„Coś przyciąga je
tam jak magnes”
W ciągu ostatnich czterech miesięcy coś
bardzo dziwnego dzieje się na
pograniczu Portugalii i Hiszpanii. Zarejestrowano tam bowiem prawdziwy wysp
meteorów. Ostatni pojawił się tam w
środę o
poranku. Zdaniem astronomów oraz
pasjonatów kosmosu wygląda na to, że coś
przyciąga te obiekty jak magnes.
Jak poinformował dziennik „La Vanguardia”, do ostatniego fenomenu na niebie doszło o godz. 6 nad ranem w środę w
okolicach hiszpańskiego
miasta Badajoz, graniczącego z
Portugalią.
Obiekt zarejestrowany przez kamery miał
rozwinąć prędkość około 213 km/godz.
Według pierwszych komentarzy specjalistów obiekt, który wybuchł krótko po
wejściu w atmosferę, mógł być odłamkiem komety.
Astrofizycy i wielbiciele
kosmosu mówią, że pogranicze portugalsko-hiszpańskie w ostatnich miesiącach „niczym
magnes przyciąga ciała niebieskie”.
W listopadzie w rejonie
wschodniego pogranicza Portugalii z Hiszpanią
eksplodował w
powietrzu sporej wielkości
obiekt. Finalną fazę jego lotu zarejestrowało wiele kamer.
Do rzadkiego zdarzenia doszło na odcinku pomiędzy portugalskim miastem Evora a hiszpańskim Badajoz. Krótko po wybuchu w
rejonie eksplozji pojawili się
pasjonaci kosmosu poszukujący odłamków „świetlistego przedmiotu”. (Zob. https://youtu.be/2cU4kn5tHBs)
Podobnie było w styczniu, kiedy na północno-wschodnim pograniczu Portugalii z Hiszpanią doszło do
wybuchu innego ciała
niebieskiego, które astrofizycy
zdefiniowali jako „fragment
dużego meteorytu lub komety”. W obu przypadkach
obiekty te pędziły w kierunku Ziemi z prędkością przekraczającą 200
km/godz. (Źródło: PAP)
Autorowi chodziło
chyba o 200 km/s, co i tak byłoby ewenementem, jako że układowe meteory
poruszają się z prędkościami 20-72 km/s. NB przypomina mi to wydarzenia z końca
lat 90-tych ubiegłego stulecia:
Wszystko zaczęło się od sensacyjnego doniesienia o przelocie czegoś, co nazwano Bolidem Skandynawskim, a stało się to wieczorem, 20.XII.1999 roku. Ów bolid zaobserwowano zrazu nad Narwikiem, Norwegia, jak leciał w kierunku S-SW z prędkością ok. 1,11 km/s, tak że po pół godzinie zaobserwowano go w szwedzkim Malmö i Kopenhagą (CPH) w Danii, jak poleciał w kierunku Kanału La Manche, gdzie widziano go po upływie kolejnych 30 minut. Tym razem leciał na SW-W, a zatem musiał on wykonać skręt o 45° na W gdzieś nad Kopenhagą!
Skontaktowałem się także z
Panem Tora Greve z UFO-Malmö, by
dowiedzieć się czegoś więcej o Bolidzie Skandynawskim. Odpowiedź, jaką otrzymałem
wprawiła mnie w niejakie zdumienie:
W
dniu 1999-12-20: Zjawisko zaobserwowane nad południową Szwecją i Danią było
albo bolidem z roju Geminidów, albo stopniem satelity amerykańskiego
wystrzelonego z Vandenberg III AFB w Kalifornii tego lata.
OK., niech i tak będzie, ale w
takim razie dlaczego ów „bolid z roju Geminidów” – radiant w konstelacji
Bliźniąt – RA = 112°,3 DEC = +32°,5 - leciał w cztery dni po przelocie roju
(radiant promieniuje w dniach 4-16.XII z maksimum 14.XII) i na dodatek z prędkością
1,11 km/s zamiast „przepisowych” dla niego 34,4 km/s?... Trudno także przyjąć,
że był to człon rakiety, bo musiałby się on już spalić na trasie Narvik – Malmö
– czyli na dystansie prawie 2000 km.
Tora Greve doniósł mi o
jeszcze jednym bolidzie, który pokazał się w dniu 4.I.2000 roku – i tym razem
uważa się go za meteoroid z roju Kwadrantydów… Równie dobrze mogłaby to być
rakieta wystrzelona z kosmodromu w Pliesiecku k./Archangielska czy jakiegoś
rosyjskiego okrętu nawodnego czy podwodnego na Morzu Barentsa, ale… to akurat
jest najbardziej wątpliwe.
Skojarzyłem pojawienie się
Bolidu Skandynawskiego ze zbliżającą się do nas Kometą Millenijną – o
oznaczeniu C/1999 S4 (LINEAR), której peryhelium wyniesie 0,977 AU w połowie
lipca 2000 roku.
