czwartek, 17 listopada 2016

ZAGŁADA PLANETY ZIEMIA





Marcin Szerenos


Czy w najbliższej przyszłości planetę czeka zagłada, a ludzi unicestwienie? Czy obronimy się przed skutkami swoich zgubnych decyzji? W obecnym stuleciu ludzkość czeka ogromne wyzwanie - walka z kryzysami o charakterze globalnym. Czy jednak rozumiemy je na tyle dobrze, aby móc je skutecznie zwalczać?


Czarny scenariusz


W swoim najnowszym artykule wpływowy amerykański dziennikarz, Robert J. Samuelson, stwierdza m. in., że podpisaliśmy wyrok na Ziemię, a wszystkie nasze działa mające na celu zatrzymanie skutków globalnego ocieplenia, idą w rzeczywistości na marne. Los planety jest przesądzony. Czeka nas zagłada.
 
Argumenty, jakie przytacza dziennikarz na łamach „Washington Post", są bardzo trafne. Obecnie brakuje politycznego i ekonomicznego porozumienia ponad podziałami, które umożliwiłyby w krótkim czasie powstanie niezbędnych technologii, alternatywnych dla istniejących źródeł energii. Nie potrafimy dogadać się w najprostszych sprawach, więc trudno mówić o wspólnym głosie w  kwestii tak ważnej, jak globalny kryzysu, przed którym obecnie stanęliśmy. 

W konsekwencji naszych głupich i krótkowzrocznych działań cywilizacja nie przetrwa, to bardzo prawdopodobne, populacja drastycznie zmniejszy się, lecz z pewnością nie oznacza to końca naszej planety, jako takiej. Niedobitki przetrwają dając początek nowej cywilizacji.

Samuelson nie jest osamotniony w swoich poglądach. Jakiś czas temu w wywiadzie dla „The Guardian” podobne stanowisko zajął pionier ekologii, James Lovelock, brytyjski przyrodnik, futurysta, wynalazca i obrońca środowiska. W Polsce ukazała się jego książka pt. „Gaja: nowe spojrzenie na życie na Ziemi”. Naukowiec często nazywany jest prorokiem, ponieważ już w latach 60. XX wieku, głosił naftowemu koncernowi problemy w nadchodzącym stuleciu, gdy ten zwróciły się do niego o radę. W swojej najnowszej książce „Zemsta Gai” były wykładowca Harvarda i Yale przepowiada, że w 2020 r. ekstremalne zjawiska klimatyczne staną się normą i dojdzie do zniszczenia planety. A w 2040 r. większość terytorium Europy będzie przypominać Saharę, gdy tymczasem część Londynu znajdzie się pod wodą. Ponadto twierdzi, że wszystkie nasze działania nie zmienią sytuacji, ponieważ „globalne ocieplenie osiągnęło punkt kulminacyjny i katastrofa jest nieunikniona”.

„Jest już po prostu za późno – mówi naukowiec w wywiadzie. – Może gdybyśmy tak postępowali od roku 1967, to by pomogło. Ale teraz już nie wystarczy czasu”. Dalej rozprawia się z działaniami ekologicznymi, takimi jak ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, sadzenie drzew, recykling, etyczna konsumpcja, zielona energia, nazywając je wszystkie niepotrzebną stratą czasu. Mimo rosnącego w nas oburzenia, co do poglądów sławnego naukowca, przedstawia on twarde dowody. Zaznacza, że ogromne tereny znajdą się pod wodą, gdy inne staną się zbyt gorące do zamieszkania, co doprowadzi do masowych migracji, głodu i epidemii na całym świecie. Staną przed nami poważne problemy, którym nie sprostamy, jak chociażby ten związany z pozyskiwaniem żywności. Spodziewa się, że do końca tego stulecia około 80 procent ludności świata zniknie z powierzchni ziemi. Prywatnie przyznaje, że wciąż zbyt mało wiemy, żeby dokładnie przewidzieć skutki globalnego ocieplenia i kiedy staną się one dla nas nie do zniesienia. Jednak absolutnie nie neguje istnienia zjawiska. Sam jest zwolennikiem wykorzystania energii nuklearnej właśnie po to, aby zmniejszyć emisję CO2 do atmosfery.

ONZ, na początku lat 60. XX wieku, nie słuchało apeli naukowców, którzy wyrażali podobne zdanie. Dzisiaj odczuwamy tego skutki.


