Powered By Blogger

sobota, 29 kwietnia 2023

Czarnobyl, 26.IV.1986 roku

 


 

Stanisław Bednarz

 

Gawęda  wspomnieniowa. Opowieść o pamiętnej katastrofie w Czarnobylu, wyrozubach, podgrzybkach, Bacutilu,  rozprzestrzenianiu się pyłu radioaktywnego. 

Dziś mamy 26 kwietnia 2023 roku i pogoda jest bardzo chłodna. Ale ów kwiecień 1986  roku był bardzo ciepły, o tej porze  przyroda była bardzo rozwinięta, pasły się krowy nawet na Orawie z reguły opóźnionej wegetacyjnie.

Przypomnę, co robiłem owego 26 kwietnia 1986 roku, gdy nastąpiła katastrofa czarnobylska. Rano o 4-tej z kolegą Markiem Janiakiem  pojechałem na Czarną Orawę pod bacówkę na wielkie klenie, które brały jak opętane. Najpierw koło 4:30 zajechaliśmy pod zakłady utylizacji „Bacutil” w Spytkowicach aby z wielkich bawolich głów wytrzepywać na posadzkę grube białe robaki. Smród był w promieniu 500 metrów od zakładów. Robaki przesypywaliśmy do wiaderek z trocinami. Ciężko to było wszystko dowieźć, gdyż poruszaliśmy się Komarkiem. Po podsypaniu zaczęły brać olbrzymie klenie, wszystkie ponad 35 cm, największy 47 cm. Używałem wtedy ostatni raz wędki archaicznej z bambusa pieprzowego zresztą doskonałej.

Zaintrygowały mnie te klenie potem się zorientowałem ż są to czarnomorskie odmiany tzw. wyrozuby - Piotr Żmuda. Osiągają  długość 40–50 (maksymalnie 70) cm i masę 1–1,5 (maksymalnie 7) kg.  Wtedy   26 kwietnia 1986.miała miejsce katastrofa w Czarnobylu. Myśmy łowili, a tam płonął reaktor i ginęli ludzie.

Nikt nie zdawał sobie sprawy z katastrofy w Czarnobylu bo  dopiero 28 kwietnia dowiedziano się o niej.

28 kwietnia, dwa dni po katastrofie, o godz. 5:33 stacja monitoringu radiacyjnego Służby Pomiaru Skażeń Promieniotwórczych w Mikołajkach zarejestrowała aktywność izotopów promieniotwórczych w powietrzu ponad pół miliona razy większą niż normalnie...

Początkowo polscy naukowcy przypuszczali, że gdzieś nastąpiła eksplozja atomowa. Jednak analiza promieniotwórczych zanieczyszczeń jednoznacznie wskazywała, że ich źródłem może być tylko pożar reaktora atomowego. Dopiero o godz. 18-tej specjaliści dowiedzieli się z radia BBC, że chodzi o Czarnobyl. Wskazuje to na silną blokadę informacji.

Do południowej Polski  skażenie dostało się około 30 kwietnia. Więc wtedy na rybach nie nałapaliśmy się cezu i jodu. Jednak okolice Babiej Góry i Orawy w okolicach 30 kwietnia - 1 maja  dostały na tle Polski dość dużą dawkę (>18 kBq/m²).

Ciekawe jest ze lata 1987, 1988, 1989, 1990 to okres masowego wysypu podgrzybków lasach Lipnicy Wielkiej. Były ich masy i to wielkich (Marek Kramarczyk). Badania wykazały, że skażenie radioaktywne promieniotwórczym cezem-137 tych grzybów było wysokie przekraczające dopuszczalne normy. Z drugiej strony aby to zaszkodziło trzeba by codziennie jeść po parę kilogramów. Potem to się uspokoiło. Podgrzybek to dziwny grzyb  smaczny ale lubi różne świństwa. Na przykład w lasach otaczających  Fabrykę Armatur w Jordanowie , gdy nie działały filtry pyłów mosiężnych   podgrzybki w masowych ilościach występowały  w lasku koło Armatur. Unikałem ich.


 

Moje 3 grosze

 

Pamiętam ten czas. Służyłem wtedy w GPK Świnoujście. 27 kwietnia o 8-mej rano MF „Pomeranią” przybyła do Polski wycieczka szwedzkich dzieci z dwiema opiekunkami. Od razu zadały mi pytanie o poziom skażenia promienistego w Świnoujściu i okolicach. Oczywiście nie wiedziałem o niczym, a one pokazały mi „Svenska Dagbladet” z informacją o katastrofie w Czarnobylskiej EJ. Powiadomiłem przełożonych, a ci dalej – dowódcy i szefa zwiadu w PB WOP w Szczecinie oraz D WOP. Oni też nic nie wiedzieli. Zwrotnie otrzymaliśmy rozkaz bezzwłocznego meldowania o wszelkich zmianach sytuacji radiologicznej w Europie. Sprawa była nagląca, bo zbliżał się 1 Maja...

A w Świnoujściu nieświadomi niczego ludzie zażywali kąpieli słonecznej na plaży i działkach. Spokojnie zbierali nowalijki, sadzili, siali, kopali. Pamiętam, jak słońce nas „strzaskało”, na opalonych twarzach świeciły bielą tylko oczy i zęby. Nie wiadomo, jaką dawkę promieniowania β i γ wchłonęliśmy wtedy. Potem miałem kłopoty z tarczycą – jakieś guzki, które po pewnym czasie zniknęły. Być może dlatego, że radioaktywny jod-131 został „wypłukany” z organizmu przez normalny jod z aerosolu morskiego… Inni ludzie używali do tego celu płynu Lugola. 

W maju i czerwcu na Przystani Promów Morskich myto silnym strumieniem wody skażone lory i wagony (<200 kBq/m²) jadące do Szwecji i Danii. To było bez sensu, bo radioaktywny pył unosił się w powietrzu, a skażona woda spływała do kanału portowego, a potem do Zatoki Pomorskiej. Ale trzeba było coś robić, by uspokoić ludzi.

A potem we wrześniu na Pomorzu Zachodnim mieliśmy klęskę urodzaju podgrzybka brunatnego. Faktycznie - zawierał on duże ilości radionuklidów cezu – konkretnie 137Cs, którego T1/2 wynosi 30 lat, a zatem przestanie on być niebezpieczny gdzieś koło roku 2140. Na szczęście - jak twierdzą nasi atomiści - należałoby zjeść co najmniej 5 kg suszu grzybowego, by zaszkodziło to człowiekowi. Prędzej wysiądzie wątroba i nerki, niż dostanie się choroby popromiennej, ale...

Jeszcze tak à propos grzybów. Kiedy powróciłem do Jordanowa w 1987 roku, to znajdowałem i u nas i w Tatrach podgrzybki, rydze i inne grzyby o dziwnie zdeformowanych owocnikach. Niektórzy usiłowali mi wytłumaczyć je chorobami wirusowymi, co było o tyle dziwne, gdyż ani nigdy przedtem ani nigdy potem czegoś takiego nie zaobserwowałem, a zatem przyczyna musiała być inna. Grzyby wchłaniają radioaktywny cez i toksyczne sole metali ciężkich. Pamiętam, jak piszczały nasze liczniki G-M, kiedy kontrolowaliśmy susz grzybowy z Ukrainy, który wypromieniowywał od 200 μSv/h i więcej, w trakcie kontroli radiometrycznej na Łysej Polanie.   

Po 1986 roku stwierdzono zwiększoną ilość zachorowań na raka, co również starano się ukryć i to była ta prawdziwa zbrodnia ówczesnych władz ZSRR, które bały się zakłócenia obchodów 1 i 9 maja.

czwartek, 27 kwietnia 2023

Co spadło w Zamościu?

 


 

W dniu 24.IV.2023 roku, mieszkańcy Zamościa k./Bydgoszczy zaobserwowali spadek jakiegoś dziwnego obiektu w okoliczne lasy. Teren został zabezpieczony przez wojsko i służby specjalne. Ludzie obawiali się powtórki wydarzeń z Przewodowa, które miały miejsce w dniu 15.XI.2022 roku, a która to rakieta została wystrzelona ze strony ukraińskiej. Jak dotąd wiadomo tylko że był to bez- lub pustołowicowy pocisk rakietowy klasy powietrze-ziemia z rosyjskimi napisami. 






  Poniżej podaję zapis rozmowy z Leszkiem Ostoją-Owsianym, który przybliżył mi tą sprawę:

 



L.O-O.: Ciekawa sprawa więc pozwoliłem sobie podesłać. Miłego dnia Robercie

R.L.: Dzięki!

L.O-O.: https://www.facebook.com/paranormalnapolska/posts/...

R.L.: To może być fragment kosmozłomu albo rzeczywiście - pocisku rakietowego. Obstawiam obie te możliwości.

Być może Ruscy puścili nam jakiś pusto- lub bezgłowicowy pocisk rakietowy MRBM z Kaliningradu na postrach i/albo po to, by obserwować reakcje polskich służb.

L.O-O.: Powiedz mi czy pocisk po wystrzeleniu może mieć taki kształt jak na tych zdjęciach? kosmozłom ? Być może choć nagranie z kamery drona pokazuje tor lotu w miarę równoległy do ziemi co mi nie pasowałoby na złom z orbity, ale wszystko możliwe. https://pomorska.pl/w-lesie-pod-bydgoszcza-znaleziono-niezidentyfikowany-obiekt-wojskowy-trwaja-poszukiwania-szczatkow-pocisku-zdjecia...

no chyba że są to dwie różne sprawy

R.L.: Mamy za mało danych, by móc coś powiedzieć konkretnego...

L.O-O.: Trza się przyglądać. Miłego dnia.

R.L.: Być może jest to drugi element tej samej operacji… Nawzajem! Będziemy śledzić.

Skoro to leciało z v = Ma 0,534, to musiało mieć niezłą "jazdę". Może być to jakiś odłamek satelity, który wleciał do atmosfery po stycznej do jej powierzchni. Czy może to była jakaś ufokatastrofa à la Roswell czy Aztec albo Laredo lub Gdynia?

L.O-O.: Mówią że to nasza zabawka

R.L.: Hmmm... tylko na ile to jest wiarygodne? Polko mówił coś o rosyjskich napisach...

L.O-O.: Tak by było im na rękę ale też byłby blamaż, przeleciałoby toto przez pół Polski i nikt nic nie widział?

R.L.: Wiesz, co mi to przypomina? Wydarzenia ze stycznia 1993 roku w Jerzmanowicach. Tam też cosik spadło... I na dodatek nikt nic nie wie.

 










A najciekawsze jest to, że nie mogłem zamieścić tej info, bowiem pojawiał się komunikat głoszący, że… plik zawiera zainfekowany adres internetowy. Miałem problemy z jego zapisaniem – czyżby ingerowały nasze Wojska Cyfrowe – jak w powieściach Stanisława Lema?

Rozmowa z Marcinem Kołodziejem: 

M.K.: To może być dron, pocisk, kosmozłom... cokolwiek. Sęk w tym, że chyba tam wojsko już przyjechało, więc sprawa została utajniona.

Za kilka dni dowiemy się,, że do nic takiego, chyba że niezależni dziennikarze wyniuchają coś niepokojącego.

R.L.: Jak w Jerzmanowicach...

M.K.: Sęk w tym, że jak zero ch… się tym zajął, to prędko się nie dowiemy, a może to coś naszego czyli natowskiego. Efekt szkoleń czy testów polowych.

