Clas Svahn
Czy ciemny obiekt na zdjęciu to
satelita z innego świata, który monitoruje Ziemię? A może wyjaśnienie jest
całkiem inne? Idea Czarnego Rycerza żyje własnym życiem w Internecie pomimo prób
wyjaśnień przez NASA. „UFO-Aktuellt” spróbuje dowiedzieć się, co jest prawdą, a
co nie ma podstaw w rzeczywistości.
Szukając w Google hasła Czarny
Rycerz[1]
otrzymujemy ponad 10.000 wyników. Klikając znajdujemy tam obraz jakiegoś
ciemnego obiektu znajdującego się na tle Ziemi. Zdjęcia te były wykonane przez
astronautów z pokładu wahadłowca Endeavour wykonującego misję
oznaczoną jako STS-88.
Na wielu stronach znajduje się
historia o tym, jak to tajemniczy satelita był obserwowany już od lat 50-tych,
zanim wystrzelono Sputnika-1, a krzykliwe nagłówki mówią do dziś zrozumiałym
językiem:
„Czarny Rycerz to UFO-satelita”,
„Satelita sprzed 13.000 lat” i „UFO Czarny Rycerz i satelita Obcych – historia
prawdziwa z 2014 r.”
Spekulacji na ten temat jest
wiele, ale jedna szczególnie się utrwaliła: To co widać na zdjęciu to satelita
z innego świata. Pomimo faktu, że zdjęcia pochodzą z 1998 roku, dopiero w
latach 2000 pojawiły się spekulacje, że to obiekt pozaziemski, został utrwalony
na zdjęciach, a dziś jest tak wiele legend wokół tej historii, że zaczyna robić
się sensacja, złożona z faktów i fikcji.
Odpowiedź na historię Czarnego
Rycerza jest taka, że składa się ona z wielu różnych działań, które tak naprawdę nie mają ze sobą nic wspólnego, ale które w
ostatnich latach zostały połączone w nową historię, która na pierwszy rzut oka
może wydawać się wiarygodna.
Chodzi tu w zasadzie o
pozaziemską cywilizację która umieściła wokół Ziemi satelitę rozpoznawczego,
mającego na celu odkrywanie życia. Gdy pojawiły się pierwsze oznaki życia, satelita
wysłał sygnał z powrotem do konstruktorów, którzy mogli następnie wysłać
ekspedycję na Ziemię.
Część obrazu mitu składa się z
prawdziwych zdarzeń, takich jak odkrycie przez US Navy w lutym 1960 r.
ciemnego, nieznanego obiektu na orbicie Ziemi, czegoś, co uważano za
dotychczasowego radzieckiego satelitę. Ale bliższe badanie wykazało, że ten obiekt
był pozostałością amerykańskiego satelity Discoverer-8, który zboczył z kursu.
Niemniej jednak nieznany satelita
przetrwał w Internecie, gdzie mity nie mają nawet statusu faktów.
Ale są fakty - i mnóstwo fikcji.
Kilka
spacerów kosmicznych
Amerykański specjalista od lotów
kosmicznych Jim Oberg był w stanie wykazać, że istniejące obrazy Czarnego
Rycerza w rzeczywistości pokazują koc, który został użyty do ochrony
części powstającej stacji kosmicznej MSK/ISS przed nagrzewaniem się
lakieru, ale który został wyrzucony przez astronautów z pokładu promu
kosmicznego Endeavour. Błąd ten miał miejsce dnia 9.XII.1998 r., kiedy to
astronauta Jerry Ross pracował poza
tym, co miało stać się MSK/MSK. Ross opuścił Ziemię kilka
dni wcześniej na pokładzie Endeavoura wraz ze swoimi kolegami
astronautami: Bobem Cabana, Rickiem Sturckowem, Nancy Currie i Jimem Newmanem, a także rosyjskim kosmonautą Siergiejem Krikajłowem.
Szóstka astronautów miała za
zadanie umieszczenie amerykańskiego modułu w kosmosie, a następnie
przechwycenie rosyjskiego modułu, który został już wysłany na orbitę
okołoziemską, i złożenie ich dwóch do kupy. Podczas prac nad dwoma modułami kilka spacerów
kosmicznych zostało dokonanych, a podczas jednego z nich astronauci mocowali
specjalne zabezpieczenia lakieru przed ciepłem do niektórych węzłów poza
stacją. Prom kosmiczny znajdował się wówczas po drugiej stronie Atlantyku, u
południowo-zachodniego wybrzeża Afryki.
- Jerry, jedna z powłok termicznych wymknęła ci się – powiedział
Cabana.
- Jak poszło? Widziałem linę, gwarantuję ci. Gdzie to poszło? –
zapytał Ross.
- Nie widziałem tego – odpowiedział Cabana.
- Nie sądzę, że to prawda – mówi zniechęcony Ross.
Chwilę później Jerry Ross prosi
kolegę Jima Newmana, który również pracuje nad mocowaniem stałych mat
grzewczych na dwóch węzłach, do których był przymocowany uciekający teraz koc,
bo obawia się, że więcej mocowań może się poluzować.
Zagubiony koc w ciągu kilku
sekund zamienił się w nieznany statek kosmiczny.
Meldowaliśmy!
Kiedy Jim Oberg później
przeprowadził wywiad z Jerrym Rossem na temat rozmowy i tego, co Ross chciałby
powiedzieć tym, którzy wierzą, że zgubiony koc termiczny to coś zupełnie
innego, Ross odpowiedział:
- Jeśli coś zobaczymy, gdy tam jesteśmy, będziemy pierwszymi, którzy
zaczną zadawać pytania i mówić ludziom, że widzieliśmy coś, czego nie
rozumiemy.
I dalej:
-
Teorie konspiracyjne są zabawne dla tych, którzy je tworzą, ale tylko marnują
cenną moc mózgu.
Upuszczony koc był na tyle duży,
że można go było zobaczyć na radarze z Ziemi, i nawet otrzymał oficjalny numer
NASA: 025570.
Chociaż istnieje seria sześciu
zdjęć, które pokazują, jak utracony koc cieplny odsuwa się od MSK/ISS
i jak w oczywisty sposób jest to cienki i nieregularny obiekt, który oddala się
od kamery i wydaje się, że w rzeczywistości jest to jakiś nieznany satelita, i
tak Black
Knight nadal żyje w Sieci.
Oprócz nieruchomych obrazów jest
też kilka filmów, które pokazują to samo, a James Oberg zauważa, że załoga na pokładzie
promu słyszy argumentację, czy Newman lub Ross mogliby złapać uciekający koc termiczny. Ale ucieka on zbyt szybko i
zaledwie tydzień później spłonie w ziemskiej atmosferze.
Kiedy NASA jakiś czas po tym, jak
plotki o nieznanym satelicie zaczęły nabierać kształtu na różnych szmatławych
stronach, zreorganizowała swoje archiwum obrazów, wiele osób nie mogło już
znaleźć obrazów z STS-88. To było to coś, co stworzyło teorie, że NASA
rzeczywiście nałożyła na nie knebel i czapę.
W rzeczywistości obrazy pozostają
i ktokolwiek chce, może pobrać serię obrazów od STS088-724-65-3 do
STS088-724-70-3. Coś, co zrobiło „UFO-Aktuellt” do niniejszego artykułu.[2]
Mniej ostrożni teoretycy spiskowi
opublikowali również zdjęcia, w których koc termiczny został pokazany w innych
kontekstach, które wyglądają, jakby skontaktował się z nim prom kosmiczny, a
wiele artykułów i wpisów na YouTube głosi tajemnice poprzez nagłówki, takie jak
„The Black
Knight nadal jest jednym z najbardziej mitycznych obiektów poruszających
się wokół Ziemi”.
