Powered By Blogger

piątek, 29 listopada 2024

CE2 w Nowym Berlinie

 


Albert Rosales

 

Lokalizacja: New Berlin, NY.

Data: 25.XI.1964

Godzina: 00:30 EST

Opis incydentu:

Pani Marianne Hatzenbuhler wyszła na ganek, spojrzała w górę i zobaczyła coś, co wyglądało jak spadająca gwiazda, która zniknęła z nieba. Kilka sekund później pojawiła się kolejna spadająca gwiazda, jednak zamiast zniknąć, spadła prosto w dół, a następnie zaczęła poruszać się poziomo wzdłuż i nad korytem potoku równolegle do drogi nr 80, kierując się bezpośrednio w jej stronę. Gdy się zbliżała, obiekt stał się intensywnie jasny i wydawał niski, brzęczący dźwięk. Pani Hatzenbuhler zawołała swoją teściową w domu, aby przyszła i wyszła na podjazd, aby przyjrzeć się bliżej. W tym momencie przejechały dwa samochody. Drugi samochód zatrzymał się, aby przyjrzeć się obiektowi. UFO zaczęło zbliżać się do pojazdu, który szybko wycofał się na autostradę i ruszył z piskiem opon. W tym momencie UFO kontynuowało zbliżanie się bezpośrednio do pani Hatzenbuhler.

Pani Hatzenbuhler odwróciła się, aby pobiec w stronę domu. W tym samym momencie jej teściowa weszła na werandę, rzuciła okiem na obiekt i wbiegła z powrotem do środka. Błagała Marianne, aby wróciła do środka, ale Marianne odmówiła. Nawet rodzinny pies odmówił wyjścia i pozostał skulony przy drzwiach. Nadjechał trzeci samochód i zwolnił, aby przyjrzeć się obiektowi. UFO natychmiast zaczęło krążyć wokół samochodu, najwyraźniej przerażając ludzi w samochodzie, którzy odjechali z dużą prędkością. Następnie obiekt przesunął się na północ i wylądował na wzgórzu około 3800 stóp dalej. Dwóch świadków wróciło do domu i obserwowało lądujące UFO przez okno za pomocą lornetki. Pani Hatzenbuhler wyraźnie dostrzegła okrągłą konstrukcję, która spoczywała na podporach lądowania. Pod obiektem emitowało jasne światło. Ku jej zaskoczeniu zobaczyła również pięć lub sześć postaci niosących skrzynki wypełnione różnymi narzędziami. Nieśli skrzynki i pracowali z narzędziami pod UFO. Według Marianne wydawali się ubrani w coś w rodzaju obcisłego skafandra nurka. Miał ciemny kolor, a ich dłonie były widoczne poza nadgarstkiem skafandra. Ich skóra była jaśniejsza niż skafander, który nosili. Byli zbudowani jak mężczyźni… jedyną różnicą było to, że byli nieco wyżsi… mieli od sześciu i pół do ośmiu stóp wzrostu… wydawali się mieć włosy, takie jak my, chociaż ich włosy nie były długie, jak to jest „dzisiejszy zwyczaj, że mężczyźni noszą swoje długie włosy”. Wydawały się zadbane, dość blisko ich głów. Podczas gdy patrzyli, mężczyźni użyli dziwnych ręcznych narzędzi, aby wyciągnąć duży przyrząd z dna UFO. W tym momencie teściowa pani Hatzenbuhler zauważyła, że ​​kolejna spadająca gwiazda” zbliża się do lądowania. Chwilę później, drugi UFO zbliżył się od zachodu i wylądował tuż za pierwszym obiektem. Pięć kolejnych postaci opuściło nowoprzybyły statek i dołączyło do pozostałych, którzy teraz ciężko pracowali, aby przeciąć długie odcinki tego, co wyglądało na ciężki, ciemny kabel. Podczas gdy pani Hatzenbuhler nie czuła strachu, jej teściowa była nadal przerażona i zapytała, czy powinny zadzwonić do władz. Obie obawiały się jednak, że władze mogą nękać ludzi z UFO, więc postanowiły nie dzwonić. Jednocześnie obie czuły, że pasażerowie spodka również ich uważnie obserwują. Po prawie trzech godzinach napraw postacie otoczyły urządzenie i próbowały umieścić je z powrotem na spodzie statku. Pierwsza próba była nieudana. Dwie kolejne próby również się nie powiodły. Minęła kolejna godzina, kiedy ostatnia próba wymiany urządzenia zakończyła się sukcesem. Pani Hatzenbuhler widziała, jak szybko podnoszą wszystko, co mogli podnieść, a mężczyźni z pojazdu nad nimi na wzgórzu biegli ze swoim materiałem tam na górę. Ci mężczyźni biegli jak człowiek biegnący z czymś niezwykle ciężkim, dwóch mężczyzn ze skrzynką narzędziową — taką, którą musiało nieść dwóch mężczyzn. Było co najmniej dwie skrzynki narzędziowe, ponieważ było dwóch innych mężczyzn, którzy pracowicie biegli… wyglądało to tak, jakby zbierali kawałki kabli, które ci inni mężczyźni zostawili. Pobiegli z nimi pod górę, a ona ich już nie widziała. Pięć minut przed 5 rano pojazd na górze po lewej. Pojechał prosto w górę… niemal jak natychmiastowe zniknięcie, w kierunku, z którego przybył, na południowy zachód. Minutę później drugi pojazd wzniósł się prosto w górę, dotarł do szczytu wzgórza, wzniósł się trochę dalej i poszybował w tym samym kierunku, w którym odleciał drugi, z tą samą prędkością.