R.L.: W Jerzmanowicach spadła bomba E, których potem używano w Kosowie.

M.K.: Czyli żaden bolid kosmiczny?

R.L.: Żaden. Potem te bomby spadły na Belgrad.     

Płacz za ścianą

 


 

Natalia W. Matwienko

 

W moim życiu miało miejsce niemało zdarzeń związanych z mistycznymi siłami. Opowiem wam o jednym z nich.

Za ścianą mojego mieszkania mieszkała trójosobowa rodzina, która czekała na czwartą osobę – żona była w ciąży i tuż przed porodem. I tak więc leżę sobie w dzień na kanapie, bowiem pracowałam na nocnej zmianie. I naraz słyszę za ścianą płacz noworodka. Myślę: Znaczy się sąsiadka rodziła, należałoby jej pogratulować w czasie spotkania. Po dwóch dniach spotkałyśmy się, i mówię do niej:

- Gratuluję! Co się wam urodziło – chłopiec czy dziewczynka?

Stała odwrócona do mnie plecami, a kiedy się odwróciła ujrzałam jej duży brzuch.

- Na razie nie ma czego gratulować – odrzekła.

Zastanowiłam się: przecież słyszałam tam ten płacz dziecka…

 

Minęły jeszcze dwa-trzy dni. Znów leżę na kanapie i słyszę kobiecy jęk zza ściany. Myślę – no wreszcie doczekali się narodzin, ale dlaczego w domu? Wszak brzemienna sąsiadka jest medyczką, ona nie dopuściłaby do czegoś takiego. Pójdę do niej, żeby to jakoś wyjaśnić czemu rodzi w takich niewygodach, bo tego nie rozumiałam.

Tego samego dnia poszłam do sklepu i spotkałam drugą sąsiadkę i zapytałam ją o rodzącą:

- Czy ona rodzi w domu?

Okazało się, że naszą sąsiadkę tego dnia zabrano rodzić do szpitala.

- Czyżby znów – myślę – znowu się coś pokazało?

 

Po kilku dniach znów leżałam na kanapie i znów słyszę płacz dziecka. Doszłam do wniosku, że sąsiadkę wypisano z porodówki i ona przyniosła dziecko ze sobą do domu. Okazało się, że sąsiadka rzeczywiście urodziła, ale jej jeszcze nie wypisali i jest z dzieckiem w porodówce.

 

Czy to nie mistyka – słyszeć dźwięki wyprzedzające wydarzenia? Sąsiadkę z maluszkiem wypisano dopiero po tygodniu!

 

Źródło – „Tajny XX wieka”, nr 39/2018 s. 25

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz

 

środa, 26 kwietnia 2023

Z tatrzańskiego Archiwum X

 


Niedawno otrzymałem ten materiał od dr. Miloša Jesenský’ego, który ukazał się na Słowacji, a dotyczy tajemniczego zaginięcia w Tatrach pewnego bratysławskiego dziennikarza. Wypadek ten wpisuje się do Tatrzańskiego Archiwum X ze względu na gęsty woal tajemnicy otaczający to wydarzenie…

 

Młody dziennikarz pisał o sprawach St.B. a potem nagle znikł. Jego ciało nie zostało znalezione

 

Jednym z pierwszych dziennikarzy, który zniknął na Słowacji był Marcel Samuhel – były redaktor nieistniejącego już dziennika „Praca”. W tych dniach od chwili jego zniknięcia upłynęło już 30 lat. Sprawą zainteresowała się telewizja RTVS. Kilka lat po łagodnej rewolucji dwudziestodziewięcioletni Bratysławczyk poświęcił się normalnemu programowi dziennikarskiemu redaktora gazety, ale także badaniu spraw byłego reżimu, które dotyczyły członków ŠtB.

 

O jego zaginięciu wspomina jego przyjaciel

 

Pod koniec kwietnia 1993 roku wraz z przyjacielem Borysem wybrali się na wycieczkę w Tatry Wysokie. Pojechali kolejką linową na Skalnate pleso. Stamtąd udali się do Szczyrbskiego Plesa. Za Batyżowskim Plesem zeszli ze szlaku i zgubili się. Zaczęło padać, ale niezbyt mocno, zaczął się spieszyć, nie miałem czasu jechać tak szybko, a potem dosłownie zniknął – wspominał Borys dla RTVS po latach.

Wyczerpany Borys znalazł chodnik, a później asfaltową drogę. Nieznany kierowca zawiózł go do Popradu, gdzie się zatrzymali. Miał nadzieję, że jego przyjacielowi było już ciepło. Ale Marcela tam nie było. Boris zgłosił zniknięcie Samuela rano. Tak opisał to przed laty przyjaciel Samuela dla magazynu „Život”, w zeznaniach dla policji, a obecnie także dla RTVS.

Następnie przeprowadzono kilkudniowe szeroko zakrojone poszukiwania z udziałem ratowników górskich, leśników, policjantów i żołnierzy z Popradu. - Nic wtedy nie znaleźliśmy, nic. Ani śladu jego obecności. Coś wydaje się być nie tak – powiedział RTVS Viktor Beránek, ówczesny członek zespołu poszukiwawczego HZS.[1]

 



Niejasne okoliczności zniknięcia

 

Do tej pory nie znaleziono żadnych szczątków szkieletowych. W przeszłości pojawiło się wiele spekulacji, że Marcel Samuhel wcale nie musiał stać się ofiarą tatrzańskiej przyrody.

- Na podstawie tych informacji i na podstawie faktów, które przeszukaliśmy, pojawiło się kilka znaków zapytania i niejasności – powiedział po latach przewodnik górski, były ratownik górski Róbert Turjanik.

