środa, 17 stycznia 2018

Kłamstwa nad wrakiem MF „Jan Heweliusz”

MF Jan Heweliusz przy Nabrzeżu Władysława IV w Świnoujściu po pożarze we wrześniu 1986 roku 

To już 25 lat minęło w dniu 14.I.2018 roku, odkąd tzw. „kolejarz”, statek ro-ro, MF Jan Heweliusz spoczął na dnie Zatoki Pomorskiej. Mimo upływu lat i dwóch spraw sądowych, do dziś dnia nie wiadomo do końca, co stało się przyczyną tej tragedii, w której zginęło 20 załogantów i 35 pasażerów. Uratowało się tylko 9 członków załogi. Tragedia ta miała miejsce na akwenie Zatoki Pomorskiej w dniu 14.I.1993 roku, o godzinie 05:12, na wschód od wyspy Rugii. Wrak spoczywa na dnie na lewej burcie, na pozycji N 54°36’58” – E 014°13’16”, na głębokości 25 m. Wrak jest oznakowany boją „JH”. Tyle podaje Wikipedia i inne źródła.

Kilka dni temu na portalu Onet.pl i w „ANGORZE” pojawił się artykuł na temat tej tragedii pod znamiennym tytułem: „Grobowiec nielegalnych imigrantów?” Oczywiście winnymi tragedii zrobiono – jak zwykle w takich przypadkach – kapitana i oficerów promu. Wiadomo – ofiara katastrofy nie żyje i bronić się nie może, więc najlepiej zwalić na nią winę i sprawę zamknąć. Moralnie to bagno, ale nie pierwsze i nie ostatnie w tym kraju.

Prywatne dochodzenie Marka Błusia ponoć miało powiązać tragedię promu z przemytem broni na promach Euroafrika Shipping Lines Co. Ltd. Służyłem w Wojskach Ochrony Pogranicza i w latach 1978-1987 pracowałem na stanowisku starszego kontrolera, a potem kierownika zmiany Granicznej Placówki Kontrolnej w Świnoujściu – Bazie Promów Morskich PŻB. Przez cały ten okres krążyły plotki o przewożonej tranzytem ze Szwecji na Bliski Wschód broni dla Izraela i krajów arabskich. I przez te dziewięć lat ani razu nie zdarzyło się nam wykryć czegoś takiego. To oczywiste, bowiem czegoś takiego nigdy nie było. Szwecja jest jednym z największych eksporterów broni na świecie – koncerny takie jak Bofors A/B, Nobel Dynamiten A/B, SAAB czy Volvo A/B eksportują swe produkty, ale odbywa się to innymi drogami, niż polskie promy morskie.

Podobnie rzecz się miała w przypadku polskiej broni, którą wywożono polskimi statkami, ale nie na promach. Przedstawiona wersja jest – mówiąc oględnie – idiotyczna, ale za to jakże radująca serca wielbicieli Spiskowej Teorii Dziejów! Broń made in Poland pływała, ale zupełnie innymi statkami i na innych liniach oceanicznych. Ładunki idące na prom były dokładnie kontrolowane na Bazie Promów Morskich i prędzej czy później musiałoby dojść do wpadki, a takiej nie odnotowano.

Argument, że nie podnosi się wraka promu dlatego, że może być tam broń nie wytrzymuje krytyki chociażby dlatego, że wrak był wielokrotnie penetrowany i szabrowany przez niemieckich płetwonurków, i gdyby tam znajdowała się broń, to niemieckie media roztrąbiłyby o tym na cały świat. Tymczasem niemieckie media milczą na ten temat. A może są w zmowie z WSI? A może to była sprawka NATO? – co łaskawie poddaję wszystkim fanom STD…

A zresztą to godzi się przypomnieć fanom STD jeszcze jedno tajemnicze wydarzenie. Także dnia 14.I.1993 roku w podkrakowskich Jerzmanowicach doszło do tajemniczego wybuchu jakiejś bomby lotniczej – prawdopodobnie z generacji E, które potem poleciały na Belgrad. Czyżby na pokładzie Jana Heweliusza znajdowały się bomby E wyprodukowane w Polsce i mające być zrzucone na Jugosławię? Kto wie??? 

Co do transferu nielegalnych „migrantów”, to również sprawa jest bardzo wątpliwa. Promy morskie usiłowano wykorzystać do nielegalnego przekroczenia granicy Polski Ludowej. Zazwyczaj numery wychodziły tylko raz – potem już nie, bo my też się szybko uczyliśmy… Znany był numer uciekiniera, który przywiązał się do kadłuba promu i myślał, że dopłynie w plastykowym worku na holu do Szwecji. Kiedy wyciągnięto go z wody dziękował wopistom za uratowanie mu życia. Inny ukrył się w ciężarówce załadowanej… kośćmi wołowymi z jakiejś rzeźni. Kiedy go wyciągnęliśmy był niemal zatruty wyziewami rozkładu. Pojechał do szpitala. Jeszcze inny omal nie zamarzł na śmierć w przyczepie wiozącej ciekły hel w płaszczu z ciekłego azotu. Skończyło się na odmrożeniach III stopnia. I tak dalej i temu podobnie.

Czasami się udawało, jak braciom Zielińskim w 1985 roku. Potem przeżyliśmy nawałę młodocianych ucieczkowiczów, dziennie dochodziło do 15-20 zatrzymań małolatów, którym marzyła się wolność na Zachodzie – najczęściej od odpowiedzialności za pały na świadectwie i prześladowaniami ze strony paska ojca. Tacy to i byli „bochaterowie” w walce o „wolną” Polskę – jak to opisywała zachodnia i polska prasa opozycyjna. Rychło zresztą okazało się, że nie o „wolną” Polskę im chodziło, ale o kasę i łatwe życie na Zachodzie.

Mieliśmy również normalnych „migrantów”. Na początku lat 80-tych ruszyły na północ hordy „migrantów” z Turcji i Kurdystanu. Szwedzi najpierw ich przyjmowali, ale kiedy strumień „migrantów” zamienił się w rzekę – po prostu zamknęli przed nimi granice i nie wpuszczali nikogo. Odsyłani Turcy i Kurdowie nie mieli wiz na pobyt w Polsce i dopiero krakowskim targiem uzgodniono, że będą oni wysyłani do Berlina Zachodniego via NRD. I tak też zrobiono – w 1987 roku turecko-kurdyjski potop się definitywnie skończył. Teraz po latach myślę, że języczkiem u wagi stał się zamach na premiera Olofa Palmego, którego zastrzelono na Sveavägen[1] w Sztokholmie, pamiętnego wieczoru 28.II.1986 roku. Jedna z wersji śledztwa dotyczyła właśnie „śladu kurdyjskiego”. NB, do dziś dnia nie wiadomo, kto pociągnął za spust i kto stał za plecami zamachowca… Jestem przekonany, że jest tak, jak w przypadku zabójstwa J.F.K. – morderstwo to jest tajemnicą stanu.

Odnosząc się do kanadyjskich rewelacji, to poważnie wątpię, by opierały się na prawdzie. Powiem więcej – to jakaś wredna prowokacja ze strony „bratnich kanadyjskich służb” 😉. Problem polega na tym, że nielegalne przerzucenie większej ilości ludzi przez granicę w wagonach kolejowych wymagałoby zbyt wiele zachodu i inwencji. Pomijając już fakt, że wagony w Świnoujściu były dokładnie kontrolowane właśnie pod kątem wyjazdu w nich blindpasażerów, a załoga po wyjściu z portu również kontrolowała klarowność promu. Takich nielegalnych transportów nie dałoby się ukryć przed WOP czy Strażą Graniczną oraz Urzędem Celnym.

Żywię brzydkie podejrzenie, że Kanadyjczycy, którzy całą aferę rozpętali, w czasie pobytu w Świnoujściu zabijali czas w tamecznych knajpach nie stroniąc od napojów „wysokoskokowych”… 😉 Stąd te wszystkie „rewelacje”, „fakty” i plotki, które podali jako fakty.

Prawdą jest, że we wczesnych latach 90-tych Polska przeżywała najazd Romów z Bułgarii i Rumunii, którzy pchali się do Niemiec po socjal i łatwe życie. Stanowili oni grupę tzw. „cudzoziemców uciążliwych”, którzy po przekroczeniu naszej południowej granicy gnali na zachód i tam pchali się przez Odrę do Niemiec czy via promy do Szwecji i Danii. Ale znowu – nie da się ukryć tego, że ktoś wszedł nielegalnie do samochodu osobowego czy wagonu. Nie mówiąc już o tym, że w przypadku udanego nielegalnego przekroczenia granicy Szwedzi z miejsca odesłaliby delikwentów do Polski z odpowiednim „misiaczkiem” w paszporcie. Podobne czekałoby delikwenta, który by wyrzucił czy zniszczył swój dokument.