Następnego dnia wybrała się na miejsce, gdzie wylądowały statki. Znalazła dwa zestawy trójkątnych odcisków w ziemi o szerokości czternastu cali i głębokości do osiemnastu cali. Ku swojemu zaskoczeniu znalazła również widoczny kawałek kabla. Według pani Hatzenbuhler zewnętrzna część otuliny wyglądała jak opakowanie, coś w rodzaju brązowego ręcznika papierowego, tylko że nie był jak nasz ręcznik papierowy. W dotyku przypominał to i był ciemnobrązowy. Wyglądał jak opakowanie na kabel, rurowy. A w środku — został przecięty z boku — można było zobaczyć pasek, może szerokości cala, mniej więcej, coś, co wyglądało jak drobno poszatkowane paski aluminium położone tam, i był tak długi jak kawałek papieru, i miał kolor i fakturę aluminium, chociaż nie było to aluminium. Aluminium się zgniatało, a to się nie zgniatało. Nie mogła tego zgnieść. Było w środku, paski tego leżały wewnątrz tego papieru. Można było usunąć wnętrze, ponieważ zewnętrzny papier został przecięty wzdłuż kawałka, ale wszystko było razem. Niestety, ten kluczowy dowód zaginął.

Humcat 1964-25

Źródło:

·        Ted Bloecher i dr Berthold Schwarz, „Investigation by Ted Bloecher” w FSR 20, 2, s. 21, 20; 3, s. 24 i 23, s. 6. w Biuletyn APRO

·        Berthold Eric Schwartz w FSR 21, 3-4, s. 22.

Typ: C

 

Moje 3 grosze

 

Obserwacja tego CE2 jest bardzo ciekawa, bo wygląda na to, że UFO i Ufiaści mają swe problemy techniczne i NOL-e muszą być od czasu do czasu naprawiane. A to sugerowałoby, że UFO-katastrofy są jednak możliwe! No chyba że to była szopka zagrana dla zaciekawionych Ziemian, której celem było umocnienie ich w wierze, że UFO-katastrofy się jednak zdarzają…

Mnie natomiast zainteresowało coś innego – kawałek „kabla” znaleziony na miejscu Lądowania. Co się z nim stało? Wygląda na to, że go „wcięło” jak wiele innych artefaktów pozostałych po Obcych – w tym przypadku tzw. Nordyków. Dałbym wiele, żeby zobaczyć strukturę tego „kabla”, o ile to w ogóle był kabel…

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

środa, 27 listopada 2024

Oceany wody na gazowych olbrzymach?

 

Portret Neptuna (NASA)

San Francisco – Według nowej teorii na Uranie i Neptunie może znajdować się ocean głęboki na tysiące kilometrów.

Pod niebieskawą atmosferą planet Urana i Neptuna może znajdować się ocean pełen wody głęboki na kilka tysięcy kilometrów. Do takiego wniosku doszedł w nowym artykule naukowiec z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley – zauważył „The New York Times” (NYT). Teoria ta stanowi odpowiedź na trwające od lat kontrowersje dotyczące niezwykłych pól magnetycznych dwóch najbardziej oddalonych planet Układu Słonecznego.

Uran i Neptun są również określane jako lodowe olbrzymy, a pomysł, że istnieje tam jakaś forma wody, nie jest nowy. Amerykański ekspert Burkhard Militzer przedstawił teraz w czasopiśmie „Proceedings of the National Academy of Sciences” teorię, że pod atmosferami planet znajduje się ciekła warstwa wody i wodoru, bogata w wodór i hel, których w przypadku Urana jest około 8000 kilometrów głębokości.

- Uważamy, że to ocean – powiedział Militzer. NYT zauważa, że ​​ciśnienie tego oceanu nie byłoby niższe niż 60.000 razy większe niż na powierzchni Ziemi, zatem zachowywałby się bardziej jak mieszanina gazu i cieczy niż woda na Ziemi.

Jednocześnie Militzer uważa, że ​​pod wodą Urana i Neptuna znajduje się podobnie gruba warstwa silnie sprężonej cieczy złożonej z węgla, azotu i wodoru. Do takiego wniosku doszedł w oparciu o model komputerowy symulujący warunki panujące na danych planetach na pięciuset atomach. Wynikiem symulacji odpowiedniego ciśnienia i temperatury było naturalne utworzenie się oddzielnych warstw.

- Pewnego dnia spojrzałem na model i stwierdziłem, że woda została oddzielona od węgla i azotu – Militzer powiedział stronie internetowej Berkeley News. - Powiedziałbym, że mamy teraz dobrą teorię wyjaśniającą, dlaczego Uran i Neptun mają bardzo różne pola – powiedział.

Miał na myśli pola magnetyczne planet, które różnią się od innych planet Układu Słonecznego. Voyager 2, który obserwował Urana i Neptuna ponad 30 lat temu, ujawnił różnicę. Okazało się, że lodowe olbrzymy nie mają dwubiegunowego pola magnetycznego wychodzącego z centrum planety, jak Ziemia, Jowisz czy Saturn, ale mają je znacznie przesunięte od centrum. Odkrycie sugeruje, że głęboko wewnątrz obu planet nie ma prądu konwekcyjnego, który tworzyłby pole dipolarne.

Według „Berkeley News” dwa zespoły naukowe już ponad 20 lat temu udzieliły odpowiedzi, że na Uranie i Neptunie tworzą się warstwy, które nie mieszają się, zapobiegając konwekcji. Według NYT inni naukowcy uważali, że wnętrza planet są bardziej zróżnicowane. Wyjaśnienia Militzera sugerują obecnie, że nieuporządkowany układ pól magnetycznych jest spowodowany górną warstwą wody.