W okresie poprzedniego reżimu Samuhel należał do zakonu franciszkanów. W okresie przed zaginięciem jako publicysta intensywnie zajmował się przyczynami śmierci potajemnie wyświęconego księdza Przemysła Coufala. Samuhel odrzucił oficjalną wersję Prokuratury Generalnej Republiki Słowackiej o rzekomym samobójstwie. W lutym 1992 r. napisał w „Pracy” artykuł zatytułowany „Raped Truth”, w którym wyraził wątpliwości co do wstrzymania ścigania karnego w przypadku zabójstwa. W dniu 2 marca 1992 r. prokuratura skierowała pismo do redakcji gazety, określając ww. artykuł jako niebezpieczną ingerencję w działalność prokuratury. 19 lutego 1993 r. w „Slovenský dennik” ukazał się całostronicowy artykuł „Morderstwo czy samobójstwo?”, którego autorstwo przypisuje się Samuhelowi. Autor zwróciła uwagę na nieścisłości i sprzeczności w decyzji prokuratury. Autor zakończył artykuł zdaniem: A jeśli coś mi się stanie, poinformuję lekarza rodzinnego SR, że nie mam zamiaru popełnić samobójstwa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że grozi mu niebezpieczeństwo – napisał przed laty tygodnik „Život”.

- Powiązałem zniknięcie z tym, o czym Marcel zaczął pisać, bardzo drażliwym tematem dla wielu ludzi w tamtym czasie - ostrzega inny z jego przyjaciół i sygnatariusz Karty 77, Tibor Novotka, według RTVS.

 

Moje 3 grosze

 

Kiedy przekładałem ten tekst, to przypomniała mi się sprawa zaginięcia dwojga młodych ludzi – Piotra i Justyny – sprawa poruszona na łamach „Nieznanego Świata” przez red. Marka Rymuszko. Sprawa ta wyglądała mniej więcej tak, jak opisałem ją w „Projekcie Tatry”:

Tej dziwnej sprawie zaginięcia w Tatrach dwojga 20-latków: Piotra G. i Justyny T. poświęcono cykl artykułów na łamach „Nieznanego Świata”. Dziewczyna i chłopak literalnie rozpłynęli się wśród regli Doliny Kościeliskiej, dokąd wybrali się feralnego dla nich dnia 2 marca 1981 roku. Poszukiwania spełzły na niczym. Psychotronicy, którzy ich poszukiwali, podawali miejsca przebywania ich zwłok od Doliny Chochołowskiej i Grzesia aż do Wantul i masywu Giewontu i Czerwonych Wierchów. Jest to obszar o powierzchni niemal 45 km² terenu nader urozmaiconego. Ciekawe jest zaś to, że jedna z lokalizacji – Przysłop Miętusi znajduje się w miejscu, z którego widać doskonale trzy tutaj wymienione „podejrzane” miejsca: Giewont, Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch...  A nie zapominajmy, że tutaj właśnie widziano tajemnicze NOL-e...

Przysłop Miętusi jest węzłem dróg turystycznych, wiodących na gmach Czerwonych Wierchów i należące doń doliny reglowe. W sezonie letnim i zimowym panuje tutaj ogromne natężenie ruchu turystycznego, a mimo tego, zdarzają się dziwne przypadki zaginięć czy tajemniczej śmierci ludzi.

Jaki był los Piotra i Justyny? Mogli oni być porwani przez NOL-a, co swego czasu wylansowało dwoje jasnowidzów z Lublina (dane personalne zastrzeżone), którzy w transach   w i d z i e l i   moment samego porwania ich na pokład NOL-a, a potem pobyt na nieznanej planecie wśród nieznanych Istot o zupełnie różnej od nas mentalności... Jak bardzo jest to prawdziwe? – tego nie wiem. Być może lubelscy jasnowidze maja rację i Piotr z Justyną rzeczywiście żyją na innej planecie czy w innym wymiarze Rzeczywistości.

Niestety, nie jestem aż takim optymistą. Być może wpisali się oni w SCHEMAT A i ich zwłoki poniewierają się gdzieś na dnie lasów reglowych Kościeliskiej, albo leżą połamane w jakiejś „mikro-jaskini Łataka”.

Mogli oni spotkać się z fatalnym dla nich skutkiem, z jedynym tatrzańskim zwierzęciem, które jest w stanie zagrozić człowiekowi – z niedźwiedziem brunatnym – Ursus arctos. Co więcej – głodny miś, podobnie jak śp. Kuba Kondracki czy Magda Roztoczanka – szuka towarzystwa człowieka, bo wie, że dostanie od niego smaczny kąsek, co akurat wiem z własnych doświadczeń z niedźwiedziami, kiedy służyłem jeszcze na Łysej Polanie... NB, obydwa te misie są już historią, bowiem zabiła je źle pojmowana miłość do zwierząt, która obróciła się przeciwko nim...  Marzec jest miesiącem przebudzenia tych zwierząt ze snu zimowego i być może, jakiś głodny niedźwiedź spotkał się z Piotrem i Justyną. Dobrze, ale co się stało z ich rzeczami? Nie wyobrażam sobie misia, który pożarłby człowieka wraz z plecakiem i ubraniem. Coś zawsze   m u s i a ł o b y   zostać!

Istnieje jeszcze jedna ponura strona tego medalu – Piotr i Justyna mogli paść ofiarą ludzi. Kogo? Przede wszystkim chodzi mi tutaj o kłusowników i przemytników, którzy bardzo nie lubią, kiedy podgląda się ich „przy robocie”.

Druga możliwość, to mord polityczny. Oboje zaginieni byli silnie zaangażowani w ruch niepodległościowo-solidarnościowy, a zatem polska SB czy radziecka KGB mogły wykorzystać fakt ich wyjazdu w góry, by ich „uciszyć” – raz na zawsze, jak np. ks. Jerzego Popiełuszkę...

