie XX wieku na Ziemi znaleziono ogromne jezioro, swymi rozmiarami
przypominające Ładogę. Nie odkryto je wcześniej dlatego, że jest nakryte
4-kilometrowym pancerzem lodowym! To jest jezioro Wostok/Vostok na Antarktydzie
– największe odkrycie geograficzne XX wieku, i jedna z największych zagadek
wieku bieżącego.
Pod przykryciem służb specjalnych
Istnienie tego
jeziora, jak i innych podlodowych jezior, było przepowiedziane przez znanego
uczonego A. P. Kapicę jeszcze w
latach 1955-1957, ale uważa się, że samo odkrycie miało miejsce stosunkowo
niedawno, bo w 1996 roku. Jezioro odkryli rosyjscy polarnicy. Swoja nazwę ma
ono od rosyjskiej stacji polarnej Wostok, która znajduje się 4 km
wyżej na lodowej caliźnie nad powierzchnią zbiornika wodnego. Badania i sondaż
sejsmiczny wykazały, że jezioro to ma ogromne rozmiary: długość – ok. 250 km,
szerokość – ok. 50 km, głębokość – ponad 1200 m, powierzchnia – ok. 16.000 km².
Jest ono całkowicie odcięte od kontaktu ze słońcem i powietrzem, wiatrami i
życiem na powierzchni czterokilometrowej grubości lodu, znajduje się ono w
izolacji od 14 MA. Jednak temperatura wody z jest w nim wysoka i wynosi +10°C,
co świadczy o jakimś podziemnym źródle ciepła.
[Na temat takich właśnie podziemnych jezior i ich
wykorzystania pisał swego czasu Kim
Stanley Robinson w powieści pt. „Antarktyka” (Warszawa 1999), którą
Czytelnikom polecam – uwaga tłum.]
Równolegle do
rosyjskich uczonych, badania jeziora Wostok prowadzili Amerykanie. Otrzymane
dane z satelitów amerykańskich wskazywały na to, że nad powierzchnią wód
jeziora istnieje kopuła wolnej od ludu przestrzeni o wysokości mniej więcej 800
m. Poza tym w jego zachodniej części została odnotowana silna anomalia
magnetyczna. I tu zaczyna być ciekawie. W lutym 2000 roku dalszą kontynuację
amerykańskiego programu badawczego naraz zamknięto, i wszyscy cywilni
specjaliści zostali z niego wycofani. Kierownictwo projektu zostało zlecone
rządowej agencji – Narodowej Agencji Bezpieczeństwa – NSA.
Do rosyjskiej
stacji Wostok przybył nowy kontyngent specjalistów, z którymi przybył
także ultra-drogi sprzęt najnowszej generacji. A wszystko to działo się w
najgłębszej tajemnicy…
Po pewnym
czasie, po tych wydarzeniach, z australijskiej stacji Casey wystartowały dwie
turystki ekstremalne z zamiarem przejścia kontynentu w poprzek na nartach.
Kiedy szły one po powierzchni lodowej pokrywy jeziora, nieopodal nich wylądował
samolot USAF i jakieś „osoby w mundurach” kazały im wejść na pokład twierdząc,
że przybyły je ratować. Najciekawsze było to, że dziewczyny miały środki
łączności i nie wzywały pomocy. Wiadomo natomiast, że w czasie marszu te
dziewczyny powiedziały przez telefon satelitarny, rodzinie i przyjaciołom, że
po powrocie opowiedzą im o czymś najzupełniej niewiarygodnym. Jednakże
powróciwszy do domu, one niczego nikomu nie opowiedziały, nie dawały wywiadów,
zaś konferencje prasowe nigdy nie dochodziły do skutku. Od tego czasu wszelkie
prace w rejonie jeziora Wostok są prowadzone pod gryfem najwyższej tajności.