- Do tej pory w zasadzie nic nie wiedzieliśmy – skomentował planetolog Adam Masters pracujący na uniwersytecie badawczym Imperial College w Londynie. - Zatem ta hipoteza robi wrażenie – dodał.

 

Moje 3 grosze

 

Ta hipoteza jest bardzo ciekawa, bowiem jak dotąd sądzono, że wodne wszechoceany znajdują się na księżycach planet – olbrzymów, a nie na nich samych. A to zmienia postać rzeczy i na Neptunie i Uranie mogłoby istnieć wodne życie. Wprawdzie temperatury atmosfery Uranu (49 K zaś temperatura powierzchni wynosi 76 K) i Neptuna (46,6 K, a powierzchni 72 K) są bardzo niskie, ale są to tylko temperatury atmosfer a nie ich powierzchni, które na powierzchni są wyższe.

Wszechoceany na powierzchniach księżyców mogą być ukryte pod grubą warstwą wodnego lodu, zaś na Uranie i Neptunie rolę lodowego izolatora pełni właśnie gruba atmosfera, zaś grawitacja trzyma ją przy planetach… Należy wspomnieć, że przyspieszenie grawitacyjne na Uranie wynosi 0,905 g zaś na Neptunie wynosi 1,14 g, a więc jest podobne do ziemskiego. Na księżycach grawitacja jest o wiele słabsza i bez lodowego pancerza woda szybko by wyparowała.

Czy może istnieć tam życie? Owszem, ale nie typu ziemskiego. Tak czy inaczej mogłoby istnieć w warstwie wody o temperaturze wyższej niż 273 K, bo podstawowe cegiełki życia: woda, metan, amoniak i in. tam są, energia też, a zatem nic nie stoi na przeszkodzie…

Mogę tylko powtórzyć za Michaelem Crichtonem: Życie zawsze znajdzie sposób, zawsze znajdzie obejście. Od siebie tylko dodam, że życie zawsze rozwinie się tam, gdzie istnieje choć cień możliwości jego powstania i rozwoju. I tego się trzymajmy. I tylko krew mnie zalewa, kiedy pomyślę, że jakiś nadęty pychą idiota naciśnie guzik, który przekreśli 3 mld lat ewolucji na naszej planecie w imię czyichś niewyżytych chorych ambicji i niebotycznie głupich aspiracji.   

 

Źródło: https://www.msn.com/cs-cz/lifestyle/lifestyle/na-uranu-i-neptunu-by-podle-nov%C3%A9-teorie-mohl-b%C3%BDt-oce%C3%A1n-hlubok%C3%BD-tis%C3%ADce-kilometr%C5%AF/ar-AA1uMeJZ

Przekład z czeskiego - ©R.K.Fr. Sas – Leśniakiewicz

wtorek, 26 listopada 2024

CE0 z BEK[1] w Anglii

 


Albert Rosales

 

Miejsce: Barnard Way, Cannock, Staffordshire, Anglia

Data: 8.I.2016

Godzina: 02:35 GMT

Opis incydentu:

Świadek zawsze tamtędy przechodził, gdy jego zmiana w pracy się kończyła, a co trzy tygodnie musiał pracować dłużej. Pewnej nocy, gdy był w połowie drogi do domu, przechodząc przez Barnard Way, zobaczył dziewczynkę stojącą na środku drogi przed sobą. Po jego prawej stronie było kilka domów, a po lewej małe pole. Wszystkie światła w domach były jednak zgaszone, ponieważ było już tak późno. Dziewczynka go zaskoczyła, ponieważ szedł z głową spuszczoną, słuchając muzyki, więc nie zauważył jej, dopóki nie był jakieś dziesięć stóp od niej. Natychmiast się zatrzymał, gdy ją zobaczył, ponieważ gdyby szedł dalej, wpadłby na nią jakieś trzy sekundy później. Zatrzymał się, żeby ją przepuścić. Dopiero wtedy jego oczy skupiły się na niej i zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ta dziewczyna miała około dziesięciu lat i szczerze mówiąc, wyglądała na chorą. Jej skóra była naprawdę blada, włosy wyglądały, jakby ich nigdy nie myła, a ubrania były brudne.

Zamierzał zadzwonić do schroniska dla bezdomnych lub czegoś takiego, gdy zauważył jej oczy. Były jak dziury w jej twarzy. Całkowicie czarne, jakby w ogóle nie miała tam oczu. Po prostu ta głęboka otchłań, która wydawała się trwać wiecznie i nigdy nie wpuszczać światła. Jego serce zaczęło bić szybciej. Zapytał, czy wszystko w porządku, wciąż stojąc zamrożony na pozycji, a ona nie powiedziała ani słowa. W ogóle się nie ruszyła. Stała tam przez chwilę, a potem uniosła lewe ramię na wysokość ramienia i wskazała na niego. Kiedy to zrobiła, poleciał do tyłu. To było tak, jakby ktoś ogromny uderzył go w klatkę piersiową. Jego stopy zdecydowanie oderwały się od ziemi, gdy upadł do tyłu i wylądował na tyłku. W końcu stanął na nogi i nie wiedział, czy na chwilę stracił przytomność, czy co, rozejrzał się za czarnooką dziewczynką, ale jej nie było. Według świadka znalazł fioletową plamę na białej koszuli, którą miał na sobie tamtej nocy, dokładnie w miejscu, w którym poczuł uderzenie siły. Próbował ją usunąć raz po raz, ale bezskutecznie.