Zagadka zniknięcia Piotra i Justyny w dalszym ciągu pozostaje nierozwiązaną. O ich domniemanych losach pisano na łamach „Nieznanego Świata”.[2]

 

Źródła:

1.       https://omediach.com/tlac/24696-mlady-novinar-pisal-o-kauzach-stb-potom-nahle-zmizol-jeho-telo-sa-nenaslo-foto?fbclid=IwAR303EPWhhGsAD1o_sqtizqew-XVNCjfj4JoggCbpwFNrndjYMcYZ4K3Lf4

2.       www.Slovenskýdeník/necenzurovane.net 

 

Przekład ze słowackiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz



[1] Horská Zachranná Služba – słowacki odpowiednik TOPR.

[2] R. Leśniakiewicz – „Projekt Tatry”, Kraków 2002.

wtorek, 25 kwietnia 2023

Los w zwierciadle

 

Dr John Dee vel Devius - jeden z prekursorów katoptromancji

Jelizawieta Nikitina

 

To było w 1971 roku, kiedy skończyłam 18 lat. Pracowałam wtedy jako krawcowa. Nasza brygada składała się z 10 osób: starsza kobieta brygadzistka, 6 kobiet w sile wieku i z nas – trzech dziewczyn.

 

Rytuał zgodnie z zasadami

 

Przed świętem Chrztu Pańskiego, brygadzistka umówiła się z nami na wróżby. Zdecydowałyśmy się spotkać całą brygadą w nocy 18/19 stycznia. U jednej z dziewczyn rodzice wyjechali gdzieś na urlop i poprosili o pilnowanie domu. I tam właśnie postanowiłyśmy powróżyć sobie przy pomocy luster.

Objaśniono nam, że rytuał należy przeprowadzić w całkowitym milczeniu. Nasza brygadzistka wzięła od swej szwagierki srebrną obrączkę ślubną. My przygotowałyśmy cienki, bez rysunku, naczynie z wodą, dwie świece i dwa lustra. Zebrałyśmy się o jedenastej wieczorem. Ubrałyśmy się w białe nocne koszule, rozpuściłyśmy włosy i włożywszy płaszcze poszłyśmy do studni po wodę, a potem zaczerpnęłyśmy wody (dla wróżby można było to uczynić tylko raz). Nalałyśmy jej do naczynia postawiliśmy na stole naprzeciwko siebie dwa duże zwierciadła. Zgasiłyśmy światło, zapaliłyśmy świece ustawiając je tak, żeby ich blask odbijał się w zwierciadłach tworząc świetlny korytarz. Włożyłyśmy obrączkę do naczynia z wodą i postawiliśmy je pomiędzy świecami. Usiadłyśmy do luster po kolei – od najstarszej do najmłodszej. Mnie jako najmłodszej przyszło wróżyć jako ostatniej.

 

Na gładzi wody

 

Trzeba powiedzieć, że sytuacja z lekka uciążliwa, jakaś nieziemska. A do tego w czyimś obcym, ciemnym domu było nam jakoś strasznie. Ale jak już raz się na to zdecydowałyśmy, to nie wypadało się cofać – kiedy znów zbierzemy się razem? Dogadałyśmy się, że będziemy siedzieć przed zwierciadłami po 15-20 minut, skoncentrowane, starając się jak najmniej mrugać, patrzeć potem niczego nie omawiając, przesiąść się na sofę ustępując miejsca następnej.

Kiedy przyszła moja kolej, zaczęłam ze zdenerwowaniem wpatrywać się w zwierciadło. Już nie odczuwałam strachu, ale nocna pora, cisza i ciemność zrobiły swoje, zachciało mi się spać. I oto w zwierciadle (a może we śnie) widzę taki obraz. Jestem na środku wielkiego jeziora (takie jezioro znajduje się u nas za miastem) i stoję twardo na gładkiej powierzchni wody i patrzę na przeciwległy brzeg. Dzień jest letni, słoneczny. Na brzegu widzę chłopca, wysokiego wzrostu, jego oczy i twarz jest tak blisko, jakby stał obok mnie. Wpatrywałam się uważnie w niego, a on we mnie. Od tego spojrzenia nie sposób było się oderwać czy uciec. Chłopak miał kędzierzawe włosy, miał na sobie cienki beżowy sweterek i ciemne spodnie z cienkim, zielonym paskiem.

 

Nie zwróciłam uwagi

 

Rankiem opowiedziałyśmy sobie, kto co widział, pośmiałyśmy się i życie pobiegło dalej swoim torem, u każdej po swojemu.

W następnym roku wyjechałam uczyć się do drugiego miasta i te wróżby zostały całkiem zapomniane.

Minęły dwa lata. Powróciłam z uczelni i znów pracowałam w zakładzie jako krajcza damskiej odzieży. Pewnego razu koleżanka odeszła z pracy na czas jakiś i poprosiła mnie, bym przejęła jej stanowisko pracy. Zgodziłam się. Do mnie podszedł chłopak lat 20-23 od którego przyjęłam zamówienie na spodnie, ale nie zwróciłam nań uwagi.

Po pewnym czasie tenże chłopak przyszedł do atelier wraz ze swym bratem. Oni zamówili zimowe palto u tej samej krawcowej, którą ja kiedyś zastępowałam.

 

Pomógł płaszcz z brakiem

 

Mogłabym wcześniej nie spotkać tego chłopaka, gdyby nie to, że jego palto miało pewną niedoróbkę.

Chłopak i jego brat otrzymawszy płaszcz zaczęli się żołądkować, a ja przyszłam na pomoc koleżance i przekonałam ich, że tą wadę można usunąć. Naraz przyjrzałam się temu chłopakowi – i omal nie udławiłam się swoimi słowami… miał na sobie beżowy sweter i ciemne spodnie z zielonym paskiem. Włosy kędzierzawe. To był dokładnie ten sam chłopak, którego widziałam w lustrze w czasie tego wróżenia!