Supergłęboki odwiert
Jedyną jawną
informacją są prace nad supergłębokim odwiertem 5G-1 prowadzonymi przez
rosyjskich polarników. Celem podstawowym tego głębokiego wiercenia w lodach
było uzyskania rodowego rdzenia – cylindrycznego kawałka lodu – będącego
przekrojem przez lądolód, którego zbadanie dałoby możliwość ustalenia klimatu
naszej planety przez ostatnie 420.000 lat. Ale kiedy w 1996 roku odwiert sięgnął
poziomu 3539 m, zaczął się lód – jak wynikało z jego składu chemicznego i
izotopowego oraz krystalograficznej struktury – będący zamarzniętą woda
jeziora. Wiercenie z 1999 roku doszło do głębiny 3623 m, a potem nieoczekiwanie
zatrzymano je w odległości 120 m od przypuszczalnej powierzchni jeziora – na
żądanie zagranicznych organizacji ekologicznych (za którymi oczywiście stały
państwowe struktury, którym nie pasowały priorytety Rosji w tym zakresie).
Ekolodzy wskazywali na wykorzystywanie nafty, freonu i etylenoglikolu do
wierceń i jakoby możliwość ich dostania się w wody jeziora, co mogło naruszyć
jego unikalny ekosystem. Stwierdzenia rosyjskich specjalistów, że metoda ta
jest bezpieczna i była już stosowana na Grenlandii przedstawione na 26. konsultacyjnym
posiedzeniu SCAR w Madrycie w 2003 roku pozostały bez echa. Tak więc przyszło
specjalistom z Sankt-Petersburskiego Instytutu Górnictwa opracować nową
ekologiczną technologię i w 2006 roku wiercenia wznowiono.
„Kostka cukru” dla dziennikarzy
W dniu 5.II.2012
roku, na głębokości 3769,3 m uczeni ukończyli wiercenie i dotarli do
powierzchni podlodowego jeziora. W dniu 10.IV.2013 roku otrzymano pierwszy
rdzeń lodowy z lodu z jeziora o długości 2 m. znaleziono w nim nieznane
wcześniej nauce gatunki bakterii, które uzyskiwały energię z reakcji
oksydacyjnych, a nie z organicznych związków chemicznych i zdolnych do
egzystencji w ekstremalnych warunkach środowiskowych – w tym w podlodowych
oceanach księżyców Jowisza (Europa, Ganimedes i Callisto) czy Saturna
(Enceladus)
W lipcu 2013
roku, dzięki nowoczesnym metodom metagenomiki uczonym udało się wyróżnić ponad
3500 gatunków różnych żywych organizmów zamieszkujących jezioro. Ale odpowiedzi
na mnogie pytania mogą być udzielone w sezonie 2014-2015 roku, kiedy polarnicy
zaczną badać głębiny jeziora spuszczając w nie sondy.
Ważności tych
prac nie można nie ocenić i wydaje się, że cały ten hałas wokół 5G-1 jest
robiony sztucznie. To jest właśnie taka „kostka cukru” rzucana światowym mediom
po to, by odciągnąć ich uwagę od tego, co robią na jeziorze Wostok Amerykanie.
A prace te są przykryte grubą warstwą tajemnicy.
Podziemna cywilizacja
Co się ukrywa w
głębinach Ziemi pod jeziorem Wostok? Rosyjskie i amerykańskie satelity
zwiadowcze niejednokrotnie odnotowywały starty UFO spod wody w rejonie
Antarktyki. Istnieje hipoteza o istnieniu pod kontynentem, a dokładniej w
rejonie jeziora Wostok ogromnej pustej przestrzeni – a dokładniej – całego systemu
jaskiń połączonych z oceanem podwodnymi tunelami. Oczywiście te podziemne
pustki mają warunki sprzyjające życiu, bo mają one geotermalne czy inne źródła
ciepła.
Istnieje
hipoteza, że 14-15 MA temu Antarktyda była kwitnącym kontynentem, wolnym od
lodu. I to właśnie tam powinno się szukać legendarnej Atlantydy. To właśnie tam
żyła potężna cywilizacja Atlantów, której rozwój przewyższał naszą o kilka
rzędów wielkości. Jednak pewnego razu doszło do wojny pomiędzy Atlantami a
drugą supercywilizacją Ariów, w czasie której używano BMR w skali całej
planety.
