Radek Kosarzycki
Inny
obcy obiekt dotarł na Ziemię 4 lata wcześniej
1I/`Oumuamua nie była pierwsza!
Planetoida 1I/`Oumuamua odkryta w
2017 r. jest pierwszym obiektem pochodzenia międzygwiezdnego odkrytym w
Układzie Słonecznym. Okazuje się jednak, że w pobliżu Ziemi taki obiekt
przeleciał także cztery lata wcześniej. Co więcej, skończył swój lot na Ziemi.
Taka historia musi pobudzać
wyobraźnię. Spróbujmy, jest weekend, kto nam zabroni pofantazjować. Zamknijcie
oczy i wyobraźcie sobie czarne gwieździste niebo rodem z „Gwiezdnych Wojen” czy
„Star Treka”. Widzicie same gwiazdy na czarnym jak smoła niebie.
Co ciekawe, gwiazdy nie układają
się w żadne znane gwiazdozbiory. Czujecie ciepło na plecach swojego skafandra
kosmicznego. Uruchamiacie silniczki manewrowe, aby się obrócić o 180 stopni.
Okazuje się, że za waszymi plecami znajdowała się jednak jakaś gwiazda. Jest
trochę mniejsza od Słońca, znacznie bardziej czerwona niż żółta. Jesteś w
jakimś układzie planetarnym, ale nie jest to Układ Słoneczny.
Po chwili orientujesz się, że
jasne punkty porozrzucane w okolicy gwiazdy, to krążące wokół niej planety.
Znajdujesz się bowiem nad tym tajemniczym układem planetarnym, a nie w jego
płaszczyźnie. Nie wiesz jak się tu znalazłeś i nie wiesz „kiedy” tutaj się
znalazłeś. To zresztą całkowicie nieistotne. Twoją uwagę przykuwa fakt, że dwie
krążące wokół gwiazdy planety przelatują właśnie bardzo blisko siebie. Przecież
taki układ nie może być stabilny. Dochodzisz do wniosku, że musi to być młody
układ planetarny, w którym jeszcze dochodzi do przepychanek grawitacyjnych: tu
się coś zderzy, tam coś dostanie kopa grawitacyjnego i poleci albo prosto w
gwiazdę, albo w ogóle zostanie wyrzucone z układu planetarnego. O, tam właśnie
nad wyraz szybko leci niewielki kamień, pewnie osiągnął prędkość ucieczki z
pola grawitacyjnego swojej gwiazdy. No i dobra, poleci i będzie leciał przez
miliony albo miliardy lat przez pustkę przestrzeni międzygwiezdnej. Nikt go
nigdy więcej nie zobaczy.
Miliony
lat później…
Skała wyrzucona w pierwszej
scenie z układu planetarnego obserwowanego przez kosmicznego podróżnika w
czasie i przestrzeni leci przez przestrzeń międzygwiezdną od milionów lat.
Zasadniczo się nie zmieniła, choć jej powierzchnia uległa jakiejś minimalnej
erozji. Ostatnio jednak zaczęło się dziać coś ciekawego. Jedna z gwiazd w
otoczeniu zaczęła stawać się coraz jaśniejsza i z każdym stuleciem, dekadą i
rokiem staje się coraz wyraźniejsza. Chyba dojdzie nawet do przelotu w jej
okolicach. To się akurat często nie zdarza.
Kilka
tysięcy lat później…
Międzygwiezdny gwiazd odczuwa już
ciepło żółtej gwiazdy, która już jakiś czas temu zdominowała jego otoczenie. Tak
bliskiego przelotu jeszcze nigdy nie odnotowała. Co ciekawe, w ostatnim czasie
na niebie pojawił się jeszcze jeden interesujący obiekt. Ten jest jednak
znacznie mniejszy, początkowo świecił bardzo słabo, teraz z każdym dniem jest
wyraźniejszy. Co ciekawe, nie jest czerwony, nie jest też żółty jak gwiazda,
jest błękitny. Fascynujący kolor. Gdyby skała umiała myśleć, zauważyłaby, że
znajduje się na kursie kolizyjnym z tym niebieskim globem.
W
tym czasie na niebieskim globie
Według lokalnego czasu jest 8 stycznia
2014 roku. Nikt nie przejmuje się zbliżającą się do planety skałą, bo nikt nie
wie o jej istnieniu. No prawie nikt. Jakby nie patrzeć mowa tutaj o kamieniu o
średnicy zaledwie 90 centymetrów. Zupełnie przypadkiem w jej kierunku
skierowane są instrumenty wykorzystywane do monitorowania otoczenia Ziemi przez
amerykański Departament Obrony.
W swoich ostatnich minutach
kosmiczna skała wchodzi w ziemską atmosferę z prędkością 60 km/s. Instrumenty
na Ziemi rejestrują te ostatnie chwile, zapisując na dyskach prędkość, rozmiary
i trajektorię lotu kosmicznego podróżnika.
Aż trudno oszacować, jak małe
jest prawdopodobieństwo tego, że kosmiczna skała, która spędziła
najprawdopodobniej wiele milionów lat na podróży z jednego układu planetarnego
do drugiego, znajdzie się na kursie kolizyjnym z niewielką (w skali kosmicznej)
Ziemią. Wystarczy jednak przywołać badania, które wskazują, że wysłane z Ziemi
w 1977 r. sondy Voyager, które właśnie rozpoczęły podobną podróż międzygwiezdną
najprawdopodobniej będą leciały przez kolejne 5 miliardów lat i na nic na
swojej drodze nie trafią, ani na gwiazdę, ani tym bardziej na planetę.
To
się zdarzyło naprawdę
Jeżeli odejmiemy kosmicznego
obserwatora z początku powyższego tekstu, to cała reszta jest prawdą. 8
stycznia 2014 roku faktycznie zarejestrowano wejście w atmosferę ziemską
niewielkiej skały o średnicy 90 centymetrów, która na dodatek miała naprawdę
wysoką prędkość. Skała eksplodowała nad oceanem w pobliżu Papui-Nowej Gwinei. W
najnowszym artykule naukowym naukowcy przeanalizowali kierunek, z którego owa
skała nadleciała, uwzględnili wszystkie możliwe oddziaływania grawitacyjne
innych planet Układu Słonecznego i doszli do wniosku, że owa skała pochodziła
spoza Układu Słonecznego, a więc musiała powstać w pobliżu zupełnie innej
gwiazdy.
Owa skała to CNEOS 2014-10-08. Teraz to ona jest pierwszym zidentyfikowanym
obiektem międzygwiezdnym w Układzie Słonecznym. Badacze przyznają, że obiekty
tego typu mogą uderzać w Ziemię z częstotliwością jednego uderzenia na dekadę.
To z kolei oznacza, że na powierzchni Ziemi mogą znajdować się liczne skały
pochodzenia międzygwiezdnego. Może zatem, zamiast patrzeć daleko w gwiazdy,
szukając czegoś ekscytującego, powinniśmy patrzeć pod nogi. Kto wie, czy
kamienie, które teraz przetaczają się pod naszymi stopami kilka milionów lat
temu nie przemierzały przestrzeni międzygwiezdnej.
Swoją drogą, warto wspomnieć, że
być może to jeszcze nie jest koniec historii CNEOS 2014-10-08. Już w 2023 roku grupa naukowców kierowana przez Aviego Loeba (a jakże!) planuje
wyprawić się w miejsce potencjalnego miejsca jej upadku, aby podjąć się
poszukiwań. Powodzenia!
Moje
3 grosze
Mało która wiadomość nie sprawiła mi większej
radości w ostatnim czasie! Po prostu dlatego, że po raz któryś potwierdza się
teoria o swobodnym przepływie materii z jednego układu gwiezdnego do drugiego. I
pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu była to naukowa herezja, za którą można
było stracić posadę! I to w takim demokratycznym i tolerancyjnym kraju jak
Dania…
Znalezisko czekające na dnie Pacyfiku
stanowiłoby namacalny dowód na powyższą hipotezę. Ale nie tylko.
Parę lat temu rzuciłem ideę
przeszukania wysypisk hałd kopalnianych pod kątem poszukiwań meteorytów, które
w dawnych epokach geologicznych powinny spadać częściej na Ziemię, a więc i na
pokłady węglonośne. Reszta jest prosta – wydobyte na powierzchnię ziemi leża
czekając na odkrywcę. Myśl tą przelałem na papier i ukazała się w jednym z
numerów „Meteorytu” – pisma Polskiego Towarzystwa Meteorytowego – dzięki Panu
Andrzejowi Kotowieckiemu. A zatem nie musimy jechać do Papui – Nw. Gwinei,
wystarczy wybrać się na Śląsk czy Turoszowa, Konina, Wałbrzycha i Lublina. Pomyślnych
łowów!