Każdy, kto zobaczy pojedynczy
nieruchomy obraz może uwierzyć, że w rzeczywistości istnieje nieznany satelita,
a w połączeniu z brakiem wiedzy o tym, jak obiekty poruszają się w kosmosie, wiara
ta dodatkowo się zwiększa. Kiedy ktoś pisze w komentarzu do YT, że obiekt ten
nie może być kocem, który wiruje w przestrzeniach, bo w przestrzeni nie wieje
wiatr, co może się to wydawać dobrym argumentem.
I oczywiście nie wieje w próżni
kosmicznej. Z drugiej strony obiekty, które mają małą prędkość, są prawie
niemożliwe do zatrzymania, ponieważ poruszają się szybko, bo nie ma powietrza,
które mogłoby je zahamować.
Nadchodzi
Nikola Tesla
Jak większość upartych teorii
spiskowych, satelita Black Knight nie istnieje w próżni.
Ci, którzy postanowili w to uwierzyć, stworzyli również historię, która sięga
aż do 1899 roku, kiedy to Nikola Tesla
odkrył jakieś sygnały z kosmosu, które, jak sądził, mogły pochodzić z innej
planety, być może z Marsa.
I nadal nie wiemy na pewno, czy
to, co Tesli dostało się do jego instrumentów w Stanach Zjednoczonych naprawdę
pochodziło z kosmosu, czy też powstało na Ziemi. Coś, co nie jest szczególnie
nieprawdopodobne.
Ale z jakiegoś powodu odkrycie
Tesli stało się elementem mitologii wokół Black Knighta, bez żadnego związku
między nimi.
Inną ważną częścią mitologii
otaczającej Black Knighta jest to, że powinien zostać odkryty już w latach
pięćdziesiątych, a jeszcze inną, że nieznany satelita ma 13.000 lat.
Pomysł, że byłby to satelita z
innego świata ukrytego gdzieś na Ziemi sprzed 13.000 lat, pokolenie Internetu
pożyczyło z książki z 1974 roku. Często nie wiedząc o tym. W tym samym roku
brytyjski autor Duncan Lunan wyszedł z książką „Man and the Stars” (Souvenir Press, 1974),
która przeszłaby zupełnie niezauważona, gdyby nie rozdział na
końcu. W nim Lunan stwierdził, że pozaziemska cywilizacja około 13 000 lat
temu, umieściła tam sondę kosmiczną, gdzieś wokół Księżyca. Sonda ta, która od
tego czasu obserwuje Ludzkość, która emitowała sygnały radiowe, a które zostały
przechwycone przez nią w Kosmosie. Pod koniec lat dwudziestych jeden z tych
sygnałów trafił do pozaziemskiej sondy, która się zaktywizowała. Sonda
odpowiedziała, wysyłając sygnał z powrotem na Ziemię – jak pomyślał Lunan.
Myśl nie była taka głupia. A
zatem cywilizacja z innego świata wysłała sieć sond i umieściła je wokół planet
w odpowiedniej odległości od swojego słońca, tak że gdy rozwijająca się
cywilizacja budzi się na pewnym poziomie technicznym i powinna być słyszana -
tego nie można całkowicie odrzucić.[3]
Ale czy tak było naprawdę?
Duncan Lunan oparł swój pomysł na
danych naukowych zebranych w latach 1927-1929, kiedy to norweski inżynier Jørgen Hals odkrył, że niektóre
wysyłane sygnały radiowe były opóźnione. Zdezorientowany napisał list do
słynnego norweskiego fizyka Carla
Størmera:
Pod koniec lata 1927 roku wielokrotnie słyszałem sygnały z
holenderskiego nadajnika krótkofalowego PCJJ w Eindhoven. W tym samym czasie
usłyszałem zwykłe echo, które dźwięczy wokół Ziemi w odstępie około jednej
siódmej sekundy oraz słabe echo około trzech sekund od zaniku sygnału głównego.
