W mojej książce „Projekt Tatry”
(Kraków 2002) opisałem pewne dziwne i dość tajemnicze zdarzenie, które miało
miejsce w czerwcu 2001 roku w okolicznych lasach miejscowości Skomielna Biała,
leżącej przy „zakopiance” na N 49°38′20″ - E 019°55′21″, na wysokości 570 m n.p.m. i tak
pisałem o tym w mojej książce:
Następny tego rodzaju
przypadek zdarzył się w rok później:
... a stało się to w
rocznicę spadku Meteorytu Tunguskiego, 30 czerwca 2001 roku, we wczesnych
godzinach rannych. A oto relacja dla Nieznanego Świata:
Czasami zdarzają się takie
dni, w których w nasze życie wtargnie coś niezwykłego, co zmienia je na czas
dłuższy, albo nawet do jego końca. Dzień, w którym zjawia się żyrafa, a my
patrząc na nią mówimy do siebie: „Nie, przecież to jest niemożliwe!”
Taki „dzień żyrafy” wydarzył
się w te wakacje. 30 czerwca 2001 roku, o godzinie 05:30 CEST (03:30 GMT),
kiedy to 19-letni mieszkaniec miejscowości Skomielna Biała - pan Andrzej B. wybrał się do lasu
porastającego zachodnie stoki Lubonia na grzyby. Kiedy był już w lesie,
usłyszał nad głową dziwny gwizd - jakby przelatującego odrzutowca - i po chwili
coś, tnąc po drodze gałęzie świerków, wbiło się w ściołę w odległości 15-20
metrów od struchlałego młodzieńca. Andrzej podszedł bliżej i ku swemu
niebotycznemu zdumieniu ujrzał wbity w ziemię niemal 6-kilogramowy blok lodu o
dziwnym, czerwonawym zabarwieniu. Stało się to w okolicy punktu opisanego
współrzędnymi: N 49°39’ i E 019°57’ - patrz mapka. Oczywiście zapakował znalezisko do plecaka i przyniósł
do domu.
Oczywiście powiadomiono o
wszystkim redakcję tygodnika „Nasze Strony” i krakowski OTV. Bryła została
sfilmowana przez ekipę z TVP Kraków i migawki zostały wyemitowane w dniu 1
lipca 2001 roku w dwóch wydaniach „Kroniki” krakowskiej TV. Informacja o spadku
niezwykłego meteorytu była wyemitowana na stronach telegazety TVP Kraków przez
cały dzień 2 lipca br. Rezultatem tego był reportaż pt. „Prosto z nieba”
zamieszczony w numerze 27(377)/2001 z dnia 8 lipca 2001 roku, autorstwa Roberta Miśkowca i Pawła Góreckiego. Autorzy opisali perypetie, jakich doznali
próbując odpowiedzieć na pytanie, co to właściwie było i skąd się wzięła bryła
zmrożonej solanki w środku lata w beskidzkim lesie?! Pozwolę sobie streścić ich
przygody i zacytować niektóre wypowiedzi, bo są tego warte![1]
Redaktorzy „Naszych Stron”
zrazu zadzwonili do zakopiańskiego IMGW do Michała
Furmanka, który orzekł, że niemożliwe jest, by lodowe gradziny osiągały tak
ogromne rozmiary. Wysunął on przypuszczenie, ze najprawdopodobniej bryła lodu
pochodzi z... samolotowej lodówki, którą ktoś czyścił lecąc nad Beskidem
Wyspowym.
Kolejny telefon redaktorzy
„Naszych Stron” wykonali do Instytutu Astronomii Obserwatorium Astronomicznego
UJ w Krakowie. Telefon odebrał... portier, który stwierdził w rozmowie, że nie
połączy ich z żadnym z naukowców, bo nikt nie będzie kładł na szalę swego
autorytetu, wypowiadając się na temat takiego zjawiska, którego nikt nie
zbadał, ani nie dotknął. (!!!) I dalej - cytuję po literkach - Mamy sporo
takich dziwnych telefonów. O UFO i tym podobnych zjawiskach. Instytut nie
zajmuje się takimi sprawami. Poza tym lód by na Ziemię nie doleciał, bo by się
spalił w atmosferze - zapewnił ich portier, osoba uważająca siebie za nader
kompetentną.
