Powered By Blogger

niedziela, 23 września 2018

Sekrety Królowej Beskidów (8)


Babia Góra na tle zorzy wieczornej - widok z Jordanowa

Poszukując sekretów Babiej Góry zapytałem także znanego słowackiego zagadkologa – dra Miloša Jesenský’ego o to, co mówi się na Słowacji na temat tej góry. W odpowiedzi przysłał mi bardzo ciekawy materialik na temat diabłów i diabelstw tam działających, autorstwa E. Bombovej. Pisze ona co następuje:

Swoją nazwę Babia Góra zawdzięcza pewnej złośliwej czarownicy. Zamieszkała ona na tej górze i chciała mieć jak najlepszy wzgląd na okolicę. Ale jako że na sąsiednim Pilsku (1551 m n.p.m) i także na królewskiej górze Choczskich Wierchów – Vel’kom Choči (1611 m) usadowiła się już konkurencja, to monitoring musiał być jak najlepszy.

W niewoli u wiedźmy

Babizna to zrobiła. Uwięziła kilku biednych ludzi i zmusiła ich by przez całe dni znosili jej na górę skały i kamienie. Czarownicy wciąż się wydawało, że ma daleko do obłoków, co było dla jej niewolników bardzo męczące. Kiedy niewolnicy podwyższyli Babią Górę o jakieś 110 m, dobrzy ludzie poradzili im, jak się uwolnić. Umieścili na skałach krzyż, a kiedy czarownica wpadła w szał, wszyscy uciekli.

Orawiacy mówią, że wściekła wiedźma jest tam do dzisiaj – Babia Góra ma aż 200 dni w roku bardzo nieprzyjemną pogodę. Szaleją tam dzikie burze, ulewy i gradobicia, wielkie mrozy, potężne śnieżyce, mgły, wieją potężne wiatry i inne paskudztwa nieprzyjaznej pogody. Piękna beskidzka góra ma niemiłą nazwę – Babia Góra – Matka Złej Pogody.

Matka Złej Pogody - widok z Trsteny

Czarownica z Babiej Góry ma w naszej czarnej magii wcale poczesne miejsce. Miejscowi twierdzą, że w wiosenną Noc Walpurgii – 30.IV/1.V – jest zawsze terminem jej narady roboczej z koleżankami z Czechosłowacji (i Polski też! – dop. tłum.). I wtedy tą górę pełną parchatych bab lepiej omijać szerokim kołem.

Gdzie diabeł ma kuchnię?

Znane są także inne daty, które związane są z ryzykiem dla ludzi. Poza wiedźmami na tym terenie pałętają się także i diabli. W okolicach Babiej Góry znajduje się Piekielny Zamek, Piekielny Tron, Diablak, Diabla Kuchnia, a w okolicach jeszcze Zła Dolina i Śmierdząca Woda. Ta ostatnia nazwa kojarzy się nam z piekielną kuchnią. Pasterze często widzieli tam błyski płomieni, a potem cuchnące opary jak z garnków. Diabli mieli poprzez jezioro Hunt połączenie z morzem i do dziś dnia traktują tą część Beskidów jak swój dom.  Kilka źródeł wskazuje na interesujący fakt - w słowackich i polskich wioskach beskidzkich znajduje się duża liczba obrazów, rzeźb i innych wizerunków mieszkańców Piekła.

Niebo, Piekło, UFO?

Nowe czasy odsyłają w niebyt czarownice i piekielników, a zamiast bohaterów starych legend stawia na Przybyszów z Kosmosu. Najpierw speleologów a teraz i zagadkologów od dziesięcioleci intryguje legenda o Księżycowym Szybie. Podczas II Wojny Światowej odkrył ją kpt. dr Antonín Horák. Po latach już jako emigrant w USA napisał o niej w amerykańskim czasopiśmie speleologicznym. Ukrywał się on przez pewien czas w tajemniczej jaskini, gdzie znalazł ten zagadkowy szyb. Nazwał on go - Mesačná šachta czyli Księżycowy Szyb[1] – a hipotez na temat tego, co właściwie dr Horák tam widział, przybywa do dziś dnia. Według nich ta formacja o ciemnym pochodzeniu i przeznaczeniu jest np. i tunelem zbudowanym przez Ufiastych, częścią ogólnoświatowego systemu korytarzy tajemniczych cywilizacji, wrakiem pozaziemskiego statku kosmicznego, który tu uległ katastrofie czy tworem podobnym do Czarnego Monolitu z kultowej powieści i filmu „2001: Odyseja kosmiczna”.


Do dziś dnia nie udało się odpowiedzieć dokładnie na pytanie, czym ten Księżycowy Szyb właściwie jest, i spory na ten temat wciąż trwają. Z prostej przyczyny – wielu szukało tego miejsca i dotąd nie znalazło. Śladem, na którym się badacze opierają jest bliskość miejsca, które w nazwie ma słowo Babie. Tak więc może to być Babia Dolina w Tatrach Bielskich albo orawska Babia Góra ze swymi legendami i opowiastkami o wiedźmach i diabłach.

Jeszcze nie wiadomo

Wiemy na pewno, że na bajkową Babią Górę idzie się koło chaty Hviezdoslava[2] , w której napisał „Hájnikovu ženu”. Na górze znajdowała się tablica pamiątkowa przypominająca, że wspiął się na nią w 1912 roku W.I. Lenin. A kiedy Karol Wojtyła był krakowskim arcybiskupem (późniejszy papież Jan Paweł II) to często chodził na legendarną górę.   

Prominentni zwiedzający słynną górę – Matkę Złej Pogody – wszakże nie mówili o tym, że kontaktowali się z czarownicami, diabłami czy Ufitami. Ale wszystko to można szybko zmienić, przed nami wiosenna Noc Walpurgii, która ma klucze do dawnych tajemnic…
(Źródło -
https://korzar.sme.sk/c/5869512/babia-hora-bosorky-diabli-tunel-ufonov-ale-aj-karol-wojtyla.html)

No, to nie jest całkiem tak, jak twierdzi autorka tego artykułu. W naszych książkowych opracowaniach pt. „Tajemnica Księżycowej Jaskini” (Cackatoo 2006) i „Powrót do Księżycowej Jaskini” (Tolkmicko 2010) podaliśmy Babią Górę jako jedną z wielu możliwości istnienia tam tegoż dziwu – artefaktu czy dzieła Natury. W tym przypadku chodzi mi o opisaną przez prof. dr. Jana Pająka formację, którą on nazwał Tunel o Szklistych Ścianach, a który został rzekomo wykonany przez eonami przez wszechmocne istoty zamieszkujące głębiny Ziemi, a posługujące się tymi tunelami do komunikacji pomiędzy sobą.


Jakże dziwnie ów tajemniczy Tunel kojarzy się z siecią tuneli, którą posługują się mieszkańcy legendarnej tybetańskiej Agharty do komunikacji z resztą świata! – o czym napisał ongi polski podróżnik Antoni Ferdynand Ossendowski w swej kultowej powieści „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” (Warszawa 1923). I tutaj znów rodzi się paskudne podejrzenie – czy ktoś nie wykorzystał motywu Agharty do legendy o Tunelu o Szklistych Ścianach? Nie zapominajmy, że początek XX wieku to rozkwit mody na wszelkie ezoteryczne sensacje: psychotronika, spirytyzm, wszelkiego rodzaju sztuki mantyczne święciły tryumfy. Bohaterami tłumów byli przepowiadacze przyszłości i media kontaktujące się z duchami. W III Rzeszy oberarcyzbrodniarz SS-Reichsführer Heinrich Himmler wysyłał ekipy „uczonych” z SS na wyprawy do Ameryki Pd., Afryki i Tybetu nie tylko po to, by udowodnić pokrewieństwo Niemców z Ariami, ale przede wszystkim w poszukiwaniu nowych broni i narzędzi zniszczenia.  