Kiedy sygnał był szczególnie silny, powiedziałbym, że amplituda ostatniego
echa, które pojawiło się trzy sekundy później, była między jedną dziesiątą a
jedną dwudziestą siły sygnału pierwotnego. Skąd to pochodzi, czy z echa, nie
wiem - przypadkiem mogę tylko potwierdzić, że naprawdę to słyszałem - napisał Hals do Størmera.
W
kierunku konstelacji Wolarza
Kilku badaczy odkryło ten sam
rodzaj echa, echa, które pojawiło się z trzysekundowym opóźnieniem. Oznaczałoby
to, że sygnał został wysłany do Księżyca, a potem wrócił tutaj. Odległość do Księżyca
to 1,3 sekundy świetlnej.
Kiedy Lunan zaczął rysować
sygnały na diagramie, to wydawało mu się, że widzi, jak niektóre punkty tworzą
konstelację Wolarza – po łacinie Bootes. Jednak najjaśniejsza gwiazda Arcturus[4]
tej konstelacji, która świeci jasno na półkuli północnej, nie była we właściwym
miejscu. Coś, co irytowało Lunana, który jednak nie dał za wygraną. Arktur jest
jedną z najszybciej poruszających się gwiazd na niebie, co wiadomo od dłuższego
czasu! Kiedy Lunan obliczył różnice to
odkrył, że mapa nieba, którą stworzył, przedstawiała Wolarza tak, jak ta
konstelacja wyglądała około 13.000 lat temu.
Teraz okazuje się, że inne
sygnały wysyłane z Ziemi wracały po znacznym opóźnieniu przez długi czas.
Wynosiło ono nawet do 30 sekund. Ale jak tylko fatalny sygnał powrócił jako
echo, które skłoniło ich do podjęcia śledztwa. Po wykonaniu dalszych obliczeń
na podstawie tych nowych sygnałów, Lunanowi wydawało się, że widzi linię
wskazującą na konkretną gwiazdę w Wolarzu – Epsilon Wolarza.[5]
Domyślał się, że to właśnie
stamtąd sonda kosmiczna ujawniła się naprawdę. Satelita, który był teraz w
trakcie wysyłania sygnałów na Ziemię, ale także zwrócił uwagę na planetę, którą
Lunan oznaczył na orbicie wokół Epsilona Booti i która teraz dowiedziała się, że
Ziemia ma już inteligentne życie.[6]
Jak ciekawą może się wydawać
teoria Duncana Lunana, to tajemnica opóźnionych ech nie została jeszcze
rozwiązana. Ale nie brakuje alternatywnych wyjaśnień, na przestrzeni lat
wysunięto ich około piętnastu. Między innymi fale radiowe mogą przemieszczać
się do 65 razy wokół Ziemi, a tym samym docierać do odbiornika jak echo nawet
do dziewięciu sekundach po pierwszym usłyszeniu. Inne wyjaśnienia wskazują, że
sygnały radiowe mogą być wychwytywane w częściach ziemskiego pola magnetycznego
i w ten sposób przetwarzane i powracać jako echo. Inny zaś obejmuje sygnał
przechwycony między dwiema zjonizowanymi warstwami atmosfery, które następnie
przemieszczają się wokół planety, zanim ponownie dotrą do odbiornika na Ziemi.
Prawdopodobieństwo, że Duncan Lunan
odkrył satelitę z innego układu słonecznego, jest przecież niewielkie, nawet
jeśli pomysł nie jest taki głupi. Jednak tajemniczy satelita Black
Knight ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. I nic z teoriami Duncana
Lunana. Sam Duncan Lunan orzekł, że zdjęcia astronautów będą czymś
innym niż ochroną przed zagubionymi przedmiotami. Pisze on:
Astronauci są dobrze wyszkoleni, jeśli chodzi o robienie zdjęć,
zwłaszcza w różnych warunkach oświetleniowych, które mogą pojawić się w
Kosmosie, a jeśli zobaczyliby w pobliżu statek kosmiczny, to możesz być pewny,
że by go sfotografowali - napisał Lunan w komentarzu przed kilku laty.