Adiunkt Nadleśnictwa Nowy
Targ mgr inż. Andrzej Głodkiewicz
stwierdził, że nie jest możliwe utrzymanie się na drzewie takiej bryły lodu z
zimy, nawet gdyby znajdował się on w jakiejś dziupli. Bryłę lodu można w lesie
znaleźć, ale tylko i wyłącznie pod grubą warstwą trocin w lodowni, w której
przechowuje się siewki, nasiona, owoce leśne, itp.
Następną osobą był dyrektor
Obserwatorium Astronomicznego na Suchorze w Gorcach, prof. dr hab. Jerzy M. Kreiner z Katedry Astronomii
WSP Kraków. Oto jego wypowiedź dla „Naszych Stron”:
W
pobliżu Ziemi krąży wiele bolidów, w tym również lodowych. Jest jednak bardzo
mała szansa, żeby taki obiekt - jak ten spod Lubonia - dotarł na powierzchnię
Ziemi z Kosmosu. Przelatując przez kilkadziesiąt co najmniej kilometrów
atmosfery, stopiłby się wskutek gorąca wywołanego tarciem. A jaka była
temperatura bryły w chwili jej znalezienia? Była chłodna - to macie odpowiedź:
kosmiczne pochodzenie jest wykluczone. Poza tym, czy lód w bryle zmieszany był
z kawałkami skał? - Nie - To też wyklucza przypuszczenie, że mógł to być bolid,
meteor. Lodowe bolidy, które znamy, są zbite z lodu i kawałków skał.
W porcie lotniczym im. Jana
Pawła II w Krakowie-Balicach wykluczono hipotezę o tym, że mógł to być lód z
samolotu.
Krakowski meteorolog
pracujący onegdaj dla LOT-u, pan Jan
Adamski stwierdził, że to są jednak ogromne gradziny:
To
normalne zjawisko spotykane w Europie południowej, we Włoszech, w Hiszpanii, we
Francji. W chmurach burzowych dochodzi do kumulacji cząsteczek wody wokół jąder
[kondensacji]. Tworzą się gradziny, które znamy jako grad. Oczywiście grad w
porównaniu z bryłą spod Lubonia, to drobnica. Proszę jednak pamiętać, że już w
samej chmurze burzowej gradziny ulegają rozbiciu, obijają się przecież.
Wszystko się tam kotłuje. Opady kilkukilogramowych brył lodu, znane z południowej
Europy, to 10-20 brył o wadze 5-7 kg. Dlaczego w ogóle dochodzi do tego, że
bryły lecące z wysokości 10.000 m dolatują, skoro powinny się rozpadać w drobne
gradziny - tego nie wiemy. O tym, co się dzieje we wnętrzu chmur burzowych
praktycznie nic nie wiemy - z prostego powodu: każdy, kto próbował wlecieć i
obserwować chmurę burzową od środka, kończył na cmentarzu.
Oczywiście, że z samolotów
zrzuca się substancje ciekłe - nie z lodówek, tylko z toalet. Mało jednak
prawdopodobne, by doszło do zestalenia się takiego „aerozolu” w masywną bryłę.
No i pasy dróg lotniczych biegną bliżej Babiej Góry, w okolicach Policy i
Jabłonki. Artykuł kończy się ubolewaniem, że nikt nie potraktował serio tego
niezwykłego znaleziska i pan Jan B. schował je w zamrażarce. Być może ktoś
poprowadzi badania dalej...
I tyle mądrości objawionej
specjalistów. Piszę te słowa nie bez przekąsu, bo zrozumiałem to, dlaczego w
naszym kraju jest taki bałagan, skoro to cieć decyduje o tym, kogo ma z kim
połączyć, a kogo nie! Po przeczytaniu tego akapitu w relacji reporterów
„Naszych Stron” ogarnęła mnie zgroza. Uważam to za skandal i winni tego
skandalu powinni pożegnać się z profesurami i stopniami naukowymi, bo dla mnie
reprezentują oni poziom intelektu dokładnie równym z poziomem owego „kompetentnego”
ciecia... Teraz nie dziwię się, że polscy naukowcy odnoszą sukcesy tylko za
granicą, w kraju nie mają najmniejszych szans rozwinąć skrzydeł, bo im są one
skutecznie podcinane przez zmamuciałych i sprykowaciałych kolegów, którzy już dawno
powinni być na emeryturze!
