sobota, 4 lutego 2017

Anakonda w tajdze



Anakonda


Wiaczesław K. Mokrenko


We wrześniu 1994 roku w lasach pod Komsomolskiem nad Amurem był ogromny urodzaj grzybów. Sprzedawano je na wszystkich drogach i miejskich straganach, dziesiątki ludzi stało tam z koszami, plecakami i wiadrami. Moja żona Ludmiła nigdy nie zbierała grzybów, i naraz obie z mamą (moją teściową) zaczęły mi suszyć głowę: my chcemy grzybów z ziemniakami, itd. 

W dzień wolny od pracy wraz z Ludmiłą przepłynęliśmy promem Amur i zagłębiliśmy się w las w rejonie wsi Piwań, powoli wchodząc na stożek wulkaniczny, grzybów było pełno i wkrótce mój koszyk był nimi wypełniony. Żona od czasu do czasu wołała mnie, bym obejrzał znalezionego przez nią grzyba – czy jest jadalny czy nie. 

Ludmiła w ręku trzymała niewielki kozik, ja zaś miałem dwa noże – jeden w ręce, drugi w cholewie buta. 

Usłyszałem krzyk Ludmiły:
- Znalazłam wielkie grzyby, trzy sztuki!

Kiedy podchodziłem do niej, ona zmieniła się na twarzy i ze strachem patrzała na coś, co było za mną. Sądziłem zrazu, że to jakiś wilk czy niedźwiedź – one chodzą cicho. Wyjąłem z cholewy długi nóż i odwróciłem się zrzucając z pleców plecak. I oto, co ujrzałem – jakieś trzy metry ode mnie na wysokości około metra nad ziemią ukazała się głowa węża o rozmiarach ostrza łopaty. Reszty ciała tego potwora nie widziałem w gęstej trawie. Patrzyły na mnie oczy, w których jarzył się rozum! 

Stłumiłem w sobie strach i… zacząłem rozmawiać z tym wężem. Powiedziałem:
- No co się tak na mnie zawziąłeś? Rozejdźmy się po dobremu, przecież mam dwa noże, i tak czy owak mogę ciebie pociąć, a ty mnie nie możesz udusić. 

Tak rozmawiając, zastawiłem się plecakiem i zająłem pozycję do obrony i zasłoniłem żonę plecami. Wąż słuchał mojego monologu przez jakieś pięć minut, a ja przez ten czas gadałem do niego wszystko, co mi ślina na język przyniosła. Naraz wąż się szybko odwrócił i dał nura pod drzewo, gdzie pomiędzy korzeniami znajdował się otwór o średnicy co najmniej 20 cm. Zaraz za głową ujrzałem resztę węża o długości jakichś 5 m, a wreszcie jego ogon znikł w dziurze. 

Lekko klepnąłem żonę po ramieniu, a ona zwróciła się do mnie z pytaniem: co to było? Ścięliśmy te wielkie prawdziwki i poszliśmy w kierunku przystani by przeprawić się przez Amur. 

Już na promie obejrzałem swoją zdobycz. To były absolutnie czyste borowiki! Wydaje mi się, że one wyrosły takie na wieloletnich ekskrementach tego węża. 

Połoz amurski

Powróciwszy do domu, skonsultowałem się z herpetologami i dowiedziałem się, że to mógł być i amurski połoz – Elaphe schrenckii – i jakiś egzotyczny wąż – którego tu przywieziono i wypuszczono na wolność, być może po tym, jak urósł i nie mógł się pomieścić w wannie… Wyrzucili go latem, a on znalazł sobie norę i zamieszkuje teraz pod kamieniami na stoku sopki. A żywi się on teraz wydrami, dużymi rybami (a tych w Amurze jest dużo), zającami i lisami – których pełno jest w lesie. A potem przez całą zimę śpi, albo wyłapuje podziemne szczury. 

I faktycznie, w Komsomolsku nad Amurem, na ulicy Ordżonikidze znajduje się małe ZOO nazwane „Pyton”. Znajduje się tam wąż o długości 9 m i poza nim wiele innych gadów, które zamieszkują Daleki Wschód. Wygląda na to, że przytrafiło się nam spotkanie z taką miejscową „anakondą”…


Tekst – „Tajny XX wieka” nr 51/2015, s. 25
Ilustracje – Wikipedia, Na Grzyby
Przekład z rosyjskiego – ©Robert K. F. Leśniakiewicz