Mt. Shasta
Igor Nikitin
Indianie zamieszkujący stan
Kalifornia twierdzili, że gdzieś w miejscowych górach, w okolicy góry Shasta (N
41°24’30” – W 122°11’56”, 4322 m n.p.m.) znajdowało się ogromne miasto pełne
złota, drogich kamieni i… szkieletów ludzkich.
Pierwsze
zniknięcie
W 1904 roku, w góry Kalifornii
przybył niejaki J. C. Brown,
wynajęty przez pewna brytyjską kompanię do poszukiwań złota czy nafty, a może i
jednego i dru giego. Na pewien czas Brown przepadał w górach, potem pojawiał
się wśród ludzi, a potem znów znikał i ani jego przyjaciele, ani pracownicy
parku narodowego nie mogli powiedzieć, gdzie się podziewał.
Równo w 30 lat potem, w 1934
roku Brown pojawił się ponownie w mieście Stockton, najbliższym do jego terenów
badań i poszukiwań osiedlu ludzkim. Miał on dużo pieniędzy i prosił miejscowego
kontrahenta Johna Rootha by wynajął
ludzi do górniczych prac.
Miasto
szkieletów
Swojemu kontrahentowi Brown
opowiedział następującą historię:
30
lat temu chodziłem po stoku góry Shasta w poszukiwaniu złota, jak naraz
natknąłem się na rozpadlinę, do której mógł się zmieścić człowiek. Byłem chudy,
odważny i bez centa w kieszeni, nie miałem niczego do stracenia, więc wziąłem
ze sobą latarnię, baniak z naftą i puszki konserw – wszedłem do tej szczeliny.
Wkrótce
szczelina zmieniła się w tunel (albo raczej wprowadziła mnie do tunelu), w
którym można było wygodnie się poruszać. Droga okazała się być bardzo długa –
według moich obliczeń przeszedłem tam jakieś 11 mil/17,6 km, i na koniec znalazłem
się w czymś w rodzaju miasta, złożonego z dużej ilości pomieszczeń połączonych
korytarzami. Wtedy zrozumiałem, że się zagubiłem w tym labiryncie. Ściany
pomieszczeń były obite miedzianymi płytami, na których coś napisano, ale ja
tego nie zrozumiałem, bo wszystko było w nieznanym mi języku. Niektóre z płyt
odpadły i leżały na spągu, zaś widać było po ścianach, że całe to miasto
przecina wielka żyła złota. W jednym z pomieszczeń natknąłem się na stos
szkieletów (naliczyłem ich 27), co mnie bardzo wystraszyło. Pomyślałem, że te
szkielety to są pozostałości po takich odważnych idiotach jak ja, którzy tu
doszli i nie byli w stanie powrócić. Ale w drugim pomieszczeniu znalazłem dwie
mumie odziane w jakieś bogate stroje, teraz już zniszczone i zetlałe. Widok
mumii mnie uspokoił. Doszedłem do wniosku, że one jak i szkielety należą do
pogrzebowego rytuału, który miał miejsce bardzo dawno.
Wreszcie
zrozumiałem, że znalazłem prawdziwy skarb, ale żeby zacząć eksploatację złotej
żyły trzeba było stąd się wydostać, a potem jeszcze mieć pieniądze. Drogę z
powrotem znalazłem bez problemów i doskonale zapamiętałem, to miejsce w którym
można się było dostać do Złotego Miasta. No i żeby zebrać niezbędna sumę na
rozruch robót strawiłem na to 30 lat.
Drugie
zniknięcie
Trudno powiedzieć, czy John
Rooth uwierzył w tą historię czy nie, ale jego rozmówca potrząsał kiesą i
mówił, że po trzech dniach, kiedy będzie miał robotników i narzędzia, wskaże
drogę do tej złotej bonanzy.
W czasie trzech dni, jak było
obiecane, do Stockton przyjechały ciężarówki ze wszystkim, co było potrzebne.
Do tego czasu najęto już 80 robotników i Brown oznajmił, że jutro z rana
wszyscy pójdą w góry.
Ale na rano następnego dnia
stwierdzono, że Brown znikł. jego rzeczy pozostały w hotelu, zaś portier nie
widział niczego niezwykłego. Robotników rozpuszczono, urządzenia odjechały, zaś
[miejska] legenda o dwukrotnie zaginionym i Złotym Mieście tak pozostała i żyje
wśród mieszkańców kalifornijskich gór…
Poszukiwacze złota z Kalifornii
Moje
3 grosze
Legenda jak legenda. Wydaje mi się, że
jest to taki literacki kompot z Julesa
Verne’a i jego „Podróży do wnętrza Ziemi”, popularnych weird stories - opowiadań grozy E. A. Poë, H. P. Lovecrafta
i R. E. Howarda, a potem także i
legendy o Eldorado, Agharcie, Szamballi i innych legendarnych podziemnych
miastach, w których miały się znajdować niezmierzone bogactwa i starożytna
mądrość. Niestety, mimo poszukiwań nikt ich nie znalazł, zaś ezoterycy w Mt.
Shasta umieścili jeden z Czakramów Ziemi – Czakram Podstawy – NB, główny
Czakram naszej planety. Dlaczego akurat tam, a nie np. pod Kajłasem? Ale to już
pytanie dla psychotroników i innych „psychobadaczy” – to ich działka.
Nie zapominajmy, że takie i inne weird stories były bardzo poczytne w
latach 20. i 30. XX wieku, kiedy to tworzyli wszyscy wyżej wymienieni autorzy
amerykańscy, więc można tą historię także zaliczyć do tego nurtu, bo elegancko
się weń wpisuje swym schematem konstrukcji opowiadania…
Tekst
i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 10/2015, s. 3
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©