Prof. Kreiner zachowuje się
tak, jakby w życiu nie słyszał o zjawisku ablacji - dzięki któremu możliwe są
powroty ziemskich statków kosmicznych na Ziemię, nie mówiąc już o tzw.
„korytarzach wejścia” w ziemską atmosferę, które zawierają się w przedziale
10-20°. Co oznacza, że ciało, które wejdzie w atmosferę pod kątem mniejszym od
10° zostanie odbite od niej w przestrzeń kosmiczną, zaś pod kątem większym od
20° - spłonie w atmosferze. Dla mnie jest to oczywiste, że duży meteoryt lodowy
z zawiesinami z pyły kosmicznego wszedł w atmosferę pod kątem zawartym w
przedziale <10°-20°>. Wskutek zjawiska ablacji część lodu odparowała i
uchroniła tym sposobem niewielki ułamek masy meteorytu - około 10% - który
spadł Andrzejowi B. niemal pod nogi... Dlatego też jego pierwotną masę możemy
ocenić na jakieś 60-100 kg.
·
Spadek lodowych brył miał istotnie miejsce w
styczniu 2000 roku i jak podawały media w dniu 12 stycznia 2000 roku na
belgijskie Liége spadła lodowa kula, cuchnąca amoniakiem. Oczywiście posądzono
o to jakiś samolot, który pozbył się nieczystości z WC...
·
20 stycznia na okolice Toledo, w
miejscowościach Tocina, Alcudia i Aunion z jasnego nieba spadło około 60 brył
lodu. Największa z nich miała masę 10 kg.
·
25 stycznia dwa lodowe pociski spadły na
włoskie Treviso.
·
27 stycznia na Treviso, Bolonię, Mediolan,
Wenecję i inne miejscowości północnych i środkowych Włoch spada lawina lodowych
brył, z których największe mają masę 5-7 kg! Wydarzenia te wiązałem wtedy z
przejściem w pobliżu Ziemi Komety Milenijnej - C/1999 S4(LINEAR), która
sprawiła nam taki zawód, jak sławetna kometa C/1973 E1(Kohoutek) w 1974 roku...
Teraz przez Układ Słoneczny przechodziła kolejna kometa oznaczona jako C/2001 A2(LINEAR),
więc wydarzenie ze Skomielnej Białej można było skojarzyć z jej pojawieniem się
na niebie. Można ją było obserwować w pierwszej dekadzie lipca w konstelacjach
Wieloryba, Ryb i Pegaza, gdzie jej jasność była na granicy widzialności okiem
nieuzbrojonym. Nawiasem mówiąc wstrząsająca tragedia rosyjskiego samolotu
pasażerskiego Tu-154, który w dniu 3 lipca 2001 roku rozbił się pod
Irkuckiem, wskutek czego 150 osób poniosło śmierć na miejscu mogła tez być
spowodowana uderzeniem takiej lodowej „piguły”, o czym już pisałem na łamach
„Nieznanego Świata”...[2]
Nie bez znaczenia jest
jeszcze jeden przedziwny fakt - otóż meteoryt Skomielna Biała spadł dokładnie
w... 93. rocznicę spadku słynnego Meteorytu Tunguskiego, którego pochodzenie,
skład chemiczny i mechanizm potwornej eksplozji, z jaką skończył swój żywot nad
tajgą są kompletną tajemnicą!
Tyle wiedziałem do dnia 5
lipca.
6 lipca 2001 roku,
pojechałem wraz z Majką i Danielem
Wójtowiczami do Skomielnej Białej, by dowiedzieć się czegoś więcej u samego
źródła. Dwa dni wcześniej rozpytywałem ludzi zamieszkałych w pobliżu miejsca
impaktu, ale niczego konkretnego się nie dowiedziałem, nawet nie potrafiono
wskazać mi jego miejsca. Mówiono o tym, że meteoryt uderzył nie w stok Lubonia,
ale Zbójeckiej Góry, tuż przy drodze numer 7 - „zakopiance”, niedaleko motelu i
przekaźnika telefonii komórkowej. Udało mi się w końcu dotrzeć do pana Andrzeja
B., który potwierdził wersję wypadków podaną już w prasie i TV. Wykonałem kilka
zdjęć i zapis wideo - widać na nich wyraźnie, że meteoryt ma kształt
aerodynamiczny - jakby kropli wody, a jego boki są wygładzone pędem powietrza.
