- referat na Międzynarodową Konferencję
PHOENIX w Zázrivej, Słowacja w dniu 17.IX.2022 r.
Dr Miloš Jesenský
Krótko przed północą, dwóch mężczyzn i pies siedzą na
wzgórzu pod dziwnie ukształtowanym klifem Baraniej Hlavy. Samotni pielgrzymi
zaglądają w płonące kłody, z których czasem w gwiaździste niebo wystrzeliwują
deszcze iskier. Oprócz zasłony ciemności drzewa mieszanego lasu na zboczach
poniżej spowite są pasmami mgły, do których dodaje się dym z ognia. Jeden z
mężczyzn, stary baca ze Zwoleńskiej Slatiny w haftowanym kitlu przytrzymywanym
szerokim, wybrzuszonym pasem, z przewieszoną przez ramiona kożuchem, w
zamyśleniu wbija koniec kija do paleniska, młodszy mężczyzna z zakrytą twarzą w
rozczochranych włosach, z przedwcześnie siwiejącą brodą i cwikierem na
nosie pociąga dym z fajki. Obok siwowłosego pasterza leży krzepki owczarek, z
zafascynowaniem wpatrujący się w rozżarzone węgle. Obok mężczyzny w okularach,
ubranego w znoszone, ale wciąż przyzwoite spodnie i w tym środowisku,
zaskakująco modną kamizelkę i jasną koszulę z podwiniętymi rękawami, spoczywa
skórzana wypchana teczka z drewnianą rączką. Choć przypomina bagaż podręczny
domowego lekarza, jest znacznie bardziej obszerny, więc możemy go sobie
wyobrazić jako narzędzie artysty w podróży. Albo narzędzia łowcy wampirów,
które znacznie bardziej pasują do tej sceny - młotek, kilka drewnianych kołków
różnej wielkości, pistolet ze srebrnymi kulami, krucyfiksy i różańce, butelki z
solą lub kroplami wody święconej, czy gruby notatnik zabezpieczony deskami,
czyli dokładnie to, co trzyma na kolanach mężczyzna w okularach.
Ciszę nocy przerywa pisk jakiegoś zagubionego dziecka
ciemności, kończący się pozornie złośliwym chichotem. Gdzieś w oddali złowrogo
pohukuje sowa. Pies podnosi głowę, nadstawia uszu i uważnie zagląda pod korony
drzew. Baca znów grzebie w ognisku, w niebo lecą iskry, odbicia płomieni
zaskoczone tańczą na szkle okularów przed twarzą jego towarzysza.
„To
strzyga“, stary pasterz spluwa w ogień, trzymając w jednej ręce fajkę, w
drugiej szukając drewnianego pierścienia wiszącego na nasmarowanym sznurku pod
szatą. Josef Váchal, bo to naprawdę był on, z westchnieniem otwiera gruby
zeszyt i w migotliwym świetle odczytuje zdanie napisane staromodną, ozdobną czcionką z zakrytej strony.
Strzyga to duch stworzony przez
rozczłonkowanie ciała przez diabły i uprowadzenej duszy wiedźmy, która za życia
skrzywdziła ludzkość i nie została ukarana przez ludzkie prawo.
Śladami
umarłych
Artysta, bibliofil i osobliwy badacz okultyzmu Josef Váchal (1884-1969), bratanek
legendarnego Mikoláša Aleša, bardzo
interesuje się ideami demonologicznymi, za którymi podróżują nie tylko w
tamtych czasach, ale także w naszych czasach, etnografowie i pasjonaci
okultyści do odległych zakątków Słowacji. Według przesądów żyjących do dziś w
miejscowym folklorze, dusze zmarłych mogą, pod pewnymi warunkami, powrócić na
ten świat w postaci szerokiej gamy duchów, zjaw czy wampirów. Dzieje się to
zwykle w miejscach ich ziemskiego pobytu i działań pobudzających ludzką
wyobraźnię lub w miejscach ich rzeczywistego lub domniemanego miejsca
spoczynku. Te idee podsycały mistyczny umysł artysty, zwłaszcza gdy pisał już w
swojej pracy „Prírodopis strašidiel“ – „O naturze duchów” z 1924 roku:
Zmarły człowiek, mgliste widmo,
wyłaniające się z martwych ciał, ludzkich i zwierzęcych, drugiego lub trzeciego
dnia (czasem nawet później) po śmierci; utrzymywał się przez jakiś czas nad
martwym ciałem (a później w miejscach, które lubił za życia), a często
materializował się i uwidaczniał dzięki płynnej mocy ciała żywych osób. W
ostatnich czasach stało się bardzo modne, że martwi ludzie lub duchy, jak
nazywają ich spirytyści, gromadzą się lub organizują seans, gdzie bywają te cienie
umarłych, które nie mają dusz, ale mają pamięć i instynkty, spędzają czas z
ludźmi pukając, mówiąc ustami, a często materializując się, wykonują. Jednak z
biegiem lat traci on pamięć i samoświadomość, coraz głupiej wchodzi w cień, a
potem odchodzi na zawsze.