Nie miałam pojęcia, jak powiedzieć mu, że widziałam go w zwierciadle. Ale po kilku dniach on sam przyszedł do mnie odprowadzić mnie z pracy. Tak zaczęła się nasza przyjaźń, a po roku zdecydowaliśmy się pobrać – i jesteśmy razem już 40 lat.

Po tym dziewczyńskim wróżeniu jestem przekonana, że zwierciadła są związane z innym światem.

 

Zwierciadło mistrza Twardowskiego w Węgrowie

Moje 3 grosze

 

To oczywiste, że tak właśnie jest! Od dawna ludzie uważali lustra za okna do innych światów. Przypomnijmy eksperymenty dr. Johna Dee – Deviusa z tzw. glassami, w których widział on inne istoty posługujące się językiem enocheńskim. Nie zapominajmy też o naszym słynnym magu imć Janie Wawrzyńcu Twardowskim, którego zwierciadło znajduje się ponćo w Węgrowie. Ale czy naprawdę lustra zapewniają łączność z innymi światami?

Nie sądzę. Mamy tutaj do czynienia ze zjawiskiem autohipnozy. Zauważmy – ciemność, nastrój pełen tajemniczości, blask świec, jakieś narkotyki, czasami nagość… - to wszystko wpływa na psychikę młodego człowieka, a jeżeli jeszcze ma on jakieś predyspozycje PSI, to efekt murowany. Tak właśnie być mogło w przypadku autorki. I wbrew zdrowemu rozsądkowi – rzecz jest całkowicie wytłumaczalna. Inna sprawa to te predyspozycje do podwójnego widzenia. Są one bardzo rzadkie, ale istnieją realnie. Jedną ze zbrodni chrześcijaństwa jest tępienie wszelkich „widzących”, „leczących” i innych ludzi o nadzwyczajnych właściwościach, które to odziedziczyliśmy w dalekiej przeszłości, a które znów należałoby rozwijać wbrew poglądom najrozmaitszych ortodoksów, wsteczników i hamulców postępu.

Jednakże tutaj należy przestrzec ludzi przed najrozmaitszymi oszustami i hochsztaplerami żerujących na ludzkim strachu, niewiedzy i łatwowierności, którzy wzbogacają się ich kosztem. I tak należałoby spojrzeć na ten problem.

 

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 39/2018, s. 24

Przekład z rosyjskiego i komentarz - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz   

niedziela, 23 kwietnia 2023

Gwiezdne wrota

Rozmieszczenie gwiezdnych wrót wymienionych w tekście na mapie Ziemi

 

Michaił Juriew

 

Wedle hipotezy amerykańskiego kryptozoologa Ivana Sandersona, na Ziemi istnieją „diabelskie cmentarze” – miejsca, gdzie w których istnieją elektryczne wichry, które przenoszą przedmioty i rzeczy z jednego świata do drugiego.

W różnych zakątkach naszej planety istnieją „zaczarowane miejsca”. Ludzie, którzy tam mieszkają czasami przepadają bez śladu. Także w tych miejscach pojawiają się jakieś dziwne stworzenia, nie podobne do żadnych mieszkańców Ziemi. Takie miejsca nazywają gwiezdnymi wrotami – sądząc po wszystkim – są one portalami wiodącymi do innych światów. One otwierają się w określonym czasie i ludzie, rozwiązawszy ich tajemnice, mogą wybrać się ciekawą i niebezpieczną podróż do innych wymiarów. Ukazujemy tu 10 najbardziej znanych miejsc, gdzie znajdują się takie gwiezdne wrota.

 

1.     Świątynia Abu-Gorab, Egipt

 

Abu-Gorab to piramidalna świątynia słonecznego boga Ra w staroegipskim Memfis – N 29°54’14” – E 031°11’38”, na brzegu nieistniejącego już jeziora Abusir Lake, którą uważa się za jedną z najstarszych budowli na planecie. Historycy uważają, że powstała ona w czasach panowania faraona Niuserra (???) w 2400 r. p.n.e.[1] Abu Gorab stoi na platformie z alabastru (egipskiego kryształu), który – jak twierdzą ezoterycy – wibruje unisono z wibracją Ziemi. Według legend, te gwiezdne wrota mogą otworzyć się przed człowiekiem, który może dogadywać się z wysokimi, świętymi energiami Wszechświata, którymi są bogowie.

 

2.   Gwiezdne wrota Abydos, Egipt

 

W 2003 roku inżynier z aerokosmicznego kompleksu przemysłowo-obronnego USA  - Michael Schratt oświadczył, że jedno z najstarszych egipskich miast – Abydos – stoi właśnie na takiej gwiezdnej bramie. Tezę tę potwierdzają także ciekawe znaleziska archeologiczne. I faktycznie, w świątyni Setiego I (vel Menmaatre, 1323-1279 p.n.e., XIX dynastia) odkryto hieroglify wyobrażające kilka aparatów latających: jedne podobne do helikopterów, inne do UFO. Ciekawe jest to, że lokalizację Abydos znalazła kobieta – Dorothy L. Eady alias Omm Seti, która twierdziła, że jest reinkarnacją staroegipskiej chłopki[2] imieniem Bentreshyt vel Bentreszit, która była potajemną kochanką faraona Setiego. Dorothy znała położenie domów i sadów Abydos i nawet była w stanie przełożyć na angielski wiele staroegipskich tekstów.