Jednolita barwa meteoru w pewnym miejscu staje się ciemniejsza - jakby
znajdował się tam jakiś wrostek z czarniawego osadu czy innego barwnika.
Wykonałem także pomiary radioaktywności - bo tego obawiali się p. B. - i
stwierdziłem, że meteoryt wypromieniowywał tylko 0,014 µSv/h, podczas, kiedy
tło radioaktywne gruntu trzymało się w granicach 0,016 - 0,018 µSv/h
promieniowania β i γ. W rozmowie ze
świadkiem udało mi się tylko uściślić miejsce impaktu, które wskazałem strzałką
na mapce. Najgorsze było w tym wszystkim to, że ci ludzie nie wiedzieli, co
począć z tym fantem. Mówiło się o wysłaniu tego meteorytu do AGH w Krakowie,
bądź na UJ, gdzie ktoś wykonałby analizę. Najgorsze także było to, że ktoś z
Krakowa postraszył tych ludzi, że to oni będą musieli zapłacić niebagatelne
pieniądze za wykonanie analizy!!! - co
uważam (i nie tylko ja) za przejaw kompletnej paranoi. W ten sposób można było
stracić cenny dla nauki meteoryt. Wyglądało na to, że w Krakowie nikt tym nie
chciał się zająć na poważnie, a mnie diabli brali, bo najchętniej
zatelefonowałbym do mojego znajomego z tokijskiej telewizji NHK. Dla
Japończyków zrobić reportaż z Polski o kawałku głowy komety, to pestka. I z
całą pewnością wyłożyliby każde pieniądze na analizy... W takich przypadkach
NHK jest sponsorowana przez NASDA[3],
a wszystkie tego rodzaju artefakty są przewożone do Ośrodka Badań Kosmicznych
NASDA w Kagoshima.
W rozterce i nie wiedząc, co
robić zatelefonowałem do Roberta
Bernatowicza i powiadomiłem go o tej sprawie. Niestety - był dokładnie w
takiej samej sytuacji, jak ja i niczego mi nie mógł poradzić. Potem wykonałem
telefon do Andrzeja Kotowieckiego
znanego cieszyńskiego meteorytologa. On także nic nie mógł poradzić - a
problemem było wykonanie analizy, do czego potrzebne jest laboratorium...
Napisałem list do następnego meteorytologa-amatora pana Romana Rzepki z Giżycka, w którym przesłałem mu materiały prasowe
dotyczące tego incydentu. Dopiero udało mi się przełamać impas w telefonicznej
rozmowie z prof. dr hab. Bogdanem
Rompoltem z Instytutu Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego, którego bardzo
zainteresowała ta sprawa. Jego opinia, po zreferowaniu mu faktów, była
jednoznaczna - mamy do czynienia z głęboko zamrożonym lodem kometarnym,
pochodzącym z jądra głowy komety lub z mikro-komety, która rozpadła się gdzieś
w atmosferze nad Beskidami... To właśnie dzięki takim mikro-kometom powstają
tajemnicze „pearl clouds” - perłowe obłoki, które są skutkami eksplozji tego
rodzaju ciał niebieskich na wysokości 25 km nad Ziemią. Próbki tego dziwnego,
czerwonawo-pomarańczowego czy też brzoskwiniowego w kolorze, lodu zostaną
zbadane w laboratorium IAUW. Ta instytucja była mi znana z ubiegłego roku, kiedy
to Małopolskie Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych przesłało jej materiały
dotyczące obserwacji spadku Meteorytu Beskidy - patrz zdjęcie - w dniu 6 maja
2000 roku, a który to meteoryt był widziany w pasie województw południowych,
jak leciał nad Polską i eksplodował nad Republiką Czeską, siejąc wokół
odłamkami, jak szrapnel.
Czy takie rzeczy, jak rozpad
jąder kometarnych są możliwe? Oczywiście, że tak. Doskonale ilustruje to
załączona sekwencja zdjęć otrzymanych ze Słowacji, a które przedstawiają częściowy
rozpad głowy komety P/Hale-Boppa. Te dwa obiekty oznaczone na zdjęciach jako
UNK-1 i UNK-2 to właśnie są one takimi odłamkami. To właśnie one spowodowały
członków sekty „Heaven’s Gate” do popełnienia zbiorowego samobójstwa, bowiem
jej członkowie wzięli je za UFO...