W jej rezultacie
zmieniło się nachylenie ziemskiej osi, przebiegunowanie, erupcje superwulkanów
i supertsunami doprowadziły do zagłady wszystko, co żyło na kontynentach.
Przeżyło niewielu ludzi i cofnęli się oni do stanu pierwotnego. Cywilizacja
została odrzucona na miliony lat wstecz, zaś Atlantyda przekształciła się w
Antarktydę – królestwo zimy.
Jednakże część
Atlantów zdołała ukryć się pod ziemią, uchroniwszy swoją cywilizację. Ale z
tymi, którzy pozostali na powierzchni oni nie chcieli mieć niczego wspólnego.
Tylko w latach 40. hitlerowcom udało się nawiązać kontakt z nimi jakimś
sposobem.
W 1941 roku,
Niemcy zdesantowali się na Antarktydzie, na Ziemi Królowej Maud i złożyli tam
swoją stację Oazis. Terytorium to anektowano u Norwegii i nazwano Neuschwabenland – Nową Szwabią. Ale
oczywiście jeszcze wcześniej, niemieckie okręty podwodne znalazły podziemne
tunele wiodące do przystani podziemnych miast Atlantów. Jak nazistom udało się
pozyskać sympatię „bogów” nie wiadomo, ale bezsprzecznym faktem jest, że
Niemcom pozwolono osiedlić się w Antarktyce, ale także podzielili się z nimi
swymi niektórymi technologiami. Wiadomym jest, że Niemcy stworzyli i
wypróbowywali swoją supertajną „broń odwetową” V-7 – ponaddźwiękowe dyskoplany
poruszane przy pomocy rakietowych, czy nawet jądrowych silników. A po pokonaniu
hitlerowskich Niemiec, okrętami podwodnymi zwieziono najbardziej cenne archiwa
III Rzeszy i to właśnie tutaj znalazł spokojną przystań niejeden z
nazistowskich wodzów.
W styczniu 1947
roku, USA postanowiły spróbować zniszczenia Nowej Szwabii, organizując
ekspedycję pod kryptonimem High Jump,
pod dowództwem adm. Richarda Byrda.
W operacji wzięło udział 13 okrętów US Navy – w tym lotniskowiec, lodołamacze,
zbiornikowce i okręt podwodny. Lotnicze środki transportowe posiadały 15
samolotów transportowych, samoloty dalekiego rozpoznania, helikoptery i
latające łodzie (hydroplany). Ciekawy jest kadrowy zestaw tej ekspedycji. Było
tam 25 pracowników naukowych i… 4500 żołnierzy USMC, żołnierzy i oficerów.
Operacja wojskowa była zaplanowana na 6-8 miesięcy, ale już po trzech
tygodniach eskadra porzuciła brzegi Antarktydy. Adm. Byrd w swym meldunku
napisał, że na Lodowym Kontynencie starli się z tak silnym przeciwnikiem, że
odeprzeć go US Army nie była w stanie. Wedle słów admirała, amerykańska
flotylla poniosła straty wskutek ataku „latających talerzy”, które wyskakiwały spod
wody i literalnie rozstrzeliwały okręty.
Od tego czasu
nikt nie usiłuje dostać się do podziemi Atlantydów. Czy jest możliwy nowy
kontakt? Czas pokaże.
Moje 3 grosze
Jakoś mi się nie chce
wierzyć w te wszystkie cudowności opisywane przez autora w końcowych akapitach.
Jako sceptyk wolę sądzić (nie wierzyć) w to, że Niemcy faktycznie byli na
Antarktydzie i poszukiwali tam Atlandytów, ale tylko dlatego, że taki był
rozkaz SS-Reichsführera Heinricha
Himmlera i samego Hitlera. To
akurat wpisuje się w działania SS, które zmierzały do wyciągnięcia z
Przeszłości wszystkiego, co mogło się przydać III Rzeszy w Przyszłości.