[Nawiasem mówiąc
sprawiła ona zawód, bowiem można ją było obserwować tylko przez przyrządy. Ja
ją widziałem na tle Plejad w Byku jako niebieskawo-zielonkawą mgiełkę na
granicy widzialności… - niestety. Powtórzyła się zatem historia jak ze słynną
kometą Kohoutka z 1973 roku.]
Poza tą kometą ekipa Marcina Mioduszewskiego znalazła
jeszcze komety: C/1999 S1 z q = 0,058 AU, a zatem niemal muskającą Słońce w
peryhelium jak słynna kometa P/Ikeya-Seki; dalej – kometa Kearns-Kwee, Tempel
2, C/1999 K8 i C/1999 R1. Wszystkie one zostały odkryte jesienią 1999 roku, i
któraś z nich może nam realnie zagrozić…
Zagrożenie to już daje znać o
sobie, czego dowodem są spadające tu i ówdzie lodowe kule przypominające
gradziny, ale o ogromnych rozmiarach i masie co najmniej 10 kg! Do dnia 2.II.2000
roku bombardowane lodem były: Belgia, Hiszpania i Włochy – nikt jak dotąd nie
wie, skąd wziął się ten lód… Podejrzewam, że część towarzyszących kometom
drobnych ciał niebieskich – tzw. poputczykow
komiety jak nazywają je Rosjanie – to są właśnie te lodowe i
lodowo-kamienne bryły, które po wtargnięciu w atmosferę Ziemi rozpadają się
tworząc wysokie – do 80.000 m n.p.m. srebrzyste obłoki czy świecące obłoki (silver clouds) utworzone głównie z
mikrocząstek żelaza (sic!) i niższe – do 25.000 m perłowe obłoki (pearl clouds) składające się z
kometarnej pary wodnej. Takie zjawiska obserwowałem m.in. latem w 1986 i 1987
roku nad Pomorzem Szczecińskim, w czerwcowe, lipcowe i sierpniowe noce, kiedy
warunki do ich obserwacji były idealne. Wtedy właśnie przelatywała przez naszą
cześć Układu Słonecznego słynna kometa P/Halley!
[Zagadkę
powstawania lodowych brył wyjaśniła seria eksperymentów w chłodzonych tunelach
aerodynamicznych, w których zamrażano nieczystości wypuszczane ze zbiorników
samolotów. Uzyskiwano w ten sposób kilkukilogramowe lodowe bryły, które
odrywały się od kadłuba samolotu i spadały na pola. Jest jednak małe „ale” – co
z bryłami - tzw. megakriometeorytami, które spadały z nieba, na którym nie było
żadnego samolotu??? Tej zagadki nadal nie rozwiązano…]
A najgorsze jest to, że w
dalszym ciągu tak naprawdę nie mamy żadnego sposobu obrony przed tymi
kosmicznymi przybłędami. (Źródło: https://wszechocean.blogspot.com/2012/11/jeszcze-o-pwdre-ser-1.html)
I jeszcze jedna ciekawa
informacja:
W latach 1998-2012 Hollywood
zbił kupę kasy na katastroficznych produkcjach filmowych w rodzaju „Meteoryt”,
„Armagedon” i innych, w których wszystkie wysiłki ludzi zmierzają do rozwalenia
kosmicznego intruza – najchętniej przy pomocy całego ziemskiego arsenału
jądrowego. Pomysły te są o tyle głupie, że asteroid rozpadając się na rój
drobniejszych ciał i tak spadnie na Ziemię, spowoduje zanieczyszczenie pyłem
kosmicznym atmosfery naszej planety i na dodatek radioaktywne skażenie
„gorącymi” pozostałościami po eksplozji kilkuset głowic nuklearnych. Tego żaden
reżyser nie brał pod uwagę…
Ekologicznych skutków
rozwalenia asteroidy na drobny mak nie biorą pod uwagę nawet uczeni – a
powinni. Wtargniecie takiej ilości pyłu w atmosferę tak czy owak spowoduje
powstanie „zimy poimpaktowej”, która może się przekształcić w kolejne
zlodowacenie. Dlatego ten właśnie wariant jest najgorszy z możliwych. Jedynym
sensownym posunięciem z naszej strony powinno być zepchnięcie asteroidy na inną
orbitę, która nam nie zagraża, a im szybciej opracujemy technologię takiego
przedsięwzięcia i będziemy na niego mieli środki, tym lepiej dla nas. Nie
zapominajmy, że aktualnie może w nas trafić asteroida 99942 Apophis i to w latach
1026 i 1036. Wprawdzie uczeni uspokajają, że prawdopodobieństwo trafienia jest
małe, że niemal bliskie zeru, ale wyższe od zera, a więc może się zdarzyć…
Energia impaktu Apophisa była wyliczona na ~0,51 Tt, co jednak nie spowoduje
większych zmian na Ziemi – rzecz jasne poza strefą impaktu i terenach do niej
przyległych.