W dniu 7 lipca zatelefonował
do mnie Andrzej Kotowiecki, który powiadomił mnie, że wysłał e-maile do
uczonych z Krakowa i Warszawy, którzy zainteresują się tym meteorytem i
dokonają odpowiednich badań.
Mnie natomiast
zainteresowała dziwna zbieżność czasoprzestrzenna dwóch - tak na pozór
odległych od siebie - wydarzeń. No bo spójrz Czytelniku: w dniu 30 czerwca,
tyle, że 1908 roku - na tajgę syberyjską spadł Meteoryt Tunguski, który
spustoszył ją straszliwie. Miało to miejsce o godzinie 00h17m11s GMT. Meteoryt Skomielna Biała spadł około godziny
03h30m GMT - a zatem różnica wynosi tylko trzy godziny z kilkoma minutami. I
dalej: Meteoryt Tunguski spadł na 60°55’ szerokości geograficznej północnej,
zaś Meteoryt Skomielna Biała spadł na 49°39’ szerokości geograficznej północnej
- co stanowi różnicę tylko około jedenastu stopni. To nie jest dużo - biorąc
pod uwagę dzielący te wydarzenia dystans 93 lat!... Wydaje się zatem, że
hipoteza stawiająca na kometarne pochodzenie Meteorytu Tunguskiego zyskała
kolejny punkt!
Jak widać, to nie było UFO,
lecz rzadkie bo rzadkie, ale naturalne zjawisko przyrody, które w naszym
świecie stanowi pewną anomalię. Czy zmienia to w jakiś sposób atrakcyjność i
sensacyjność tego wydarzenia? Bynajmniej! Jest to 42 meteoryt, którego lot ku
ziemi obserwowano w naszym kraju.[4]
Pozostaje nam tylko czekać
na wyniki badań Meteorytu Skomielna Biała. Mam nadzieję, że jeżeli nawet okaże
się on „tylko” zamarzniętym fragmentem głowy kometarnej, to i tak pomoże on nam
dowiedzieć się więcej na temat pochodzenia komet w Układzie Słonecznym i o jego
historii. Patrząc i dotykając ten kawał dziwnej materii odczułem zdziwienie -
że to jest takie ładne, niedowierzanie i zarazem fascynację - że to przybyło z
Kosmosu, tak jak kiedyś, w mym dzieciństwie, kiedy to po raz pierwszy pokazano
w naszej czarno-białej TV film zrobiony
z przekazanych przez Rangera 9 zdjęć Srebrnego Globu w
rejonie krateru Alphonse... Ktoś w TV wpadł na cudowny - moim zdaniem - pomysł,
by jako podkład dźwiękowy wstawić „Symfonię z Nowego Świata” Antonina Dvořaka. Nie mógł trafić
lepiej. A teraz, po tylu latach trzymałem w ręku słony i zimny okruch spoza
tego świata, który znam, i znów w uszach zabrzmiała mi niepokojąca muzyka
arcydzieła czeskiego kompozytora... I pomimo trzydziestostopniowego upału
poczułem nagły wiew chłodu czarnej pustki, w której ten kawał zamrożonej
solanki przemierzał miliardy miliardów kilometrów w chłodzie niemal Zera
Absolutnego aphelium i żarze palących promieni słonecznych w peryhelium, przez
setki czy nawet setki tysięcy cykli, kiedy jeszcze Wszechświat był młody, a
Ziemia dopiero formowała się z dysku akrecyjnego Słońca... I to była mocna
rzecz!
W następnym wydaniu „Naszych
Stron” z dnia 12 lipca 2001 roku, jego reporter w artykule „Bryła z... soli?”
sugeruje, że nie był to żaden meteoryt, a tzw. lizawka dla zwierząt. Pisze on
tak:
Tymczasem rozwiązanie
zagadki pochodzenia bryły jest być może bardzo proste i bardzo... bliskie. Do
naszej redakcji zadzwonili właściciele hurtowni soli kłodawskiej „Magia” z
Nowego targu - Andrzej Sięka i Marcin Gołębiowski: Przyjeżdżajcie do nas, chyba wiemy, co to
jest - zapewniali nas przez telefon.
Nasz reporter udał się do
hurtowni by to sprawdzić.