Na Słowacji Váchal chciał bardziej szczegółowo przestudiować
metody, które były stosowane od dawna, aby zapobiec powrotowi zmarłych do
żywych, a dziś prawie nie dostrzegamy ich psychologicznej treści. Płonący ogień
lub świece miały kiedyś usuwać wędrujące lub krwiożercze dusze. Czarna zasłona,
która jest nadal noszona przez kobiety na pogrzebach, pierwotnie służyła jako
przebranie, aby zmylić zmarłych. Podobnie ciekawą funkcję pełni krzyż
umieszczony na grobach. Zanim stał się symbolem chrześcijaństwa, wyznaczał
rozdroże. Rozdroża były w przeszłości miejscem pochówku tych, którzy
dobrowolnie zakończyli swoje odejście z tego świata. Jeśli powstaną z martwych,
nie znajdą właściwej drogi do żywych. Zanim odzyskają zmysły, nadejdzie świt i
pierwsze promienie słońca wygnają ich z powrotem do królestwa zmierzchu. Zjawy
typu wampirycznego, o których wspomina Váchal, uważano za szczególnie
niebezpieczne:
Wampir vel vampyr, Scarificator
rugitus, Phylostema mystica to potwór różnej wielkości. Jest krwawego i
czerwonego koloru, kształtem przypomina nietoperza; ma długie nogi, którymi
może wygodnie stąpać, łeb psa lub wołu z dużym pyskiem, w którym trzyma
spiczaste żuchwy, oraz język, szorstki jak zgrzyt, którym rozdziera skórę
ludziom lekko śpiącym. Żywi się ludzką krwią i dlatego atakuje ludzi śpiących,
ale czasami ośmiela się atakować także tych, którzy nie śpią, zwłaszcza gdy nie
mają nic świętego na szyi lub są w szczególnie grzesznym stanie. Wampiry
pochodzą z grzesznych dusz, są doskonałe w żądzy krwi za życia, a w swojej
krwiożerczości nie mają rywali poza wilkołakami.
Z drugiej strony wyobrażenie, że wampir, znany pod ludowymi
imionami sotana, nezdrevenetý, nelapši lub nepstoj,
zostało ustanowione przez wieki, i jest zwłokami osoby, która po pozornej
śmierci i pogrzebie ożywia w pewnych okolicznościach własne ciało, wychodzi z
grobu i wraca do żywych, by ssać ich krew.
Po
przeczytaniu wielu średniowiecznych materiałów o wampiryzmie i właściwym
przestudiowaniu całej tej tajemniczej kwestii życia pozagrobowego, która jest
starsza niż jakakolwiek doktryna spirytyzmu, nie mogę mieć wątpliwości co do
niezwykle interesującego problemu jednostek, silniejszych od innych wokół nich
i kim utrzymują swoją egzystencję nawet poza grobem - przekonuje Josef Váchal, który jest zdecydowanie autorytetem
w sprawach wampiryzmu - Prawie w małym palcu miałem całą fizjologię grobów tych
stworzeń, przypisywaną szatanowi. Szczególnie interesujące było zbadanie
uzębienia, zdolnego do gryzienia skóry na gardle nawet u tych, którzy ją mają,
przysłowiowego hipopotama. Zdecydowanie trudniej jest wysysać krew z ludzi niż
z grobowych wilkołaków. Charakterystyczne dla wampiryzmu jest to, że nikt poza
wilkołakami nie jest w stanie odróżnić, która osoba uległa wampirycznemu rzemiosłu
i wykonuje ssanie krwi.
Ludowe przesądy o wampirach odpowiadają w większości
przypadków wierze w istnienie kilku dusz lub serc w jednym ciele, które nie
umierają od razu, ale mogą podtrzymać dalsze istnienie ciała nawet po pozornej
śmierci. Wampirem może zostać osoba o magicznych zdolnościach, które już za
życia sygnalizowały niezwykłe cechy anatomiczne lub zachowanie. Wampir mógł
również powstać z samobójstwa, wilkołaka, dziecka urodzonego z zębami lub
dziecka wilkołaka i wiedźmy. Podobnie, nieprzestrzeganie zwyczajów podczas
ceremonii pogrzebowych może skutkować wampiryzmem. Zmarły, po którym nadepnął
człowiek lub zwierzę, również stał się nim, przenosząc w ten sposób iskrę życia
na zwłoki. Zgodnie z ówczesnymi wyobrażeniami wampir wyszedł z grobu o północy
podczas pełni księżyca i zaatakował nawet swoich bliskich krewnych.
Wykluczenie
i krwawość wampiryzmu, jego nietolerancja wobec już znanych prawd – niestety,
zawsze w przemocy i przesądach z najgorszym zwrotem – jego niechęć do poddania
się w ręce fikcyjnej Opatrzności i zaakceptowania pojednawczej moralności
innych, a także odwagę, by zaprowadzić dla siebie sprawiedliwość na tej ziemi,
sprawić, by religia (jeśli chcesz tak nazwać wampiryczne credo) stała się
niezbędna. Jest to doktryna buntu przeciwko wciąż milczącemu Kosmosowi i
moralność, która jest moralnością przeciwko ludzkiemu lękowi przed nieznanym.
Nie ma w tym nic ezoterycznego i mistycznego, jeśli istnienie istot życia
pozagrobowego zostało już wystarczająco udowodnione przez doktrynę
spirytystyczną – pisze Váchal.
Aby zapobiec niepożądanemu wskrzeszeniu zmarłych, ci, którzy
przeżyli, przebijali jego serce żelaznym lub osikowym kołem, wypełniali jamę
ustną czosnkiem, wkładali do niej monetę lub wbijali gwoździami. Zwłoki
podejrzane o wampiryzm były posypywane solą, makiem, zbożem lub nasionami
pietruszki, aby nie mogły wrócić, dopóki nie zbierze wszystkich ziaren. Z tego
samego powodu w piętę zmarłego wbijano igły, ciernie osiki i głogu, chowano go
twarzą w dół, przybijano do trumny lub też umieszczano w trumnie magiczne
rośliny lub przedmioty ochronne. Przed złożeniem do grobu owinęli trumnę
masywnymi łańcuchami i biczami z cierni lub jeżyn. Jeśli środki te wydawały się
niewystarczające, wampiry dodatkowo ekshumowano, przebijano im głowy żelaznymi
gwoździami lub całkowicie oddzielano od ciała i jako ultima ratio palono ich ciała.
Ludzie
często nawet nie wiedzą, że zostali zaatakowani przez wampiry podczas snu – Josef
Váchal przypomina nam o obojętności i niedowierzaniu czasów współczesnych wobec
wybryków wampirów. Mała rana na gardle lub za uchem, gdzie wampir wysysał
krew, przypomina raczej ukąszenie przez pchłę lub pluskwę, a to tylko z powodu
nadmiernej mądrości dzisiejszej nauki, która przestała wierzyć w istnienie
duchy wampirów. Nawet jeśli umiera osoba osłabiona nadmierną utratą krwi, którą
na co dzień usidlają wampiry, nauka nie znajduje śladów wampirów i nie jest w
stanie ustalić prawdziwej przyczyny śmierci. Oczywiście pewnego dnia taka
osoba, do tego stopnia osłabiona, budzi się i widzi na własne oczy wampira
stojącego przed nim, pijącego dużo krwi: ale co jest dla niego ważne, nawet
jeśli powie lekarzowi a ludzie pięknie, nikt mu nie uwierzy, magiczne środki,
aby wampir nie wrócił, nie użyje go, a więc nieszczęsna osoba, której krew
została przelana do wampira, musi uciekać od tego potwora żałośnie, a to tylko
z powodu nadmiernej sepsy naszych uczonych, którzy zesłali wampiry do królestwa
bajek.
Nic dziwnego, że autor tych wersów, polemizując ze
sceptycyzmem materialistycznych naukowców, postanowił to zweryfikować tam,
gdzie literatura ludowa nawet w czasach współczesnych świadczyła o ludziach
zbyt martwych, aby uznać ich za żywych, ale z wystarczającą ilością tlących się
iskier życia pozagrobowego, by byli w stanie nam zaszkodzić - na Słowacji.
Przesłanie
od tajemniczego benedyktyna
Josef Váchal kilkakrotnie odwiedzał Słowację w pierwszej
połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku: pierwszy długi pobyt wyjechał wraz
ze swoją życiową partnerką, artystką Anną
Mackovą (1887-1969) w czerwcu 1930 roku, kiedy przebywali na Donovalach,
oraz ostatecznie pokonał znaczną część Słowacji pieszo od Kremnicy do
Trenczańskiej Tepli. Drugi pobyt Váchal odbył w drugiej połowie marca 1933 roku
w Tatrach Wysokich, trzeci w sierpniu tego samego roku wraz z A. Mackovą na
Orawie i Liptowie. W swoim starannie prowadzonym dzienniku opisał także
Rużomberok, Rewucę, Bańską Bystrzycę, Kráľovą studnię, Vtáčnik i Kremnicę. W
lipcu i pierwszej połowie sierpnia 1934 wyruszył w ostatnią wielką podróż po
Słowacji (Kieżmark, Lewocza, Bardejów), z której ponownie przywiózł bogate dzienniki
i zapiski obrazkowe.
W tej chwili nie interesuje nas jednak tak bardzo
chronologia wypraw Váchala do podtatrzańskiego kraju, jak jego motywacja do
odbycia tej wyprawy w ogóle. I tu się dowiadujemy – oczywiście! – że podjął tę
decyzję wkrótce po tym, jak tajemnicza, jeśli nie przeklęta, księga weszła w
jego posiadanie. W tym wypadku rolę brzemiennego w skutki dzieła odegrało
nieznane wcześniej, a dziś niewątpliwie zaginione czeskie wydanie książki
francuskiego benedyktyna o. Antoine
Auguste Calmeta OSB (1672-1757). Oprócz obszernego dzieła teologicznego
interpretującego teksty biblijne znalazł czas na napisanie niezwykłego dzieła
„Rozprawa naukowa o objawieniach aniołów, demonów i duchów, a także duchów i
wampirów na Węgrzech, w Czechach, na Morawach i Śląsku”, który został
opublikowany w Paryżu w 1746 roku. Váchal miał już swój niemiecki przekład
opublikowany w Augsburgu w 1749 roku w swojej bibliotece, ale tajemnicze
czeskie wydanie było diametralnie innym przypadkiem godnym paranormalnego
detektywa.
To
Calmet, słynny egzegeta francusko-benedyktyński, przetłumaczony na język czeski
przez jedną osobę, która na pewno popadnie w wilkołaka. Dostałem ją od dr. Štěpána, mikroskopisty z Litomyšla – wyjaśnił
Váchalowi poprzedni właściciel tajemniczego tomu, radny stanowy Kromfundel, o czyjej fałszywej
tożsamości podał w swoim rękopisie: Radca Kromfundel uwieczniony w księdze to prawdziwa osoba
który wciąż żyje i wywiera wyjątkowo duży wpływ na wielu ludzi; zmieniły się
tylko jego imię i zawód.
Nazwisko Kromfundel to pseudonim Karela Weinfurtera (1864-1942), którego Váchal scharakteryzował w
1912 roku słowami: Tłumacz, mahatma, osoba mistyczna i wszechstronna.
Tę identyfikację wyraźnie potwierdza Petr
Hruška, wielki znawca twórczości artysty, kiedy pisze: Wiele życiowych zainteresowań i losów rady
Kromfadula, jak opisuje je Váchal we wstępie do książki o Słowacji, a jego opis
– wysoka postać, łysa głowa i okulary z grubymi szkłami – wskazuje na Karela
Weinfurtera. W liście do Josefa Hodki z 1961 roku Váchal pisze
dosłownie: Jest
człowiekiem imponującym wyglądem i duchem, podobnie jak zmarły Kromfundl, jak
moja matka nazywała K. Weinfurtera. Váchal poznał Weinfurtera w 1903
roku i już na znany okultysta stał się wówczas dla niego nauczycielem i przywódcą w sprawach
duchowych. Przedstawił go także wielu innym osobistościom środowiska
okultyzmu i spirytyzmu. Spotkali się w kawiarni o charakterystycznej nazwie „U
mrtvoly” (Pod Trupem), później także w „Devín”. Po 1918 r. ich drogi rozeszły
się i – jeśli przewidujemy inne wydarzenia – w dzienniku Váchala jest tylko
lakoniczny wpis dotyczący śmierci Karla Weinfurtera 14 marca 1942 r.: Z gazety
dowiaduję się, że zmarł 74-letni Karel Weinfurter 14-go o 15:00 mój długoletni
przyjaciel i częściowo duchowy były Przewodnik. Ponadto Váchal napisał również list
kondolencyjny, którego nigdy nie wysłał.
I tak teraz, gdy już wyjaśniliśmy tożsamość poprzednich
właścicieli, skupmy się na zawartości tajemniczej księgi, cytując Josefa
Váchala: Pełen
wzmożonego zainteresowania otworzyłem książkę i zaskoczyła mnie piękna strona
tytułowa, a właściwie listy, ponieważ tytuł został wydrukowany na dwóch
stronach. Natychmiast pospieszyłem po niemieckie tłumaczenie, żeby móc porównać
obie książki. Formaty były dokładnie takie same, strony tytułowe dość podobne,
poza niewielkimi różnicami w czcionce i układzie wierszy. Liczba stron w
przekładzie czeskim przekroczyła o dziesięć stron w tomie pierwszym i o
dwadzieścia pięć stron w tomie drugim. Oprócz indeksu księga zawierała 472
strony w tomie pierwszym i 265 w tomie drugim; obie części oprawiono w jeden
tom w ładny kozi pergamin. Porównując dalej tekst czeski i niemiecki, zdałem
sobie sprawę, że treść jest inna w każdej książce. Książka z tekstem czeskim,
przetłumaczona przez nieznaną osobę, zawierała wprawdzie szereg opowiadań z
wydania niemieckiego, ale różniła się od tego duchem. Gdybym nie widział daty
jej wydania, założyłbym, że ta książka została napisana przez kompletnego
umysłowego anarchistę i bolszewika w sprawach religijnych. Tłumacz nie tylko
nie podążał za oryginałem książki, ale arbitralnie umieszczał swoje bezbożne
idee bezpośrednio w tekście najwyraźniej podyktowanym przez Calmeta. Po
dłuższym wpatrywaniu się w książkę nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam
myśli współczesnego heretyka i ironisty. Wydawało mi się, że ta piekielna
księga, podkreślająca żarliwy i szatański opór społeczeństwa chrześcijańskiego
przeciwko diabłu i jego stworzeniom, została mi wysłana nie z majątku
przyjaciela, czy to maga, ale wyraźną piekielną pocztą bezpośrednio z miejsca
potępienia. Straszne bajki o krwiopijnych wampirach i wilkołakach grasujących
nocą, zredagowane przez starannego Benedyktynę, aby widoczna była moc Boga i
zwycięstwo Jego woli we wszystkich przypadkach odpierania ataków piekła, w czeskim
tłumaczeniu brakowało tego białego uświęcenia to czyni księgę potężną bronią w
rękach wierzących przeciwko demonom i nękającym go cieniom. W książce było tak,
jakbym czytał hymny i pochwały o istnieniu wampirów i krwiopijnych istot;
zdecydowanie ta książka nigdy nie mogła zostać napisana przez Calmeta, a także
tłumacz lub pisarz wydania czeskiego nie był dobrym człowiekiem.
Ten przekład książki przez francuskiego benedyktyna do dziś
pozostaje wielką tajemnicą, podczas gdy sam Josef Váchal zrezygnował z jej
odczytania wiele dekad temu: Pytanie, czy książka Calmeta została przetłumaczona na
język czeski i wydana w Moštěnicy w roku 1784 jako prawdziwie oryginalne
tłumaczenie oryginału pozostaje nierozwiązane - czytamy w rękopisie jego „Podróży po Słowacji”. Jeśli niemieckie
tłumaczenie mówiło o incydentach z wilkołakami utopionymi gdzieś w okolicach
Ołomuńca lub na Sawie, Czesi wprost wskazywali pewne miejsca na Słowacji,
położone na południe od Tatr Wysokich. Jeśli chodzi o ludzi, a zwłaszcza
bibliofilów, to bałem się nawet pokazać im tę książkę, wiedzą to z taniego
regionu, głównie z kolekcji, wygłodniały zdobycz tak rzadkiej biblioteki.
Skonsultowałem to stwierdzenie z kilkoma ekspertami w
dziedzinie kultury książki, ale żaden z nich nie mógł mi nic powiedzieć o
istnieniu drukarni lub wydawnictwa w Moštenicach, dziś małej wiosce liczącej
mniej niż trzysta mieszkańców w powiecie bańskobystrzyckim. Historycy
literatury nie tylko kręcili głowami nad miejscem wydania i dystrybucji
czeskiego przekładu książki Calmeta, ale nawet badanie starych leksykonów
bibliograficznych nie doprowadziło do niczego, więc w końcu i my będziemy
musieli zgodzić się z ubogimi wnioskami Josefa Váchala:
Chciałbym
przy tej okazji zaznaczyć, że nigdzie w literaturze i podręcznikach do literatury
nie udało mi się znaleźć nawet najmniejszej wzmianki o tym, że czeskie
tłumaczenie A. Calmeta kiedykolwiek zostanie opublikowane w naszym kraju lub za
granicą. Także dziwne oznaczenie (podobno też fałszywe), drukarze na Słowacji w
miejscach, gdzie nigdy nie było drukarni ani żadnego wydawnictwa książkowego.
Na próżno też szukaliśmy księdza L.L.O.B., jako tłumacza książki drukowanej na
Słowacji i przetłumaczonej wówczas na stosunkowo czysty czeski; nawet w zakonie
benedyktynów, jak się domyślałem po skróconym znaku zakonu, nie było wówczas
tłumacza. Doszedłem do wniosku, że posiadam kopię niezwykle rzadkiej książki,
najwyraźniej skonfiskowanej zaraz po jej wydrukowaniu i zniszczeniu, z
wyjątkiem druku, ocalonej dziwnymi środkami i w końcu w moich rękach. Nie
miałam innego wyjścia, jak samemu cieszyć się tą dziwną i rzadką książką.
Cudownie mijały dni i tygodnie w studiowaniu tego wciągającego podręcznika,
który mówi, jak nie tylko chronić ludzi przed potencjalnie strasznymi potworami
z grobu, ale także jak każdy człowiek może stać się wilkołakiem bez specjalnych
przygotowań i wiedzy.
Cokolwiek to było, nieznany czeski tłumacz książki Calmeta
przywołał jej obecnego właściciela na Słowację nieodpartym głosem starożytnych
Syren. Powiedz
mi, jak żyjesz, a książka podobna do twojego życia przyjdzie ci znikąd – zdradził wówczas Váchalowi Karel Weinfurter,
sam zaś dodaje: Z
małą różnicą, a mianowicie, że nie tylko jak żyłem , ale jakie zainteresowanie
wzbudziło mnie niecodzienny temat, zawsze w niedalekiej przyszłości, literatura
podobna do tego, co było przeżyte, wymyślone i przeczytane, skądś pochodziła,
czy to przez przypadkowy zakup, czy też przez otrzymanie w prezencie. Nie bez
zainteresowania więc teraz, kiedy jechałem na Słowację, wydawało mi się, że została
mi przekazana z nieba książka, która była dla mnie szczególnie interesująca.
Chciałem porównać słowackie góry i lasy z naszymi. Kusiły mnie też opowieści o
Hronie i Wagu; jako lokalny patriota z raju szumawskiego chciałem zbadać
przepływ innych wód, tak sławnych jak nasza Otava i Wełtawa. Mój romantyzm
przyciągały ruiny zamków, otoczone legendami, a swój gust literacki chciałem
zaspokoić patrząc na miejsca dawnej chwały bandytyzmu i Turków, o których tyle
razy czytałem. Pomijając Tatry Wysokie, zwróciliśmy uwagę na Tatry Niskie,
Fatrę i słowacką Rudohoří; zajęło mi dużo pracy, zanim znalazłem korzystny
punkt wyjścia ze wszystkich stron bez zbytniej straty czasu i pieniędzy.
W końcu jednak wszystko poszło zgodnie z planem.
CDN.