 

3.   Portal na rzece Eufrat, Irak

 

Najstarsze w świecie gwiezdne wrota znajdują się na rzece Eufrat i pochodzą z czasów cywilizacji Sumeru/Szumeru. Są one ukryte pod ruinami mezopotamskiego miasta Eridu – N 30°48′57,0204″ - E 45°59′45,8483″. Oczywistymi dowodami istnienia tego portalu są sumeryjskie artefakty. Tak więc na jednej z sumeryjskich pieczęci ukazany jest bóg, który pojawił się na Ziemi poprzez portal. Jak widzimy, stoi on na schodach, które zaczynają się od człowieka oglądającego jakąś pieczęć. Po obu stronach boga widzimy dziwne, błyszczące kolumny wodne. Na innych sumeryjskich artefaktach wyobrażony jest bóg Ninurta alias Ningirsu na ręce którego można dojrzeć współczesny zegarek. Do, tego naciska on palcem na guzik na ścianie śluzy, w której stoi.

 

4.   Mapa gwiazdowa w Ramasu Uiana, Śri Lanka

 

W Ramasu Uiana czyli królewskim parku przyjemności, znajduje się wycięta w kamiennej ścianie mapa gwiezdnego nieba. Symbole wycięte w kamieniu, być może stanowią kod, który odkrywa gwiezdne wrota, pozwalające temu, kto je otworzy, podróżować do innych obszarów Wszechświata. Tymczasem vis-à-vis mapy gwiezdnej postawiono cztery kamienne fotele. Ten artefakt nazywa się Sakwala Chakraya, co tłumaczy się jako obracający się krąg Wszechświata. Zauważmy, że w wielu dawnych legendach opowiada się o gwiezdnych wrotach w kształcie obracających się kręgów. Analogiczne mapy gwiezdne znaleziono także w innych miejscach, a w szczególności w egipskiej świątyni Abu Gorab i pewnych dawnych pomnikach w południowoamerykańskich Andach.

 

5.    Kompleks świątynny Göbekli Tepe, Turcja

 

W starej, kamiennej świątyni Göbekli Tepe – N 37°13′23,6712″ - E 038°55′20,5104″ - znajduje się kilka kręgów z wielkich kamiennych słupów. Każdy słup jest pokryty wyraźnymi płaskorzeźbami zwierząt. Pośrodku kręgów Znajdują się dwa słupy będące arkami. Badacze domyślają się, że te arki są pozostałościami portali, które dawni ludzie zamieszkujące na tym miejscu wykorzystali do przemieszczenia się w niebiańskie światy.

 

6.   Wrota bogów, góra Hayu Marca, Peru

 

Pewnego razu, peruwiańskiemu alpiniście i badaczowi Jose Luisowi Delgado – Mamani przyśniła się ścieżka wiodąca do gładkiej, dosłownie szklanej skały, w której była nisza przypominająca zbiornik na wodę. W tej niszy znajdowało się coś przypominające drzwi. Zajrzawszy do niej Jose ujrzał tunel rozjaśniony tajemniczym, błękitnym światłem.

A w 1996 roku podróżując po Andach Peruwiańskich, Mamani znalazł w okolicach góry Hayu Marca dziwne miejsce, podobne jak dwie krople wody do tego, co mu się przyśniło. Znalazł on tam bramę z dwóch filarów w kształcie litery T o rozmiarach – większego 7 x 7 m a mniejszego 2 x 2 m, na S 16°10’14” – W 069°32’28”.

Potem badacz dowiedział się, że wedle wierzeń sąsiednich plemion ta brama oddziela ziemię śmiertelników od krainy bogów.  W dawnych czasach przez tą bramę można było przejść. Te większe wrota były przeznaczone dla bogów, mniejsze dla ludzi – niewielu bohaterów zasługujących na szacunek i mający swe miejsce pomiędzy bogami dzięki swym dokonaniom. Wedle legendy, przez wrota bogów przeszedł kapłan imieniem Amaru Maaru, który uratował ze swej świątyni zburzonej przez hiszpańskich konkwistadorów, złoty dysk Klucz Bogów z siedmiu promieni. Do tego to on użył owego Klucza do otwarcia bramy.

Interesującym jest to, że badacze rzeczywiście znaleźli małe okrągłe utworki w skale na prawo od mniejszego wejścia, do których pasowałby jakiś obiekt w kształcie dysku.

 

7.    Brama Słońca, Tiahuanaco, Boliwia

 

Niektórzy badacze uważają za portal do innych światów Bramę Słońca w dawnym boliwijskim mieście Tiahuanaco, S 16°33′17″ - W 068°40′24″. Ta brama wyrzeźbiona z jednego bloku kamiennego liczy sobie co najmniej 14.000 lat. Zgodnie z indiańskimi legendami, właśnie poprzez ten portal wszedł do Tiahuanaco bóg słońca Viracocha vel Wirakocza i wybrał to miejsce do stworzenia rasy ludzkiej. Na Bramie Słońca widzimy wyobrażenia ludzi dziwnie odzianych w jakby kosmiczne skafandry.

 

8.   Stonehenge, Anglia

 

Spory wokół jednego z najbardziej znanych sanktuariów kamiennych na naszej planecie nie ustają do dziś dnia. Większość historyków twierdzi, że Stonehenge było zbudowane 5000 lat temu, częściowo z niebieskich kamieni, które wydobyto w kamieniołomie położonym 386 km od niego. Jednakże geolog Brian John stwierdził, że nie ma żadnych dowodów na to, że ów kamieniołom, gdzie wydobywano kamień na budowę Stonehenge, w ogóle istniał. A niektórzy sceptycy w ogóle uważają Stonehenge za kompleks wzniesiony dopiero w XX wieku ku uciesze turystów.

