środa, 5 sierpnia 2020

Amelia Earhart: tajemnica bez rozwiązania…

2 lipca minęła 83. rocznica zaginięcia bez wieści słynnej amerykańskiej lotniczki – Amelii Earhart. Jej losy są nadal ponurą tajemnicą Pacyfiku, bo w dalszym ciągu nie mamy niczego poza przypuszczeniami i hipotezami.

 

Daleki lot

 

Amelia Earhart zamierzała jako pierwsza kobieta dokonać oblotu naszej planety. To śmiałe zamierzenie miało się zrealizować przy pomocy samolotu Lockheed L-10 Electra o numerze rejestracyjnym NR-16020. Ten niewielki samolocik miał masę własną  - 2930 kg, długość - 11,8 m, rozpiętość skrzydeł – 16,8 m, dwa silniki dające prędkość maksymalną 325 km/h na maksymalnym pułapie 5910 m i dające mu zasięg 1150 km.




Oczywiście lot ten musiał odbyć się z aż 30 międzylądowaniami. Sama trasa przelotu wyglądała następująco:

20.V – start w Oakland, CA

1.VI – start z Miami, FL

5.VI – start z Natalu, Brazylia i skok przez Atlantyk

10.VI – start z Dakaru, Senegal

17.VI – start z Karaczi w Pakistanie

20.VI – Start z Singapuru

29.VI – start z Darwin, Australia

2.VII – start z Lae, Papua-Nw. Gwinea

I tutaj ślad się urywa.

 

Błędne ogniki

 

Maszyna Amelii Earhart, którą nawigował Frederick Joseph Noonan miała kolejne międzylądowanie na wyspie Howland w archipelagu Wysp Feniksa. Czekał tam na nich okręt Straży Przybrzeżnej USCGC Ithasca. Niestety – nie doczekał się. Amelia i Fred nigdy nie dolecieli do Howlandu. Musieli oni być gdzieś w pobliżu, bowiem radiostacja Ithascy nawiązała z nimi kontakt radiowy, ale sygnał stopniowo słabł, wreszcie zanikł. Wynikał z tego jasny wniosek – Electra oddalała się od Howlandu. Ale w którym kierunku?

Wszystko to przypomina niektóre przypadki zaginięć jednostek morskich i powietrznych na akwenach Trójkąta Bermudzkiego: najpierw wszystko jest OK., a potem zaczyna się wzywanie pomocy i zniknięcie bez śladu, albo jednostki meldują, że wszystko jest OK. i… znikają bez wieści. Opisano to wiele razy, więc nie ma sensu tego powtarzać.

Tak samo było w przypadku Amy Earhart i Freda Noonana. Odbiornik Ithascy odbierał transmisje radiowe z pokładu Electry. Wszystko wyglądało na to, że załoga Electry po prostu zagubiła się nad Pacyfikiem.

 

Zaginieni

 

Mało kto potrafi to sobie wyobrazić. Ogromny przestwór największego oceanu świata. Można nad nim lecieć całymi godzinami i nie ujrzeć skrawka lądu czy atolu. Nie ma się co dziwić, że załoga straciła rozeznanie nad tym bezmiarem wód. Rzecz w tym, że lecąc z Lae w kierunku Howlandu lecieli nad praktycznie rzecz biorąc pustym oceanem. Na trasie nie było żadnych wysp czy atoli, wedle których można byłoby skorygować trajektorię samolotu. Ta fatalna okoliczność była pierwszą przesłanką do stwierdzenia, że Electra musiała się zgubić nad oceanem. Ale nie ostatnia.

Drugą przesłanką były umiejętności nawigacyjne Freda Noonana. Czarna legenda głosi, że lubił wypić i potrafił popełniać ogromne błędy. W tym locie na ten przykład, po przeskoku przez Atlantyk z Natalu do Dakaru pomylił się o 100 km, które skorygował dopiero lecąc wzdłuż afrykańskiego brzegu. Problem polega na tym, że wtedy posługiwano się nawigacją zliczeniową i takie błędy były możliwe. Nie było nawigacji radiowej i GPS… Wyobraźmy sobie, że taka pomyłka – te 100 km – zdarzyła się na Pacyfiku. Mając mało paliwa nie mogli skorygować tego błędu i musieliby wodować.

 

Wodowanie?

 

- oczywiście jest możliwe. Electra przez jakiś czas mogłaby unosić się na wodzie, bo miała niemal lub całkiem puste zbiorniki paliwowe. Biorąc pod uwagę fakt, że nie znamy jej położenia w chwili katastrofy można było prowadzić poszukiwania jedynie po omacku. Niestety Ithasca nie miała radionamiernika i nie była w stanie określić kierunku, z którego docierały do niej sygnały z Electry. I to była kolejna przesłanka.


Legendy mówią, że Ameria Earhart i Fred Noonan dotarli do wyspy Gardner/Nikumaroro, gdzie zmarli. Jak podaje Wikipedia - Na atolu Nikumaroro odnaleziono but uznany za damski, pudełko od amerykańskiego sekstantu, butelkę benedyktynki, którą lubiła pilotka, a także ludzkie kości. W 1940 roku zostały one uznane za męskie, ale ponowna analiza antropologiczna opublikowana w 2018 roku wskazuje, że należały jednak do kobiety. Wymiary kości odpowiadają tym, które można wyznaczyć z fotografii i zachowanych ubrań Earhart. To sugeruje, że pionierka awiacji zakończyła życie jako rozbitek na odizolowanej wyspie.

Ale czy oznacza to, że dolecieli i zmarli właśnie tam? Przecież z kości można ustalić przyczyny śmierci delikwenta, czy nikt tego nie spróbował? Można zrobić to na podstawie zachowanych na kościach śladów obrażeń, złamań, itd. Czy tego nie zrobiono? Ciekawe jest to, że jak w wielu tego rodzaju przypadkach gdzieś zawieruszyły się dokumenty i artefakty. Komuś zależało na tym, by prawda nie wyszła na jaw?

Tak czy inaczej, sprawa nadal stanowi tajemnicę, którą nieprędko da się rozgryźć, o ile w ogóle…  

Zdjęcia - Internet