Walerij Nikołajew
W 1974 roku
archeolodzy stwierdzili, że mumia faraona Ramzesa
II się psuje. Wywieźli ją do Francji wyposażywszy w normalny, współczesny
egipski paszport, gdzie w rubryce „zawód wykonywany” napisali „król (zmarły)”.
Jeden z moich
znajomych odnosi się do archeologów z wielkim uprzedzeniem, przezywając ich „hienami
cmentarnymi”. I jest on w tym nieodosobniony. Ograbianie mogił od niepamiętnych
czasów i we wszystkich kulturach uznawano za jedno z najstraszniejszych
przestępstw. Hieny cmentarne ryzykowały poniesienie najsroższych kar za
naruszanie spokoju prochów przodków. Przekonał się o tym bohaterowie
awanturniczego horroru Stevena Sommersa
pt. „Mumia”. Odkryli oni stary grobowiec, z którego wypuścili siły Zła, które
taiły się w ciele głównego kapłana Egiptu – Imhotepa – którego za popełnione przestępstwo przeklęto i pochowano
żywcem. „No, ale przecież to w kinie” – powiecie. Ale w życiu są „biali” i
„czarni” archeolodzy, z uporem rozkopujący dziwne kurhany i odkrywający
grobowce, nie patrząc na konsekwencje niejednokrotnie płacą za swą
nieostrożność najwyższą cenę.
Fatalny los
Około 3000 lat
temu, ciało zmarłej egipskiej księżniczki Amen-Ra zostało złożone w drewnianej
trumnie i pochowane w grobowcu na brzegu Nilu – w Luksorze. W 1890 roku, pewni
poszukiwacze, których śmiało można porównać do „czarnych” archeologów, odkopali
jej pozostałości. Swoje znalezisko, „hieny cmentarne” postanowiły sprzedać
czwórce bogatych angielskich turystów, których zły los skierował na miejsce
wykopalisk. Anglikom tak się spodobał kolorowy sarkofag, że zdecydowali się na
zakupienie go. Rzucili losy o to, komu przypadnie ten skarb. Wygrany zapłacił
kilka tysięcy funtów szterlingów i wysłał sarkofag do hotelu. A potem ten sam
Anglik nie wiedzieć czemu skierował się w stronę pustyni – i przepadł na zawsze
w jej piaskach. Drugiego uczestnika losowania następnego dnia postrzelił w rękę
z fuzji służący Egipcjanin. Kończynę przyszło amputować. Trzeci powróciwszy do
Anglii stwierdził, że został bankrutem przegrawszy wszystkie swe udziały na
giełdzie. Czwarty ciężko zachorował, stracił pracę i skończył na tym, że zaczął
sprzedawać zapałki na ulicy.
Nie wiadomo, co
się stało z tym, który odkopał grobowiec. Historia milczy także o tym, jak
grobowiec księżniczki Amen-Ra znalazł się w Anglii. Tam artefakt zmienił kilku
właścicieli, przy czym wielu z nich zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach.
A oto, co zapisał w swym pamiętniku jeden z nich:
Kiedy próbowałem
zajrzeć w oczy mumii, a dokładniej w to miejsce, gdzie one kiedyś były, to w
pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że zabalsamowane ciało zdradza oznaki
życia – jego wygląd emanował taką nienawiścią, że krew mi zastygała w żyłach…
I wreszcie ten
amator mocnych wrażeń zdecydował się odsprzedać złowrogi sarkofag pewnemu
londyńskiemu biznesmenowi, który pragnął go do dopełnienia swej kolekcji
egipskich artefaktów. Ciało sprzedającego wkrótce znaleziono w jakimś zaułku z
nożem w sercu. A u nabywcy wkrótce zaczęła się w życiu czarna seria: troje jego
krewnych zginęło w wypadku drogowym, zaś jego dom zgorzał do cna (sarkofag przy
tym w ogóle nie ucierpiał) Biznesmen zrozumiał, że te wszystkie wydarzenia są
związane z mumią, na którą najwidoczniej rzucono przekleństwo, i podarował ją
British Museum.
Jatka w British Museum
Pod koła powozu,
którym wieziono sarkofag z mumią wpadł jakiś przechodzień i otrzymał poważne
zranienia. Potem jeden z pracowników Muzeum, który zaniósł ten ładunek do
magazynu, potknął się na schodach, przewrócił się i złamał nogę. Jego kolega,
będący w dobrym zdrowiu, wkrótce zmarł w
ciągu kilku dni.
Sarkofag został
umieszczony w egipskim oddziale Muzeum. I tutaj właśnie obudzony duch
księżniczki zaczął działać w swym pełnym wymiarze. Widzieli to nocni stróże,
którzy słyszeli jak to w nocy ktoś w trumnie stuka, woła i płacze. Te odgłosy
doprowadzały do utraty zmysłów. A rankiem pracownicy wchodząc do ekspozycji
egipskiej widzieli eksponaty, które były pozdejmowane ze swych miejsc i
porozrzucane po sali… Kiedy jeden stróż zmarł w czasie nocnego dyżuru, jego
zastępca szybko się zwolnił z pracy. A potem jedna ze sprzątaczek zmiatająca
kurz z sarkofagu pozwoliła sobie strzepnąć kurz na twarz z sarkofagu – i
wkrótce jej syn zmarł na odrę.
Kierownictwo
muzeum postanowiło więcej nie kusić losu i przeniosło sarkofag do magazynu. Ale
i tak wkrótce potem, jeden z pracowników poważnie zachorował, a odpowiedzialny
za przeniesienie sarkofagu został znaleziony martwym za stołem roboczym.
Po stolicy
rozpełzły się plotki o złym duchu, który nawiedził British Museum. Pewien młody
reporter postanowił zarobić na zdjęciach budzącego grozę sarkofagu. Wywoławszy
film i zrobiwszy odbitki stwierdził on, że ze zdjęcia patrzy na niego jakaś
potworna twarz. Wstrząśnięty tym młody człowiek, jeszcze tego wieczoru
zastrzelił się u siebie w domu.
Zło pozostaje złem
Potem przez
jakiś czas muzea pozbywały się złowrogiego eksponatu i wreszcie sprzedano go do
prywatnej kolekcji. U nabywcy od razu zaczęła się seria nieszczęść. Wreszcie
zabrał mumię na poddasze. Dom ten odwiedziła pewnego razu znana teozofka i
okultystka Helena Bławatska. Zaraz
po wejściu doń wpadła w trans. Powróciwszy do siebie zwiedziła cały dom w
poszukiwaniu niezwykle silnego źródła Zła i na koniec weszła na poddasze, gdzie
odkryła sarkofag. Gospodarz zapytał ją:
- Czy może pani
wygnać precz tego złego ducha?
- Złych duchów
nie można przegnać – odpowiedziała Bławatska – Zło pozostaje Złem na zawsze.
Tutaj niczego nie da się zrobić. Radzę panu pozbyć się tego Zła jak tylko się
da najszybciej.
Ale wykonanie
tej rady wcale nie było takie proste. Sława złowieszczego artefaktu tymczasem
rozpełzła się w całym cywilizowanym świecie i nikt się nie chciał z nim wiązać.
Ale w końcu
znalazł się taki śmiałek, a okazał się nim lord Canterville – angielski arystokrata, znany kolekcjoner. Był on
bardzo oczytanym człowiekiem i wiedział o tym, że na sarkofag rzucono potężne
przekleństwo, które uderzy w każdego, kto ośmieli się naruszyć spokój
księżniczki. Ale chęć posiadania dawnego artefaktu okazała się silniejsza od
strachu. Lord miał nadzieję, że jeżeli nie będzie otwierać sarkofagu, to
przekleństwo nie będzie go dotyczyć.
Trzy katastrofy morskie
I rzeczywiście,
przez pewien czas lord Canterville posiadał swój skarb bez żadnych następstw. A
następnie zdecydował się on na wystawienie tego sarkofagu w Nowym Jorku. Zabukował
sobie kajutę na pokładzie najlepszego w świecie liniowca, pasażerskiego
transatlantyku, zaś sarkofagowi przynależało miejsce w przedziale
towarowo-bagażowym. I wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że ów statek nazywał
się RMS Titanic…
[Na ten temat pisze także Daniel Laskowski w swym
opowiadaniu pt. „Tajemnica Horheberis” – zob. http://xxx-przygoda.bloog.pl/id,351742636,title,TAJEMNICA-HORHEBERIS-1,index.html – uwaga tłum.]
Jak wiadomo, w
nocy 14/15.IV.1912 roku, zatonął on po zderzeniu z górą lodową – według
oficjalnej wersji – i zabrał ze sobą w głębiny ponad 1500 osób. A co z mumią?
Wiemy na pewno, że ona nie zatonęła. Znaleźli się świadkowie, którzy widzieli,
jak lord Canterville zabrał ją ze sobą do szalupy ratunkowej, nie patrząc na
protesty innych pasażerów. Inni zaś twierdzą, że zauważyli ten sarkofag
pływający na powierzchni oceanu wśród przedmiotów pochodzących z kadłuba Titanika.
[Wszystko byłoby OK., gdyby nie drobiazg. Na listach
pasażerów Titanika 1, 2 i 3 klasy nie znalazłem nikogo o nazwisku
Canterville/Kanterville lub nawet zbliżonym – zob. https://en.wikipedia.org/wiki/Passengers_of_the_RMS_Titanic - przyp. tłum.]
Jakby to nie
było, w 1914 roku księżniczka Amen-Ra przypomniała światu o sobie. Nowym
właścicielem sarkofagu stał się bogaty Kanadyjczyk z Montrealu. Szybko
zorientował się, jak niebezpiecznym jest ten artefakt i zdecydował się wyprawić
mumię ponownie do Anglii statkiem o nazwie RMS Empress of Ireland. Jednakże w dniu 29.V.1914 roku, wkrótce po
wyjściu z portu, ów parowiec zderzył się z norweskim węglowcem SS Storstad.
W rezultacie zginęło 1029 osób.