- Po przeczytaniu artykułu byliśmy bardzo ciekawi, co to mogło być. Gdy
dokładniej przypatrzyliśmy się bryle na zdjęciu byliśmy niemal pewni, że to
kryształ soli - mówi Marcin Gołębiowski.
Rzeczywiście, bryła
znaleziona w Skomielnej Białej, po dokładnym obejrzeniu okazała się
kilkukilogramowym kryształem soli, tzw. „lizawką”. Zimny i mokry od deszczu
kryształ soli do złudzenia przypomina bryłę lodu. Od właścicieli hurtowni
dowiedzieliśmy się, że solne kryształy kupują m.in. bacowie wyrabiający
oscypki, ale najczęściej zaopatrują się w niego myśliwi.
Postanowiliśmy pójść tym
tropem i dowiedzieć się, czy rzeczywiście myśliwi rozmieścili lizawki w lesie
pod Luboniem Wielkim w okolicach Skomielnej Białej. Skontaktowaliśmy się z
działającym na tym terenie kołem łowieckim „Knieja” ze Skawy.
- Rzeczywiście, pod koniec
maja kupiliśmy dużą ilość tych kryształów , które rozmieściliśmy także w lasach
koło Skomielnej Białej [...] - wyjaśnił nam Michał Zapała z Raby Niżnej, łowczy koła „Knieja”.
Ale myśliwi zostawiają
lizawki na zwalonych pniach drzew i na ziemi, nigdy nie na wysokościach
- Jestem pewien, że
słyszałem huk uderzenia o ziemię - zapewnia Andrzej B. - nie widziałem jednak, jak ta bryła spadała.
[...]
Właściciele nowotarskiej
hurtowni twierdzą, że ten rodzaj lizawki jest na Podhalu nowością.
- Spotykana do tej pory lizawka dla zwierząt była mniejsza i miała czarny
kolor. Ta kolor ma lekko pomarańczowy i jest naturalnym kryształem soli. Ludzie
tego jeszcze nie znają. Rozprowadzamy go na tym terenie dopiero od niedawna
- twierdzi Andrzej Sięka.
Faktycznie, sól z Kłodawy ma
lekko pomarańczowe zabarwienie i zawiera domieszkę soli potasowych - stąd lekko
gorzki smak. Podobnego zdania jest także prof. Bogdan Rompolt. Czekajmy zatem
na wyniki analizy...[5]
Trochę szkoda, że nie było to UFO, czy tylko „anomalne zjawisko” - a lizawka
(czy aby?), ale tak czy inaczej znowu dane mi było posmakować Nieznanego,
poznać nowych ludzi nie bojących się szukać odpowiedzi na pytania i - niejako
przy okazji - powrócić sercem do czasów, kiedy mój świat nie był tak
skomplikowany, a problemem było tylko napisanie wypracowania czy rozwiązanie
słupka równań pierwszego stopnia jako zadanie domowe...
A sprawa pozostaje nadal
otwarta i bynajmniej nie jest wyjaśniona do końca. W dalszym ciągu n i e
m a odpowiedzi na kluczowe
pytanie, co właściwie wystraszyło Andrzeja B. tak, że wziął za meteoryt
pierwszy lepszy niezwykle wyglądający kamień, który najprawdopodobniej jednak
był zawleczoną tam przez kogoś lizawką? Co to było? Samolot odrzutowy? - ale w
takim razie dlaczego nikt nie słyszał go poza świadkiem? Meteoryt, który spadł
gdzieś w pobliżu świadka? - tego też się nie da wykluczyć i prof. Rompolt
sugeruje taką możliwość - w takim przypadku należałoby poszukać go w tym
rejonie. A może to był jednak Nieznany Obiekt Latający? Odpowiedź być może
znajdziemy w przyszłości.
To, że znaleziskiem zainteresowali
się wrocławscy astronomowie pozwala mi żywić nadzieję, że są w Polsce ludzie,
którzy nie boją się wyzwania i są nade wszystko o t w a r c i n a
n o w o ś ć N i e z n a n e g
o - są gotowi badać nieznane fenomeny i
nadstawić karku dla swych racji, nawet wtedy, kiedy ciemny i sprzedajny motłoch
jest odmiennego zdania. I chwała im za to!...
