Tablica ostrzegająca przed tsunami
Wiaczesław Burmistrow
Grupa uczonych
składająca się ze specjalistów z USA, Rosji i Japonii, przy pomocy
komputerowego modelowania wyliczyła, że w 2030 roku Japonii grozi potężne
tsunami, które spowoduje śmierć co najmniej 130 mln osób.
Jeżeli ludzkości przyjdzie zginąć wskutek nowego Potopu
Powszechnego, to jego karzącym mieczem będzie tsunami – jak mówią Ajnowie na Sachalinie. Podobne proroctwa mają
Koreańczycy i Japończycy.
Ostały się przekazy
u Aleutów i Indian alaskańskich, w których powiedziano: Kiedy pojawia się na ziemi
ocean, rodzi się tsunami – krzyk śmierci. Fale śmierci
rodzą się wskutek erupcji podwodnych wulkanów czy przemieszczania się wielkich
płaszczyzn morskiego lub oceanicznego dna.
Straszna statystyka
Po raz pierwszy o
tsunami wspominają pisane świadectwa z 479 r. p.n.e. W czasie ostatnich 2500 lat odnotowano ponad 3000 tsunami, przy
czym osobliwie lubi się ono pojawiać na Oceanie Spokojnym: na nim zdarzyło się
75% wszystkich przypadków tsunami. 12% morderczych fal zaobserwowano na Morzu
Śródziemnym, 10% - na Atlantyku, 3% na Oceanie Indyjskim. Pozostałe morza wolne są od tej plagi.
Najbardziej
ucierpiała od morderczych fal, które tam nazywa się kamienną ścianą morza, Japonia.
Nierzadko fale atakują wybrzeża Kurylskich i Hawajskich wysp, Kamczatki, Alaski
i Chile.
Przed tsunami nie
ma ratunku. Tylko cud może uratować człowieka pozostającego na brzegu, kiedy
morze zrodziło śmiercionośną falę – wszak tsunami może przemieszczać się z
prędkością 790 km/h i sięgnąć wysokości 500 m! Prawda, takie monstrum pokazało
się na świecie tylko jeden raz – w dniu 9.VII.1958 roku na Alasce – a wywołała
go lawina w górach. Tym razem tsunami przeleciało po zatoce Lituya z prędkością
16 km/h.
W ciągu dwóch
milleniów, tsunami zabiło ponad 15.000.000 ludzi – i jest to tylko liczba
przybliżona – bowiem dokładne obserwacje, liczenie strat i statystyki prowadzi
się zaledwie przez ostatnie parę stuleci, a przedtem tylko ograniczano się do
epitetów i ogólnych ilości ofiar.
Jedna z
najstraszniejszych tragedii miała miejsce w 1883 roku w Indonezji: tym razem
tsunami spowodowane przez erupcję wulkanu Krakatau (siła wybuchu 6°VEI, a energia wybuchu wynosiła 200 Mt TNT –
przyp. tłum.) zabiło 36.000 ludzi.
Nie mniejsze żniwo
śmierci zebrała mordercza fala w 1896 roku w Japonii: na jej brzegi runęło
jedna za drugą 7 fal o wysokości 36 m, zabijając 27.000 ludzi. Ci, którym udało
się uratować opowiadali, że poza hukiem rozszalałego morza słyszeli oni straszliwe
dźwięki: one paraliżowały wolę, wywoływały ból w tyle głowy, karku i
kręgosłupie. Zagadka tego dziwnego zjawiska pozostała nierozwiązaną… We
wrześniu 1923 roku, Japonia znów poniosła straty w związku z atakiem
ekstra-fal: gigantyczna fala nakryła Tokio i Jokohamę, a milion ludzi poniosło
śmierć!
Jesienią 1737 roku,
60-metrowa fala przykryła Wyspy Komandorskie: jej głównymi ofiarami stały się
wieloryby – po tym, jak morze się uspokoiło, ich szczątki znajdowano w
odległości 3-5 km od brzegu Wyspy Beringa!
Następnym razem
śmiercionośna fala runęła na Komandory w maju 1960 roku: poprzedziło ją
potwornej siły podwodne trzęsienie ziemi u brzegów Chile. I znów największe
szkody były na Wyspie Beringa: na początku ocean cofnął się na 50 m od
wybrzeża, a po paru minutach usłyszano straszliwy huk – i na wyspę runęła
ściana wody.
Niewiele mniej niż
Komandorom dostaje się Kurylom. I tak w listopadzie 1952 roku, o godzinie 04:00
SAKT/18:00 GMT-UTC mieszkańcy północnych Wysp Kurylskich obudzili się z powodu
potężnego, podziemnego huku – wydawało się, że dochodzi on samego jądra Ziemi.
Potem zadygotały ściany, coraz to silniej, wiele budynków po prostu się
rozsypało jak domki z kart.
…I oto od strony horyzontu usłyszano potężny, wciąż rosnący ryk.
Mało kto widział, jak nadchodziło w ciemnościach to gromowe „coś”, a jeszcze
mniej z tych, co to przeżyli, by o tym opowiedzieć.
Jednym wydawało się, że poruszało się całe pływające pole
lodowe, które kruszyło się i łamało na przybrzeżnych skałach… Inni mówili, że
jasno widzieli przemieszczające się ściany wody. Ich spienione, grzmiące
grzebienie świeciły fosforycznie.
Ściana wody o wysokości trzykondygnacyjnego domu napłynęła na
brzeg z prędkością ok. 500 km/h.
Pierwsza fala zerwała domy z ich fundamentów, a odpłynąwszy jakby
„wypiła” cała wodę – obnażywszy dno morskie na szerokość 200-300 m w głąb
oceanu…
Od morza znów rozległ się straszliwy hałas, to grzmiały
„grzywacze” z drugiej fali, która powoli napływała na brzeg… - tak opisuje to tsunami badacz Dalekiego Wschodu prof. Jurij Jefriemow.
Podwodne trzęsienie
ziemi zrodziło tsunami w 1952 roku doniosło się echem nawet do … Moskwy: w
stolicy odnotowano przemieszczenie się gruntu na 2 mm. Niby niewiele, ale
weźcie pod uwagę odległość Kuryli od Moskwy!
…nie ma przed tym ochrony…
Oczywiście,
najważniejsze: nauczyć się wcześniej przewidywać tsunami. – a to szczególnie
okazało się być trudnym zadaniem! Nawet dzisiaj, przy użyciu całej naszej
współczesnej aparatury, uczeni mogą jedynie wyznaczyć okresy możliwego
pojawienia się gigantycznej fali, ale dokładnej prognozy podać nie mogą.
A oto w dawnej
Japonii istniał specjalny zakon – Sanin
(z sekty Shugendō – przyp. tłum.) – zbliżony
do ninja, członkowie którego z dość
dużą dokładnością potrafili przewidzieć powstanie tsunami: i miejsce i czas.
Zakon wysyłał swych członków w miejsce, gdzie groził atak zabójczej fali, żeby
zawczasu powiadomić ludzi, pomóc się im ratować i zabrać ze sobą najcenniejsze
przedmioty.
Zakon był założony
w szczególnym miejscu, w miejscu siły – na górze Daisen w dzisiejszej
prefekturze Tottori (N 35°22’16” – E 133°42’37”, 1729
m n.p.m. – przyp. tłum.) Mówi się, że także w naszych czasach
można tam spotkać wojowników sanin.
Ale czy zwykły człowiek jest w stanie odróżnić członka zakonu od szeregowego
obywatela: wojownik w niczym się nie odróżnia od zwyczajnego mieszkańca tych
okolic…
Oni potrafią cicho i niezauważenie poruszać się. Oni potrafią
precyzyjnie wymierzać ciosy. Uderzać tak, by powalić przeciwnika – i nie ma
przed nimi ochrony. Oni ześrodkowują w sobie moc i wiedzę o tsunami.
Tak właśnie w
Średniowieczu scharakteryzowano tych wojowników z tego tajemniczego zakonu.
Słowo „sanin” w przekładzie oznacza „strona cienia”, „zacieniona strona”.
Członkowie zakonu
potrafią doskonale się maskować, zmieniać wygląd, ukrywać uczucia. Oni nie
noszą jakiejś specjalnej odzieży i nie noszą przy sobie broni. Oni sami są
śmiercionośna siłą, jak tsunami, których fale oni opanowali poświęciwszy tej
technice całe lata nauki.
W legendach mówi
się o tym, że wodzowie i nauczyciele zakonu potrafili przewidywać, w jakim
miejscu i kiedy w Pacyfiku pojawi się tsunami i udawali się tam ze swymi
uczniami. Uprzedziwszy ludzi o grożącym im niebezpieczeństwie, oni pomagali im
znajdować bezpieczne schronienie, a sami pozostawali tam w oczekiwaniu na
Wielką Falę.
