niedziela, 6 listopada 2016

Dwugłos o USO (dokończenie)





 Obserwacje UFO i USO na Północnym Atlantyku

Boston Stump jest kościelną wieżą zupełnie niewidoczną z miejsca, w którym stał tankowiec. Kościelna wieża nie wznosi się w niebo na milę i ni świeci trzema kolorami plus białym… Drugie wyjaśnienie to piorun ze sztormu nad morzem, ale błyskawice nie są wielokolorowe i niebo było pogodne, z widzialnością do 20 mi/32 km. Kiedy oficjalne oświadczenie MON głosiło, że zjawisko to nie przedstawiało żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego, od wyższych dowódców RAF wyszedł rozkaz, by NIE wysyłać myśliwców doprze chwycenia UFO… - tak jeżeli oni nie chcieli przechwycić tych NOL-i, to skąd wiedzieli, że nie przedstawiają one żadnego zagrożenia???

Drugie wydarzenie z tamtej jesieni: na północ od wyspy Lewis w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych, które miało miejsce w dniu 27.X.1996 roku. Doniesiono stamtąd o wybuchu, po którym płonące szczątki wpadły do morza. 

Rozpoczęła się potężna operacja poszukiwawczo-ratownicza, której koszt wyniósł w przybliżeniu 200.000,- GBP, a której efekty były zerowe. Skontaktowałem się w tym czasie z bazą RAF w Kinloss, gdzie pierwsze raporty o tym wydarzeniu wpłynęły w niedzielę, dnia 5 października o godzinie 17:00 BST. Podniesiono alarm w jednostkach CG oraz okrętach w tym rejonie, a było tak jak poniżej: 
- Zauważono coś, co spadało spiralą do morza, było to większe od helikoptera.

Wysłano dwie łodzie ratunkowe. Samolot patrolowo-ratowniczy RAF Nimrod został odwołany z rejonu poszukiwań ze względu na złe warunki atmosferyczne i kiepską widoczność, która poprawiła się nazajutrz.

O godzinie 08:00 raport sytuacyjny z pokładu Nimroda był negatywne, ale odpowiedź z bazy Kinloss brzmiała: Potwierdź… sześć stóp długi i trzy stopy szeroki w średnicy. Oficjalnie – na pytania dziennikarzy – powiedziano im, że niczego nie widziano i nic nie znaleziono. 

W tydzień później były tam „rutynowe ćwiczenie” wojskowe, w którym udział wzięło TRZYDZIEŚCI DWA okręty nawodne, SIEDEM okrętów podwodnych i OSIEMDZIESIĄT samolotów. Rutyna? Hmmm… taaak… Rzeczywiście, brzmi to „rutynowo”… 

[Na ten temat pisałem w opracowaniu „Projekt Tatry” (Kraków 2002), zob. także - http://hyboriana.blogspot.com/2014/06/projekt-tatry-23_18.html oraz http://hyboriana.blogspot.com/2012/07/bogowie-atomowych-wojen-7.html - uwaga tłum.]

Wszystko uspokoiło się po siedmiu miesiącach, potem w 1997 roku cała masa doniesień o UFO pojawiła się na Islandii. Mieszkańcy, personel latający, rybacy, personel pływający marynarki, wszyscy meldowali o stadach świateł na niebie. W poniedziałek, 20.I.1997 roku, wszystkie loty do i z portu lotniczego Reykjavik-Keflavik zostały odwołane z powodu aktywności UFO w cywilnych korytarzach powietrznych.

Grenlandia, dzień 9.XII.1997 roku. Gigantyczny błysk rozjaśnił niebo o godzinie 05:00 GMT, o którym zameldowały trzy załogi statków rybackich i kamery ochrony parkingu w Nuuk, na zachodnim wybrzeżu Grenlandii. Rybak Björn Ericksson tak opisuje ten błysk:
- Nigdy nie widziałem tak potężnego błysku światła w środku nocy. W najjaśniejszej części tego świetlistego obiektu widoczny był płonący krąg.