A że to niemożliwe? OK., dam tylko jeden przykład, ale ciekawy – w latach 60-tych, w trakcie remontu jednego z domów przy ul. Mickiewicza w Jordanowie na ścianie pod warstwą papy znaleziono wielki rysunek techniczny wykonany na płycie twardej tektury. Rysunek ten przedstawiał szczegółowy plan niemieckiego U-boota typu VII lub IX – z charakterystycznym koszem przy kiosku. Usiłowałem się dowiedzieć, kto i kiedy wykonał ten rysunek. Nigdy nie udało mi się tego ustalić… No bo gdzie Rzym, gdzie Krym – gdzie Jordanów, a gdzie najbliższa baza U-bootów? Najbliższa baza niemieckich okrętów podwodnych znajdowała się ponad 700 km na północ… Nie mówiąc już o tym, kto w podhalańskim miasteczku się interesował takimi rzeczami? Ot, kolejna zagadka, do której nie ma odpowiedzi.

A takich jest więcej.

CDN.       



[1] W polskim piśmiennictwie Księżycowa Jaskinia.
[2] Pavol Országh ps. Hviezdoslav czyli Gwiazdosław (1849-1921) – był słowackim poetą, dramatopisarzem, tłumaczem, i przez krótki czas członkiem parlamentu Czechosłowacji.

piątek, 21 września 2018

Sekrety Królowej Beskidów (7)


Babia Góra - widok z Tatr

Na Babiej Górze! Słońce zza chmury zapada,
Krwawią się nieba na nocną burzę
Wicher się z Tatrów zakrada
Ale ty, widzę, drwisz z naszej wiary
I gardzisz radą przyjaźni, nie wierzysz w diabły, upiory i czary,
Śmiejesz się z ojców bojaźni.
Dokąd lat młodych niesiesz powaby?
Nazbyt swej ufasz nauce:
Jeszcze ty nie znasz, co to te baby!
Uległ niejeden ich sztuce!
Już dziesięć wieków, jak Polska stoi:
Wiedźmy dotychczas tam były,
Szczęśliwy, kto się ich bał i boi,
Śmiałego zawsze zgubiły.

Franciszek Dionizy Kniaźnin – „Babia Góra”

… w żadnej nacji tak wiele czarów, czarownic i czarowników nie masz jak u nas w Polszcze, a osobliwie na górach.

Polski uczony z XVIII wieku


A oto ciąg dalszy szperania po mądrych księgach. Te dwa cytaty na temat czarów i Babiej Góry wziąłem z książki dr Jacka Kolbuszewskiego – „Skarby Króla Gregoriusa” (Katowice 1972), w której pisze on o poszukiwaniach ukrytych skarbów w górach Polski: Tatrach i w Karkonoszach oraz Beskidach. Ciekawym tu się wydaje jego opisanie Babiej Góry jako miejsca, gdzie skarby powinny się znajdować – bowiem te ostatnie zazwyczaj ukrywano w górach, a że Babia jest najwyższym szczytem w Beskidach, więc samozrozumiałe jest to, że tam powinno być ich najwięcej. Taka była logika tych, którzy je ukrywali i tych, którzy je szukali.

Pisze tedy dr Kolbuszewski:

BABIA GÓRA – najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich, wspaniały punkt widokowy (m.in. na Tatry i Małą Fatrę). Jeden z centralnych dawniej punktów zainteresowania poszukiwaczy skarbów:
Najprzód gdy do tej Babiej Góry przyjdziesz, możesz na nią jak najdalej iść, znajdziesz na niej jedną piwnicę, z której wielkie bogactwa jako groch albo laskowe orzechy, złota, z wierzchu czarna łupina. Secundo – od tej piwnicy możesz pójść na jedno miejsce, na którym jest buk wielki, przeciw zachodu słońca, a niedaleko tego miejsca znajdziesz jedną wodę, która krzyżem wypada z tego miejsca, gdzie znajdziesz pod mchem wiele złota, srebra i drogich kamieni. Na tej Babiej Górze jest jeden kamień jako ołtarz, od tego kamienia ujrzysz miasto Żywiec. Na tym tedy kamieniu jest krzyż wielki wykonany i siodło. Znajdziesz łączkę jedną malućką, pod mchem jest wiele złota. (…) Przy tej Babiej Górze jest jednak niedaleko góra, goła bardzo, przy której jest wielka skała przewieszona, jakby w dół chciała spaść. Najpierwej niżeli ku tej górze przyjdziesz, musisz się spuścić ku jednemu potokowi, zowie się Słupowa, w którym potoku stoi jedlica, na której skrzypce są wyrobione, nad skrzypcami jest krzyż i monstrancja dla znaku także na jednym buku znajdziesz głowę wyrąbaną…

Oczywiście tych znaków na drzewach, o których mowa w treści cytowanego „spisku” już dawno nie ma, bo i drzewa wycięto. Co więcej – wszystkie opisane tutaj cudowności musiały znajdować się gdzieś w strefie reglowej, a nie przyszczytowej, co wynika z opisu. Tunel o Szklistych Ścianach ma być na wysokości 2/3hBG, a zatem ponad granicą strefy reglowej, wśród kosodrzewiny. Nie tędy więc droga. A co do złota, srebra i cennych gem, to można je włożyć tam, gdzie ich miejsce – między bajki.

Trzymając się kanonicznej wersji Legendy o Tunelu, to wedle niej Tunel powinien się znajdować po słowackiej stronie Babiej Góry, a zatem tam, gdzie według map znajduje się Diabli Kamień i lekko nachylona, piaskowcowa płyta Diablego Stołu. W swym opisie szlaków babiogórskich w przewodniku „Grupa Babiej Góry” (Warszawa 2001), Piotr Krzywda tak pisze o tej formacji w opisie szlaku 6sŻ (znaki żółte):

(Szlak 6sŻ) jest to najstarszy szlak na Babią Górę. Wyznakowany został w sierpniu 1894 roku przez Wilhelma Schlesingera, działacza Beskidenvereinu z Bielska. (…) Szlak rozpoczyna się przy schronisku w Polhorze Slanej Vodzie (…)
Nadal wspinamy się przez polankę do góry… Wreszcie dochodzimy na górny skraj polany do dużej i płaskiej piaskowcowej płyty zwanej Diablim Stołem
Przy Diablim Stole na górnym skraju Uściańskiej Polany (ok. 1440 m) znajdowało się niegdyś tzw. Półgórskie Rozstanie, rozwidlenie dwóch prastarych ścieżek. Jedna z nich już dzisiaj całkiem zarośnięta zwana Zbójeckim Chodnikiem prowadziła prosto w górę na Przełęcz Bronę (1408 m), druga w prawo na szlak, którym idziemy na szczyt Babiej Góry (1725 m). Nieco poniżej Diablego Stołu na lewo od ścieżki – idąc z dołu – znajduje się łatwe do odszukania źródło, położone w charakterystycznym zaklęśnięciu terenu.

Zwracam uwagę Czytelnika na ten nacisk, jaki Autor kładzie na starożytność tych szlaków i ścieżek. Kto i kiedy je przetarł? Ogólnie mówi się, że to byli pasterze i zbójnicy. Tak mówią legendy i ludowe gadki – które zebrała Urszula Janicka-Krzywda w swej pracy „Legendy babiogórskie”, Kraków 1998. Jednakże Autorka zastrzega się, że legendy o tajemniczych skarbach, tunelach, tajemniczych istotach, wężach, śpiących rycerzach – tak! - istnieje legenda o rycerzach śpiących w łonie Babiej Góry a stanowiących wojsko św. Jadwigi, które ma obudzić się i pogonić wrogów wiary i innych cudownościach są znane na obszarze całej Europy i wpływów indoeuropejskich... Zatem nihil novi sub Sole. Legenda o Tunelu o Szklistych Ścianach także wpisuje się w schemat tych legend. Żywię bardzo brzydkie podejrzenie, że ktoś ją po prostu wymyślił i „sprzedał” młodemu, nieco naiwnemu marzycielowi, który nadał jej formę literacką i puścił w obieg. Obym się mylił!  

Kto tak naprawdę pierwszy przetarł szlak – dzisiejszą Drogę 6sŻ? Pasterze? Obawiam się, że oni tylko ją wykorzystywali, bo istniała ona od czasów zwanych pogańskimi. Nie wiem, dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na jeden znamienny fakt – otóż Babia Góra jest najbardziej wybitnym wzniesieniem (poza Tatrami i Rohaczami) w tej okolicy. Na jej szczycie śmiało by było można postawić… obserwatorium astronomiczne, jak to miało miejsce w wielu punktach świata, gdzie istniały różne kultury: od starożytnego Egiptu, Peru, Meksyku, Chin, Wyspy Wielkanocnej, Anglii i innych cywilizacji. I chociaż jest ona Matką Niepogody, to i tak byłaby idealna do tego celu. Wysoka, z szerokim widokiem, z lekko nachyloną płytą Diablego Stołu idealnie nadaje się do wybudowania tutaj drugiego Stonehenge – wszak kamiennego budulca jest wokół pod dostatkiem! Tak więc nie musiał tutaj diabeł budować swój zamek – w czasach przedchrześcijańskich mogło tutaj znajdować się kultowe obserwatorium astronomiczne i astrologiczne, które potem zostało zrujnowane przez neofitów nowej religii. Fantastyczne? Owszem, ale czy ktoś prowadził tam jakiekolwiek badania archeologiczne? O ile mi wiadomo, to nikt.

I jeszcze à propos diabłów. Na Babiej Górze mamy poza Diablakiem vel Diabelskim Zamkiem także Diablą Kuchnię. Jest to rumowisko skalne położone na wschód od Diablaka, za tzw. Siodłem Bończy – jak pisze Marcin Leśniakiewicz w swej monografii „Babia Góra i okolice”, Sucha Beskidzka 2015. Na południe od Diablaka mamy Diabli Stół, na którego południowo-wschodnim krańcu znajduje się Diabli Kamień. Jaka szkoda, że Marcin Leśniakiewicz ograniczył się tylko do drobiazgowego opisania polskiej części Babiej Góry!

Swoją drogą myślę, że te wszystkie diabelstwa biorą się z tego, że część źródeł tryskających ze stoków Babiej Góry czy bijących w jej okolicy jest siarczanowych i pachnie charakterystycznie zbuczałymi jajami, ergo ich wody zawierają w sobie związki siarki – przede wszystkim siarkowodór – H2S z tym przykrym zapachem. Stąd się bierze nazwa źródła Śmierdząca Woda… A wiadomo, gdzie siarka tam droga do Piekła, z której korzystają diabły i im podobne piekielne istoty. Co do wód mineralnych, to występują tam także szczawy – wody nasycone CO2 – skąd bierze się np. nazwa Markowe Szczawiny. Po stronie słowackiej są także wody solankowe, zawierające chlorek sodu – NaCl oraz bromki i jodki. Stanowią one dowód na to, że woda opadowa przesiąka przez warstwy skalne bogate w tego rodzaju sole, które dawno temu, pod koniec Mezozoiku osadziły się na brzegach wysychającego Oceanu Thetys. A zatem pod skalnymi płytami Babiej Góry znajduje się prawdziwe bogactwo – źródeł mineralnych dających zdrowie i życie!

Wody Babiej Góry - rzuca się w oczy dysproporcja pomiędzy nawodnioną polską, a suchą słowacką stroną Babiej Góry

I jeszcze à propos wód, to zobacz Czytelniku, jak uboga w źródła jest słowacka strona Babiej Góry – zaledwie kilka potoków tam płynie, gdy tymczasem po polskiej stronie mamy prawie sto źródeł! Ale jak sądzę, wynika to z budowy geologicznej szczytowej kopuły Babiej Góry. Piaskowcowa płyta Diablego Stołu nie wpuszcza wody w głąb skał i tym samym źródła nie mają zasilania. A może dlatego, że ta płyta chroni przed wodą coś, co powinno być chronione?

Ta zagadka czeka na rozwiązanie.

CDN.

sobota, 15 września 2018

Sekrety Królowej Beskidów (6)



W dniu 14 września miałem okazję uczestniczyć w uroczystym otwarciu wystawy „Po dwóch stronach Babiej Góry. Dziedzictwo przyrodniczo-kulturowe” zorganizowanej przez Stowarzyszenie Podbabiogórze w jordanowskim MOK.




Impreza zgromadziła luminarzy kultury oraz miłośników tych ziem i Babiej Góry – Królowej Beskidów w szczególności. Składały się na nią wspaniałe fotogramy autorów z Polski i Słowacji, które ukazywało piękno Natury i ludzi w niej zamieszkałych – w powiecie suskim i gminie Oravska Polhora. 















Nie będą się tu strzępił – Czytelnik obejrzy to sobie sam na załączonych zdjęciach. Od siebie tylko dodam, że wcale się nie dziwię, gdyby się okazało, że wszelkie legendy i gadki ludowe otaczające te góry mają swe źródło w zjawiskowym, uduchowionym pięknie tych krain. Warto to obejrzeć już to w naturze, już to na zdjęciach.

Zapraszam! 

piątek, 14 września 2018

45 lat temu nad Tatrami


O obserwacji tego NOL-a pisałem już na łamach miesięcznika WOP „Granica” nr 1/1989, „Nieznany Świat” nr 7-8/1993 oraz „Sfinks” nr 3/1991.

Świadkami tego wydarzenia byli profesorowie i uczniowie i Technikum Leśnego w Brynku k/Tarnowskich Gór: zmarły niedawno mgr inż. leśnik Zbigniew D., również nieżyjący już mgr inż. chemik Rudolf Dz. wraz z 36 uczniami i przewodnik tatrzański z żoną. Byłem w tej grupie. Nasza klasa IVB pojechała wtedy na tydzień do Zakopanego i w Tatry. 13 września 1973 roku załamała się pogoda i musieliśmy się wycofać z Wąwozu Piekło w drodze na Giewont. Klasyczna „załamka” pogody: najpierw gwałtowny wzrost zachmurzenia, potem deszcz a w końcu deszcz ze śniegiem i śnieg. Jego pokrywa rychło osiągnęła grubość 5 cm. Na szczęście nie trwało to zbyt długo i wieczór powitał mas pogodą i widokiem wschodzącego nad Granatami Księżyca w pełni.