Moje
3 grosze
Sprawą obserwacji Czarnego Księcia/Barona/Rycerza zajmuję
się od lat. Zasadniczo zgadzam się z Autorem – obiekt sfotografowany przez
astronautów z misji STS-88 nie jest na pewno tym tajemniczym obiektem. Zresztą
już dawno spadł w atmosferę i spłonął. Natomiast uważam, że Black
Knight istnieje naprawdę i to już od lat 50-tych XX wieku.
Obiekt ten – pisze Bill Rose - wciąż znajduje
się na orbicie wokółziemskiej lub wokółksiężycowej i działa. Był on obserwowany
w latach 50., 60., 70. przez astronomów i astronautów na całym świecie. W roku
1979, radziecki naukowiec prof. Siergiej Bożicz wywołał
sensację tym, że - jak twierdził - Ziemię na wysokości około 2.000 km
okrążają ogromne metaliczne odłamy, szczątki nieznanego obiektu
kosmicznego.
W swoim doniesieniu stwierdził on, że te kilka odłamów o rozmiarach
70 x 35 m, pochodzi od jednego obiektu, który rozpadł się na orbicie
wokółziemskiej w grudniu 1955 roku - na dowód przedstawił on swe obliczenia.
Oznacza to, że wydarzenie to miało miejsce zaledwie na dwa
lata przed startem pierwszego ludzkiego aparatu kosmicznego, który
osiągnął orbitę!!!
Obliczenia prof. Bożicza zostały potwierdzone przez dwóch jego
kolegów: dr Władimira Ażażę i prof. Aleksieja
Zołotowa, którzy sugerowali swym zachodnim uczonym kolegom, takim jak: dr Henry’emu
Monteithowi i dr Stantonowi T. Friedmanowi, by
zorganizować wspólną, międzynarodową wyprawę w celu zbadania szczątków
tajemniczego obiektu, którego Rosjanie nazywali CZARNYM KSIĘCIEM, a
u nas ochrzczono go CZARNYM BARONEM.
W mniej więcej tym samym czasie, astronom dr John Bagby odrzucił
cały ten pomysł jako kompletny nonsens stwierdzając, że ów obiekt i jego
szczątki jest niczym innym, jak naturalnym ciałem niebieskim. Tym niemniej,
Bagby zgodził się z Bożiczem, iż odłamy te pochodzą z jednego ciała, które
rozpadło się z niewiadomych przyczyn na orbicie, w dniu 18 grudnia 1955 roku.
Tak czy owak, wydaje się być niemożliwym, by taka misja doszła do skutku,
aczkolwiek Rosjanie, NASA czy USAF - a raczej NSDA są w stanie wykonać
zdjęcia tych szczątków w każdej chwili.
Kiedy zainteresowałem się ta historią pod koniec 1996 roku,
postanowiłem dokonać poszukiwań poprzez różne organizacje astronomiczne. Nie
wyciągnąłem na światło dzienne niczego nowego i zdaje się, że każdy jest
zadowolony z tego, że temat ten umarł śmiercią naturalną.
I dlatego cieszę się, że Autor
znów wyciągnął go na światło dzienne.
O Czarnym Baronie pisze także
rosyjski autor A.I. Wojciechowskij w
kontekście… upadku Tunguskiego Ciała Kosmicznego.[7]
Stawia on interesujące pytanie:
Czy
istniał „czarny gwiazdolot”? W połowie 1988 roku, w całym szeregu gazet
centralnych i magazynach popularnonaukowych pojawiły się publikacje, w których
odświeżono starą wersję naukowca i pisarza SF dr. Aleksandra Kazancewa o
pozaziemskim statku kosmicznym, który eksplodował w 1908 roku nad tunguską
tajgą. Co głosiła ta wersja?
Wybuch TM to zjawisko unikalne, -
pisze on - które dotąd pozostaje niezrozumiałym we wszystkich tego
słowa znaczeniach. Nie ma dzisiaj hipotezy, która kompleksowo objaśniałaby
wszystkie anomalie związane z tą katastrofą. Pośród wielu ekspedycji, które
niemalże każdego roku zapuszczały się w tajgę, była także i pod auspicjami
samego dr. Siergieja P. Korolowa, który - uwaga!!! - chciał dostać w swe
ręce kawałek statku kosmicznego z Marsa! I taki kawałek naprawdę znaleziono!
- po 68 latach od wybuchu, w odległości 1.000 km od jego
epicentrum, nad brzegami rzeki Waszka w Republice Komi. I to w miejscu znajdującym się na przedłużeniu trajektorii
lotu Tunguskiego Meteorytu... Dwoje robotników łowiących ryby w okolicach
wioski Ertom znalazło na brzegu rzeki niezwykły kawał metalu o masie 1,5
kg. Kiedy uderzyli nim o kamień, wytrysnął z niego snop iskier. To
zainteresowało ludzi, którzy wysłali go do Moskwy.
W niezwykłym stopie znajdowało
się 67% ceru [Ce], 10% lantanu [La] - który oddzielono od domieszek innych
lantanowców, czego nigdy nie udało się nikomu dokonać w świecie, i 8% niobu
[Nb]. W znalezisku tym odkryto 0,4% czystego żelaza [Fe], bez tlenków - czyli
dokładnie tak, jak w nierdzewnej kolumnie w Dehli i w ... księżycowym gruncie!
Wiek metalicznego odłamka waha się pomiędzy 30.000 - 100.000 lat.
Kształt odłamka wskazywał na to,
ze był on częścią kulistej lub toroidalnej konstrukcji o średnicy
około 1,2 m. Oryginalne były właściwości magnetyczne stopu: w różnych
kierunkach odłamka zmieniały się one nawet więcej, niż 15-krotnie.
Wszystko przemawiało za tym - i przyznali to sami badacze - że stop ten był sztucznego pochodzenia. Z
drugiej zaś strony - nie otrzymano odpowiedzi na zasadnicze pytanie: Gdzie i w
jakich aparatach lub silnikach są wykorzystywane takie detale i stopy? Dlatego
też wysunięto propozycję: być może była to część silnika
antygrawitacyjnego statku kosmicznego pozaziemskiej cywilizacji???...
Następnie Kazancew przypomina
odkrycie z 1969 roku amerykańskiego astronoma dr. Jamesa Bagby’ego 10-12
księżyców Ziemi z dziwnymi trajektoriami. Takie satelity mogą być łatwo
dostrzeżone przy obserwacjach astronomicznych. I rzeczywiście, w latach 1947,
1952, 1956 i 1957 obserwowano nieznane obiekty kosmiczne, przy czym w 1956 i w
1957 roku widziano aż dwa obiekty. Ostatnia obserwację w 1957 roku zaliczył
właśnie dr Bagby.
W swej publikacji w amerykańskim
czasopiśmie „Icarus” dr Bagby twierdzi, że pierwsze obserwacje w 1947 i 1952
roku dotyczyły jednego „rodzicielskiego” ciała kosmicznego, które rozpadło się
na części w dniu 18 grudnia 1955 roku i obecnie przedstawia sobą „rodzinkę”
księżyców Ziemi o średnicach od 7 do 30 m, poruszających się po 6 różnych
orbitach. W marcu i kwietniu 1968 roku, dr. Bagby’emu udało się sfotografować
kilka tych quasi-księżyców. Ten fakt - jak uważają astronomowie - potwierdzał
hipotezę o istnieniu zwiadowczych sputników, choć było na to jeszcze za
wcześnie. Aliści data 18.XII.1955 roku - jak
twierdzi Kazancew - doskonale pasuje do zaobserwowanego przez
astronomów rozbłysku na orbicie. Co to było? Jakiś naturalny obiekt? - ale
dlaczego nie zaobserwowano go wcześniej? A jak został on rozerwany jakimiś
siłami Natury, to jakimi? Prawdopodobnie, jak zakłada uczony rosyjski dr
S. Bożicz, eksplodował jakiś gwiazdolot Pozaziemian, wcześniej krążący na
orbicie wokółziemskiej.
Wynika z tego zasadnicze pytanie:
A dlaczegóż to przed 1955 rokiem tego dziwnego ciała nikt nie widział w
teleskopie? Jednakże sam Bagby twierdzi, że takie obserwacje były, ale nie jest
to w tej chwili najważniejsze. Obiekt mógł wejść w punkt wybuchu z innej -
wyższej - orbity. Jeżeli to zagadkowe ciało było gwiazdolotem, to był on koloru
czarnego - doskonale czarnego: jego powierzchnia wchłaniała całą energię z
Kosmosu, jak to robią nasze słoneczne baterie stacji Mir i
innych sztucznych obiektów obiegających Ziemię, i to właśnie dlatego nie było
widać go z naszej planety! - a zatem z Ziemi można było zobaczyć szczątki
gwiazdolotu, kiedy już po wybuchu pokazały swoją nie-czarną stronę...
Kazancew sądzi, że można tym
wytłumaczyć wydarzenia sprzed niemal wieku:
W 1908 roku w przestrzeń Układu
Słonecznego wleciał wielki statek kosmiczny, który nie powinien był się
spuszczać ku powierzchni Ziemi: nad Tunguską eksplodował jego lądownik. Sam
gwiazdolot pozostał na orbicie, a straciwszy łączność z lądownikiem czekał na
powrót załogi, korygując automatycznie swoją orbitę, by nie spaść na Ziemię.
Skończyły się jednak zapasy paliwa, i gwiazdolot bezwładnie powinien spaść na
powierzchnię planety. Można przypuszczać, że w programach jego komputerów był
wpisany zakaz spadku na zamieszkały świat, więc zadziałały systemy
autodestrukcji i nastąpił wybuch...
Szczątki, które wciąż orbitują
wokół Ziemi w przyszłości wyjaśnią wiele fenomenów związanych z tunguską
katastrofą. Są one czymś realnym i można je dotknąć rękami. Dobrawszy się
do nich, kosmonauci mogliby zbadać m.in. ich skład chemiczny, który być może
pokryłby się ze składem „znaleziska waszkijskiego”, a także i inne rzeczy, o
których możemy sobie tylko pomarzyć...
Hipoteza całkiem zgrabna i do
przyjęcia, a jak odnieśli się do niej uczeni? Czy w jakiejś mierze jest ona
wiarygodna?
Odpowiedzi na te pytania - jak mi
się wydaje - zawarto w komentarzu pióra prof. W. Bronsztejna, opublikowanym w czasopiśmie „Ziemla i Wsieliennaja”
nr 4,1989. Powiem krótko - na autorze hipotezy nie pozostawił on suchej nitki.
Pisze on tak:
Wszystkie te fakty, które A.
Kazancew przytacza na poparcie swych wywodów po sprawdzeniu okazały się być
fikcją, zmyśleniami. Weźmy np. tą informację o znalezieniu metalowego odłamku,
który według Kazancewa należał do szczątków międzyplanetarnego statku
kosmicznego. Jacy uczeni i w jakich instytutach przeprowadzili analizy
jakościowe tego odłamka? Gdzie opublikowali rezultaty swych badań? Okazuje się,
że tylko w gazecie „Socjalisticzieskaja Industria” w numerze z dnia 27 stycznia
1985 roku, w artykule członka Komisji ds. Zjawisk Anomalnych W.
Fomienko, zaś w prasie naukowej niczego nie opublikowano, i być nie
mogło... Żaden z dyrektorów instytutów, którym rzekomo przekazano do zbadania
fragment tego „kosmo-złomu” nie potwierdził tego faktu. Nie potwierdziło się
także i to, że analizy dokonali pracownicy instytutów całkiem nieformalnie.
Przekazać do analizy uczonym ten kawałek „złomu” W. Fomienko się wzbrania...
Dalej prof. Bronsztejn komentuje
odkrycie Bagby’ego w następujący sposób:
... można przedłużać spory o „księżyce
Bagby’ego”, ale co ma do tego Tunguski Meteoryt? Sam Bagby nie wspomina o tym
ani słowem! Według niego, towarzyszący im obiekt wszedł w gęste warstwy
atmosfery ziemskiej i spłonął... Wśród rosyjskich uczonych i badaczy Kosmosu
nie ma żadnego S. Bożicza.[8]
Być może taka postać istnieje, ale nie ma nic wspólnego z astronomią... Smutny
przykład tej historii pokazuje nam, że w naszym kraju są ludzie, którzy
rozdmuchują sensacyjne i niepotwierdzone wiadomości, nie mające nic wspólnego z
osiągnięciami rosyjskich uczonych. Mało tego - są także u nas redaktorzy gazet,
którzy publikują te sensacje bez jakiejkolwiek kontroli...
Co można do tego dodać? Tylko
jedno: postawiono kropkę nad „i”, ale pytania pozostały!... I wcale nie
jest powiedziane, że w latach 50. na orbicie widziano koc termiczny… Prędzej
uwierzę w to, że na orbicie znajdował się jakiś sztuczny obiekt umieszczony tam
w latach 40. przez ekipę SS-Sturmbahnführera
dr. Wernhera von Brauna i gen. Waltera Dornbergera na rozkaz gen. SS-Obergruppenführera Hansa Friedricha Carla Franza Kammlera.
Czy było to niemożliwe? Raczej nie, bo III Rzesza miała takich specjalistów,
ale na szczęście nie miała już możliwości.
Ale to już temat z innej ballady.
Źródło – „UFO-Aktuellt” nr
2/2021, ss.16-19
Przekład ze szwedzkiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz
[1] Po ang.:
Black
Knight zwany także Czarny Książę, Czarny Baron i Ciemny
Rycerz z ang.: Dark Knight.
[2] Zob.
zdjęcia:
1. http://eol.jsc.nasa.gov/scripts/sseop/photo.pl?mission=STS088&roll=724&frame=65
2. http://eol.jsc.nasa.gov/scripts/sseop/photo.pl?mission=STS088&roll=724&frame=66
3. http://eol.jsc.nasa.gov/scripts/sseop/photo.pl?mission=STS088&roll=724&frame=68
4. http://eol.jsc.nasa.gov/scripts/sseop/photo.pl?mission=STS088&roll=724&frame=69
5. http://eol.jsc.nasa.gov/scripts/sseop/photo.pl?mission=STS088&roll=724&frame=70
[3]
Jest to hipoteza o sondach poszukiwawczych sformowana przez australijskiego
naukowca Ronalda Bracewella, który
sformułował ją jeszcze w latach 60-tych ub. stulecia.
[4] Arktur,
α Boo.
[5] Izar,
Pulcherrima, ε Boo.
[6] Izar
jest oddalony od nas o 202 ly, a zatem sygnał radiowy od sondy dopiero do niej
dolatuje. Oni jeszcze nic o nas nie wiedzą…
[7] A. I. Wojciechowskij
– „Czto eto było?”, Moskwa 1991 – przekład mój.
[8]
S. Bożicz jest astronomem związanym ze służbami specjalnymi ZSRR i Wojskami Kosmicznymi
FR.