Globalne zagrożenia


Przed nami piętrzą się problemy, jak te bezpośrednio związane z gwałtownie rosnącą populacją, zmianami klimatu, kryzysem energetycznym, czy rozpowszechnionym przez media kryzysem finansowym. Jak przewidują eksperci z MIT w USA, około 2030 r. dojdzie do kumulacji zagrożeń natury globalnej.

Niewielu naukowców uważa, że mamy ciekawą alternatywne dla ropy. Nie uda nam się olejem rzepakowym, czy paliwem syntetycznym dostatecznie nasycić rynku. W dodatku to drugie paliwo jest drogie. Powoli przekonujemy się do aut o napędzie elektrycznym. W konsekwencji transport kołowy będzie się rwał i spadnie na barki kolei. Z drugiej strony może w końcu odetchniemy świeżym powietrzem. To będzie jedyna dobra wiadomość dla nas.

Andrzej Hołdys, popularyzujący nauki o Ziemi, jest optymistą. Przekonuje na łamach „Wiedzą i Życiem”, że ropy nam nie zabraknie, ponieważ na świecie istnieją złoża piasków bitumicznych i to w ogromnych ilościach. „(…) eksperci oceniają, że w ciągu paru dekad rezerwy ropy znajdującej się w złożach niekonwencjonalnych zostaną powiększone dziesięciokrotnie, do ponad 3 bln baryłek rocznie. Wtedy byłoby co spalać przez następne 100 lat”.

Nie byłbym tego taki pewien. Według danych Banku Światowego, jeżeli Państwo Środka osiągnie poziom Stanów Zjednoczonych w ilości aut przypadających na rodzinę (4 auta na 5 osób), to w 2030 roku Chiny będą potrzebowały całej ropy obecnie wydobywanej na świecie. A według najnowszych danych stopa życiowa w Chinach poprawia się z dekady na dekadę,  gospodarka Azjatów już przegoniła gospodarkę USA, a ich waluta stała się walutą rezerwową.

Musimy także wziąć pod uwagę główny czynnik naszych kłopotów, a mianowicie raptowny przyrost populacji świata, która niedługo przekroczy 8 mld ludzi, a co za tym idzie, wzrośnie zapotrzebowanie na paliwa nieodnawialne oraz pojazdy (samochody, ciężarówki dostawcze). Korki w metropoliach w godzinach szczytu to rzecz dobrze znana wszystkim użytkownikom szos.

Jednak, jak twierdzi w artykule pt. „Paraliż kołowy” Kamil Nadolski („Wiedza i Życie”, 5/2014), należy brać przykład z Chińczyków i inwestować w nietypowe rozwiązania w kwestii walki z miejskimi korkami. W dużych metropoliach, takich jak Pekin, myśli się o tym nie od dzisiaj. Projekt zaproponowany przez Azjatów, to nie tylko pomysł na korki, ale także na smog, który jest tam poważnym zagrożeniem dla zdrowia i życia. Śmiała wizja opiera się na budowie pojazdów napędzanych energię elektryczną, specjalnych autobusów o nowatorskiej konstrukcji, które będą mogły poruszać się na szerokości dwóch pasów ruchu, na wysokości 2 m ponad nimi.

I tu docieramy do sedna. Budowa takiej infrastruktury jest bardzo kosztowna. Na zmianę warunków życia mogą liczyć tylko najbogatsze kraje. Szansa, że w całej Polsce doczekamy się bezpłatnego komfortowego transportu publicznego i ulic bez korków jest znikoma.

Walka z „globalnym ociepleniem”, które w pewnym sensie możemy nazwać próbą porozumienia krajów ponad podziałami politycznymi, to walka z wiatrakami. I nic nie zmienią narzucane odgórnie restrykcyjne prawa oraz kary. Musimy zrozumieć, że ubogie kraje nie są równorzędnymi partnerami w zwalczaniu tego zagrożenia, ponieważ w większości nie mogą sobie pozwolić na proekologiczne inwestycje, gdyż wiąże się to z olbrzymimi nakładami kapitałowymi. Na szczytach władzy dochodzi do rozłamu w poglądach, gdyż priorytetowym celem rządów jest interes narodowy, a nie globalna wizja świata. Co gorsze, nie pozwala im na to także współcześnie istniejący system finansowy. Aby przerwać to zaklęte koło należy w dużej mierze go zmienić. Lecz na tym nie zależy krajom liczącym się na arenie politycznych zmagań. Nie zależy też na tym najbogatszym ludziom tego świata. Mówi się i pisze dużo o nowych i genialnych technologiach, tanich proekologicznych źródłach energii dostępnych dla każdego, lecz te kolidują z biznesami wielkich koncernów naftowych, które czerpią ogromne korzyści ze sprzedaży ropy naftowej. Oparami ich chciwości dusimy się w zatłoczonych miastach.