I jeszcze jedna relacja:

Lokalizacja: Cross Keys, Hednesford, Staffordshire, Anglia

Data: 23.VI.2016

Godzina: 04:10 GMT

Opis incydentu:

Świadek wracał wieczorem z Hednesford do Heath Hayes, mijając pub Cross Keys, gdy nagle przestraszył się „do głębi duszy”. Nie zwracał zbytniej uwagi na kilka przejeżdżających samochodów, a spacer był dość cichy, dopóki nie zbliżył się do skrętu na stadion piłkarski Hednesford. Wyglądało to tak, jakby na środku drogi stała mała dziewczynka. Krzyknął, żeby zapytać, czy potrzebuje pomocy, ale nie odpowiedziała. Stała zwrócona w przeciwnym kierunku. Zaczął iść bliżej niej i zawołał ponownie. W chwili, gdy to zrobił, odwróciła się w milczeniu, by stanąć z nim twarzą w twarz. Na zewnątrz było dość ciemno, ale wyraźnie widział, że ma na sobie jakieś dziwne ubranie. Wyglądała jak coś z XIX wieku. Rodzaj białej koronkowej sukienki z czymś czarnym na wierzchu. Trudno było to opisać. Miała zamknięte oczy, gdy się odwróciła, ale gdy je otworzyła, prawie się przewrócił. Jej oczy były czarne jak noc. Nigdy czegoś takiego nie widział. Pomyślał, że może wzięła jakieś narkotyki lub coś w tym stylu, więc zapytał ponownie, czy potrzebuje pomocy.

Dziewczynka podeszła do przodu, wyciągnęła rękę i położyła mu dłoń na piersi. Poczuł lodowaty chłód, jakby była zrobiona z lodu. Bolała go pierś, chociaż dotykała go tylko przez koszulkę. Spojrzał jej ponownie w oczy i zobaczył, że nie była naćpana. Po prostu nie wyglądały dobrze, ale wiedział, że dzieciaki kupują te soczewki kontaktowe i przypuszczał, że to musi być to. Następną rzeczą, jaką wiedział, była 7 rano, leżał na trawie przy drodze przy wyspie, dziewczynki nigdzie nie było widać, a obok niego przejeżdżało około stu samochodów pełnych ludzi jadących do pracy. Nie miał pojęcia, co się stało.

Dodatek HC

Źródło: Lee Brickly, „The Black Eyed Child of Cannock Chase”: „Kontynuowane dochodzenie w sprawie najdziwniejszej lokalizacji w Anglii” – Cannock Chase – Reports of BEKs, Black Eyed Kids…(Paranormal Books About Cannock Chase) str. 18. Wersja Kindle.

Typ: E

Komentarze:

·        Nie jestem pewien, co sądzić o naturze tych BEK. Ale ten wydawał się być agresywnym gestem w części BEK. Czym oni naprawdę są?

·        Brakujący czas (missing time) w związku ze spotkaniem z BEK.

·        Niestety nie ma relacji o spotkaniach z BEK na terytorium Polski, być może ktoś je spotkał, ale nie powiązał ich z UAP, a z demonicznymi istotami à zob. Remigiusz Mróz – „Czarna Madonna”, Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań 2017.

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

 



[1] BEK – z ang.: Black Eyed Kids – czarnookie dzieci.

poniedziałek, 25 listopada 2024

O kościach olbrzymów & smoków

 


Stanisław Bednarz

 

Istniało wśród ludu głębokie przekonanie, że starodawne gnaty zawieszone na ścianach kościelnych są zdolne chronić świątynię przed złem. Przy wejściu do Katedry na Wawelu wiszą na łańcuchach trzy ogromne skamieniałe kości. Wydobyto je z mułów Wisły w XIV wieku… Niektórzy twierdzą, że to gnaty legendarnego Smoka Wawelskiego lub olbrzymów znanych z mitologii wszystkich religii.

Trzy sporych rozmiarów kości (z których jedna ma ponad metr długości) zainteresowały uczonego tej miary, co Stanisław Staszic, który je na początku XIX wieku opisał, a za jego wywodami Ambroży Grabowski, który poświęcił im te słowa: Opuszczając świątynię katedralną zwrócić należy uwagę na ważną osobliwość naturalną, przy drzwiach wielkich na zewnątrz kościoła na łańcuchach zawieszoną. Są to kopalne reszty potwornych zwierząt dawnego świata, które w czasie powszechnego zalewu kuli ziemskiej, potopem zwanego, zniszczone były, i które jeszcze niedawno za kości olbrzymów poczytane były.

Tymczasem kości (według badań z 1937 roku) należały do walenia, mamuta i nosorożca. Legenda mówi, że jeżeli łańcuch się zerwie, nastąpi koniec świata. Zawieszono je prawdopodobnie jako formę „zabezpieczenia” przed złymi mocami. Pierwszą wzmianką o dekorujących kościelną bramę „kościach smoka” można znaleźć w korespondencji dwóch uczonych z 1583 roku. Polak Marcin Fox tak pisał do Ulissesa Aldrovandiego z Włoch: Jest to żebro prawie trzy czwarte szerokości, zaś długości na ośm stóp rzymskich. Druga kość, także jakby z goleni.

Kostne szczątki, aczkolwiek skromniejsze, wiszą kościele Raciborowicach, a jeszcze nie tak dawno - wisiały na zewnętrznej ścianie prezbiterium Bazyliki oo. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej – przeniesiono je do wirydarza klasztornego. W „Panu Tadeuszu” też pisze: Podobnie pleban mirski zawiesił w kościele -Wykopane olbrzymów żebra i piszczele.

W „Potopie” - Kmicic posunął konia, chwycił jednego Lapończyka za kark, i rzekł:

- Żeby mi król takiego jednego podarował, kazałbym go uwędzić i w Orszy w kościele powiesić, gdzie z innych osobliwości strusie jaje się znajduje.

— A w Łubniach była u fary szczęka wielorybia albo wielkoluda — dodał Wołodyjowski.






Benedykt Chmielowski w „Nowych Atenach...” pisał, że na Sycylii odnaleziono w Trapani jaskinię, a w niej kości olbrzymów, każdy z nich ważył sto uncyj, które w Trapanii przy kościele Zwiastowania zawieszono.

Na koniec wspomnijmy o zdarzeniu z początku XX wieku, prof. Karol Estreicher wspomina, że pewnego lata dziwny stwór z zębatą paszczą straszył kąpiących się w Wiśle. Zrodziły się plotki, że to Smok Wawelski. Na koniec rzekomy smok okazał się krokodylem. Prawdopodobnie gad uciekł z cyrku. Zastrzelił go w okolicy Mogiły krakowski właściciel drukarni Wacław Anczyc. Potem kazał trofeum wypreparować i wystawił na widok publiczny w sklepie Fischera na Rynku Głównym. Potem przeniesiono go do kościoła Misjonarzy na Nowej Wsi. Powinny tam być  Jeszcze o Długoszowych kościach smoka.

Wróćmy do Raciborowic. Otóż kronikarz Jan Długosz, autor tekstu o wawelskim potworze w swoich „Rocznikach”, ufundował w 1447 roku kościół w Raciborowicach i to pod wezwaniem smokobójczyni św. Małgorzaty. Był on przekonany o prawdziwości historii z wawelskim stworem. Z tego powodu dla upamiętnienia jego pokonania umieścił na ścianie kościoła rzekomo smocze kości (po kilku stuleciach okazały się one kośćmi prehistorycznego zwierzęcia, ale wiszą do dziś). Długosz wierzył, że są to kości smoka wawelskiego, które po eksplozji (po tym, jak go struto siarką i ogniem) zostały porozrzucane po całej krakowskiej ziemi. Kość pewnie wziął z  katedry na Wawelu…

niedziela, 24 listopada 2024

CE4/CE-III-G w Hondurasie

 


Albert Rosales

 

Lokalizacja: Bijao k./San Pedro Sula, Honduras

Data: 1998

Godzina: popołudnie

Opis incydentu:

Doña Rina Manzanares i jej 7-letni syn Rolandito podróżowali autobusem z miasta Puerto Cortes do San Pedro Sula. W tym czasie trwała intensywna budowa i remont głównej autostrady łączącej miasta, więc autobus musiał zatrzymać się bez planu wraz z kilkoma innymi autobusami. Podczas gdy czekali, Rolandito powiedział mamie, że musi udać się za pobliskie krzaki z powodu potrzeby fizjologicznej. Zabrała go tam i zostawiła, nie wcześniej jednak niż powiedziała mu, żeby znalazł ją na skraju drogi, kiedy skończy. Po chwili pani Manzanares zaczęła się martwić, ponieważ jej syn nie wrócił zza krzaków. Pobiegła w to miejsce, ale Rolandito nie było nigdzie w zasięgu wzroku. W niemal panice poprosiła o pomoc kilku innych pasażerów, którzy szukali Rolandito na próżno. Pasażerowie zasugerowali jej, aby pojechała do San Pedro Sula, powiadomiła władze i poprosiła o pomoc przyjaciół rodziny, co też zrobiła.

W drodze powrotnej do miejsca, w którym zaginął jej młody syn, pani Manzanares jechała radiowozem. Tuż za San Pedro Sula pani Manzanares i patrolujący byli oszołomieni, widząc Rolandito idącego poboczem drogi całkowicie bez szwanku w pobliżu motelu „Cerveceria Hondureña”. Pani Manzanares krzyknęła, aby policjanci się zatrzymali i pobiegła do Rolandito, który miał im do opowiedzenia dziwną historię. Według Rolandito, gdy był za krzakami, nagle pojawiło się dwóch bardzo wysokich mężczyzn, którzy chwycili go za ręce i zabrali na pokład okrągłego obiektu, a następnie go odwieźli. W środku zobaczył wielokolorowe światła i kilka dziwnych aparatów. Mężczyźni mieli większe niż zwykle oczy i towarzyszyło im kilka wysokich blondynek. Później wysadzili go na poboczu drogi, poza San Pedro Sula. Według chłopca mężczyźni rozmawiali z nim, nie poruszając ustami, a on słyszał ich słowa w swojej głowie.

Dodatek HC

Źródło: Jorge Montenegro, „Extraterrestres: El Fenomeno Ovni en Honduras” s. 41-43

Typ: G

Komentarze: Tłumaczenie z hiszpańskiego Alberta S. Rosalesa

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

sobota, 23 listopada 2024

Prezentacja naszej nowej książki

 


W dniu wczorajszym (22.XI) w Sali Widowiskowej jordanowskiego MOK miała miejsce prezentacja najnowszej książki trzech autorów: Stanisława Bednarza, dr. Miloša Jesenský’ego i Roberta Leśniakiewicza pt. „Pociągi widma i widma w pociągach”.



Autorzy wraz z moderatorem dyskusji panem Zbigniewem Godyniem

Książkę tą napisaliśmy mając w pamięci niesamowitą prozę polskiego – niesłusznie zapomnianego autora Stefana Grabińskiego, którego ongi nazywano polskim Edgarem Allanem Poë czy Howardem P. Lovecraftem, a to ze względu na wyjątkowo mroczny klimat jego opowiadań i powieści grozy. Szczególnie opowiadania z tomu „Demon ruchu” tchną grozą, a ich akcja toczy się na kolei. I właśnie do tego nawiązuje nasza książka, z tym że przedstawiamy tam już to historie autentyczne, już to legendy miejskie z widmami, duchami, upiorami, wilkołakami, UFO oraz Kosmitami w roli głównej.  


Okładki wydań amerykańskich

Publiczność dopisała pomimo paskudnej, zimowej pogody. Dyskusja była ciekawa i wszyscy znakomicie się bawili. Przy okazji dowiedzieliśmy się o jeszcze innych przypadkach spotkań z istotami z tej i nie z tej Ziemi… Może zamieścimy je w drugim wydaniu? Nadmieniam, że ta książka miała dwa wydania w USA, które ukazały się nakładem wydawnictwa Royal Hawaiian Press na Hawajach, a poza tym wywołała pewien rezonans u naszych południowych sąsiadów, którzy też zainteresowali się jej tematyką…  

Zob. także: https://www.powiatsuski24.pl/wydarzenia/jordanow/pociagi-widma-w-jordanowskim-centrum-kultury/77j 

czwartek, 21 listopada 2024

Dialogi o Tribeczu – cd.

 


František Kovár

 

A oto następne opowieści o dziwnych wydarzeniach na Trybeczu:

Historia 29. - Wybraliśmy się na wycieczkę do zamku w Oponicach. Źle zaplanowaliśmy to czasowo i dotarliśmy do zamku po ciemku. Zaczęliśmy wracać prawie w ciemności. W drodze powrotnej co jakiś czas słychać było nieprzyjemne szczekanie z innej strony (jelenie nie miały wtedy rui). Przez całą drogę towarzyszyło nam nieprzyjemne uczucie. Im dalej, tym bliżej, w końcu pobiegliśmy, dotarliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu.

Historia 30. - Często jeżdżę na rowerze w Tribeczu. Podczas jednej z takich wypraw zatrzymałem się na grani, żeby odpocząć. Kiedy odpoczywałem, uświadomiłem sobie, że panuje kompletna cisza. Nagle usłyszałem wyraźny gwizdek, który się powtarzał, nigdzie nie widziałem nikogo. Wsiadłem na rower i kontynuowałem podróż. Na kolejnym przystanku nie miałem już dobrego przeczucia i wolałem wsiąść na rower i kontynuować podróż do Zlatna. Nigdy wcześniej ani później nie przeżyłem czegoś takiego.

Historia 31. - Jestem myśliwym, pewnej styczniowej nocy siedziałam na zasiadce. Tej nocy zdałam sobie sprawę, że nigdy nie doświadczyłam takiej ciszy w lesie. Przez cały czas nie słyszałam żadnego dźwięku. Jednocześnie każdy mój ruch, nawet oddech, wydawał się odbijać echem daleko i szeroko.

[Taka nienaturalna cisza jest odnotowywana przez świadków Bliskich Spotkań z UFO i innych ψ-fenomenów. O przypadkach w Polsce pisałem uprzednio.]

 

Opinie i polemiki:

 

·        Przednie brednie o górach! Tribeč to góra jak każda inna w każdych górach ludzie przez lata gubią się gubią a nawet „tajemniczo znikają”, są proste wyjaśnienia, bo to można wpaść w szczelinę w ziemi, do jaskini, dostać zawału i później być zjedzonym przez zwierzęta, zgubić się zimą i zamarznąć itp., a o tych dźwiękach i złych uczuciach to tylko ludzka wyobraźnia i fantazja. Chodzę w góry Tribeč od ponad 50 lat i czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem, to są bajki jak duchy i czarownice (Miroslav Zuzula)

·        Ja też mogę napisać, że pisze pan przednie brednie. Co cię powstrzymuje, i spróbuj to poprzeć czymś, czego nie powiedziała żadna pani, albo sci-fi à la „Szczelina” i tym podobne plotki jak smoki w zamkach, bo takie plotki zawsze krążą w górach, lasach itp., a ponieważ pochodzę z Topoľčian, a Tribeč przeszedłem wystarczająco dużo razy przez ponad 50 lat, od kiedy tam jeżdżę o każdej porze roku. Nie czytałem i nie widziałem „Szczeliny”. Niektórzy ludzie mają zdolności, których inni nie mają. Potem drugi mówi, że to niemożliwe, bo nie ma takich umiejętności. Więc wymienię tutaj coś na próżno. Skończyłem z tym już dawno, bo to do niczego nie prowadzi. Są duchy, są dusze po śmierci, są też czarownice... I są też inne istoty. A to, że od lat chodzisz po Tribeczu i niczego nie doświadczyłeś, jest zupełnie normalne, ale myślę, że miliony ludzi już tam były. Ale byli też tacy, którzy coś przeżyli i przez takich jak Ty nie lubią rozmawiać o tym publicznie, żeby nie zostać wyśmianym. (František Kovár)

·        Tak à propos szczelin, to w książce „Projekt Tatry” (Kraków 2002) pisałem o dziwnych wydarzeniach w masywie Czerwonych Wierchów w polskich Tatrach Zachodnich, gdzie przedstawiłem hipotezę inż. Jerzego Łataka o istnieniu wąskich i głębokich szczelin w wapiennych masywach tych gór. Człowiek wpadając do nich nie ma żadnych szans na wyjście w pojedynkę, bo ściany takiej „mikrojaskini” są śliskie i przewieszone, zaś wołanie o pomoc, sygnał radiowy CB czy GSM idzie jedynie Panu Bogu w okno… (Robert Leśniakiewicz)