Jednakże według poglądów mistyków i ezoteryków, 5000 lat temu, kiedy w tym rejonie na Salisbury Plain powstały pierwsze osady ludzkie, Stonehenge już istniał, przy czym całkowicie zbudowany i był gwiezdną bramą. Tą wersję całkowicie potwierdzają odkrycia poczynione w sierpniu 1971 roku, kiedy to grupa hippisów znikła przy usiłowaniu podłączenia się do wibracji dawnego pomnika. O godzinie drugiej w nocy nad nim zaczęły bić pioruny i zaczęła się gwałtowna burza. Policjanci, którzy znajdowali się nieopodal tego miejsca, a także miejscowy farmer, jakoby widzieli błękitne światło emitowane przez kamienie i słyszeli krzyki . kiedy policjanci przybyli do Stonehenge, to wszystko co znaleźli to były namioty i ugaszone przez ulewę ognisko.

 


9.   Miczigański Stonehenge, MI, USA

 

W 2007 roku, podwodni archeolodzy – naukowiec z Northwestern University prof. Mark Holly i jego kolega Brian Abbot przeszukiwali jezioro Michigan w poszukiwaniu wraków zatopionych tam statków. Nieoczekiwanie na głębokości 12 m odkryli oni kamienną budowlę swym kształtem przypominającą Stonehenge. Szczególną uwagę uczonych przyciągnęła wyrzeźbiona w kamieniu postać mastodonta. Te przedpotopowe zwierzęta, jak wiadomo wymarły tam 10.000 lat temu. Właśnie stąd powstała hipoteza o głębokiej starości tego odkrycia. I właśnie ze względu na to, odkrywcy stwierdzili, że znalezisko liczy sobie ponad 10 tys. lat. Jednakowoż ortodoksyjni przedstawiciele oficjalnej nauki kwestionują prawdziwość tej daty. Aliści ich oponenci obstają przy swoim i twierdzą, że Miczigeński Stonehenge są to ruiny gwiezdnej bramy.

Zauważmy przy tym, że na tym właśnie miejscu dochodziło do zagadkowych zniknięć statków i ludzi, i właśnie dlatego otrzymało ono nazwę Miczigeński Trójkąt, względnie Trójkąt Wielkich Jezior.

Zob. także: https://jayseaarchaeology.wordpress.com/2021/02/24/the-enigma-in-the-lake-lake-michigan-stonehenge/   

 

10.                     Drzwi Bogów, AZ, USA

 

W czerwonych skałach otaczających miasto Sedona w Arizonie istnieją Drzwi Bogów – kamienny megalityczny łukowaty portal do innego czasu i przestrzeni. W latach 50-tych znaleźli go miejscowi poszukiwacze złota, po czym niektórzy z nich przeszli przez portal i zniknęli. Pewien poszukiwacz skarbów opowiadał, że znalazł się w pobliżu portalu w czasie silnej ulewy, ale widział za arkadą jasne, niebieskie niebo (przy czym było ono inne niż nasze, a poza tym nie pasowało do krajobrazu pod nim). Przeraził się, wsiadł na konia i pojechał do domu. Potem ostrzegał swoich wszystkich kolegów, żeby nie zbliżali się do tego miejsca.

 

Moje 3 grosze

 

Takie portale istnieją także i u nas, choćby w górach – Tatrach, gdzie też znikają ludzie, umierają dziwną i gwałtowną śmiercią albo zdarzają się im jakieś dziwne przygody z Czasem i Obcymi. Pisałem o tym w „Projekcie Tatry” i ostatniej książce napisanej z dr. Milošem Jesenským pt. „Stratení v horách” (Praha 2023). I tak całkiem à propos tego tematu, to przyszła mi do głowy pewna myśl, a mianowicie: czy te portale do innych czasów i przestrzeni nie były… kołami czy szalupami ratowniczymi dla której z cywilizacji ziemskich przed nieszczęściem w rodzaju impaktu asteroidy czy katastrofą/ami ekologicznymi?

Tacy Atlantydzi przewidzieli katastrofę, przed którą nie byli w stanie się obronić, więc po prostu salwowali się ucieczką z planety w skali całej swej cywilizacji. Na Ziemi pozostali jedynie prymitywni jej mieszkańcy – w tym my – ludzie. Musiała to być straszna katastrofa i miała ona związek z wulkanizmem Atlantydy – najprawdopodobniej zanikł lub osłabł pióropusz gorąca tworzący gorącą plamę, która utrzymywała Atlantydę ponad poziomem wód oceanu. Kiedy ów osłabł – Atlantyda zjechała w dół – na dno Atlantyku… Z tym kataklizmem planetarnym Atlantydzi – mimo swej ogromnej wiedzy – nie byli w stanie dać sobie rady. NB, coś podobnego może spotkać Islandię, która też znajduje się na plamie gorąca.

Pomysł – przyznaję – nie mój ale spółki autorskiej Strugaccy Bros., którzy zawarli ją w powieści pt. „Żuk w mrowisku”, gdzie cała planeta została w ten sposób ewakuowana przez tajemniczych Wędrowców… Może to samo stało się z cywilizacją Atlantydów czy nawet Atlantyków. No bo popatrzmy, wszystkie te portale mają około 10.000 lat, co doskonale wpisuje się w naszą wiedzę o Atlantydzie, która znikła z powierzchni naszej planety 10-12 tys. lat temu! Myślę, że to jest pewien trop, którym będzie warto pójść – tylko dokąd on nas zawiedzie…?

 

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 48/2017, ss. 20-21

Przekład z rosyjskiego i komentarz - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz    

 


[1] W wykazie faraonów nie ma takiego imienia, natomiast mógł to być faraon Menkauhor Akauhor vel Mencheres (2414–2405) z V dynastii. Żył wprawdzie faraon Niuserre Ini vel Rathoures (2445–2414), ale żył on wcześniej, przed rokiem 2400 p.n.e.

[2] Wg innych źródeł kapłanki.