czwartek, 27 czerwca 2019

Zaginiony jacht




Wadim Ilin


W historii Ludzkości - tej starej i nowej – odn0towano niemało wydarzeń niewyjaśnionych i bezpowrotnych zaginięć ludzi – jak pojedynczych osób, jak i załóg samochodowych, statków morskich i powietrznych, a także całych pododdziałów wojska. Tym niemniej przepadają nie tylko samochody, statki, samoloty ale nawet całe pociągi. Prawda, rezultaty badań większości tych i im podobnych zniknięć pozwalają wyrażać mniej czy więcej prawdopodobne przypuszczenie o ich naturze i mechanizmach. Jednakże bywają takie incydenty. Których wyjaśnić na podstawie zdrowego rozsądku się nie da. A oto właśnie jeden z takich przypadków:


Brakuje lokalnych atrakcji


Z początku nikt nie uważał tego wydarzenia, które miało miejsce w 1956 roku, za zagadkowe – ani właściciel jachtu, ani towarzystwo ubezpieczeniowe, ani detektyw poproszony o zbadanie sprawy. A sprawa wyglądała tak, że wielki – rozmiarami przypominający barkę – luksusowy jacht spacerowy, pewnej nocy znikł bez śladu ze swego basenu. 

Zaginiony jacht był największą jednostką na akwenie zbiornika wodnego Sardis Dam/Sardis Lake znajdującego się w odległości 10 mi/16 km od miasteczka Batesville, MS – w północnej części stanu.[1] Miejscowi uważali ten zbiornik za wspaniałe miejsce dla odpoczynku  i łowienia ryb. Prawda, niektórym się nie podobało, kiedy na wodzie pojawiło się coś tak wielkiego z pomrukiem silników i publiką na pokładzie. 

Oczywiście jednostka była solidnie ubezpieczona na wysoką sumę. Należało on do pewnych właścicieli – w tym znanego pisarza Williama Foulknera zamieszkałego w Oksfordzie, MS – w miasteczku leżącym nieopodal jeziora.
Zanim zapadła krytyczna noc, jeden z właścicieli jachtu pływał nim cały dzień po jeziorze wraz ze swymi gośćmi. Wieczorem zakotwiczył go w odległości ok. 150 m od zapory i był on doskonale widoczny z brzegu. A następnego ranka okazało się, że jachtu na miejscu kotwicowania NIE BYŁO!

 Sardis Lake
 Tama i elektrownia wodna Sardis Lake Dam
 Sardis Lake - widok z powietrza

Ocena sytuacji


W ciągu następnej doby w celu zbadania sprawy przyjechał detektyw Stan Reynolds dobrze znany w Nowym Orleanie, Los Angeles i Atlancie. Miejscowe władze powitały go z radością, ale szczególnego zainteresowania sprawą nie przejawiały.  

Także i detektywowi ta sprawa wydawała się być rutynową – znalezienie zatopionego jachtu w jeziorze czy ukrytego w przybrzeżnych zaroślach nie było trudne. W zakwaterowanym w okolicy pododdziałem wojsk inżynieryjnych zdobył dokładne plany dna jeziora i jego głębin.[2] Przejrzawszy plan, a także okolicę wokół jeziora zaporowego doszedł do wniosku, że jacht powinien znajdować się na obszarze tego akwenu – na wodzie albo pod wodą. Jedyna istniejąca tam rampa do podnoszenia statków i spuszczania ich na wodę była doskonale widoczna ze wszystkich stron. Rzeczka zasilająca jezioro[3] była całkiem wąska i płytka, a podnieść taką jednostkę na brzeg i taszczyć ją po gliniastym porośniętym lasem brzegu było niemożnością.


Początek bezskutecznych poszukiwań


W pobliskim aeroklubie Reynolds wynajął lekki samolot z pilotem i latając na małej wysokości metodycznie przeglądali całą powierzchnię jeziora i jego strefę przybrzeżną. I niczego tam nie znaleźli. Gdyby jacht zatonął na niedużej głębokości, to byłby on widoczny z góry. Ponadto, gdyby jacht zatonął, to na powierzchni jeziora pływałyby różne nieumocowane przedmioty, które znajdowały się na jego pokładzie: meble, kamizelki i koła ratunkowe, naczynia, itd. A nawet gdyby nawodna część jachtu spłonęła do samej linii wodnej, to w wodzie pływałyby jego niespalone fragmenty, albo wreszcie zgliszcza i węgielki. Ale niczego takiego nie udało się odkryć…  

Po tym niepowodzeniu detektywa, śledztwo utknęło w miejscu. Reynolds dogadał się z miejscowym najstarszym mieszkańcem, znawcą tych miejsc i jego łodzią opłynęli oni całe jezioro. Najgłębsze miejsca przeszukali przy pomocy niewielkich czteroramiennych kotwiczek. Jednakże podnieśli oni z dna tylko wodorosty i rozmaite śmieci. 