Sam Kanadyjczyk ocalał. Zrozumiał wtedy, że
duch księżniczki nie uspokoi się, póki mumia nie wróci do swego miejsca
pochówku w Luksorze. No i zdecydował on zwrócić mumię ziemi egipskiej. Statek,
na pokład którego wszedł wraz ze swym niebezpiecznym ładunkiem, w dniu 1.V.1915
roku wyszedł z Nowego Jorku. Po sześciu dniach zaatakował go niemiecki U-boot.
Wystrzelona przezeń torpeda posłała parowiec na dno wraz z 1200 osobami.
Statkiem tym była RMS Lusitania…
Tragedia SS Empress of Ireland
Kanadyjczyk znów
to przeżył, ale przez całe życie dręczyły go wyrzuty sumienia, że przez jego
lekkomyślność tylu ludzi straciło życie.
Nie patrząc na
wszystkie wysiłki lekarzy i uczonych nie udało się wyjaśnić z właścicielem, co
stało się z mumią. Najprawdopodobniej sarkofag pozostał w kadłubie zatopionego
parowca i obecnie znajduje się na morskim dnie gdzieś niedaleko od wybrzeży
Irlandii. I nie daj Boże, by jakiś poszukiwacz skarbów spróbował wydobyć go na
powierzchnię! Wszak przekleństwo księżniczki Amen-Ra pozostaje w mocy do dziś
dnia, póki ona nie powróci do Luksoru.
Moje 3 grosze
Jako
racjonalista i materialista dialektyczny oczywiście wykluczam wszelkiego rodzaju
działania nadprzyrodzone, klątwy,
przekleństwa i inne temu podobne cudowności. Mogło być wiele różnych
przyczyn śmierci tych ludzi i opisanych wydarzeń. Ale jest jeszcze jedna,
dziwna i zarazem ciekawa okoliczność, która nie wygląda na zwykły przypadek czy
zbieg okoliczności.
No bo popatrz
Czytelniku na zamieszczone tu ilustracje: trzy statki toną z trzech różnych
powodów: RMS Titanic – zderzenie, a raczej otarcie się o górę lodową; RMS Empress
of Ireland – zderzenie z SS Storstad, zaś RMS Lusitania
– trafienie torpedą wystrzeloną z U-20. A teraz pytanie: Jaka
jest cecha wspólna tych trzech katastrof?
Odpowiedź
brzmi – wszystkie te statki zostały ugodzone w prawą burtę, i wszystkie poszły na dno przegłębiając się na dziób i sterburtę!
I jeszcze
jedna dziwna ciekawostka: w identyczny sposób, po najechaniu na minę, w dniu
21.XI.1916 roku, na pozycji N 37°42′05″ - E 024°17′02″ (Morze
Egejskie) w ciągu 55 minut na dno poszedł sister-ship
Titanika
– HMHS Britannic! Co ciekawsze – mina eksplodowała w przedniej części
prawej burty! Na szczęście udało się uratować niemal wszystkich członków załogi
i personelu szpitalnego. Przypadek? Jeżeli tak, to bardzo, bardzo dziwny!
W podobny sposób, poszedł na dno w dniu 26.VII.1956 roku, jeszcze
inny transatlantyk – włoski pasażerski liniowiec SS Andrea Doria, który
zatonął po kolizji radarowej ze szwedzkim statkiem SS Stockholm. I znów
(kolejny przypadek???) dziobnica szwedzkiego statku wbija się w prawą przednią
część burty włoskiego liniowca, który poszedł na dno na pozycji N 40°30’ – W
069°52’ (50 mn od latarni morskiej Nantucket). Włoski statek poszedł na dno w
dostatecznie długim czasie, by uratować niemal wszystkich pasażerów i członków
załogi.
Wszystkie te katastrofy dają do myślenia, bo możemy mówić zatem
raczej o klątwie Titanika, a nie jakiejś tam mumii. Tylko… - skąd wzięła się
klątwa Titanika, bo od niego wszystko się zaczęło?
Zacznę od tego, że ten statek nie
został ochrzczony! Nie rozbito mu o dziobnicą butelki szampana, czy
choćby wody morskiej!
Jego horoskop – wedle czeskiej astrolożki Zošy Klinkorovej – był także nieciekawy i nie wróżył mu niczego
dobrego, podobnie jak horoskopy zdecydowanej większości jego pasażerów.
Kolejna przesłanka: jak głosił slogan reklamowy, nawet Bóg nie
byłby w stanie go zatopić – co samo w sobie stanowi bluźniercze wyzwanie.
Poza tym transportowano na jego pokładach przynajmniej dwa
niebezpieczne artefakty: mumię księżniczki Amen-Ra i figurę Szatana – jak głosi
popularna pogłoska.
No i wreszcie załoga była niezgrana, niedotarta, jej
ukompletowanie niepełne, oficerowie pozamieniani funkcjami, a taki zespół może
popełnić o wiele więcej błędów, niż ludzie, którzy już ze sobą pływali. I te
błędy zostały popełnione!
OK., ale to dotyczy Titanica, a co z resztą statków? Co
Wy na to Czytelnicy?
Tekst i
ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr 20/2015, ss. 20-21 i Internet
Przekład z j.rosyjskiego
– Robert K. Leśniakiewicz ©