No właśnie, badania wykonane
w Instytucie Geologii Uniwersytetu Wrocławskiego wykazały, że jednak była to
tylko... lizawka solna z soli kłodawskiej. Ale wbrew pozorom to wcale nie
stanowi żadnego rozwiązania zagadki, bowiem coś leciało i coś wydzielało dziwny
świszczący huk, jak silniki samolotu odrzutowego. Jak twierdzi prof. dr hab.
Bogdan Rompolt - to „coś” tam wciąż jeszcze jest... - „i rośnie, i rośnie!...”
- jak złowróżbnie dodaje moja siostra.
Tymczasem ciekawe
wyjaśnienie podał astronom - amator z Giżycka mgr inż. Roman Rzepka, który
stwierdził, że istnieje pewien rodzaj meteorów, który zachowuje się w nietypowy
sposób, co objawia się m.in. wykonywaniem dziwnych ruchów w atmosferze, a co
może wynikać z ich odmiennego od znanych nam meteorytów, składu chemicznego i
budowy fizycznej. Hipoteza ta jest jak dotąd nie do zweryfikowania, bo żaden
taki jeszcze nie wpadł uczonym w ręce - a jeżeli nawet, to i tak się o tym nie
dowiemy, a to dlatego, że zmieniłoby to obraz świata lansowany przez
współczesną naukę...
I to było wszystko z mojej strony na
rok 2001. Jednakże czas płynie i pozwala na zweryfikowanie dziwnych wydarzeń z
nieodległej przecież Przeszłości... Jestem pewien, że mamy do czynienia z
koincydencją dwóch wydarzeń. Pierwszym z nich był przelot samolotu zdążającego
do portu lotniczego w Krakowie-Balicach i znalezienie przez świadka dziwnej
bryły soli.
Całe wydarzenie przedstawiało się
następująco:
W dniu 30.VI.2001 roku, ok. godziny
05:30 CEST nad lasem przelatywał samolot podchodzący do lądowania w
Krakowie-Balicach. Wskutek zejścia na niższy pułap w warstwy cieplejszego
powietrza od jago kadłuba oderwała się bryła tzw. „błękitnego lodu”
zamarzniętej wody i nieczystości zmieszanych ze środkiem odkażającym w kolorze
niebieskim. Bryła ta spadła do lasu i roztrzaskała się o rosnące tam świerki.
Drobne kawałki lodu szybko stopiły się i wsiąkły w glebę i ściółkę leśną.
Świadkiem całego zdarzenia był pan B.,
który akurat zbierał grzyby w tamtej okolicy. Nie widział samolotu, ale słyszał
odgłos pracy jego silników. Potem usłyszał trzask bryły lodu uderzającej w
drzewa i rozsypującej się na fragmenty. Zaczął się rozglądać i wówczas jego
wzrok padł na leżącą na ziemi bryłę soli będącej lizawką dla zwierząt. A że
była ona nietypowa – i kształt i kolor sugerowały przedzieranie się przez
atmosferę – uznał on, że to właśnie ten kryształ solny jest gościem z Kosmosu.
I to wszystko, finis, punctum…
Samolot poleciał dalej, a świadek udał
się do domu. Resztę znamy. Uważam, że takie scenario dobrze się broni i ma
sens. Trochę szkoda, że to nie meteoryt lodowy czy inny przybysz z Kosmosu!
Zdjęcia: TVP-3 OTV Kraków
[1] Zob. na
YT - https://www.youtube.com/watch?v=PN1husGgbI8
[2] Zob.
także - https://wszechocean.blogspot.com/2021/02/wysyp-meteorow-na-pograniczu-portugalii.html
[3] National
Space Development Agency - Japońska Narodowa Agencja Kosmiczna - teraz JAXA.
[4]
Zainteresowanych odsyłam do „Nieznanego Świata” nr 8,2000 - gdzie w artykule
pt. „Kometa Milenijna i lodowe kule” podałem listę tych obserwacji bez
Meteorytu Beskidy z 6 maja 2000 r. i Meteorytu Skomielna Biała, także stronę http://wszechocean.blogspot.com/2016/03/kolorowe-sniegi-w-polsce.html.
[5]
Analiza wykonana przez Laboratorium Instytutu Geologii Uniwersytetu Wrocławskiego
w sierpniu 2001 roku wykazała, że niestety mamy do czynienia tylko z kawałem
soli kłodawskiej...