Eksperci zaklasyfikowali zjawisko jako meteoryt, jednakże Duńskie Siły Powietrzne nie mogły zlokalizować astroblemu. Szybko spadły śnieg i lód najprawdopodobniej były powodem, dla którego krater unie znaleziono. Jednakże dostałem doniesienie sprzeczne z tą linią rozumowania – skontaktował się ze mną zagraniczny polityk twierdzący, że był to statek kosmiczny Obcych, który wylądował pomyślnie, jak się tego spodziewali Amerykanie. Dalsze lądowanie miało najwidoczniej miejsce sześć dni później, na wyspie Jan Mayen, zaś następne UFO lądowało następnego dnia, 17 grudnia, na Eglinton Island, u północnych wybrzeży Kanady. Przez ten cały czas Amerykanie zaktywizowali się w swej bazie w Keflaviku na Islandii. 

[Na ten temat pisał u nas Kazimierz Bzowski w swym artykule w „Nieznanym Świecie” a także zamieszczonym na tym blogu, zob. http://wszechocean.blogspot.com/2014/12/tajemnica-wzgorza-611-problem-12.html - uwaga tłum.]

Kwiecień 1998 roku: „The Daily Telegraph” i „Daily Mail” doniosły o gigantycznym UFO ściganym nad Morzem Północnym przez RAF i holenderskie myśliwce. Stacja radiolokacyjna RAF Fylingdales opisała to UFO jako obiekt o długości 900 ft/300 m albo „tak wielki jak pancernik”. Raport ten został potem odwołany, zdyskredytowany i skasowany jako niebyły. Nie ma żadnych danych, co do tego spotkania, jednakże kilkoro świadków w Irlandii wiedziało wielkiego NOL-a w nocy 28 lutego. Badacze w Holandii odkryli udział Holenderskich Sił Powietrznych w tym incydencie.

W 1997 roku, mój znajomy mieszkający w Hampstead otrzymał list polecony. W nim proszono go o udanie się do pewnej ambasady, w celu spotkania się z pewnym dyplomatą. Za moją radą, udał się on tam. Dyplomata ów chciał się dowiedzieć, co on i ja wiemy na temat aktywności UFO na Północnym Atlantyku. Naprowadzając pytaniami wyjaśnił, że my posiadamy pewne dowody, ale także intuicyjne domysły na ten temat.

Po krótkiej rozmowie dyplomata przyznał, że nasze domysły były prawdziwe. Powiedział on, że osobiście uczestniczył w spotkaniach z Obcymi, wraz z kilkoma innymi politykami z innych krajów, a także dowódcami wojskowymi. Był on obecny, jak powiedział, kiedy para Obcych powiedziała, że chciałaby się spotkać ze mną i moimi kolegami. To było jedyną przyczyną, jak powiedział, że powiedział to mojemu przyjacielowi. To spotkanie, mogłoby się odbyć w Ameryce. Poza tym ostrzegł nas, że powinniśmy być gotowi do podróży w ciągu 24 godzin. 

Moją początkową reakcją było to, że to wszystko brzmiało absurdalnie, jednakże informacje, które posiadałem spowodowały mnie do utrzymania otwartego umysłu.

W czasie kolejnego spotkania z dyplomatą, powiedziano mojemu przyjacielowi, że Amerykanie, których opisał on jako „dużych chłopców”, zawetowali udział cywilów, jeżeli nie będą mieli odpowiednich certyfikatów bezpieczeństwa do takich spotkań. Dyplomata sądząc, że będzie odstawiony, zgodził się na współpracę w uzyskaniu dowodów na to, że takie spotkania faktycznie miały miejsce.

Na następne spotkanie z moim przyjacielem w Londynie, dyplomata przyniósł plik zdjęć. Ukazywały jednego z Szaraków, szarego Obcego z migdałowymi oczami (jednego z odpowiedzialnych za porwania ludzi) na pokładzie okrętu na Północnym Atlantyku wraz z amerykańskimi oficerami US Navy. Przyjaciel dowiedział się, że nie była to replika „klasycznego” Obcego, jego ciało było takie samo, ale twarz tej istoty była zupełnie inna. Inne zdjęcia ukazywało NOL-a na ziemi w bazie USAF, z samolotami w tle i grupą trzech czy czterech Szaraków na pierwszym planie przed swym pojazdem, rozmawiających z amerykańskimi oficerami z USAF. 