14 września mieliśmy w planie wypad do Morskiego Oka, a potem via Świstówkę Roztoczańską do Doliny Pięciu Stawów Polskich, gdzie mieliśmy postój w schronisku na popas. Następnie zejście Roztoką do Włosienicy i powrót do Zakopanego. Pogoda była cudowna i na niebie nie było ani jednej chmurki. Byliśmy zachwycenia wspaniałym majestatem surowej, górskiej przyrody. Około 10:00 wspięliśmy się na grzbiet Kępy i zaczęliśmy się rozglądać. Przed sobą mieliśmy widzieliśmy zerwy Granatów, kar Dolinki Buczynowej i ponure urwiska Wołoszynów. Na dole pięć odbić paryskiego błękitu w taflach Stawów Polskich, zaś na niebie...

Na niebie, nieco powyżej szczytów Granatów wisiał sobie jaskrawobiały na tle lazurowego nieba, równoramienny trójkąt, zwrócony najostrzejszym kątem w dół.
-To balon meteorologiczny – wyraził ktoś przypuszczenie.
-E, chyba nie – powiedział nasz przewodnik patrząc na obiekt przez 7,5-krotną lornetkę. Patrzyliśmy na to prawie wszyscy. Trójkąt był w opalizującym kręgu lornetki oślepiająco biały i nie było widać żadnego innego szczegółu. Musiał być bardzo wysoko.
Później pochłonął nas cudowny widok dookoła i nie zajmowaliśmy się już więcej tym NOL-em. Jedynie jeszcze około godziny 13:00 stwierdziliśmy jeszcze jego obecność na niebie z dna Doliny Roztoki, a potem nie zaprzątaliśmy sobie tym głów.


Aż do dnia następnego.

15 września była sobota i wyjeżdżaliśmy już z Zakopanego. Jeden z kolegów kupił „Gazetę Południową” (tak w latach 70. nazywała się „Gazeta Krakowska”), w której przeczytaliśmy o tym, że wielu ludzi zaobserwowało w dniu poprzednim UFO nad województwem krakowskim i znaczną częścią Słowacji. A co najważniejsze – ów NOL był zaobserwowany również przez dwóch zawodowych astronomów z Krakowskiego Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego – prof. dr hab. Kazimierza Kordylewskiego – słynnego na cały świat odkrywcy Pyłowych Księżyców Polskich w punktach L4 i L5 oraz jego asystenta prof. dr hab. Zbigniewa Dworaka (wtedy jeszcze magistra). NB, prawdziwość tej obserwacji potwierdził mi prof. Kordylewski w czasie Walnego Zjazdu PTMA w dniu 12 października 1974 roku i prof. Dworak w czasie spotkania ufologicznego we wrześniu 1996 roku w Białej Podlaskiej. Poza tym obserwowali go astronomowie słowaccy z Obserwatorium Astronomiczego w Skalnatym Plesie na szczycie Łomnicy.

Z ich pomiarów wynikało, że NOL unosił się nad Ziemią na wysokości około 100 km, a jego rozmiary wynosiły co najmniej 100 m od podstawy do wierzchołka, bowiem jego kształt przypominał ostrosłup. Żaden ziemski balon stratosferyczny nie ma takiego kształtu!... Przypominają mi się doniesienia z przełomu lat 60. i 70. XX wieku o niezwykłych obiektach tego rodzaju widzianych nad Sofią i Budapesztem.

I jeszcze jedno – w dniach 12 i 13 września 1973 roku w Krakowie miało miejsce sympozjum naukowe na temat MOŻLIWOŚCI ISTNIENIA ŻYCIA POZAZIEMSKIEGO!!! A żeby było jeszcze ciekawiej, to nadmieniam, że podobny obiekt latający widziałem w 1966 roku nad wodami Zalewu Szczecińskiego z pokładu statku wycieczkowego na trasie ze Szczecina – Dąbia do Świnoujścia. Niestety, nie udało mi się ustalić, czy w tym czasie w Szczecinie albo Międzyzdrojach nie odbywało się jakieś sympozjum na „nieziemski” temat... Podobne obserwacje miały miejsce w latach 1984 i 1985 nad Świnoujściem, co opisałem w opracowaniu „UFO nad granicą” (Kraków 2000) i monografii „Projekt Tatry” (Kraków 2002).

Opisywany w tym punkcie NOL był widziany także przez nauczycieli miejscowej Szkoły Podstawowej w Jordanowie, co zostało odnotowane w jej „Kronice szkolnej” przez panią Aleksandrę Leśniakiewicz.

Reasumując, było to klasyczne TRUFO - TRue UFO – „prawdziwe UFO”, potwierdzone obserwacjami wielu niezależnych od siebie świadków, w tym dwóch zawodowych obserwatorów-astronomów, którzy podali informacje o tym wydarzeniu mediom.

NB, zagadka ta nie jest wyjaśniona do dnia dzisiejszego… 

czwartek, 13 września 2018

Sekrety Królowej Beskidów (5)



Niestety, nie dane mi było zorganizować wypadu na Babią Górę, stan zdrowia i inne przedsięwzięcia nie pozwoliły mi na to – niestety. Tym niemniej postanowiłem poszukać jeszcze informacji na temat jaskiń, które się w niej znajdują i znalazłem dwa bardzo ciekawe teksty mówiące o tamtejszych „dziurach”. Pisze tedy Beata Szkaradzińska na łamach „Dziennika Polskiego”:

Tajemnice i skarby Babiej Góry

Na południowym stoku Babiej Góry już ponad kosówką, a tuż w pobliżu granicy ze Słowacją, pośród wielkich głazów ukryty jest podziemny chodnik. Legenda głosi, że prowadzi on do kościoła w Rabczycach po słowackiej stronie Orawy. Te podziemne piwnice są ponoć pełne zbójnickich skarbów i talarów.
Podziemia - jak mówią podania - otwierają się jednak jedynie raz do roku na kwietną, czyli Wielkanocną Niedzielę... Nie łatwo się też do nich dostać, trzeba bowiem znać tajemne zaklęcie. Jak zapewniają co bardziej wiekowi mieszkańcy Orawy, jeszcze nie tak dawno znali je starzy bacowie i wolarze.
Skarbów zbójników jednak jeszcze nie udało się im nigdy wydobyć, choć na Babią Górę w ich poszukiwaniu zapuszczali się z łuczywami od dawna śmiałkowie. Niestety, każdy z nich, jeśli chciał ocalić życie, musiał się wycofać.
Jedno z dawnych podań ludowych podaje, że pewna kobieta z Lipnicy Małej kiedyś, właśnie w Kwietną Niedzielę poszła z dzieckiem w góry. Znała legendę mówiącą, że w czasie, gdy w wielkolipnickim kościele jest podniesienie, otwierają się skały odkrywając swe skarby... Trzeba je jednak brać bardzo szybko i uciekać, zamykają się one bowiem ponownie tuż po podniesieniu. Ludzie mówią, iż kobieta weszła z dzieckiem w szczelinę. Niestety, "jej zdołało się uciec", ale dziecko we wnętrzu góry zostało. Kobieta o mało co nie oszalała. Przez cały rok czekała pod skałą. Gdy tylko jej czeluście ponownie się otwarły, szybko porwała żywe dziecko i uciekła. Tym razem nie myślała już o dukatach... Zrozumiała, iż nie ma na świecie niż cenniejszego niż własne dziecko.
Podanie też mówi, że we wnętrzu Babiej Góry śpią zaklęci rycerze. To ponoć oni przez rok zajmowali się dzieckiem kobiety we wnętrzu ziemi, karmiąc je i opiekując się nim. Stara orawska legenda głosi, że czekają oni, podobnie, jak zaklęci śpiący rycerze na Giewoncie, czy na Czantorii na Śląsku, na swój czas, czas interwencji...
To także tu u stóp Babiej Góry w Lipnicy Wielkiej wytryska cudowne źródełko o uzdrawiającej mocy. Do dziś można z niego czerpać wodę, a wskażą go chętnie miejscowi. Leczył tą cudowną wodą kiedyś skutecznie wszelkie rany, dolegliwości wewnętrzne, a szczególnie oczy, Piotr Borowy. Przed laty źródełko to poświecił sam biskup Józef Szkodoń. Obok postawiono kapliczkę Matki Boskiej Ludźmierskiej. Cudowną moc wody ma potwierdzać pewna historia. Pod koniec XX wieku starsza kobieta, będąca w agonii, nie chciała, aby opiekująca się nią siostra zakonna dała jej zastrzyk, który ulżyłby jej w chorobie. Poprosiła córki, aby przyniosły wody ze źródełka Borowego, które, jako młoda dziewczyna znała za młodu. Jak wspominają ludzie, gdy ją piła mówiła: "tu przy mnie jest Borowy". Po trzech dniach wstała o własnych siłach i żyła długie lata. Woda ta jest tak sławna, że Orawiacy jadąc do Stanów Zjednoczonych zabierają ją dla krewnych.
Jeśli będą jednak Państwo już na Babiej Górze, warto się przyjrzeć prapuszczy karpackiej. Rosną tu ponad trzystuletnie świerki, z pewnością pamiętające czasy rozbójników. Świerk ten jest ceniony za granicą, a szczególnie w Skandynawii. Trzeba też koniecznie przejechać się przepiękną trasą rowerową wiodącą przez dolinę malowniczego potoku Krzywań, wyznaczoną przez Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne. Może uda się wam wówczas odkryć jedno z wejść do zbójnickich piwnic... Choć przestrzegam. Nie będzie to łatwe. Trzeba mieć dużą sprawność fizyczną.[1]

Ciekawe są komentarze internautów do tego tekstu:

·        Tak jak w temacie, chciałbym się dowiedzieć czy jest możliwość legalnego oglądnięcia babiogórskich jaskiń, chyba że to jest legalne a ja mam złe informacje. Chodzi mi o te trzy groty: "Zlota Studnia", "Grota Zbójecka", "Orawska Piwnica"
·        W ostatnią niedzielę właśnie sam zwiedziłem te Orawskie Piwnice i szczerze powiem że się trochę zawiodłem, bo faktycznie to są krótkie norki. Znalazłem dwa wejścia które miały ledwo 3-4 m korytarzy. Złotej Studni szukałem już dwa razy z czego w tą niedzielę ok. 3h i nie znalazłem. Wczoraj się dowiedziałem, że jest ponoć zasypana żeby ludzie nie wchodzili, jeśli faktycznie jest zasypana to już wiem czemu nie mogłem znaleźć.
·        Dzięki za info, właśnie trochę poczytałem o tej jaskini i aż mi się gorąco zrobiło.

Inny ciekawy materiał znalazłem u Wojciecha W. Wiśniewskiego, który tak pisze na temat jaskiń na Babiej:

Najczęściej opisywaną jaskinią z tego terenu jest Złota Studnia, znajdująca się na zachodnim grzbiecie Małej babiej Góry, koło siodła zwanego Złotą Przełączką, kilka metrów od szlaku , w rowie rozpadlinowym po słowackiej stronie granicy. Ma długość ponad 10 metrów i głębokość 4,5 m. była znana od bardzo dawna, a gdy w 1922 roku odkryto ją dla turystyki, istniała w niej stara, drewniana obudowa. Obok leży nieco mniejsza Złota Studnia II.
Interesujące możliwości stwarzają Orawskie Piwnice, położone na słowackiej stronie Diablaka, na wysokości 1650-1680 m n.p.m. Grotołazi słowaccy wstępnie poznali je już w 1962 roku, ale choć miejscowi pasterze informowali o istnieniu w tym rejonie większej liczby jaskiń i to jeszcze większych, nie podjęto tam dotąd systematycznych badań speleologicznych. Największy ze zbadanych obiektów miał ok. 15 m długości. Ostatnio tymi jaskiniami zainteresowali się polscy i słowaccy ufolodzy, którzy tu próbują lokować mityczną Księżycową Jaskinię. Miał ją poznać w czasie II Wojny Światowej jeden ze słowackich partyzantów, który w 1965 roku na emigracji w Ameryce opublikował jej opis. Wynika z niego jednak, że chodzi o naturalną jaskinię, a nie „obiekt o metalowych ścianach”, jak chcą ufolodzy. Uważają oni w dodatku, że jedna z jaskiń pod Diablakiem wprowadza do stromo nachylonego tunelu o szklistych ścianach i kolistym przekroju, biegnącego pod wschodnim zboczem Babiej Góry i prowadzącego w głąb ziemi.    

Szanowny Autor pomieszał tutaj dwie sprawy: Tunel o Szklistych Ścianach i Księżycowy Szyb. Dzisiaj wiemy, że są to dwa różne obiekty położone w dwóch różnych lokalizacjach, o czym pisaliśmy onegdaj w opracowaniach „Tajemnica Księżycowej Jaskini” i „Powrót do Księżycowej Jaskini”.[2]


Na mapach BgPN zainteresował mnie jeszcze jeden obiekt, którego nazwa dziwnie koresponduje z obserwacjami UFO, o których pisali m.in. mgr Kazimierz Bzowski i inż. Miłosław Wilk w swych pracach.[3] Jest to Diabli Kamień położony po stronie słowackiej, ok. 1500 m na południowy-zachód od Diablaka – przy żółtym szlaku do Rabczyc, przy jego zakręcie na południe, na wysokości ok. 1410 m n.p.m. nieopodal granicy lasu i kosówki. Przypominam, że wartość ta jest niewiele mniejsza od wysokości 2/3hBG = 1480 m n.p.m. Diabli Kamień znajduje się w miejscu idealnie pasującym do relacji informatora prof. dr inż. Jana Pająka

Nie, żebym wierzył w teorie Kazimierza Bzowskiego i Miłosława Wilka, ale jest za dużo diabłów w tej całej sprawie. Obserwacje UFO z rejonu Babiej Góry były poczynione w przeszłości i to być może legło u podstaw tego „diabelskiego” nazewnictwa, albo…

Być może w dawnych czasach Babia Góra była jakimś centrum kultowym, którego śladów nie znaleziono (a kto ich tam szukał???), które potem zlikwidowano już w czasach narzucania nam chrześcijaństwa, sanktuarium zburzono, materiały pisane czy graficzne zatarto, posągi bóstw spalono, zaś pogańskich kapłanów wymordowano, jak w wielu miejscach na świecie.

Tak czy inaczej, Babia Góra powinna być wreszcie dokładnie przebadana przez naukowców nie bojących się stawiać trudne pytania. Nie sądzę, by odkryli jakieś tunele o szklistych ścianach do Ameryki czy Księżycowy Szyb – który znajduje się całkiem gdzie indziej – ale może odkryją jeszcze zachowane ślady pogańskiej przeszłości. I to byłoby odkrycie na skalę europejską.     

Fot. A. Smaczyło


[1] „Dziennik Polski 24”, 2.VII.2011 r.
[2] Dostępne w Internecie na stronie „Xięgi niewydane” – www.hyboriana.blogspot.com.
[3] K. Bzowski  – „Sieć Wilka”.

sobota, 8 września 2018

Tajemnica „Grafa Zeppelina”


Lotniskowiec Graf Zeppelin na wodzie

Kriegsmarine nie widziała specjalnego powodu, dla którego miałaby mieć w swym składzie lotniskowce. Owszem – superpancerniki w rodzaju Bismarcka czy Tirpitza, pancerniki kieszonkowe w rodzaju Admiral Graf von Spee, Lützow, Gneisenau czy Scharnhorst i inne ciężkie okręty – tak, okręty podwodne szczególnie typu XXI – jak najbardziej, ale lotniskowce? Jakoś nie bardzo. Niemieccy sztabowcy nie widzieli dla nich zastosowania. Wielkie to i kosztowne w budowie i eksploatacji… Jeden z czterech lotniskowców, które miały powstać w ramach programu rozbudowy floty nawodnej, bardziej znanej jako plan „Z”. Z tej czwórki Graf Zeppelin był jedynym, który był bliski ukończenia i wcielenia do służby. I dalej portal „Wraki Bałtyku” podaje tak:

Zamówienie na lotniskowiec „A”, przyszły Graf Zeppelin, zostało złożone w listopadzie 1935 roku w stoczni Deutsche Werke w Kilonii, jako drugi z planowanej serii, jednak jako jedyny prawie ukończony. Jednostka Graf Zeppelin projektowano z pokładem lotniczym ciągnący się przez całą długość kadłuba i wyspową nadbudówka na prawej burcie na której umieszczony został także komin. Sam kadłub był podzielony na 21 przedziałów wodoszczelnych mieścił wewnątrz dwa hangary umieszczone jeden nad drugim, każdy o szerokości 16 metrów. Komunikację między nimi a pokładem startowym zapewniały trzy windy lotnicze. Starty samolotów miały odbywać się poprzez katapulty, miejsce dla dwóch przewidziano w dziobowej części pokładu lotniczego. Do napędzania okrętu miało posłużyć 16 wysokociśnieniowych kotłów zgrupowanych po cztery w czterech kotłowniach. Każda z kotłowni przekazywała parę do jednego z czterech zespołów turbin, które z kolei napędzały okręt poprzez cztery śruby napędowe. Ogólna moc maszyn, 200.000 KM, miała pozwolić rozpędzić lotniskowiec do prędkości 35 węzłów. Lotniskowce tego typu miały zostać także częściowo opancerzone. Burty miał chronić pancerz o grubości 100 mm , osłaniał on maszynownie i magazyny z amunicją. Kadłub pod hangarami był chroniony przez 50 mm stali, dodatkowo pokład lotniczy został obłożony 30 mm pancerza. Całość zapewniało osłonę przed odłamkami i bombami lotniczymi. Ukończony w ponad 90 % lotniskowiec Graf Zeppelin został przeznaczony do budowy zapory portowej i odholowany do Szczecina. Tam została zdemontowana z niego większa część maszyn i uzbrojenia.

Miejsce zatopienia Grafa Zeppelina

Dnia 24.IV.1945 lekko uszkodzony przez artylerię polową okręt został zdobyty w przez wojska radzieckie, które następnie odholowały go do Świnoujścia. W 1947 roku postanowiono odesłać go do Leningradu z zamiarem wykorzystania do celów badawczych. Graf Zeppelin zatonął 17.VIII.1947 podczas holu na Morzu Bałtyckim. Jego wrak spoczywa w miejscu określonym współrzędnymi: N 55° 31' 03" – E 018° 17' 09", -87 m n.p.m.[1] 

Wikipedia podaje następujące informacje:

Prace projektowe nad niemieckimi lotniskowcami rozpoczęto na wiosnę 1934 roku. Podjęto decyzję o budowie dwóch jednostek Flugzeugträger A (Graf Zeppelin) i Flugzeugträger B (Peter Strasser – ku czci twórcy niemieckiego lotnictwa morskiego) o wyporności 23.430 ton. Prace nad okrętem trwały od 28 grudnia 1936. 8 grudnia 1938 w Kilonii w obecności Adolfa Hitlera i Hermanna Göringa dokonano wodowania pierwszego lotniskowca, któremu nadano imię na cześć konstruktora lotniczego Ferdinanda von Zeppelina. Prace nad obiema jednostkami trwały do wiosny 1940. Mimo znacznego zaawansowania w budowie zostały one jednak nagle przerwane na rozkaz Adolfa Hitlera. Prace pozwolono wznowić dopiero w 1941, ale tylko w odniesieniu do zwodowanego trzy lata wcześniej Grafa Zeppelina. W tym czasie kadłub okrętu był przeholowywany najpierw do Gotenhafen (okupacyjna nazwa Gdyni), a później z powrotem w Kilonii. W 1943 w związku z pogarszająca się sytuacją na froncie wschodnim i brakami w dostawie materiałów budowę po raz kolejny wstrzymano. Ukończony w ponad 90% lotniskowiec Graf Zeppelin został przeznaczony do budowy zapory portowej i odholowany do Szczecina. Tam została zdemontowana z niego większa część maszyn i uzbrojenia.

Graf Zeppelin pod obstrzałem

24 kwietnia 1945 lekko uszkodzony przez artylerię polową okręt został przejęty w przez wojska radzieckie, które następnie odholowały go do Świnoujścia. W 1947 postanowiono odesłać go do Leningradu z zamiarem wykorzystania do celów badawczych. Graf Zeppelin zatonął 17 sierpnia 1947 podczas holu na Morzu Bałtyckim prawdopodobnie jako okręt-cel w wyniku przeprowadzania na nim testów wytrzymałości na trafienia. Niewykluczone jest jednak, że został zatopiony przez marynarkę radziecką pod naciskiem armii sojuszniczych, które nie chciały dopuścić do tego, aby ZSRR miał w swoim posiadaniu lotniskowiec.
12 lipca 2006 kadłub lotniskowca odnalazła zajmująca się poszukiwaniem i wydobyciem ropy naftowej firma Petrobaltic w wodach Bałtyku 55 km na północ od Władysławowa na głębokości 87 m. Wykorzystywany przez nią statek badawczy RV St. Barbara zaopatrzony w specjalistyczny sprzęt do sondowań podwodnych namierzył i zarejestrował wrak, jako pierwszy. 26 lipca 2006 okręt hydrograficzny ORP Arctowski przeprowadził podwodne badania zatopionej jednostki. 27 lipca 2006 polska Marynarka Wojenna oficjalnie potwierdziła, że zatopiony wrak to Graf Zeppelin. (Wikipedia)

Na temat jego zatopienia pisze Mieczysław Fedorowicz:

Zdobyta flota niemiecka została podzielona pomiędzy światowe mocarstwa przez trójstronną anglo-amerykańsko-radziecką komisję morską. Graf Zeppelin został zakwalifikowany do kategorii „C” i przyznany Związkowi Radzieckiemu. Jednostki podległe tej kategorii musiały zostać wcześniej czy później zatopione lub złomowane.
Okręt planowano pierwotnie wykorzystać jako stanowisko prób. Jednakże ta propozycja wysunięta przez admirała Kuzniecowa, została odrzucona. Rząd postanowił zgodnie z zaleceniami komisji trójstronnej zatopić okręt. Decyzją nr 601-209ss z 19 marca 1947 r. postanowiono zniszczyć wszystkie zdobyczne jednostki należące do kategorii „C”. Fakt ten dowództwo WMF[2] postanowiło wykorzystać do przeprowadzenia testów nad żywotnością okrętów.
Przygotowaniem likwidacji okrętów kategorii „C” zajęła się specjalna komisja pod dowództwem wiceadmirała J.F. Ralla, powołana 17 maja 1947 r. Planowano przeprowadzenie doświadczeń nad skutkami wybuchów bomb lotniczych, pocisków artyleryjskich, min oraz torped w dwóch układach.
Pierwszy układ przewidywał eksplozję umieszczonych na pokładzie ładunków, drugi zakładał symulowane ataki z wody i powietrza. Podniesieniem okrętu zajął się 77 Oddział ASS KBF (Awaryjno-Spasatielnaja Służba Krasnoznamiennogo Baltijskogo Flota).
Już 17 sierpnia 1945 r. zostały przeprowadzone oględziny wraku.
Sygnalizowano 36 przebić w burtach od pocisków i odłamków o wymiarach 1,5 x 1 metr. Maszyny napędowe, kotły, generatory były wysadzone. W rejonie maszynowni stwierdzono zniszczone eksplozją grodzie wodoszczelne. W podwodnej części kadłuba wykryto otwór o wymiarach 0,8 x 0,3 m oraz szczelinie o długości 0,3 m. Windy lotnicze wysadzone, a pokład lotniczy podziurawiony od pocisków lub odłamków.(…)[3] 


A zatem się zgadza – okręt został rozmyślnie zatopiony przez Rosjan, którzy zrobili z niego okręt-cel. Cel ćwiczenia był oczywisty – opracować metodę jak najbardziej skutecznej walki z lotniskowcami Amerykanów i Brytyjczyków na potrzeby przyszłych działań wojennych… Jak widać z jego wraka, twierdzą specjaliści - Graf Zeppelin zatonął po zdetonowaniu mu na pokładzie kilku 2000-kilogramowych bomb lotniczych i dodatkowym bombardowaniu przez bombowce horyzontalne i nurkujące. Nazistowski lotniskowiec poszedł na dno po zdetonowaniu tony materiałów wybuchowych na pokładzie startowym i 5-6 trafieniach bomb na 90 zrzuconych.[4]

Opowiastki o naciskach Amerykanów i Brytyjczyków wkładam pomiędzy bajki, bo Stalin by je po prostu zignorował. Mając 11 mln żołnierzy w Europie mógł sobie na to pozwolić, a poza tym wiedział, że Truman nie miał już żadnej bomby atomowej do dyspozycji, by wywrzeć nań jakikolwiek nacisk… Poza tym potrzebna mu była wiedza na temat niemieckich technologii oraz sposobów walki z lotniskowcami, których Czerwona Flota nie miała, bowiem nie walczyła z nimi w czasie działań wojennych na morzu.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien list od świadka obserwacji i CE2 z UFO, które miało miejsce w 1947 roku w Świnoujściu, a którzy otrzymali autorzy książki „NLO prosit posadki”(Profizdat, Moskwa 1991) A.S. Kuzowkin i N.N. Niezapomniaszczyj, a który brzmiał tak:

Pozdrawiam Was Fiodorze Fiodorowiczu!

- zadał mi Pan 11 pytań, na które odpowiadam jak umiem najlepiej i po kolei. Te latające talerze widziało wielu ludzi. To było na wiosnę, w 1947 roku – kiedy dokładnie, tego nie pomnę. To było w Niemczech – w Swinemünde (dziś Świnoujście) nad brzegiem Morza Bałtyckiego – w odległości 400-500 m od niego. Około godziny 10 czy 11-tej przed południem, była wtedy ładna i ciepła pogoda, nawet trawa się nie kołysała – był absolutny sztil.
Latało tam wiele talerzy, pośrodku formacji znajdował się większy obiekt – przypominał on oponę od GAZ-a 51. Obiekty wznosiły się pionowo, potem kładły lot do poziomego i powoli odlatywały. Były one jasne jak duraluminium. Na większych kładł się tęczowy blask. Większe trzymały się na wysokości 150-200 m, zaś mniejsze opuszczały się ku ziemi. Niektóre z nich znajdowały się w odległości dwóch metrów ode mnie! Chciałem złapać jeden z nich, ale nie dogoniłem go. Dwa talerze obleciały dookoła stanowiska artyleryjskie, natomiast większe wisiały nieruchomo w powietrzu i kołysały się na boki. Potem małe talerze podleciały do większych i wszystkie razem powoli się oddaliły. Próbowałem doń sięgnąć bagnetem, ale mi się nie udało…
Sądzę, że będzie lepiej skontaktować się Panu z ówczesnym dowódcą 612. daplot – mjr. Bielajewem. Mówił on wtedy, że to Amerykanie fotografowali nasze działa i okręty w północnej strefie OWR[5] . Inni znowu mówili, że na lotniskowcu Graf Zeppelin  doszło do eksplozji jakiegoś urządzenia – utajnionego rzecz jasna – choć jak wszyscy wiedzieli – został on zatopiony w morzu. Kolor obiektu był podobny do pokrętła odbiornika radiowego „Meridian” , z punktami na obwodzie talerza. Talerze te leciały z morza na południe. W tym czasie coś się stało z naszą SON.[6] 
Kiedy było już po wszystkim, zaczęto zbierać od nas oświadczenia i kazano podpisać zobowiązanie o zachowaniu wszystkiego w absolutnej tajemnicy. Potem przeniesiono mnie do Pilau[7]  i nikomu o niczym nie mówiłem.

Niestety, autorzy nie podali nazwiska czy adresu nadawcy, a imię i patronimik Fiodor Fiodorowicz niczego nie mówi…

Pytanie zatem brzmi: czy Graf Zeppelin będąc w radzieckich rękach w okresie od 24.IV.1945 do 17.VIII.1947 roku był przebadany przez ich uczonych i konstruktorów? To oczywiste. Przez dwa lata z ogonkiem można go było obejrzeć dokładnie i zrobić wszystkie badania, a potem idąc zgodnie z naciskami Aliantów Zachodnich po prostu zatopić w czasie przeholowywania go do Leningradu jako okręt-cel dla bombowców i/albo rakietowych pocisków przeciwokrętowych stanowiących ulepszoną wersję latających bomb V-1 i pocisków balistycznych V-2. Wywalenie trzydziestometrowej dziury w pokładzie mogła dokonać eksplozja tony trotylu w głowicy takiego pocisku. Czyżby więc lotniskowiec był pierwszą ofiarą broni nowej generacji – broni rakietowej? To właśnie jest jedna z tajemnic Grafa Zeppelina, ale nie ostatnia.

Obserwacja UFO nad Świnoujściem musiała mieć miejsce już po zatopieniu Grafa Zeppelina, a zatem po 17 sierpnia 1947 roku. Czym były zaobserwowane latające spodki możemy się tylko domyślać. Oczywiście mogły to być pojazdy Vril czy Haunebu z ośrodków badawczych w Peenemünde i/albo umieszczone na pokładzie niedoszłego lotniskowca. Tak czy inaczej, list ten i zawarte w nim informacje stanowią zagadkę nie rozwiązaną do dziś dnia.

Trzecia zagadka wiąże się nie tyle z Grafem Zeppelinem ile z obiektem naziemnym. Chodzi konkretnie o magazyny Luftmuny w miejscowości Mosty, w Zachodniopomorskiem. Luftmuna, to określenie magazynów amunicji dla Luftwaffe. Do tej pory historykom nie udało się wyjaśnić tej zagadki II wojny światowej. Na Zalewie Szczecińskim alianckie samoloty zatopiły statek MS Artushof, którego ładunek budzi zdziwienie: w ładowniach było m.in. 38 słupów grafitowo-węglowych oraz pół tony grafitu prasowanego w rolkach. Czy mógł to być materiał dla reaktora atomowego? Czy statek miał je wyładować w niewielkiej przystani w pobliżu tajnego ośrodka Luftmuna w miejscowości Speck (dzisiaj Mosty)? Na jego terenie jest okrągły basen o głębokości 7 metrów, łudząco podobny do basenu w Haigerloch, gdzie wojska amerykańskie odkryły niemiecki reaktor nuklearny.[8] 

Reaktor ten był bardzo prymitywny, ale działał i to było najważniejsze. Niemcy mogli uzyskać w nim uran-235 do bomb atomowych, które zdetonowano w kilku miejscach Rzeszy: w Jonastal, w Ohrdruf, na Rugii oraz w okolicach Homla, w ZSRR.[9]  Nie były to jakieś cuda – ich moc wynosiła mniej niż 10 kt TNT.

Jak twierdzi Bogusław Wołoszański, Niemcy odczytywali przy pomocy prymitywnego lampowego komputera Schwetfisch zaszyfrowane depesze radzieckiej agentury uplasowanej w amerykańskim Project Manhattan. W depeszach tych znajdowały się konkretne dane umożliwiające budowę reaktora jądrowego i bomby A… No i oczywiście im się to udało – pierwszą bombę A zdetonowano w okolicach Homla na Białorusi, jesienią 1943 roku w ramach Projektu Lokki.[10]  

Na ten temat pisał Iwan Barykin w swym cyklu wywiadów z SS-Obersturmbannführerem Walterem Schulke na łamach „Tajny XX wieka”, a przekłady tych materiałów zamieściłem na stronach: http://wszechocean.blogspot.com/2014/03/hiperboloida-ss-gruppenfuhrera-kammlera.html;  http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/kod-antarktydy.html;  http://wszechocean.blogspot.com/2013/03/kod-antarktydy.html;  https://wszechocean.blogspot.com/2014/02/bronie-odwetowe-v-w-rosji.html   a w szczególności - http://wszechocean.blogspot.com/2015/02/superbomba-dla-fuhrera.html.
W swych relacjach Schulke opowiada o eksperymencie z bombą o potwornej sile rażenia, który został przeprowadzony w okolicach Peenemünde. A zatem ten adres by się zgadzał. Wprawdzie Schulke mówił tam o Rugii, ale czy tak było na pewno, za to nie ręczę. Być może doszło do nieporozumienia, bowiem nazwy Rugia - po niemiecku Rügen i Rudden są do siebie fonetycznie podobne…

I znowu: czy te wszystkie wydarzenia mają ze sobą jakiś związek?

Przede wszystkim Bogusław Wołoszański może się mylić – MS Artushof wiózł ładunek grafitu nie do, ale z Luftmuny. Niemcy nie budowali reaktora jądrowego, tylko zwijali interes – nie chcieli, by reaktor wpadł w ręce Rosjan nacierających ze wschodu i południa. Najprawdopodobniej chcieli go przenieść gdzieś w bezpieczniejsze miejsce. Pomorze Zachodnie wyzwalała 3. Armia Uderzeniowa, działająca na kierunku Goleniów, Wolin, Kołobrzeg i Białogard oraz 6., 61. i 47. Armia idące na Szczecin. Przeciwko sobie miały wojska Grupy Armii „Wisła”. W lutym i marcu 1945 roku 1 Front Białoruski rozwijał swoje powodzenie w płn.-zach. części Pomorza, osiągając 6.III.1945 roku Kamień Pomorski, a następnego dnia wybrzeże Bałtyku w rejonie Dziwnówka i Pobierowa oraz Zalew Szczeciński w rejonie Stepnicy. W tym samym dniu zdobyto także Goleniów. Pozostałe armie frontu tj. 47. i 61. Armia, powoli wypierały wojska niemieckie w kierunku Dąbia i Gryfina, napotykając na silny opór i liczne kontrataki. 1 Armia Wojska Polskiego po likwidacji zgrupowania świdwińskiego, głównymi siłami podeszła pod Kołobrzeg, a część sił wydzieliła do likwidacji zgrupowania niemieckiego pod Trzebiatowem. Na zachodzie Pomorza, utrzymywał się silny przyczółek niemiecki w rejonie Dąbia i płn. części Gryfina. 14 marca wojska 1 FB rozpoczęły natarcie mające na celu likwidację tego przyczółka. 19 marca udało się rozerwać przyczółek na dwie części (Dąbie i Gryfino). Po nieudanym kontrataku niemieckim, rozpoczął się odwrót z przyczółka i do 20 marca został on zlikwidowany. Pozostające na lewym brzegu Odry, na wyspie Wolin i wyspie Uznam wojska niemieckie nie były naciskane przez Armię Czerwoną, aż do rozpoczęcia operacji berlińskiej w dniu 20 kwietnia.[11] 

No i to właśnie poprzez wyspy – korzystając z zaangażowania wojsk radzieckich na innych kierunkach - ewakuowano niemiecki stos atomowy i najprawdopodobniej obsługujący go personel. To właśnie dlatego radzieckie okręty podwodne tropiły i topiły statki z uciekającymi Niemcami, czego ofiarą stały się m.in. MS Wilhelm Gustloff, MS Goya i MS General von Steuben… Chodziło o to, by uniemożliwić Niemcom wykorzystanie najnowocześniejszych technologii przeciwko nadchodzącym wojskom radzieckim i polskim. To właśnie dlatego wraki te były intensywnie penetrowane przez radzieckich nurków – poszukiwano przewożonych przez te statki artefaktów i dokumentacji technicznej.


Graf Zeppelin na dnie Bałtyku - sonogramy wykonane z okrętów Marynarki Wojennej

Z lotniskowcem było nieco inaczej. Został on zatopiony rozmyślnie po zdemontowaniu z niego wszystkiego, co się tylko dało i było nowatorskie – i mogło się przydać w toku działań III Wojny Światowej. Była to pusta skorupa, którą wreszcie posłano na dno Bałtyku, po uprzednim przetrenowaniu na niej bombardowań z powietrza i być może ostrzału pociskami typu V-1. Rosjanie przechwycili ogółem 22.000 jednostek tej broni, więc materiału do badań mieli skolko ugodno.

To, o czym było powyżej to tylko moja hipoteza, która nasunęła mi się po programie Bogusława Wołoszańskiego na temat Luftmuny i możliwej produkcji ładunków uranowych czy plutonowych do nazistowskich bomb A, z których jedna była zdetonowana całkiem niedaleko – na wyspie Rugii czy Rudden…   
  



[2] Radziecka Flota Wojenna.
[3] „Graf Zeppelin” – historia niemieckiego lotniskowca - https://tu.swinoujscie.pl/2017/12/graf-zepplin-historia-lotniskowca/
[4] Film dokumentalny „Wyprawa na dno – II Wojna Światowa”, National Geographic Channel.
[5] Garnizonu. Całe wydarzenie miało miejsce na terenie Fortu Zachodniego, gdzie znajdowały się stanowiska artylerii plot.
[6] Stacja namiarów artyleryjskich.
[7] Dzisiaj Bałtijsk.
[8] Bogusław Wołoszański – „Zagadka Luftmuny”, w „Sensacje XX wieku”.
[10] Ibidem.
[11] Wikipedia.