Niemieckie wyprawy archeologiczne rozpełzły się na wszystkie kontynenty – w tym
na Antarktydę, więc nie ma co tutaj robić z tego dodatkowej sensacji. Nie
sądzę, by coś tam znaleźli, poza minerałami i lodem, które same w sobie już
stanowiły pewne bogactwo naturalne. Ale chyba nawet nie znaleźli śladów po
Atlantydach, bo zostały one starte przez ruch lodowców i to bardzo dokładnie. A
co do tuneli – owszem, takowe istnieją, ale są tylko kanałami spływu wody spod
topniejących lodowców.
Mówiąc krótko – Niemcy nie
mogli tam znaleźć niczego bez ciężkiego sprzętu i nade wszystko metod
poszukiwawczych z końca XX i początków XXI wieku.
Co zaś do wyprawy adm.
Byrda, to miała ona za zadanie wykurzenie Niemców z Nowej Szwabii. To brzmi
rzeczywiście wiarygodnie, ale mam pytanie: czy wzięto jakichś jeńców? Czy
przejęto jakichś naukowców? Jeżeli tak, to co się z nimi stało? Co się stało z
zabitymi w trakcie tych działań? Gdzie ich pochowano? Czy wrzucono ich do
oceanu? Co się stało w niemieckimi instalacjami na Antarktydzie? Zniszczono je
czy przejęto? Na te pytania nie ma odpowiedzi i o ile wiem, to nikt ich nie
zadał. Tak więc sprawa jest nadal otwarta.
Głos z KKK
Czyż Nowej Szwabii nie upatrywano we wnętrzu Ziemi? Admirał
Byrd z kolei to postać w woalu kontrowersji, bowiem relacja z jego udziałem nie
koniecznie wyzwala odczucie realizmu sytuacji, choć sensacyjności odmówić jej
nie można.
Z jednej strony wiadomo, że krzyżowanie informacji,
mieszanie ich z faktami do poziomu fałszu graniczącego z prawdą to zabieg
dezinformacyjny, z drugiej zaryzykować można domysłem, iż w przypadku
zaawansowanych cywilizacji wszystko to, co wyśmiewamy dzisiaj jako zbyt fantastyczne,
jest dla nich przeżytkiem i historią, ale zastanowić się trzeba, czy takie
'kąsanie' strzępami informacji czy okruchami plotek to droga do czegoś innego,
niż zwyczajne poszerzanie horyzontów.
Poszerzenie świadomości odbywa się dzięki szerokim horyzontom,
ale obecnie jesteśmy na etapie krakenów za końcem lądów i przepaścią na skraju
wód oceanów. Tam mieszkają smoki, a co sami dorzucimy, będzie nas straszyć do
samego rana, gdy w końcu wyczerpani siądziemy przy łóżku rozkopanego myślami
umysłu i zorientujemy się, że 'warto było', ale tylko raz, bo inaczej wszystko
jest do kitu...
Siedząc na miejscu, które wyznacza mu siedzisko krzesła czy
fotela, arcysceptyk powie, że wszystko można zmyślić, łatwowierny powie, że nie
można temu zaprzeczyć, a ja powiem, że poczekam na dalsze rewelacje. Już teraz
wychwycić można krzyżowanie wątków, zestaw domniemań, rewelacji a'la
oskarżenia, itp.
Jest pewien poziom czy scena informacji, która bardziej
przypomina młyn do mielenia infogeeków niż infoserwis dla ciekawych. Im więcej
tekstu kryje się pod hasłem: 'według mnie lub tego, co pewnie jest prawdą', tym
mniej wartościowy dany zestaw informacji w ostatecznym rozrachunku.
Jak odparować konstruktywne informacje? Przez rozcieńczenie
ich dezinformacją i podgrzanie uczuciami. Warto patrzeć na to, jak dana
informacja rezonuje w nas, jaki efekt przynosi, co uzyskujemy dzięki niej dla
nas. Choć prawdą jest, że i wyśniona scena ma pożyteczny wpływ, a z drugiej
strony nie wszystko można sprawdzić osobiście, jednak stałe elementy z podobnej
otoczce czarów i mitów to danie, które kiedyś na szczęście przeje się każdemu.
Nie skreślam w całości, ale wkładam na półkę gdzieś na
strychu. (Smok Ogniotrwały)
Tekst i
ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 51/2014, ss.6-7
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©