Inne zaś pokazywało inny rodzaj Obcych, w głową gada i potężnie umięśnionym ciałem, dwoma nogami i dwoma rękami. Ich wzrost wynosił jakieś 6-7 ft/180-210 cm. Ambasador powiedział, że to jest agresywny typ Obcych, ale także bardzo inteligentnych i niebezpiecznych. Użył on słowa „przerażający” do opisania Ich. 

[O spotkaniu z Reptilianami w naszym kraju pisał Kazimierz Bzowski, który badał jedno z miejsc CE z nimi na terenie wojskowym pod Warszawą w latach 90. Jego raport zob. http://wszechocean.blogspot.com/2013/01/trojgos-o-rozumnych-gadach-2.html - uwaga tłum.]

W czasie późniejszego kontaktu, dyplomata powiedział o znanych podziemnych bazach na odległych, pustynnych obszarach USA, w których żyją ci Reptilianie, dokładnie obserwowani. Jedna z takich obserwacyjnych drużyn została zaatakowana wiosną 1998 roku i 20 żołnierzy zostało rannych lub zabitych, i teraz obserwuje się Ich z  bezpiecznego dystansu. 

Kolejny typ Kosmity ma ciemną skórę i orientalny wygląd, i są Oni najbardziej przyjaźni dla nas, wzbudzają uczucie spokoju. To Oni ostrzegali nas przez drapieżną naturą Reptilian, którzy odpowiadają za okaleczenia ludzi i zwierząt. Szaraki porywają ludzi i zwierzęta w celach badań medycznych. 

[Cel tych badań wyjaśniłem w swoim referacie pt. „UFO a przyszłe losy Homo sapiens” wygłoszonym na XII UFO Forum w maju 2008 roku we Wrocławiu – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/referat-wrocawski.html zob. także R. Leśniakiewicz – „UFO i Czas” (Tolkmicko 2011) - uwaga tłum.]
 
Obiecano mu kolejne fotografie, a w kilka dni po spotkaniu do drzwi mojego przyjaciela zapukała para, która zapytała go, czy chciałby czegoś od tego dyplomaty. Powiedział on że nie - odpowiedziano mu, że jest monitorowany i żeby był bardzo ostrożny.

Zastanawiając się nad tym, co robić dalej, zostałem uprzedzony o nagłym wycofaniu się dyplomaty, co pociągało za sobą przekazanie tych fotografii tego dnia, 27.X.1997 roku. Spotkaliśmy się w Hampstead, i zaczęliśmy pogoń opisaną w tej książce…


Moje 3 grosze


O ile pierwsza część tego raportu brzmi rzeczowo i interesująco ze względu na opisane w niej wydarzenia, to jego końcówka jest – mówiąc delikatnie – zbyt dobra, by była prawdziwa i na milę zalatuje prowokacją tajnych służb brytyjskich i amerykańskich. Przypominają mi się czasy Zimnej Wojny, w okopach której spędziłem 20 najlepszych lat mojego życia. 

Zacznę od tego, że wszystkie opisane wydarzenia z okolic Islandii toczą się w ciemnościach polarnej nocy. Nie zapominajmy, że w styczniu i lutym jest tam mrocznie – wszak za pasem znajduje się tam Północny Krąg Polarny czyli równoleżnik N 66°33’39”. Przypominam, że trwa tam długa noc polarna. Dlatego właśnie lepiej się obserwuje wszelkie świetliste obiekty na niebie i UFO są łatwiej wykrywalne. 

Pogoda: Północ jest zazwyczaj w zimie sztormowa i groźna, więc trudno sobie wyobrazić, by w tym czasie trwały jakieś zwyczajne ćwiczenia wojskowe. Oczywiście mogły one mieć miejsce, ale czy na pewno były to tylko ćwiczenia? Poważnie w to wątpię. To mogła być jakaś bardzo poważna operacja wojskowa specjalnego znaczenia – jakiego? – tego możemy się tylko domyślać.