Głos fali
Wspomnę o tym, że
ocaleni z katastrofalnego tsunami, które uderzyło w Japonię w 1896 roku,
słyszeli nie tylko narastający łomot śmiercionośnej fali, ale także dziwny huk,
który wprawił ich w oszołomienie i spowodował ból głowy. Współcześnie uczeni
uważają, że tsunami wywołuje szczególny infradźwięk, który charakteryzuje się
małą częstotliwością. Do tego ów infradźwięk powstaje o wiele wcześniej, niż
woda wytworzy falę tsunami.
(Istnieje
możliwość, że wtedy doszło do powstania fal infradźwięków o częstotliwości
<20 Hz, które wywarły negatywny wpływ na ludzi, i przy odpowiedniej
częstotliwości – 7 Hz – mogły nawet spowodować śmierć, jednakże fale tsunami
powstają wskutek ruchów skorupy ziemskiej i infradźwięki powinny powstawać za
każdym razem, kiedy dochodzi do trzęsienia ziemi na dnie oceanu, a tego nie
zaobserwowano. Być może fale infradźwiękowe są odpowiedzialne za dziwne wypadki
i incydenty na akwenach Trójkąta Bermudzkiego i Morza Diabelskiego w Trójkącie
Smoka… - uwaga tłum.)
Wedle innej teorii,
wojownicy sanin wiedzieli o zjawisku
generacji infradźwięku przez fale tsunami i potrafili – po pierwsze: wcześniej
przewidzieć tsunami, a po drugie: przerobić straszliwego wroga w swego
sojusznika.
Członkowie zakonu
nie uciekali od tsunami, a wręcz odwrotnie – biegli mega-falom naprzeciw.
Dzięki odpowiednim treningom, przeprowadzanym przez wprawionych nauczycieli,
oni mieli umiejętność wchodzenia na grzbiet fali, by potem cali i zdrowi
znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
A „oswojone”
tsunami odpływało do oceanu…
O wojownikach Sanin
Zapytałem naszego japońskiego korespondenta Pana Kiyoshi’ego Amamiya o wojowników Sanin,
a oto jego odpowiedź:
Aktualnie organizacja
sekty Shugendo jest przedmiotem badań. W Japonii mamy wiele gór, a Shugendo są
ludźmi, którzy trenują się właśnie w górach.
Jej założyciel jest
zwany En-No-Ozunu (En-no-Gyoja). On umiał przepowiadać pogodę i potrafił latać
w powietrzu. Około roku 700 przystąpił on do akcji skoncentrowanej w Nara-ken.
Poniżej podaje wypis z Wikipedii:
En no Ozunu, znany także jako En no Ozuno, Otsuno (役小角?)
(ur. 634, in Katsuragi; zm. 700–707) był japońskim ascetą i myślicielem,
tradycyjnie uważanym za twórcę i założyciela sekty Shugendō, ścieżki
ascetycznego sposobu życia uprawianego przez gyōja albo yamabushi.
Nazywany także En-no-Gyoja albo En-no-Ozunu, był on urodzony w
Yamato-no-Kuni (dziś prefektura Nara) w czasach panowania cesarza Jomei. Już w
dzieciństwie osiągnął mądrość poszukując z klasycznych ksiąg, doktryny i wiedzę
Sanpou (Prawo Buddy, prawa i kapłani). Później praktykował on ascezę na górze
Ikoma w Yamato (dzisiaj Nara) i na górze Kumano w Kii (dzisiaj prefektura
Wakayama), wspinał się na górę Katruragi i uświęcił Kujaku Myoo oraz uprawiał
praktyki ascetyczne, co uczyniło go słynnym.
Został on oskarżony o czary i zesłany do Izu. Powrócił do Kioto
po uwolnieniu i tam stał się założycielem Shugen-do (górskiego ascetyzmu).
Później pokazał się on w Buzen Kyushuu (dzisiaj Ooita). Potem wszelki ślad po
nim zaginął.jego uczniowie zwani są Zenki i Goki. Otrzymał on tytuł Shinpen
Daibosatsu w 1799 roku.(Kiyoshi Amamiya)
Tekst i ilustracje
– „Tajny XX wieka”, nr42/2015, ss. 18-19
Przekład z j.
rosyjskiego i angielskiego – ©Robert K. Leśniakiewicz