Rosnąca świadomość ludzi o świecie, w jakim przyszło nam żyć i czyhających na nas zewsząd niebezpieczeństwach, jest niczym w porównaniu z drapieżnymi poczynaniami szefów wielkich korporacji. Zderzenie dwóch różnych wizji świata musi wywołać ogólnoświatowy konflikt.


Logika kontra złudzenia


Zabawmy się w grę domysłów. W futurologa. Przypuśćmy hipotetycznie, że ok. 2050 roku skończy się ropa naftowa i stajemy przed faktem dokonanym. Co robić dalej? Nasze samochody staną się bezużyteczne, transport kołowy również. Świeże pieczywo nie dotrze na czas do sklepu. Autobus nie zawiezie nas do pracy. Zresztą nie ma to najmniejszego znaczenia, bo nie dotrze do niej nasz szef. On też utknie gdzieś na mieście. 

Tak więc logiczne wydaje się, że w przyszłości dużo do powiedzenia będą mieć ugrupowania zielonych, czy tego chcemy czy nie. To podpowiada nam rozum. Postępem już nie są elektrownie słoneczne, ale coraz doskonalsze elektrownie słoneczne, które zwiększą wydajność, zapotrzebowanie będzie rosło. Coraz doskonalsze panele słoneczne, samochody na prąd, coraz doskonalsze te czy inne proekologiczne zastosowania. Poza tym małe elektrownie słoneczne, wiatraki, czy panele na dachach naszych domów są konkurencją dla lobby energetyki atomowej, które gdy tylko skończy się ropa, przejmie pałeczkę i będzie dyktować ceny. Dalej będzie nad naszymi głowami wisiał bat, ale już w innych rękach. 

Ważne aby energia zielona nie tylko była ogólnie dostępna, ale również istniała konkurencja na tym rynku. Wtedy będzie na każdą kieszeń. Prywatne elektrownie, te do domowego użytku, mogą odegnać widmo zastojów, czy dłuższych braków w dostawie prądu, co nam może faktycznie grozić, gdy nie weźmiemy się już teraz ostro za ten sektor gospodarki. Prawdopodobne ku radości wielu matek oraz zwykłych kierowców, z naszych ulic znikną tiry, a cały tranzyt spadnie na barki kolei. Ta odegra znacząca rolę w transporcie przyszłości.

Nadzieje na lepsze jutro daje również nauka, ponieważ powstają nowe technologie, w laboratoriach naukowcy odkrywają wciąż nowe wynalazki - weźmy chociażby polski grafen. Komputery będą znacznie sprawniejsze. Tytuły w prasie informują: „Perspektywy radykalnej zmiany technologii”.

Z czasem złoża ropy naftowej wyczerpią się, wydaje się wiec, że postęp świata będzie wyglądał właśnie tak, że staniemy się nagle proekologiczni. Nie dlatego, że zaczniemy inaczej myśleć, może nawet globalnie, solidarnie, wejdziemy na wyższy szczebel świadomości, będziemy walczyć na równi z głupotą co smogiem. Ale powód tych przemian będzie  prozaiczny. Nie sięgniemy po najnowsze wynalazki, po które możemy sięgnąć już teraz, ale jakoś tego nie robimy, żeby nie wyginąć. Nie zrobimy tego, bo tak będzie podpowiadał nam zdrowy rozsądek, wzrastająca świadomość, czy nasza inteligencja, ale zrobimy to, bo nie będziemy mieć innego wyjścia, lub ze strachu. Lecz każdy powód wydaje się dobry w tym przypadku.

Kończy nam się ropa, lecz w niektórych przypadkach możemy sięgnąć po gaz. Wydobycie gazu łupkowego na skalę przemysłową może radykalnie zmienić obraz północnej Polski i doprowadzić do zniszczenia środowiska naturalnego Mazur i Warmii. Teraz jest ostatnia szansa oglądać je jeszcze w całej swojej krasie.

