Nikołaj Sotnikow
Wiedziałem to od zawsze, że Wiktor i Maria nie są moimi prawdziwymi
rodzicami. Oni tego nie ukrywali. Ale ja od dzieciństwa ich kochałem i
odnosiłem się do nich jak do rodziców.
Kule
ogniste
Kiedy miałem 16 lat zapytałem
ich:
- Kim są moi prawdziwi
rodzice?
To było z czystej ciekawości.
Chciałem wiedzieć, jak to się stało, że trafiłem do ich rodziny. Spodziewałem
się usłyszeć historię o tym, jak mama się mnie wyrzekła na porodówce, czy moich
prawdziwych rodziców-alkoholików pozbawiono praw rodzicielskich, albo oni
zginęli, a potem usynowili mnie Wiktor i Maria. Ale to, co oni mnie
opowiedzieli było co najmniej niewiarygodne.
W tym czasie Wiktor i Maria
mieszkali w niewielkiej osadzie na Dalekim Wschodzie. Nie minął rok, jak oni
się pobrali. Potem urodził się im Stiepa,
którego uważałem za starszego brata.
Tego dnia w wiosce zaszło coś
anomalnego. Ludzie kilkukrotnie widzieli na niebie ogniste kule - BOL.[1]
One latały po nieboskłonie, zawisały na jakiś czas, a potem literalnie znikały
odlatując z niewyobrażalnie wielką prędkością. W tamtych latach często pisano o
UFO, dlatego nikt za bardzo się nie przejmował tym, że nad naszą osadą pojawiły
się statki kosmiczne Obcych.
Wypalona
polana
Następnej nocy mieszkańcy tych
miejsc zaobserwowali jeszcze jedno zdumiewające zjawisko, a mianowicie – w
oddali nad sopką[2]
pojawiło się tajemnicze pełgające światło. To sprawiało wrażenie, jakby do rana
świeciła tam zorza wieczorna. Oczywiście nikt w nocy nie chciał pójść tam, by zbadać
sprawę. Rankiem, jak tylko zrobiło się jasno, poszło tam kilku śmiałków, wśród
których był także mój przybrany ojciec.
Kiedy oni zaszli za sopkę i
zeszli ku rzece to odkryli na jej brzegu wypaloną polanę. Niektórzy doszli do
wniosku, że w nocy ktoś po prostu rozpalił tam ognisk, które wypaliło trawę
dookoła. Jednakże większość mieszkańców naszej osady była przekonana, że to
właśnie tam wylądowała któraś z tych tajemniczych latających kul, które w dzień
latały na niebie. Ale najdziwniejsze było to, że nieopodal w krzakach chłopi
znaleźli niemowlaka owiniętego w pieluchy. To byłem ja.
Ludzie nie wiedzieli, co
zrobić z znalezionym dzieckiem. Oddać milicji a ta do domu dziecka? Tak więc
Wiktor i Maria postanowili wziąć mnie do siebie – wszak mówią że, gdzie jest
jedno dziecko, tam znajdzie się miejsce dla drugiego.
Czy
jestem Przybyszem?
Tak też pozostaje zagadką, czy
istnieje związek pomiędzy tymi dwoma zdarzeniami? Być może, UFO nie ma z tym
żadnego związku. Być może, że wtedy, nocą, sekretnie przy ognisku urodziła mnie
jakaś kobieta, a kiedy było po wszystkim postanowiła pozbyć się niepotrzebnego
dziecka i rzuciła mnie na pastwę losu w krzakach. Ale większość sądziła, że
podrzucili mnie Przybysze z Kosmosu. Przez całe moje dzieciństwo, póki nie wyjechaliśmy
stamtąd, nazywano mnie Kosmitą.
Tak czy inaczej, Obcy czy
Ziemianin, niczego dziwnego w moim życiu się nie zdarzyło: Kosmici kontaktu nie
szukają, głosów w mózgu nie słyszę i żyją jak zwyczajny człowiek.
Moje
3 grosze
W teorii działania wywiadu istnieje
pojęcie „śpioch” albo „uśpiony agent”. To wywiadowca, który przebywa na wrogim
terenie i w niczym nie różni się od otaczających go ludzi. Mieszka, pracuje, ma
współmałżonka, dzieci – słowem normalne życie. Do czasu. Kiedy jest potrzebny,
Centrala wywiadu uaktywnia „śpiocha”, który podejmuje określone czynności na
rzecz wywiadu swojego państwa.
Tak też może być w przypadku pana
Nikołaja Sotnikowa. Póki co prowadzi normalne życie, ale kiedy stanie się coś –
o czym nie mamy pojęcia – uaktywni się. Sytuację tą przedstawili doskonale Strugaccy Bros. w powieści pt. „Żuk w
mrowisku” (1979), którą Czytelnikom polecam. Może być progresorem
przyspieszającym rozwój naszej cywilizacji, może być degresorem – rozwój ów
hamującym. To dopiero okaże się in spe – w Przyszłości.
Źródło – „Niewydumannyje
Istorii”, nr 39/2021, s.20
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F.
Leśniakiewicz