Podobnie być mogło w sprawie
spadku „meteorytu” w okolicach wsi Skomielna Biała w dniu 30 czerwca 2001 roku.
Ten przypadek jest o tyle ciekawy, że udało się zainteresować nim świat nauki.
Przebieg wypadków wyglądał następująco: w dniu 30 czerwca, około godziny 5:30
rano, 19-letni mieszkaniec Skomielnej Białej zaobserwował spadek jakiegoś ciała
na las, porastający zachodni stok Lubonia Wielkiego (1022 m n.p.m.) - jakieś
200-300 metrów poniżej przysiółka Surówki (Krzysie). Najpierw słyszał on
dźwięki przypominający huk silnika odrzutowego, potem coś lecąc z ogromną
prędkością ścinało gałęzie drzew i wreszcie zaryło się w ziemi w odległości
około 15 m od zdumionego i przerażonego świadka. Po ochłonięciu z pierwszego
szoku, świadek zaczął się rozglądać wokół siebie i jego uwagę przykuła dziwna,
pięciokilogramowa bryła jakiejś pomarańczowo-różowawej materii, która leżała
nieopodal. Była zimna i wilgotna. Sądząc, że to był właśnie przedmiot, który
spadł z nieba, nasz 19-latek zapakował ja do plecaka i zaniósł do domu. Po
pewnym czasie udało się zainteresować tym znaleziskiem media i naukowców z
Instytutu Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy zanalizowali
inkryminowany kawałek domniemanej głowy komety. Niestety - była to zwyczajna
sól kłodawska - normalna NaCl z domieszkami mikroelementów, które nadawały jej
taki dziwny kolor... Takie bryły soli są rozrzucane w lasach jako tzw.
„lizawki” dla zwierzyny płowej. Inna rzecz, że - jak zaklinali się tameczni
myśliwi - nikt nie wyłożył lizawek na tamtym terenie. Tak czy inaczej, rzecz
można podciągnąć pod fenomen forteański.
A zatem rzecz wyjaśniona?
Absolutnie nie! - a to dlatego, że do dziś dnia nie wiadomo właściwie, co
wydawało takie dziwne dźwięki spadając na las pod Krzysiami i lecąc ścinało gałęzie
świerków?... Być może to coś leży tam jeszcze - leży i rośnie, i rośnie... -
jak złowróżbnie ostrzegała mnie siostra po obejrzeniu kolejnego filmu Ishiro Hondy o Godzilli... A zatem może
tam leżeć jeszcze ów meteoryt w postaci niewielkiego kamienia bądź odłamku
metalu, albo... - albo był to spadek właśnie pwdre ser, który ulotnił się w krótkim czasie po spadku. W takim przypadku nie
znajdziemy już niczego... Oczywiście jest to tylko hipoteza i żeby ją
zweryfikować powinno się przeszukać tamte lasy w promieniu co najmniej dwóch
kilometrów od miejsca domniemanego impaktu tego zagadkowego ciała. Tyle
napisałem w książce „Projekt Tatry”.
Jest jeszcze
jedna możliwość, a mianowicie: świadek widział spadek właśnie takiej lodowej
bryły, która finalnie roztrzaskała się o drzewa. Jej szczątki stopiły się
szybko, zaś świadek wziął za nią pierwszy lepszy obiekt, który wydał mu się
dziwny – a była to bryła soli… Ot i cała tajemnica. Tym niemniej pytanie
pozostaje – czy była to bryła lodu z Kosmosu?
Opinie ekspertów:
Ale nie spadają 🙂 To raczej sprawa czystego nieba, małej ilości chmur -
u nas niebo ciągle zakryte kitem przez to nic nie widać.
Piszący artykuł też nie zweryfikował prędkości, albo poprawił po swojemu, bo mu się wydawało w tekście źródłowym że za wysoka - otóż prędkość meteoroidów wchodzących w atmosferę/świecących Ziemi mieści się w przedziale od około 12 do 72 km/s. Podawana prędkość ok. 200 km/godz to jak marsz ślimaka dla takich zjawiska i przy takiej prędkości nie byłoby mowy o świeceniu. (Avicenna)
Też mnie to zdziwiło w tekście. Przy 200 km. na godz byłoby zwykłe "plask" o ziemię. Ostatnio to często są doniesienia z całego świata o spalających się w atmosferze przybyszach. To co sam widziałem parę lat temu nad Toruniem zrobiło na mnie wrażenie ogromne ale był to spory kawałek czegoś, spadło zdaje się do Bałtyku gdzieś koło Danii. (L.O.-O.)
Tak czy owak, sprawa jest ciekawa, bo przypomina mi wydarzenia z późnych lat 90-tych, kiedy Europa była bombardowana lodowymi kulami i pwdre ser... (Daniel Laskowski)
Jak czytam o
spadających min meteorytach, to zaraz myślę co będzie jak się wkrótce trafi
jakiś wielki, a czytałem, że to tylko kwestia czasu. Nie mniej jednak widoki
piękne. (Kazimierz Wakuluk)