Po ostatniej katastrofie w Japonii widzieliśmy zachowanie Niemców, którzy ogłosili, że za kilka dekad przejdą całkowicie na energię zieloną. To jest wielka szansa i dla nas. Albowiem nie musi wybuchnąć wcale III Wojna światowa, żebyśmy wyginęli. Europa jest tak naszpikowana elektrowniami atomowymi, że jedno dwa poważniejsze trzęsienia ziemi spowodują, że wyginiemy. W perspektywie krótkiego czasu pojawią się skażenia terenu, strefy kwarantanny, tzw. obszary widmo, miasta zombie, oraz ludzi, zwierzęta i rośliny będą dziesiątkować przewalające się ze wschodu na zachód chmury radioaktywne. A nie daj Boże wybuchnie jakiś konflikt militarny, i któraś z istniejących w Europie elektrowni atomowych zostanie zaatakowana, jako cel strategiczny. Bądź uszkodzona przez terrorystów. Czarnobyl przy tym to będzie spacerek po plaży z ostrymi muszelkami. Tak więc narasta niepokój. Zachowanie Niemców wydaje się więc logiczne. Nic więcej. Strach przed tym, co spotkało Japończyków, jest przecież logiczny. Strach jest naturalnym instynktem człowieka. Ale to nie znaczy, że nagle zaczniemy myśleć inaczej, bardziej globalnie, solidarnie z krajami Trzeciego Świata, skoczymy na wyższy poziom duchowy. Wdrożymy technologie proekologiczne ze strachu przed samozagładą albo do czasu, gdy nie stworzymy lepszych zabezpieczeń. To nie jest postęp. Postęp to coś więcej, niestety.


Globalne ocieplenie


Niektórzy naukowcy uważają, że stopnienie spoczywających na dnie oceanicznym lodowców Antarktydy Zachodniej i Antarktydy Wschodniej podniosłoby poziom oceanów odpowiednio o 5 i 15–20 metrów. Lądolód Antarktydy ma istotny wpływ na światowy poziom mórz. Z dłuższych serii czasowych można wywnioskować znaczące trendy i co gorsze, szybkość utraty lodu wzrasta w tempie 26 miliardów ton rocznie.

Czy globalne ocieplenie to oszustwo? Podobno jego wynikiem jest właśnie wzrost antarktycznego lodu morskiego. O czym przekonują nas w swoim artykule Marcin Popkiewicz i Aleksandra Kardaś, przy konsultacji merytorycznej prof. Szymona P. Malinowskiego. „Ilość antarktycznego lodu morskiego lekko wzrosła, co jest związane z ocieplaniem się Oceanu Południowego, skutkującym przyspieszonym topnieniem lodowców szelfowych, prowadzącym do zwiększenia się ilości łatwo zamarzającej słodkiej wody, w wodach wokół Antarktydy”.

Według innych, zjawisko to, jest dowodem na globalne ochłodzenie. Globalne ocieplenie, czy globalne ochłodzenie, jak chcą niektórzy, to dla mnie w tym przypadku, wybór pomiędzy przejechaniem przez pociąg, a rzuceniem się pod koła tira.

Wszystko wskazuje na to, że klimat ma olbrzymi wpływ na ludzi i mniejszy na samą planetę. Ta obroni się sama. Lecz zupełnie nie liczy się on z naszymi interesami, czy planami politycznymi. A, co ważniejsze, w przyszłości mocno odciśnie na nich swoje piętno.

W obecnym stuleciu ludzkość czekają ogromne wyzwania, więc politycy apelują o solidarność narodów. Natomiast naukowcy namawiają rządy na modernizację z rozmachem przestarzałych źródeł energii. Równocześnie za przyzwoleniem tych samych elit, świat coraz bardziej zadłuża się u bankierów, co nie może napawać nas optymizmem. Bowiem bez solidarności wszystkich, także świata finansjery, cały wysiłek ekologów może spalić na panewce.


Warszawa, 25 maja 2014 r.


Korzystałem m.in. z:

1. Nowe Forum, 6/2014 r. „Wiatraki nam nie pomogą”, s. 69.

2. Strona internetowa – „Nauki o klimacie” (www.naukaoklimacie.pl).
Dane o Antarktydzie pochodzą z tekstu: „Mit: Na Antarktydzie przybywa lodu” Marcina Popkiewicza i Aleksandry Kardaśi, opracowanego na podstawie: Skeptical Science i Nature Geoscience. Konsultacja merytoryczna: prof. Szymon P. Malinowski.
3. Andrzej Hołdys „A jeżeli ropy nie zabraknie”. Wiedza i Życie, 2/2014.