Giennadij J. Samofałow
Pragnę podzielić się z wami
zadziwiającą historią związaną ze zniknięciem i nieoczekiwanym pojawieniem się
rękopisu jednego z moich artykułów.
Dziwne
zaginięcie
Jakoś tak w końcu lat 90-tych,
zamierzałem wypuścić w świat jeden z moich artykułów, który wtedy uważałem za
akuratny i na czasie. Był to rękopis na kilku stronach formatu A-4 z słowem
wstępnym, adresem redakcji i umową, w której znajdowały się dane autora.
Wychodząc z założenia, że jedna głowa to
dobrze, ale dwie głowy to lepiej, zdecydowałem przed wysyłką pokazać
artykuł komuś, kogo znałem. Była to pewnego rodzaju konsultacja ze specjalistą.
Po tygodniu kartki rękopisu
wróciły do mnie z pochwałami, ale jak się okazało – nie wszystkie. Dwóch z nich
– ze wstępem i zakończeniem – dziwnym trafem brakowało. Na moje zapytanie,
dlaczego ich brak dostałem taką odpowiedź:
- A wstępu i zakończenia od
początku nie było. Nawet się zdziwiłem, żeś tego nie zdążył napisać.
Powróciwszy do domu na serio
się tym przejąłem i nie wiedziałem, co o tym myśleć, postanowiłem zatem nie
ulegać panice i jeszcze raz poszukać tych stronic. Niestety – moje poszukiwania
spełzły na niczym – i owszem dobrze pamiętałem, jak pisałem ten wstęp z adresem
redakcji i zakończenie z moimi danymi personalnymi. Czy nie mogłem ich odłożyć
na stronę, ale dlaczego? Ukończywszy położyłem rękopis na biurku, a sam
zasiadłem do komputera.
Ktoś
je zwrócił
To, co się zdarzyło w trzy
godziny potem nie dało się objaśnić. Rzuciwszy okiem na rękopis stwierdziłem ze
zdumieniem, że nastąpiła w nim jakaś zmiana. Do tej kupki papierów, którą
miałem na biurku, naraz doszły jeszcze dwa z samego wierzchu. To były te same
zaginione stronice. Ale leżały one jakoś dziwnie – nigdy bym ich tak nie
położył.
Po pierwsze – te dwie
wierzchnie kartki odznaczały się niewielkim, ale widoczną zmianą wyglądu w
stosunku do pozostałych stron rękopisu.
Po drugie – strona zakończenia
z moimi danymi była na wierzchu czyli nie na swoim miejscu w całym pliku
artykułu. Na coś takiego sobie bym nigdy nie pozwolił. Wyglądało na to, że
jakaś niewidzialna ręka „zwróciła” te dwie kartki nie wnikając w detale nie
licząc się z pedanterią autora.
To wszystko było dziwne choćby
dlatego, że w opisywanym czasie w domu nikogo nie było poza mną no i nikt nie
interesował się tym, czym ja się zajmowałem. Kartki same z siebie znikły, a po
pewnym czasie pojawiły się same. Gdzie one znajdowały się w tym czasie,
pozostało zagadką, a wyjaśnić ich zniknięcie i pojawienia się z powrotem, z
punktu widzenia zdrowego rozsądku nie byłem w stanie…
Moje
3 grosze
Na takie zjawisko mamy bardzo dowcipne
określenie: efekt diabelskiego ogona.
Bierze się z tego, że o takich na krótko znikających przedmiotach mówimy, że je
„diabeł ogonem nakrył”, stąd to określenie tego fenomenu, z którym zetknął się
chyba każdy. Jednak sprawa jest daleko bardziej poważna i serio, niż to sobie
wyobrażamy.
Czy Czytelniku pamiętasz japoński film
sci-fi pt. „Szerokość geograficzna
zero” w reżyserii Ishirô Hondy z
1969 roku? Tam właśnie dość dokładnie pokazano mechanizm takich zdarzeń, jakie
opisano powyżej. Tylko że w tym filmie działają agenci – progresorzy podwodnej
cywilizacji humanoidalnej Szerokości Geograficznej Zero, która znajdować się
miała na dnie Pacyfiku, gdzie równik krzyżuje się ze 180 południkiem. NB, to
właśnie gdzieś tam zaginęła bez wieści słynna amerykańska lotniczka Amelia Earhart z nawigatorem Fredem Noonanem w 1937 roku.
W przypadku opisanym przez Giennadija
Samofałowa w grę mogą wchodzić inne siły, które najbardziej pasują do
rzeczywistości opisanej w książce Isaaca
Asimova pt. „Koniec Wieczności” (1955), a w której agenci Wieczności podróżują
w Czasie i dzięki temu zmieniają dowolnie panującą Rzeczywistość dostosowując
ją do własnych potrzeb. W tym przypadku chodzi o zastopowanie postępu
technicznego Ludzkości.
Problem ten zaatakowała także spółka
autorska Strugaccy Bros., której nowela „Miliard lat przed końcem świata”
(1976) ukazuje homeostatyczny Wszechświat, który broni w ten sposób swego status quo ante nie zezwalając ludziom
na zbyt drastyczne zmiany istniejącej Rzeczywistości.
A zatem – jak widać - nic nowego pod
Słońcem. Ilustracja tytułowa sugeruje nam, że to wszystko ma swe związki z
Czasem – najmniej poznanym i najbardziej tajemniczym wymiarem. I wygląda na to,
że Komuś udało się nad nim zapanować. Komu? – odpowiedź na to znajdzie
Czytelnik w książce „UFO i Czas” (Tolkmicko 2011) w której przedstawiłem swoją
hipotezę m.in. na ten temat.
Źródło – „Niewydumannyje Istorii” nr 32/2021, s. 25
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz