Powered By Blogger

niedziela, 21 lutego 2021

Kręgi na polach: ostatnie ostrzeżenie

 


 

Borys Szarow

 

54% mieszkańców USA, 56% mieszkańców Niemiec i 52% Brytyjczyków wierzy w istnienie Pozaziemian. Rosjanie bardziej sceptycznie odnoszą się do Obcych: liczba ich stronników oscyluje koło 25%.

O zagadkowych kręgach na polach, utworzonych przez źdźbła pożytecznych roślin, na pewno wiedzą wszyscy. Niektórzy uważają te agroznaki, agroglify czy agroformacje za mistyfikację, inni biorą je za sygnały nadawane przez pozaziemską cywilizację. Spróbujmy się zorientować w temacie.

 

Uważajcie na podróbki

 

Pod koniec lat 70-tych uwagę społeczności przyciągnęły figury geometryczne, nie wiadomo przez kogo utworzone na zasianych polach. Tworzyły je powalone z nieznanej przyczyny rośliny. Ich źdźbła nie były złamane, i nie zauważono żadnych znamion działania nagłej siły. Agroformacje mogły być całkiem małe i proste w rysunku, i mogły być ogromne i sięgać takich rozmiarów, że można je było oglądać dopiero z lotu ptaka. W całym szeregu przypadków były to kręgi, w innych były to figury geometryczne, które z biegiem czasu stają się coraz bardziej skomplikowane.

Z początku terytorium ich występowania ograniczało się do Południowej Anglii, skąd napłynęło ponad 90% doniesień u pojawieniu się zagadkowych rysunków, zaś połowa z nich pochodziła z okolic niewielkiego miasteczka Avebury na N 51°25’40” – W 001°51’25”. Jest ono znane z tego, że obok niego znajduje się dawna megalityczna budowla, podobna do Stonehenge, tylko jeszcze starsza (Silbury Hill). Tam często obserwuje się przeloty UFO.

Ufolodzy od razu skojarzyli miejsca występowania agroznaków z miejscami lądowań NOL-i, jednakże UFO obserwowano we wszystkich zakątkach Ziemi także wcześniej, i takich śladów swej bytności one nie zostawiły. Natomiast znalazła się angielska broszura z 1678 roku, zatytułowana „Diabeł-kosiarz” i opisująca idealnie równe kręgi wygniecionej pszenicy na polu pewnego farmera z Avebury.

Oczywiście sąsiedzi domyślili się, że posłużył się on „siłą nieczystą” w celu podwyższenia plonów. Zamknięto go w więzieniu a potem podpalili. Miejscowa legenda mówi, że pewien fryzjer z Avebury twierdził, że megalit nieopodal miasta jest wrotami do innego świata, przez które został wezwany ów diabeł. Ów perukarz udał się tam by rozwalić wiekową konstrukcję, ale znikł bez śladu. NB, w czasie wykopalisk pod koniec XX wieku przy jednym z kamiennych kręgów zrobionym z kamiennych monolitów, znaleziono szczątki człowieka z brzytwą i nożycami w kieszeniach.

Oczywiście współcześni badacze w opowieści o diable nie uwierzyli. W latach 90-tych liczba agrosymboli na polach przekroczyła 10.000. Rzadko pojawiały się one poza granicami Anglii, jednakże w takich przypadkach kręgi te były banalnymi mistyfikacjami.

To było bardzo łatwo udowodnić – połamane źdźbła, zniszczone kłosy powalone na jedną stronę, utworzone takim sposobem figury geometryczne były proste i niedokładne. Ponadto w każdym tego rodzaju zdarzeniu były widoczne „dróżki” wiodące do agroglifu, a którymi wprowadzano urządzenia techniczne. W przypadku „fenomenu Avebury” nie znaleziono żadnych śladów działania człowieka.

Kłosy i źdźbła w „prawdziwych agroformacjach” są lekko poprzyginane i pokruszone, ale nie połamane. Mogą być one wygięte w każdą stronę i w jednej agroformacji mogą być skręcone zgodnie z ruchem wskazówek zegara (CW) jak i w przeciwnym kierunku (CC lub CCW). Takie właśnie agroglify w Avebury są bardzo dokładne geometrycznie i często bardzo złożone.

Aktualnie takie agroznaki znane są w Nowej Zelandii, Australii, Rosji, Francji, Kazachstanie… - a do tego są one praktycznie w ogóle nieznane w Ameryce. Na początku XXI wieku zaobserwowano nagły spadek liczby kręgów zbożowych na polach, ale od 2015 roku, te agrosymbole znów zaczęły się pojawiać na całym świecie.

 

Tańce godowe jeży

 

Bardzo szybko pojawiło się setki publikacji objaśniających pojawienie się zagadkowych kręgów. Wiarę w istnienie UFO oficjalna nauka zdecydowanie odrzuca, ale oficjalne wersje są jedna dziwniejsza od drugiej. Pewien profesor z Oksfordu próbował objaśnić powstanie agroformacji przez … tańcami godowymi jeży. Jego australijski kolega twierdził zaś, że rysunki na polach Zielonego Kontynentu to dzieło łap kangurów wallaby - Notamacropus rufogriseus – kangur rdzawoszyi, które jakoby objadają się makami zawierającymi opium i odurzone dostają kołowacizny zostawiając takie właśnie koliste ślady na polach pszenicy. Jednakże ta karkołomna teoria nie wyjaśnia powstawania agroglifów poza granicami Australii.

Dlatego też hipotezy o działaniach jeży i kangurów zostały automatycznie zdjęte z afisza. Po prostu zwierzęta nie mogą poruszać się na polach tak, żeby wydeptywać pszenicę idealnie równo i we wzory, w których znajduje się liczba 󠆱fi czy pi do trzeciego miejsca po przecinku.

Wersja o mistyfikacji też nie wytrzymuje krytyki. wszystkie prawdziwe piktogramy zbożowe wyróżnia jedno one poza rzadkimi wyjątkami - rozmieszczone są na środku pola i nie widać było żadnych ścieżek wiodących do nich spoza pola.

Poza tym prawdziwe agroglify to są ogromne figury o średnicy nierzadko setek metrów i złożone – nierzadko z setek elementów piktogramy. Na nich możemy ujrzeć zwierzęta, symbole różnych kultur i religii, równania matematyczne, rysunki w formie spirali DNA oraz wzory bez jakichś specjalnych znaczeń. Niektóre symbole są łatwe do zrozumienia – np. tao, a niektóre są do dziś dnia nierozszyfrowane.

Niektórzy badacze wyjaśniają pojawienia się agroformacji na polach działalnością specsłużb. Takie rysunki mogłyby służyć w charakterze obiektów testowych w celu sprawdzenia aparatury optycznej sztucznych satelitów Ziemi. Ale… W latach 70-tych technika była prymitywniejsza, co oznacza, że rysunki te musiały być o wiele większe i wyraźniejsze.

W XXI wieku kosmiczny sprzęt stał się bardziej złożonym i wyrafinowanym, więc zrobiono coraz bardziej złożone agroznaki. A póki sfera kosmicznej techniki jest utajniona, to wywiadowcy nie przyznają się do swego autorstwa. Niezrozumiałym jest tylko to, po co wojskowym jest to potrzebne – na świecie jest pełno dużych obiektów stworzonych ludzką ręką, widocznych z wysokości orbity.

 


Skrzynka pocztowa

 

Można stwierdzić z przekonaniem, że najbardziej złożone agrosymbole na polach nie mogą być wykonane ludzką ręką czy przy użyciu współczesnej techniki z tak wielką dokładnością i oddziaływaniem na źdźbła i łodygi różnych roślin.

Część piktogramów zawiera w sobie kosmiczną symbolikę, np. mapy znanych nam gwiazdozbiorów. Do tego inne rysunki ponoć już rozszyfrowane ukazują niezbadane fragmenty Galaktyki. Kolejne agroglify ukazują nam oddziaływanie na siebie nawzajem nieznanych nam ciał niebieskich, niektóre znów wedle przypuszczeń opisują nieznane nam prawa fizyki, do odkrycia których ziemska nauka dopiero się przygotowuje.

Wszystko to wywołuje uprawnione pytanie: co to za cywilizacja, której wysłannicy są w stanie przebywać niesamowite odległości po to, żeby zostawić na ziemskich polach niezrozumiałe dla nas rysunki? Gdyby ktoś chciał nawiązać z Ziemianami kontakt, to na pewno znalazłby prostszy i bardziej efektywny sposób.

Część uczonych doszła do wniosku, że te Ich wszystkie przesłania wcale nie są dla nas. Wedle ich poglądów, Ziemia jest przez Nich wykorzystywana jak wielka tablica albo ogromna skrzynka pocztowa kilku wysoko rozwiniętych cywilizacji. A to wskazuje na to, że nasz świat wcale nie jest tak całkiem nasz, jak to myślą sobie ludzie.

Dobrze, jeżeli są to znaki nawigacyjne dla pozaziemskich pilotów kosmicznych. Ale teraz, ostatnimi czasy, szerokie poparcie uzyskały teorie, zgodnie z którymi są to ślady eksperymentów Pozaziemian, którzy badają możliwości przeformowania ziemskiego krajobrazu albo w ogóle biosfery. Zwolennicy tego poglądu wskazują na fakt, iż w centrach agroformacji znajdywano regularnie zwłoki różnych zwierząt.

Były one wypalone od środka, ale nie tak jak ogniem, ale promieniami silnego lasera. W strefach kręgów zbożowych znajdowały się owady, które są zjadane przez ptaki i zwierzęta domowe. Znane jest zdarzenie, kiedy we wnętrzu piktogramów przestały działać przyrządy pomiarowe, a u ludzi widocznie pogarszało się samopoczucie. Po pewnym czasie efekt ten ustępował.

Interesujące były wyniki badań radioaktywnego tła Ziemi wewnątrz agroznaków, które pojawiły się na polach Krasnodarskiego Kraju w lecie 2018 roku. Wewnątrz piktogramu (jeszcze nie rozszyfrowanego) był on dwukrotnie niższy od normy, a do tego anomalia ta była ostro ograniczona kształtem agroformacji.

W czasie żniw pole skoszono i zaorano, ale na wiosnę znów zauważono na nim kształt piktogramu. Wykonane to było z pszenicy, która rosła o wiele szybciej niż w sąsiedztwie.

 

Wszystko jest straszniejsze…

 

Niejednokrotnie do badań kręgów zapraszano psychotroników. W czasach „pierwszej fali” agroformacji w latach 70-tych XX wieku, nie przyniosło to żadnych rezultatów. Ale wewnątrz dzisiejszych piktogramów, ludzie sensytywni zaczęli odczuwać coś niezwykłego, np. jasnowidze, którzy przybyli obejrzeć krasnodarski agroznak, solennie twierdzili, że jest to jednoznaczne przesłanie zaadresowane do Ludzkości, ale zrozumieć go nie jest ona w stanie.

Jeden z agroznaków, który pojawił się w Niemczech w 2017 roku pokazano także znanemu psychotronikowi. On oświadczył, że rysunek pozostawili mieszkańcy planety Nibiru, która właśnie przybliża się do Ziemi. Oni ponoć chcą nas ostrzec przed grożącym nam niebezpieczeństwem, które niosą kosmiczne siły biorące się z bliskiego spotkania tych ciał niebieskich. Jak widać, piktogram ten był wyraźnie kosmologicznej treści.

Angielska grupa badaczy-entuzjastów przebadała ponad 500 agroformacji, które pojawiły się w rejonie Avebury, w latach 1872-2018, doszła do wniosku, że kosmiczny rozum ostrzega Ludzkość przed grożącą jej w nieodległej przyszłości katastrofą. Wedle ich słów, Ludzkość czeka globalna zmiana klimatu, potężne trzęsienia ziemi w związku ze zmianami w skorupie ziemskiej, masowe wymieranie gatunków biologicznych i mutacji.

Amerykański astronom Robert Cannicute jest przekonany, że zagadkowe rysunki na polach to dzieło rąk dawno już nieistniejącej międzygwiezdnej cywilizacji. Oni zaprogramowali pojawienie się agroznaków na ziemskich polach, aby przestrzec ludzi przed błędami, które zgubiły ich rodzimą planetę. Jesteśmy całkowicie lekkomyślnymi, nie rozumiemy tych znaków i dlatego weszliśmy na drogę zagłady. Cannicute uważa, że jeśli w najbliższym czasie nie rozwiążemy tej zagadki, to ziemska cywilizacja przestanie istnieć, tak więc te ostrzeżenia z ostatnich lat są ostatnimi. Świadczą o tym coraz bardziej skomplikowane wzory agroformacji i coraz szersze obszary, na których się ukazują. Pozostaje nadzieja, że Ludzkość wreszcie zrozumie przesłania pozaziemskiego Rozumu.

 

Moje 3 grosze

 

O kręgach zbożowych dowiedziałem się w 1985 roku, kiedy przeczytałem książkę sir Brinsleya le Poer-Trencha „Temple of the Stars” w której opisuje on megalityczne zagadki świata – w tym i Anglii oraz wzmiankuje o pojawianiu się w ich sąsiedztwie UFO i piktogramów.

Potem Bronisław Rzepecki i śp. Staszek Barski zainteresowali mnie agroznakami w okolicy Myślenic i Pigży. Byliśmy przekonani o ich autentyczności. Potem było jeszcze kilka miejsc, w których powstały piktogramy. Niestety, nie udało mi się zobaczyć tych z Wylatowa i okolic, ale tamte akurat badało wielu ludzi, więc moja obecność była tam zbędna. Tak czy inaczej – wygląda na to, że gros z nich jest autentyczna.  

W latach 90. zbadałem kilka z nich, które pojawiły się w Małopolsce, Podkarpaciu oraz na Dolnym Śląsku. Poza tym wziąłem udział w konferencji im poświęconej, która odbyła się we Wrocławiu oraz słowackich Koszycach, dzięki temu zapoznałem się z badaniami piktogramów na Słowacji, w Czechach i Węgrzech. Dzięki kontaktom otrzymałem jeszcze informacje o agroznakach w Japonii, Szwecji, Mandżurii i Brazylii.

Wnioski są zbieżne z podanymi przez autora – coś w tym jest i w tym szaleństwie jest metoda. Najbardziej do mnie przemawia hipoteza skrzynki pocztowej z tym, że może dotyczyć ona zarówno Przybyszów z Kosmosu jak i Przybyszów Spoza Czasu. Zwracam uwagę Czytelnika, że gros agroznaków powstaje w miejscach lub w okolicach miejsc, z którymi wiążą się jakieś wydarzenia historyczne, co uważam, że nie jest to przypadek. W kilku przypadkach na miejscu lądowań UFO zaobserwowano fenomeny, których nie można wytłumaczyć inaczej, niż manipulacją Czasem…     

Zob. także:

·        https://wszechocean.blogspot.com/2011/10/anomalia-kregi-na-polach-i-stonehenge-2.html

·        https://wszechocean.blogspot.com/2020/04/agroznak-w-rzezawie-w-2004-roku.html

·        https://wszechocean.blogspot.com/2014/07/nieudany-agroznak-pod-jordanowem.html

·        https://wszechocean.blogspot.com/2020/01/granity-z-bugaja-czy-to-czesc-jag.html

·        https://wszechocean.blogspot.com/2012/03/dziury-na-pustym-miejscu.html

·        https://wszechocean.blogspot.com/2014/05/objawienia-na-pszenicznych-polach.html


Opinie Czytelników

 

Dodałbym możliwość świadomego działania Gai.(L.O.-O.)

O właśnie - o tym zapomniałem. Gaja jako żywy organizm... (Platon)

Zabrakło mi w tym artykule tej opcji która dla mnie jest istotna (L.O.-O.)

Ano właśnie, ale pisałem o tym na łamach "UFO świata" o ile pamiętam... (Platon)

Tak pisałeś szanowny Robercie 😊 (L.O.-O.)

No właśnie - pamięć już nie ta... (Platon)

Od czasu jak zainteresowałem się ewentualnym występowaniem cywilizacji pozaziemskich wierzę w to że one istnieją, jednak zdanie z artykułu dotyczące ich sposobu komunikacji z nami nie przemawia do mnie. Chyba, że tak się nami bawią. (Kazimierz Wakuluk) 


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 40/2019, ss. 20-21

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz

piątek, 19 lutego 2021

Wysyp meteorów na pograniczu Portugalii i Hiszpanii.

 


„Coś przyciąga je tam jak magnes


W ciągu ostatnich czterech miesięcy coś bardzo dziwnego dzieje się na pograniczu Portugalii i Hiszpanii. Zarejestrowano tam bowiem prawdziwy wysp meteorów. Ostatni pojawił się tam w środę o poranku. Zdaniem astronomów oraz pasjonatów kosmosu wygląda na to, że coś przyciąga te obiekty jak magnes.

Jak poinformował dziennik La Vanguardia, do ostatniego fenomenu na niebie doszło o godz. 6 nad ranem w środę w okolicach hiszpańskiego miasta Badajoz, graniczącego z Portugalią. Obiekt zarejestrowany przez kamery miał rozwinąć prędkość około 213 km/godz.

Według pierwszych komentarzy specjalistów obiekt, który wybuchł krótko po wejściu w atmosferę, mógł być odłamkiem komety.

Astrofizycy i wielbiciele kosmosu mówią, że pogranicze portugalsko-hiszpańskie w ostatnich miesiącach niczym magnes przyciąga ciała niebieskie.

W listopadzie w rejonie wschodniego pogranicza Portugalii z Hiszpanią eksplodował w powietrzu sporej wielkości obiekt. Finalną fazę jego lotu zarejestrowało wiele kamer.

Do rzadkiego zdarzenia doszło na odcinku pomiędzy portugalskim miastem Evora a hiszpańskim Badajoz. Krótko po wybuchu w rejonie eksplozji pojawili się pasjonaci kosmosu poszukujący odłamków świetlistego przedmiotu”. (Zob. https://youtu.be/2cU4kn5tHBs)

Podobnie było w styczniu, kiedy na północno-wschodnim pograniczu Portugalii z Hiszpanią doszło do wybuchu innego ciała niebieskiego, które astrofizycy zdefiniowali jako fragment dużego meteorytu lub komety. W obu przypadkach obiekty te pędziły w kierunku Ziemi z prędkością przekraczającą 200 km/godz. (Źródło: PAP)

 

Autorowi chodziło chyba o 200 km/s, co i tak byłoby ewenementem, jako że układowe meteory poruszają się z prędkościami 20-72 km/s. NB przypomina mi to wydarzenia z końca lat 90-tych ubiegłego stulecia:

 

Wszystko zaczęło się od sensacyjnego doniesienia o przelocie czegoś, co nazwano Bolidem Skandynawskim, a stało się to wieczorem, 20.XII.1999 roku. Ów bolid zaobserwowano zrazu nad Narwikiem, Norwegia, jak leciał w kierunku S-SW z prędkością ok. 1,11 km/s, tak że po pół godzinie zaobserwowano go w szwedzkim Malmö i Kopenhagą (CPH) w Danii, jak poleciał w kierunku Kanału La Manche, gdzie widziano go po upływie kolejnych 30 minut. Tym razem leciał na SW-W, a zatem musiał on wykonać skręt o 45° na W gdzieś nad Kopenhagą! 



Od razu skontaktowałem się telefonicznie z red. Andrzejem Zalewskim z Eko-Radio PR-1, od którego uzyskałem dalsze informacje na ten temat. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie mógł to być żaden bolid czy meteoryt, bo żaden meteoroid nie może wykonywać skrętów w czasie lotu atmosferycznego. Żaden! Pozostały w takim razie tylko super czy hipersoniczne samoloty szpiegowskie typu Uragan czy Aurora albo… UFO. Zresztą Bolid Skandynawski ex definitio jest UFO, boż nie wiemy, czym on był naprawdę!

Skontaktowałem się także z Panem Tora Greve z UFO-Malmö, by dowiedzieć się czegoś więcej o Bolidzie Skandynawskim. Odpowiedź, jaką otrzymałem wprawiła mnie w niejakie zdumienie:

W dniu 1999-12-20: Zjawisko zaobserwowane nad południową Szwecją i Danią było albo bolidem z roju Geminidów, albo stopniem satelity amerykańskiego wystrzelonego z Vandenberg III AFB w Kalifornii tego lata.

OK., niech i tak będzie, ale w takim razie dlaczego ów „bolid z roju Geminidów” – radiant w konstelacji Bliźniąt – RA = 112°,3 DEC = +32°,5 - leciał w cztery dni po przelocie roju (radiant promieniuje w dniach 4-16.XII z maksimum 14.XII) i na dodatek z prędkością 1,11 km/s zamiast „przepisowych” dla niego 34,4 km/s?... Trudno także przyjąć, że był to człon rakiety, bo musiałby się on już spalić na trasie Narvik – Malmö – czyli na dystansie prawie 2000 km.

Tora Greve doniósł mi o jeszcze jednym bolidzie, który pokazał się w dniu 4.I.2000 roku – i tym razem uważa się go za meteoroid z roju Kwadrantydów… Równie dobrze mogłaby to być rakieta wystrzelona z kosmodromu w Pliesiecku k./Archangielska czy jakiegoś rosyjskiego okrętu nawodnego czy podwodnego na Morzu Barentsa, ale… to akurat jest najbardziej wątpliwe.

Skojarzyłem pojawienie się Bolidu Skandynawskiego ze zbliżającą się do nas Kometą Millenijną – o oznaczeniu C/1999 S4 (LINEAR), której peryhelium wyniesie 0,977 AU w połowie lipca 2000 roku.

 

[Nawiasem mówiąc sprawiła ona zawód, bowiem można ją było obserwować tylko przez przyrządy. Ja ją widziałem na tle Plejad w Byku jako niebieskawo-zielonkawą mgiełkę na granicy widzialności… - niestety. Powtórzyła się zatem historia jak ze słynną kometą Kohoutka z 1973 roku.]

 

Poza tą kometą ekipa Marcina Mioduszewskiego znalazła jeszcze komety: C/1999 S1 z q = 0,058 AU, a zatem niemal muskającą Słońce w peryhelium jak słynna kometa P/Ikeya-Seki; dalej – kometa Kearns-Kwee, Tempel 2, C/1999 K8 i C/1999 R1. Wszystkie one zostały odkryte jesienią 1999 roku, i któraś z nich może nam realnie zagrozić…

Zagrożenie to już daje znać o sobie, czego dowodem są spadające tu i ówdzie lodowe kule przypominające gradziny, ale o ogromnych rozmiarach i masie co najmniej 10 kg! Do dnia 2.II.2000 roku bombardowane lodem były: Belgia, Hiszpania i Włochy – nikt jak dotąd nie wie, skąd wziął się ten lód… Podejrzewam, że część towarzyszących kometom drobnych ciał niebieskich – tzw. poputczykow komiety jak nazywają je Rosjanie – to są właśnie te lodowe i lodowo-kamienne bryły, które po wtargnięciu w atmosferę Ziemi rozpadają się tworząc wysokie – do 80.000 m n.p.m. srebrzyste obłoki czy świecące obłoki (silver clouds) utworzone głównie z mikrocząstek żelaza (sic!) i niższe – do 25.000 m perłowe obłoki (pearl clouds) składające się z kometarnej pary wodnej. Takie zjawiska obserwowałem m.in. latem w 1986 i 1987 roku nad Pomorzem Szczecińskim, w czerwcowe, lipcowe i sierpniowe noce, kiedy warunki do ich obserwacji były idealne. Wtedy właśnie przelatywała przez naszą cześć Układu Słonecznego słynna kometa P/Halley!

 

[Zagadkę powstawania lodowych brył wyjaśniła seria eksperymentów w chłodzonych tunelach aerodynamicznych, w których zamrażano nieczystości wypuszczane ze zbiorników samolotów. Uzyskiwano w ten sposób kilkukilogramowe lodowe bryły, które odrywały się od kadłuba samolotu i spadały na pola. Jest jednak małe „ale” – co z bryłami - tzw. megakriometeorytami, które spadały z nieba, na którym nie było żadnego samolotu??? Tej zagadki nadal nie rozwiązano…]

 

A najgorsze jest to, że w dalszym ciągu tak naprawdę nie mamy żadnego sposobu obrony przed tymi kosmicznymi przybłędami. (Źródło: https://wszechocean.blogspot.com/2012/11/jeszcze-o-pwdre-ser-1.html)

 

I jeszcze jedna ciekawa informacja:

 

W latach 1998-2012 Hollywood zbił kupę kasy na katastroficznych produkcjach filmowych w rodzaju „Meteoryt”, „Armagedon” i innych, w których wszystkie wysiłki ludzi zmierzają do rozwalenia kosmicznego intruza – najchętniej przy pomocy całego ziemskiego arsenału jądrowego. Pomysły te są o tyle głupie, że asteroid rozpadając się na rój drobniejszych ciał i tak spadnie na Ziemię, spowoduje zanieczyszczenie pyłem kosmicznym atmosfery naszej planety i na dodatek radioaktywne skażenie „gorącymi” pozostałościami po eksplozji kilkuset głowic nuklearnych. Tego żaden reżyser nie brał pod uwagę…

Ekologicznych skutków rozwalenia asteroidy na drobny mak nie biorą pod uwagę nawet uczeni – a powinni. Wtargniecie takiej ilości pyłu w atmosferę tak czy owak spowoduje powstanie „zimy poimpaktowej”, która może się przekształcić w kolejne zlodowacenie. Dlatego ten właśnie wariant jest najgorszy z możliwych. Jedynym sensownym posunięciem z naszej strony powinno być zepchnięcie asteroidy na inną orbitę, która nam nie zagraża, a im szybciej opracujemy technologię takiego przedsięwzięcia i będziemy na niego mieli środki, tym lepiej dla nas. Nie zapominajmy, że aktualnie może w nas trafić asteroida 99942 Apophis i to w latach 1026 i 1036. Wprawdzie uczeni uspokajają, że prawdopodobieństwo trafienia jest małe, że niemal bliskie zeru, ale wyższe od zera, a więc może się zdarzyć… Energia impaktu Apophisa była wyliczona na ~0,51 Tt, co jednak nie spowoduje większych zmian na Ziemi – rzecz jasne poza strefą impaktu i terenach do niej przyległych.

Podobnie być mogło w sprawie spadku „meteorytu” w okolicach wsi Skomielna Biała w dniu 30 czerwca 2001 roku. Ten przypadek jest o tyle ciekawy, że udało się zainteresować nim świat nauki. Przebieg wypadków wyglądał następująco: w dniu 30 czerwca, około godziny 5:30 rano, 19-letni mieszkaniec Skomielnej Białej zaobserwował spadek jakiegoś ciała na las, porastający zachodni stok Lubonia Wielkiego (1022 m n.p.m.) - jakieś 200-300 metrów poniżej przysiółka Surówki (Krzysie). Najpierw słyszał on dźwięki przypominający huk silnika odrzutowego, potem coś lecąc z ogromną prędkością ścinało gałęzie drzew i wreszcie zaryło się w ziemi w odległości około 15 m od zdumionego i przerażonego świadka. Po ochłonięciu z pierwszego szoku, świadek zaczął się rozglądać wokół siebie i jego uwagę przykuła dziwna, pięciokilogramowa bryła jakiejś pomarańczowo-różowawej materii, która leżała nieopodal. Była zimna i wilgotna. Sądząc, że to był właśnie przedmiot, który spadł z nieba, nasz 19-latek zapakował ja do plecaka i zaniósł do domu. Po pewnym czasie udało się zainteresować tym znaleziskiem media i naukowców z Instytutu Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy zanalizowali inkryminowany kawałek domniemanej głowy komety. Niestety - była to zwyczajna sól kłodawska - normalna NaCl z domieszkami mikroelementów, które nadawały jej taki dziwny kolor... Takie bryły soli są rozrzucane w lasach jako tzw. „lizawki” dla zwierzyny płowej. Inna rzecz, że - jak zaklinali się tameczni myśliwi - nikt nie wyłożył lizawek na tamtym terenie. Tak czy inaczej, rzecz można podciągnąć pod fenomen forteański.

A zatem rzecz wyjaśniona? Absolutnie nie! - a to dlatego, że do dziś dnia nie wiadomo właściwie, co wydawało takie dziwne dźwięki spadając na las pod  Krzysiami i lecąc ścinało gałęzie świerków?... Być może to coś leży tam jeszcze - leży i rośnie, i rośnie... - jak złowróżbnie ostrzegała mnie siostra po obejrzeniu kolejnego filmu Ishiro Hondy o Godzilli... A zatem może tam leżeć jeszcze ów meteoryt w postaci niewielkiego kamienia bądź odłamku metalu, albo... - albo był to spadek właśnie pwdre ser, który ulotnił się w krótkim  czasie po spadku. W takim przypadku nie znajdziemy już niczego... Oczywiście jest to tylko hipoteza i żeby ją zweryfikować powinno się przeszukać tamte lasy w promieniu co najmniej dwóch kilometrów od miejsca domniemanego impaktu tego zagadkowego ciała. Tyle napisałem w książce „Projekt Tatry”.

 

Jest jeszcze jedna możliwość, a mianowicie: świadek widział spadek właśnie takiej lodowej bryły, która finalnie roztrzaskała się o drzewa. Jej szczątki stopiły się szybko, zaś świadek wziął za nią pierwszy lepszy obiekt, który wydał mu się dziwny – a była to bryła soli… Ot i cała tajemnica. Tym niemniej pytanie pozostaje – czy była to bryła lodu z Kosmosu?

 

Opinie ekspertów:

 

Ale nie spadają 🙂 To raczej sprawa czystego nieba, małej ilości chmur - u nas niebo ciągle zakryte kitem przez to nic nie widać.

Piszący artykuł też nie zweryfikował prędkości, albo poprawił po swojemu, bo mu się wydawało w tekście źródłowym że za wysoka - otóż prędkość meteoroidów wchodzących w atmosferę/świecących Ziemi mieści się w przedziale od około 12 do 72 km/s. Podawana prędkość ok. 200 km/godz to jak marsz ślimaka dla takich zjawiska i przy takiej prędkości nie byłoby mowy o świeceniu. (Avicenna)

Też mnie to zdziwiło w tekście. Przy 200 km. na godz byłoby zwykłe "plask" o ziemię. Ostatnio to często są doniesienia z całego świata o spalających się w atmosferze przybyszach. To co sam widziałem parę lat temu nad Toruniem zrobiło na mnie wrażenie ogromne ale był to spory kawałek czegoś, spadło zdaje się do Bałtyku gdzieś koło Danii. (L.O.-O.)

Tak czy owak, sprawa jest ciekawa, bo przypomina mi wydarzenia z późnych lat 90-tych, kiedy Europa była bombardowana lodowymi kulami i pwdre ser... (Daniel Laskowski)

Jak czytam o spadających min meteorytach, to zaraz myślę co będzie jak się wkrótce trafi jakiś wielki, a czytałem, że to tylko kwestia czasu. Nie mniej jednak widoki piękne. (Kazimierz Wakuluk)


czwartek, 18 lutego 2021

Wszechocean nadaje SOS

 

Ocean Cleanup

 

Władimir Barsow

 

Boyan Slat został zaobserwowany w ramach programu uruchomionego w 2011 roku, który przyznawał nagrodę 100.000 USD przedsiębiorcom do 22 lat, którzy rzucili studia, by pracować nad swoimi zamierzeniami.

W grudniu 2018 roku, fale wyrzuciły na australijski brzeg zwłoki martwego kaszalota. Rozkroiwszy żołądek giganta weterynarze odkryli tam dziesiątki kilogramów plastyku, winylów i polietylenowych worków. Według oświadczenia medyków, to właśnie one przywiodły zwierzę do śmierci.

 

Ofiary epoki plastyku

 

Osobne przerażenie ekologów wywołuje Wielka Pacyficzna Plama Śmieci, która jest niczym innym jak gigantyczne nagromadzenie śmieci w północnej części Oceanu Spokojnego. Znajduje się ona pomiędzy Hawajami a Japonią. Powierzchnia Plamy – wedle różnych obliczeń – wynosi od 700.000 do 1.500.000 km². W tej strefie znajduje się jakieś 90.000 ton plastyku, który służy ilustracji ludzkiej nieostrożności i krzykliwej obojętności wobec problemów ekologii.

Epoka plastiku zaczęła się pół wieku temu. Przez ten czas w wody Wszechoceanu dostały się setki tysięcy ton plastyków. Aktualnie, każdego roku na wysypiska śmieci Ziemi wyrzuca się prawie 300 mln ton plastyków, z czego ok. 10% wrzuca się do Wszechoceanu. Najczęściej są to domowe śmieci, które poprzez system kanalizacji najpierw wpada do rzek, a potem do morza. Plastyk ten dostaje się do złożonego systemu prądów oceanicznych i koncentruje się w Wielkiej Pacyficznej Plamie Śmieci i jeszcze czterech innych gigantycznych oceanicznych „śmieciowirach”.

Według danych ONZ, na 1 km² akwenu morskiego przypada średnio 13.000 plastykowych elementów pływających. Problem w tym, że z każdym rokiem są one fragmentowane przez prądy morskie na coraz mniejsze kawałki, które przenikają w ciała ryb i innych morskich stworzeń, co prowadzi je do ciężkich uszczerbków na zdrowiu. Szczególnie poszkodowane są od tego albatrosy żywiące się ikrą ryb latających, która przyczepia się do różnych obiektów pływających. Najczęściej do kawałków plastyku.

Żółwie morskie biorą plastykowe pakiety za meduzy, którymi się zwykle żywią. Sądząc, że ma przed sobą meduzę, żółw zjada plastykowy pakiet i nie może już do zwrócić, i w efekcie końcowym ginie, bo plastyk zatyka mu przewód pokarmowy.

Równie ciężko jest wielorybom i innym mieszkańcom głębin. W ich żołądkach weterynarze znajdują szczotki do zębów, pióra wieczne i długopisy, zapalniczki, pływaki, piłeczki do golfa, i inne pozostałości po ludzkiej działalności.

 




Plastyki we Wszechoceanie

Projekt dyplomowy

 

Największe niebezpieczeństwo dla Wszechoceanu stano0wia kraje, w których śmieci są przerabiane i recyklingowane. Np. w Japonii i państwach skandynawskich takie zakłady do recyklingu znajdują się w każdym mieście. Supernowoczesne technologie zapewniają bezpieczeństwo przed ulotami szkodliwych i toksycznych substancji do środowiska. Natomiast te kraje, które gromadzą i trzymają śmieci na gigantycznych śmietniskach stanowią największe zagrożenie dla Wszechoceanu.

Koncentracja plastykowych śmieci w niektórych rejonach Wszechoceanu jest tak wysoka, że woda przypomina tam plastykową zupę.

Zmianę sytuacji z zanieczyszczeniem Wszechoceanu może zmienić projekt niderlandzkiego inżyniera i przedsiębiorcy Boyana Slata. Urodził się on 27.VII.1994 roku w Deftcie w prowincji Południowe Niderlandy. W wieku 16 lat Boyan wraz z rodzicami odpoczywał w Grecji, gdzie zwrócił uwagę na ogromną ilość plastykowych śmieci w morzu. To zasmuciło młodzieńca. Postanowił on poświęcić się walce z tym problemem.

- Ocean już od dawna nadaje do ludzi sygnał SOS, i należy jak najszybciej odpowiedzieć nań i przyjść jak najszybciej z pomocą – mówi Boyan.

W charakterze dyplomowego projektu w szkole średniej przedstawił on urządzenie służące do wyłapywania plastykowych śmieci z morza przy użyciu prądów oceanicznych. Boyan wymyślił system pływających barier, zakotwiczonych, przechwytujących śmieci, które potem byłyby przerabiane w pływających fabrykach na paliwo i inne pożyteczne rzeczy.

 

Ze świata po nitce

 

Za ten projekt Boyan otrzymał w 2012 roku Nagrodę Dziecięcego Uniwersytetu Technologicznego. W tym samym roku Boyan rozpoczął studia na tym uniwersytecie na aerokosmicznym fakultecie.

Jednakże nauka nie pozostawiła mu dostatecznie dużo czasu na dalszą pracę nad ideą oczyszczania Wszechoceanu, dlatego też Boyan zrezygnował z uniwersytetu.

W 2013 roku Boyan ustanowił swoją fundację non profit The Ocean Cleanup. Na początek ten przedsiębiorczy młody człowiek zamieścił w Internecie prezentację pt. „Jak Wszechocean może oczyścić się sam”. Boyan nie ukrywa, że w tym czasie cały jego kapitał wynosił paręset euro. Początkowo nikt nie odpowiedział na tą prezentację, chociaż Boyan codziennie rozsyłał swój apel do 300 kompanii.

Ale potem nadszedł przełom. Pod koniec marca 2013 roku, w kilka miesięcy później jak filmik z prezentacją pojawił się w Internecie, zaczął się on rozprzestrzeniać na planecie z prędkością wirusa i przyciągnął uwagę setek tysięcy ludzi. Przez tydzień Slat otrzymał mnóstwo propozycji pomocy. Sporządził on osobną podstronę w swej witrynie do zbierania środków i w ciągu dwóch tygodni zebrał 100.000 USD.

Już w następnym miesiącu Slat potrafił zainteresować poważnych inwestorów i dzięki temu udało mu się przyciągnąć dziesiątki milinów dolarów do swego przedsiębiorstwa. Za te pieniądze stworzył on naukowo-badawcze zaplecze, które zajmowało się badaniem czasu rozkładu różnych odpadów znajdujących się we Wszechoceanie. Owocnie pracował także wydział konstruktorski, którego pracownicy pod kierownictwem Boyana zbudowali gigantyczną rurę w kształcie litery U.

 










Ratunkowy niewód

 

Przeznaczeniem tego gigantycznej instalacji jest poruszanie się pod wpływem wiatru i wody, i zbieranie plastykowych i innych śmieci z powierzchni oceanu. Rura ta jest zbudowana z materiałów, które są w stanie wytrzymać wpływ sztormów, promieni UV i słonej wody. Wewnątrz rury znajdują się specjalne przegrody zapewniające jej pływalność i stabilność. Rura ta jest wyposażona w rodzaj podwodnego worka, w którym gromadzą się tony śmieci. System kamer i urządzenia GPS pozwalają specjalistom Boyana na kontrolowanie położenia rury. Ma ona blok nawigacyjny przekazujący współrzędne jej lokalizacji. Cała elektronika pracuje na bateriach słonecznych.

Niewód, jak Boyan nazwał to urządzenie, przeszedł próby i w połowie 2018 roku zaczął zbierać oceaniczne śmieci. Jego twórca zamierza do 2020 roku wypuścić do Wszechoceanu tuziny takich urządzeń. Zebrane śmieci będą przerabiane w pływającej fabryce.

Boyan Slat liczy, że projekt nie tylko zwróci się jego przedsiębiorstwu, ale przyniesie solidny zysk, który pójdzie na rozpracowanie nowych projektów. Slat planuje z pozyskanego i przerobionego plastyku zrobić plecaki, torby, okulary słoneczne, i sprzedawać je pod marką The Ocean Cleanup.  

Przedsiębiorca chce, by społeczeństwo było informowane o działalności jego kompanii. On regularnie publikuje artykuły o swoim projekcie, opowiada o swych sukcesach i porażkach, a także odpowiada na uwagi krytyczne pod swoim adresem.

Niektórzy specjaliści zwracają mu uwagę, że jego niewód nie może zbierać plastyku z oceanicznego dna. Inni zaś twierdzą, że urządzenia Boyana będą odcedzać z wody kawałki plastyku o średnicy 2 mm, a mniejsze pozostaną w wodzie i nadal będą szkodziły mieszkańcom Wszechoceanu. w odpowiedzi Boyan powiedział:

- Najpierw należy zająć się problemem zebrania plastyku z powierzchni, a potem zabrać się za inne problemy.

 

Champion of the Earth

 

Wiadomo, że Slat często udaje się do akwenu Wielkiej Plany Śmieci specjalnie wyposażonym statkiem.

- Ja powinienem brać czynny udział w badaniach, aby być w kursie dzieła i wszystkich problemów – mówi on.

Boyan także zwraca swą uwagę na zbieranie i przeróbkę plastyków w swym kraju. Zainicjował on powstanie przedsiębiorstwa, które zajmuje się urządzeniami do przechwytu plastyków w rzekach i kanałach. Niedawno uczestniczył on w udanych próbach urządzenia Plastic Visser, a jego pomocnik w tym samym czasie, w zatoce koło amerykańskiego miasta Baltimore obserwował, na ile efektywna jest wymyślona przez Boyana bariera do wyłapywania pływającego plastyku.

Ponadto Boyan organizuje zbiórkę plastyków z brzegów zbiorników wodnych.  Jego działania zostały wysoko ocenione przez władze jak i rozliczne organizacje i towarzystwa. W listopadzie 2014 roku program ONZ w sprawach środowiska naturalnego nagrodziła Boyana Slata prestiżową nagrodą Champion of the Earth.

W 2015 roku, król Norwegii Harald V zaprosił go do swej rezydencji, gdzie wręczył mu nagrodę pieniężną i także medal Za zasługi dla kraju.    

Zob. także -  https://blog.mapbox.com/exxpedition-to-end-ocean-plastic-pollution-c6469236fe8   

 

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 40/2019, ss. 6-7

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz

Ilustracje - Internet