A może Kanadyjczycy uzyskali swe rewelacyjne informacje od Romów? No cóż – stare przysłowie mówi, że „Cygan kłamie nawet wtedy, kiedy mówi prawdę”. Tak czy owak, albo Kanadyjczycy zmanipulowali informacje o rzekomych cygańskich gangach działających w Polsce, albo sami zostali zmanipulowani. Wprawdzie w Świnoujściu mieszkają polscy Romowie, ale poważnie wątpię czy zorganizowaliby aż tak sprawnie działający gang przemytników swoich pobratymców do Szwecji, dysponujący niezbędną techniką, jak np. ARAMCO.

Wydaje mi się, że cała ta sprawa jest dęta i opiera się tylko na kanadyjskich „rewelacjach”. Niedobrze mi się robi, kiedy żądni sensacji pismacy usiłują jeszcze coś wycisnąć dla siebie z tej tragedii. Niech te dziennikarskie hieny dadzą już spokój tym ludziom i ciszej nad tym wrakiem!

A co do Jana Heweliusza, to był to typowy unlucky ship, który miał pecha. Co chwilę zdarzały się jakieś mniej czy bardziej poważne awarie, a w 1986 roku wybuchł na nim niebezpieczny pożar. Pisało się wtedy o klątwie Heweliusza, która wisiała nad tym statkiem. Coś w tym jest, bo we wrześniu 1986 roku wybuchł na nim pożar. Traf chciał, że w tym samym dniu grupa naukowców otworzyła w Gdańsku grób słynnego astronoma i… piwowara! Tej nocy także był silny sztorm, który podsycał płomienie. Temperatura na pokładzie samochodowym, jak obliczyli specjaliści z PSP, wynosiła 1200°C! Kiedy wszedłem na pokład promu, miałem wrażenie, że znajduję się w przedsionku Piekła. Sadza ze spalonego polietylenu mieszała się z szynkami i bekonami rozrzuconymi na pokładzie, a grube płyty poszycia i pokładu zwinęły się w sople i festony, no i ten potworny smród palonego mięsa…

Miejsce spoczynku Jana Heweliusza

Ale tu było działanie czysto ludzkie, i także i w tym przypadku jestem zdania, że wyjście z portu krytycznego wieczoru przy wietrze o sile 12°B to było czyste szaleństwo. Wiatr i fala w swym synergicznym działaniu doprowadziły najpierw do przemieszczenia się ładunku, a potem do wywrócenia się promu do góry stępką. Nie było żadnego UFO czy USO – jak to sugerowałem ongi – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2015/01/mf-jan-heweliusz-unlucky-ship.html . Ot i wszystko. A wszelkie brednie wyssane z palców wielbicieli STD to już są tylko miejskie legendy, w które nikt rozsądny nie wierzy.[2]

Tylko że coraz mniej rozsądnych ludzi jest w tym kraju…  


Komentarze z KKK


Ciekawa sprawa, ale uważam jak Ty. To po prostu zwykła tragedia - wypadek na morzu jakich wiele no i nieroztropność armatora, który wypuścił statek w taki sztorm. (K A ZE K)

To oczywiste, że ten prom MUSIAŁ pójść na dno, a za dupę bym wziął armatora, który zezwolił na rejs. Ale najlepiej wieszać zdechłe psy na umarłych, bo juz nic nie powiedzą, a ekspertyzy można kupić - wszak PLO do biednych nie należały... Pływałem po świecie i wiem, jak wygląda dwunastka na Bałtyku - to jeszcze coś gorszego niż na oceanie. Ten statek miał cholernie nieaerodynamiczną bryłę i napór wiatru musiał na niego oddziaływać z ogromnymi siłami. Wystarczyło jedno solidne uderzenie fali, jeden większy przechył, by przemieścił się ładunek. I to był koniec. Ale dla kochających sensację pismaków to jest kompletnie niezrozumiałe - lepiej brzmią sensacyjne opowieści i bajeczki służb (ciekawe jakich? RCMP? Może CIA?) Może zamiast zajmować się smoleńskimi dubami smalonymi, przeznaczyć trochę kasy na podniesienie wraku i definitywne zakończenie sprawy? (Daniel Laskowski)