Opowieści o Obcych, którzy kontaktują się z rządem USA wkładam pomiędzy bajki. To, co autor pisze o obcych dyplomatach i stosunku służb USA do takich badaczy jak Tony Dodd, dokładnie pasuje do tego, co mieliśmy w czasach Zimnej Wojny. Takie właśnie „mamy, ale nie pokażemy”, „wiemy – ale nie powiemy”. No bo nie było czego pokazywać, ani nie wiedzieli niczego więcej. Amerykanie w tym przypadku zachowali się tak, jak w sprawie zniesienia wiz dla Polaków. Długi kij i krótka marchewka. USA kochały Polskę i Polaków, kiedy ci w swej głupocie obalali komunizm, a kiedy już obalili – Amerykanie szybko o nas zapomnieli. I nie chcą nas w swoim kraju pod byle pretekstem. Tak samo postąpili z ufologami – pokazali im, że coś mają, ale kiedy przyszło co do czego, zażądali „specjalnych uprawnień” czy „certyfikatów”, których by nie dali ani Doddowi ani jego kolegom. To oczywiste, bo wtedy wydałaby się cała mistyfikacja.    

Bo pewien jestem, że Anthony Dodd – którego znam jako szczególnie solidnego i drobiazgowego badacza (emerytowany policjant!) – w tym przypadku uległ jakiemuś ufomatactwu, którego cel jest oczywisty: pokazanie światu, że USA ma kontakty w Obcymi i Ich wysokimi technologiami, ergo – reszta świata ma siedzieć cicho i nie podskakiwać. Postawa znana właśnie z czasów Zimnej Wojny, a stanowiąca oczyszczanie przedpola do II Zimnej Wojny, która właśnie trwa. Anthony Dodd był w tym przypadku idealnym agentem wpływu – dobrze znany, solidny badacz… Doskonale nadawał się do przeniesienia tego przekazu do zjadaczy chleba i hamburgerów. W tym przypadku, biorąc powyższe pod uwagę, nie wierzę w jego rewelacje. Oczywiście wiem, że znów narobiłem sobie wrogów wśród fanów Obcych, ale obawiam się, że tak właśnie wygląda prawda. Przypomnijmy sobie ufomatactwa związane z aferą w Roswell, bajeczki o ufokatastrofie w Laredo czy jeszcze bardziej upiornej bajeczce o ufokatastrofie nad Maury Island, gdzie zamiast UFO rozbił się transportowiec wiozący kilka ton zużytego, cholernie radioaktywnego, paliwa jądrowego. 

W tym przypadku jestem pewien, że jest to zasłona dymna mająca na celu przesłonięcie czegoś równie paskudnego – np. faktu topienia przez Amerykanów czy Brytyjczyków odpadów promieniotwórczych w wodach Północnego Atlantyku albo/i próby z jakąś nową bronią – być może nawet masowego rażenia.

Przykre to jest, ale lepsza taka prawda, niż najpiękniejsze hollywoodzkie bajeczki o Kosmitach.  


Opinie z KKK


Abstrahując nieco od wyczynów USO, a nakierowując się na obserwacje obiektów typu mega-ufo, które zostały zbeletryzowane w pewnym popularno-naukowym dokumencie na Discovery Science, sądzę, że w dziedzinie badań nad UFO i naukach pokrewnych, potrzeba synestezji i synkretyzmu. Synestezji - by czuć stare nowymi zmysłami poznawczymi, synkretyzmu - by móc wszystko połączyć w jedność, o ile wartości wpisane w tryby naszej ziemskiej logiki spełniają warunki jej definicji, ergo są logiczne. (Tutaj jednak bym dywagował, skoro np. słowo 'pięść' dla pewnego narodu Amerindian jest logiczne tylko jako czasownik, co zarówno świadczy o wysokim stopniu ujednolicenia logiki i kultury naszego świata w tych czasach, jak i o możliwości nas samych, Homo sapiens sapiensis podobno, by wykroczyć poza ten schematyzm i dotknąć innych światów na zasadzie choćby konwergencji kognitywno-semantycznej).

Mniejsza o terminy. Jeśli, czy to w naszych umysłach, czy w świecie zewnętrznym, obce umysły bądź siły, najpewniej reprezentowane przez pojawienia się UFO/Mega-UFO, mogą zmienić zarówno stan, jak i pamięć o świecie naszej egzystencji (mówię tutaj o pojawieniu się nigdy wcześniej nie istniejącego żywopłotu z wielkich i nieprzeniknionych krzewów i drzew, które samym swym istnieniem kłóciły się z zarówno krótkotrwałą, jak i średnio-trwałą, pamięcią o danym fragmencie terenu obserwacji M-UFO, które także uniemożliwiły dostęp do ów M-UFO co bardziej odważnym świadkom) powinniśmy zwrócić się do wewnątrz naszej własnej nauki, o ile tylko oferuje coś na tyle zaskakującego, by odzwierciedliło chociażby nadzieję na wyjaśnienie takich zmian w naszej rzeczywistości. Myślę tutaj o teorii informacji, czyli o tym, że tak naprawdę żyjemy w świecie, który możemy zmieniać wedle naszej woli w przypadku dokopania się do dostępu do sposobu na to, a to wszystko z racji samej natury naszej egzystencji - życia w para-matrixie. W świecie, gdzie królują informacja i energia, które zresztą są tożsame, choć odmienne tylko w wyniku innego punktu spojrzenia nań. Podobnego zdania jest Hawking, inni również - pomniejsi, także dostrzegają królestwo we władaniu tychże dwóch, a więc zapytać mogę jedynie, ile lat jeszcze nas dzieli od tego, byśmy sami zaczęli władać nie tyle samą stroną energii, co informacji, która może być łatwiejsza dla nas - wszak jako byty samoświadome, to chyba informacją zawiadujemy w celu samoistnienia, nieprawdaż? Tylko pytam i dociekam, acz... obecnie także tak uważam. 

Jeśli nie mamy do stworzenia czegoś energii, a odblokujemy swój zawiadowczy potencjał, być może to zawiadywanie informacją potrafiłoby stworzyć odpowiednie stany (i przepływy) energii, by prawie dowolnie manipulować stanami i przepływami materii, a w konsekwencji - być niczym bogowie, tworzącymi coś z niczego. (Smok Ogniotrwały)

*

Uważam, że CUFO istnieją i latają, ale... Przypomina mi się pewien projekt jeszcze z czasów reaganowskich "wojen gwiezdnych", w którym odgrywały rolę... sterowce o wielkich rozmiarach stanowiące platformy startowe dla orbitalnych i podorbitalnych pojazdów bojowych. Co najciekawsze, to że pułap ich lotów wahałby się pomiędzy 40.000 a 100.000 m! Jestem pewien, że to właśnie ma swoje korzenie w amerykańskim Program Farside z lat 60., którego podstawowym założeniem było holowanie pojazdów kosmicznych i ICBM oraz później pocisków ASAT na wysokość 40 km, tam ich odpalanie i dolot na orbitę lub do celu. Plusem tego rozwiązania było to, że wbrew pozorom taką startującą rakietę trudno było namierzyć no i wystarczył jeden moduł silnikowy zamiast trzech, by dostać się na orbitę - tzw. Program SSTO. Minusem było zniszczenie balonu nośnego po starcie. Użycie sterowca pozwala na obejście tej kwestii.
To oczywiście jest jedynie jedna z możliwości. Pisze o tym Daniel Laskowski na swym blogu w opowiadaniu pt. „Na fali 4306 kHz” - http://xxx-przygoda.bloog.pl/id,351231579,title,NA-FALI-4306-KHZ-1,index.html – i dalsze. Polecam! (Platon)
                   
Opracował i przełożył z angielskiego - ©Robert K. F. Leśniakiewicz