W takiej sytuacji zdrowemu rozsądkowi pozostała tylko jedna wersja: w nocy Jach został wytaszczony na ląd na pochylni. Ale byłoby to widoczne w doskonałym oświetleniu, a poza tym sama ta operacja jest bardzo hałaśliwa. Reynolds przepytał miejscowych mieszkańców, których domy znajdowały się w pobliżu pochylni. Żaden z nich w tą noc nie słyszał i widział niczego podejrzanego. 

Wieczorem detektyw udał się na zaporę i rozmawiał z wędkarzami. Wielu z nich wędkowało także i w tamtą noc, i opowiadali że do zapadnięcia ciemności widzieli ten jacht stojący na kotwicy nieopodal tamy.  Wokół było cicho i spokojnie – żadnego wybuchu, żadnego pożaru, czy choćby jakiegoś szumu. I u wszystkich ryba dobrze brała.


Niepowodzenia się przeciągają


Historia,  która wyglądała na pierwszy rzut oka na prostą i nudną, okazała się być całkowicie niezrozumiałą. Wszystkie fakty wskazywały na to, że jacht nie znajdował się ani w głębinach jeziora, ani w jeziorze. Ale jak mógł zniknąć niepostrzeżenie? A nawet skoro znalazł się sposób wywleczenia go z wody bez użycia pochylni, to tam, gdzie to miało miejsce powinny być głębokie bruzdy w bagiennym gruncie, złamane gałęzie i pnie młodych drzew, no ale na brzegach żadnych takich śladów nigdzie nie znaleziono…

Detektyw znowu uważnie zbadał pochylnię. Gdyby złoczyńcom udało się wytaszczyć po niej jacht tak, że miejscowi mieszkańcy niczego nie widzieli i słyszeli (co jest mało wiarygodne), czy pod groźbą nakazali im trzymać to, co widzieli w tajemnicy (co jest jeszcze mniej wiarygodne), to przed nimi stanął jeszcze jeden problem: do przewozu jachtu musieliby oni mieć trailer z przyczepną platformą, a jego kierowca musiałby mieć zezwolenie na przewóz niegabarytowego ładunku. Ale do miejscowej jednostki policji nikt nie zgłosił się po takie zezwolenie, a koło posterunku, który znajduje się obok jedynej drogi wiodącej do tamy, taki pociąg drogowy nie przejeżdżał.


Machinacje Kosmitów?


I tak właśnie jachtu nie można było wywieźć z akwenu jeziora. Czyli on zatonął, a próby odnalezienia go na dnie były nieskuteczne. Trzeba było przedsięwziąć coś innego. 

Następnego dnia rano, dno w najgłębszych miejscach jeziora miał obejrzeć nurek. Po kilku godzinach stało się jasne, że jachtu na dnie jeziora NIE MA!

Pozostało założyć, że w ciemnościach nocnych jakiś bezgłośny statek powietrzny zaczepił liny do jachtu i zabrał go z jeziora. Ale takich pojazdów nie ma do dziś dnia. I tak śledztwo w tej dziwnej sprawie skończyło się na niczym. Towarzystwo ubezpieczeniowe nie wypłaciło właścicielom odszkodowania. Ubezpieczyciele wyszli bowiem z założenia, że ubezpieczenie nie obejmowało zniknięcia jachtu w niewyjaśnionych okolicznościach. 

Należałoby tu jeszcze dodać, że w latach 50-tych ludzie często zgłaszali swe obserwacje UFO i Reynolds pomyślał, że jacht mógł być porwany przez jakiś statek kosmiczny. Tym bardziej, że znanym mu się stał incydent potwierdzający taką możliwość. U wybrzeży Zatoki Meksykańskiej, w rejonie Pascagoula, MS z łódki zostało porwanych dwóch rybaków. Oni twierdzili, że Kosmici przenieśli ich na swój statek kosmiczny, obejrzeli ich ze wszystkich stron i odstawili z powrotem na łódź. Rybacy byli znani jako uczciwi i prawdomówni ludzie, i pozytywnie przeszli testy na detektorze kłamstw. 

Czy więc jest możliwe, że Kosmici wyprzedzający technicznie Ziemian, mogli niepostrzeżenie i cichcem porwać ogromny jacht z jeziora Sardis? Ale po co? I co się potem z nim stało? 

Odpowiedzi na te pytania nie ma do dziś dnia…


Źródło – „Tajny i zagadki” bn/2019, ss. 6-7
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz  


[1] Zapora znajduje się na: N 34°24'32.0" – W 089°47'45.0". Rozmiary jeziora 30 x 4 km.

[2] Maksymalna głębokość 23 m.
[3] Little Tallahatchie River.