·        Mówi się o różnych pęknięciach, zapadliskach, starych kopalniach, ale brakuje dowodów, wspomniałem już, że mówi się też o Tribeczu, ale nie mogłem znaleźć nikogo, kto coś takiego znalazł, zrobił zdjęcie, lub opisał to. Jeśli ktoś znalazł coś takiego, to raczej ludzka ciekawość to zbadać, a może nawet opublikować zdjęcie lub film. (František Kovár)

·        Owszem. Jest także trzecia możliwość – ten, kto znalazł taką pułapkę już nie miał możliwości o niej powiedzieć innym, bo nie mógł się z niej wydostać i w niej zmarł. Dlatego też nic o nich nie wiadomo. Oczywiście wszystkie trzy możliwości zostaną potwierdzone bądź zanegowane, gdy znajdziemy takie „mikrojaskinie” ze zwłokami w środku…  (Robert Leśniakiewicz)

·        Z moich opowieści o Tribeczu wynika, że ​​większość z nich szła znakowanymi szlakami, gdy coś im się przydarzyło, i że nie tylko biegali po lesie. (František Kovár)

 


Wracając do kwestii istnienia „mikrojaskiń Łataka”, to chodziłem po stokach Czerwonych Wierchów i okolicy, na „mikrojaskinie Łataka” się nie natknąłem, ale to wcale nie znaczy, że ich nie ma. Fakt jest faktem, w rejonie Czerwonych Wiechów zaginęło w niewyjaśniony sposób kilkanaście osób, których zwłok nie odnaleziono do dziś dnia.

Moja pierwsza zwiadowcza wyprawa na stok Małołączniaka miała miejsce w październiku 1988 roku. Wyszedłem z Kuźnic do Doliny Kondratowej, potem na Kondratową Przełęcz i dalej na Kopę Kondracką (2008 m n.p.m.) zielonym szlakiem a następnie wzdłuż granicy czerwonym szlakiem na Małołączniaka (2096 m). Po krótkim popasie na szczycie Małołączniaka schodziłem w doliny niebieskim szlakiem via Kobylarz podziwiając białe zerwy Krzesanicy i Ciemniaka. Wtedy też po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy cud Natury, jakim jest głazowisko Wantule.  To było niesamowite – na brązowym tle zeschłych liści widać było białe głazy jak rodzynki w cieście. Ogromne rodzynki – niektóre o objętości kilkunastu metrów sześciennych i masie setek ton. Z map i przewodników wiedziałem, że teren jest usiany jaskiniami – w samym masywie Czerwonych Wierchów jest ich ponad sto… Niestety, musiałem uciekać, bo mimo cudownej pogody słońce zniżało się nad górami i od wschodu nadchodziła noc. Kiedy znalazłem się na Przysłopie Miętusim było zupełnie ciemno. Świecąc latarką dotarłem do Drogi pod Reglami a nią do Kuźnic, gdzie wtedy mieszkałem.

Druga wyprawa na Czerwone Wierchy miała miejsce w maju następnego roku. Wtedy też wybrałem się na Kopę Kondracką, Małołączniaka i dalej na Krzesanicę (2122 m) i Ciemniaka (2096 m). Tym razem schodziłem za czerwonym szlakiem do Doliny Kościeliskiej. I znów, w pobliżu oznakowanej drogi nie znalazłem niczego podejrzanego, co wcale nie oznacza, że czegoś niebezpiecznego tam nie było. Kopuły szczytowe Czerwonych Wierchów są od północy podcięte i opadają stromymi klifami w doliny. Wystarczy zabłądzić w śnieżycy czy mgle i nieszczęście gotowe… A jest gdzie polecieć, bowiem ściany te mają 300 i więcej metrów wysokości. Poza tym ściany te są podziurawione jaskiniami, do których dojście wymaga sprzętu alpinistycznego i umiejętności.

Trzeci wypad w tamten rejon Tatr Zachodnich był w czerwcu 1992 roku. Tym razem wybrałem się do Wantul, tego fascynującego miejsca u podnóża masywu Krzesanicy. Wtedy już wiedziałem o możliwości istnienia takich skalnych pułapek i spodziewałem się znaleźć takowe. Poszedłem zatem niebieskim szlakiem na Małołączniaka, ale pod Kobylarzem (1430) skręciłem w prawo, na zachód i zacząłem schodzić do Miętusiej. Na mapie wyglądało to całkiem przyjemnie – odległość jakieś 800 m, w swej naiwności liczyłem, że przejdę ją w jakieś piętnaście minut. W rzeczywistości schodziłem prawie dwie godziny!  Droga była koszmarna: w wysokich na 1-1,5 m trawach chroniły się powalone, zmurszałe pnie smreków, śliskie wapienne bloki i kamienie. Po kwadransie byłem mokry od potu i rosy. Trzeba było uważać, by nie skręcić czy połamać kończyn lub rozbić głowę w razie wywrotki… Mokry i zziajany wreszcie znalazłem się na dnie doliny. Teraz już wiedziałem, czym grozi zejście ze szlaku i odniesienie poważniejszej kontuzji. Dla kogoś nieobytego z górami to była śmierć – długa i bolesna.

Zszedłem na południowy skraj Wyżnej Miętusiej Równi, gdzie zdjąłem i wykręciłem koszulkę i szorty, obmyłem rany i skaleczenia poharatanych rąk i nóg. Potem grzałem się w czerwcowym słońcu i po jakiejś godzinie wróciłem do siebie. Na szczęście ciuchy mi wyschły w ostrym słońcu i mogłem je włożyć. Rozglądałem się po otaczającym mnie krajobrazie. Od południa widok zamykały mi białe, wapienne zerwy Krzesanicy i Małołączniaka, od zachodu – turnia Dziurawego, z której 12.000 lat temu obsunęły się do Miętusiej skalne bałwany tworząc uroczysko Wantule (wanta = głaz). Zrobiłem serię zdjęć na kolorowym filmie slajdowym – niestety wyszły prześwietlone i nieostre. Później doszedłem, że robiłem te foty nie wziąwszy poprawki na wysokość i bez filtra UV…

Po południu wróciłem do Kościeliskiej pewien, że większość ofiar Czerwonych Wierchów mogła zapałętać się tam, gdzie ja i po prostu paść bez sił, co na mrozie i w zawiei równało się śmierci. Reszty dokonały drapieżniki, które zjadły rozczłonkowane przez siebie zwłoki, a niejadalny ekwipunek po prostu rozwłóczyły. Chciałbym zobaczyć tego, który by ruszył na ich poszukiwanie. Użyłby tam jak pies w studni – nomen-omen. Ale oczywiście to było tylko takie prowizoryczne, robocze wyjaśnienie, bo prawda mogła być zupełnie całkiem inna…  

[To] góry znacznie wyższe niż Tribeč, czy Kremnické vrchy w mojej okolicy. Jak już pisałem, w tych wyższych górach istnieje większe prawdopodobieństwo, że w sposób naturalny się „zgubię” lub coś się komuś przytrafi, niż w niskich górach Tribeča. (František Kovár)

Oczywiście racja, ale… Ale nie zapominajmy, że takie przypadki być może – nie mam na to dowodów – zdarzają się także wszędzie tam, gdzie zachodzą zjawiska krasowe związane z erozją chemiczną skał węglanowych – głównie wapieni. Wszak wiadomo, że nawet największa jaskinia krasowa ma swój początek od małej szczeliny… Dlatego też należałoby poszukać ukrytych szczelin i studni pod cienką warstwą darni czy ścioły leśnej. Oczywiście nie wiem, jaka jest budowa geologiczna skał na Trybeczu. Myślę, że to też byłoby warte zbadania, bo szczeliny natury tektonicznej występują także w skałach piaskowcowych – jak ma to miejsce u nas w Beskidzie Małym, na Babiej Górze czy Beskidzie Sądeckim, NB gdzie poszukiwaliśmy Księżycowej Jaskini czy inaczej Jaskini Półksiężyca.  (Robert Leśniakiewicz)  

Tribeč składa się głównie z kwarcu. (František Kovár)

No to zmienia postać rzeczy! Te zjawiska mogą mieć związek z elektrycznością telluryczną, której źródłem jest kwarc i efekt piezoelektryczny. (Robert Leśniakiewicz)

Jeśli dodać, że pod rzeką Tríbeča podobno znajduje się podziemna jaskinia ze słoną morską wodą, może to również stwarzać różne „tajemnice”. (František Kovár)

Zapewne tak. Zbiornik słonej wody + skały zawierające kwarc to daje nam wiele możliwości występowania ψ-zjawisk działających na ludzkie mózgi i aparaturę elektroniczną.  (Robert Leśniakiewicz)

 

CDN.

środa, 20 listopada 2024

CE0/CE-III-E z Reptiloidami w Brazylii

 


Albert Rosales

 

Lokalizacja: Urubici, Santa Catarina, Brazylia

Data: lipiec 2016

Czas: 01:00 ACT

Główny świadek, Doña Neuza i jej rodzina przeprowadzili się z Florianopolis, aby zamieszkać w tym górzystym regionie. Uwielbiała gwiaździste niebo i spędzała noce na podwórku z mężem, obserwując niebo. Pewnej nocy, około 1 w nocy, Neuza ubrana w zimowe ubrania, owinęła się kocem i poszła na podwórko, aby obserwować niebo, które według niej było czyste i pełne gwiazd. Po około 15 minutach nastąpiła przerwa w dostawie prądu zarówno w jej domu, jak i innych domach w regionie. W zimnej nocy gwiaździste niebo było doskonale widoczne, ale według Neuzy poczuła dreszcze w całym ciele, strach i obecność kogoś, kto ją obserwował.

Kiedy spojrzała w stronę domu, zobaczyła dwie istoty stojące na betonowej płycie przed domem i patrzące na nią. Od razu pomyślała, że ​​to jej mąż i syn, ale przerażona skierowała latarkę na postacie, a to, co zobaczyła, przeraziło ją i sparaliżowało. Światło latarki oświetliło dwie dwunożne istoty w postaci jaszczurek. Wydawali się być ludźmi takimi jak my, mieli dwie nogi, dwie ręce, ciało i głowę, ale kształtem przypominali jaszczurkę (lub gada). Powiedziała, że ​​miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał, a wokół niej panowała martwa cisza. Następnie istoty przesunęły się w stronę frontu domu i zniknęły.

Wkrótce po przywróceniu prądu w regionie udało jej się wstać i powoli wejść do domu, a kiedy dotarła do kuchni, przestraszyła się ponownie, gdy spojrzała na zegar i zorientowała się, że jest już 5 rano. Nie pamiętała, jak długo tak długo przebywała na podwórku, bo kiedy wychodziła z domu, była dopiero pierwsza w nocy, a miała wrażenie, że przebywała na zewnątrz zaledwie przez krótki czas. Niestety, jej mąż i syn nie uwierzyli w jej wersję i wkrótce rodzina nie chciała rozmawiać o zdarzeniu.

Dodatek HC

Źródło: https://gpusc.com/2022/03/19/reptilianos-mito-ou-realidade/

Typ: E czy G?

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz