czwartek, 15 sierpnia 2024

Ludwikowice Kłodzkie: kosmodrom Führera?

 


Od kilku lat zastanawiam się nad zagadkami Dolnego Śląska. Oglądałem miejsca w Kotlinie Jeleniogórskiej i otaczających ją górach, gdzie miały być ukryte niemieckie skarby zagrabione w Polsce i innych krajach najechanych przez nazistowską barbarię. Oglądałem programy TV poświęcone temu tematowi i osiągnięciom naukowców pracujących dla Führera. I absolutnie zgadzam się z ich autorami – Niemcy, gdyby im dać więcej czasu, byliby w stanie zrealizować swe obłąkańcze plany – to oczywiste. Alianci zacisnęli im pętlę na szyi i przystawili bagnet do gardła. Ale nie zapominajmy, że niektóre problemy rozwiązywali teoretycznie, a stąd już tylko krok do rozwiązań technicznych.

A zatem ponawiam pytanie: czy w Ludwikowicach Kłodzkich miałby znajdować się kosmodrom Hitlera?

Nie zapominajmy, że Niemcy planowali użycie przestrzeni kosmicznej do prowadzenia wojny na całym świecie. I tak sławetny rakietowy bombowiec inż. Sängera byłby w stanie dosięgnąć każdego celu w USA i Kanadzie. Przy czym byłoby to bombardowanie nuklearne a nie konwencjonalne, bo Niemcy bombę atomową już mieli, czego dowodzą grzyby atomowe nad Ohrdruf i Rudden. Nie mieli tylko wektora broni A, który bałby w stanie zanieść ją dostatecznie daleko… NB, naziści pracowali nad wszystkimi rodzajami BMR ABC.

Niemieccy uczeni pracowali także nad promieniem śmierci – promieniami Słońca skupionymi i wycelowanymi w Ziemię przy pomocy zwierciadła wklęsłego o powierzchni 8 km². Warunkiem sine qua non było umieszczenie na orbicie wokółziemskiej stacji załogowej, która operowałaby tym zwierciadłem. Cały problem polegał na tym, by ją tam zbudować i umieścić. I tu dochodzimy do clou problemu.

Niemcy posiadali już pociski rakietowe A-4/V-2, które dolatywały do granic atmosfery ziemskiej i Kosmosu – tzw. linii Kármána, znajdującej się na wysokości 100 km nad powierzchnią Ziemi. niestety (a raczej na szczęście) ich payload wynosił ok. 1 tony, a zatem były one całkowicie nieopłacalne – no chyba żeby niosły głowice A, to wtedy byłoby zupełnie inaczej. Problem w tym, że ówczesna głowica A miała masę 4 ton i wymagała specjalnego wektora jakim były amerykańskie bombowce strategiczne B-29 Superfortess.

Jednakże i ten problem mógłby być usunięty, bowiem ekipa SS-Sturmbannführera dr. Wernhera von Brauna i gen. dr. Waltera Dornbergera planowała budowę większych i potężniejszych rakiet, które byłyby odpowiednikiem dzisiejszych ICBM i SLBM. Odpowiednie próby były dokonane na poligonie rakietowym w Łebie – Rąbce, i to z powodzeniem.

Jednakże rakiety von Brauna – Dornbergera były za słabe, by można je było wykorzystać do lotów orbitalnych. Bombowiec Sängera także. Dlatego też Niemcy zaczęli pracować równolegle nad dwoma zagadnieniami, a mianowicie – antygrawitacją i chronomocją. Jestem pewien, że oba te zagadnienia były rozpracowywane na Dolnym Śląsku – w Riese, ale i nie tylko.

Kiedyś rzuciłem myśl, że Niemcy chcieli wyprodukować – dosłownie  wyprodukować - syntetyczne złoto. W tym celu potrzebne były cyklotrony do napromieniowania elektronami atomów rtęci. Elektron wnikał do jądra rtęci, łączył się z jednym z protonów i wskutek czego przekształcał się on w atom złota. Niby proste, ale potwornie energochłonne. To było jednak coś, co się udało Japończykom, choć w mikroskali. Hitler jednak cierpiał na manię wielkości i wszystko co wielkie budziło jego respekt i zachwyt. Dlatego budowa wielkiego cyklotronu do produkcji złota mogła podziałać na jego wyobraźnię, i dał tej inwestycji zielone światło. Nie zapominajmy, że Niemcy chcieli pozyskiwać złoto z wody morskiej, ale że jest tam go tylko 0,01 mg/m³, to rzecz uznano za nieopłacalną – i słusznie. Tak więc poszukano innego źródła – i wzorem średniowiecznych alchemików zamierzano wyprodukować je z rtęci. Na szczęście rzecz okazała się tak droga, że aż nieopłacalna.

Ale wróćmy do lotów kosmicznych i antygrawitacji. Jak można uzyskać antygrawitację? Najprościej jest dysponować odpowiednio dużą anty-masą i przy jej pomocy wybić korytarz w grawitacyjnej studni Ziemi. opisał to już dokładnie H.G. Wells w swej powieści „Pierwsi ludzie na Księżycu”, w której bohaterowie lecą na Księżyc w antygrawitacyjnym pojeździe. Ale na Ziemi nie udało się wytworzyć cavoritu (fantastyczny materiał antygrawitacyjny) i tak się lecieć nie dało… - a zatem co?

Jest taka powieść sci-fi Stanisława Lema pt. „Astronauci” bodaj czy nie z 1951 roku, w której mieszkańcy Wenus mający straszną chrapkę na naszą Ziemię zamierzają zgładzić życie na niej przy pomocy radioaktywnych chmur wystrzelonych ciśnieniem promieniowania na nasz glob. Potem miała nastąpić druga faza – kolonizacja Ziemi. Znajdująca się nas Wenus wyrzutnia antygrawitacyjna miała miotać statki kosmiczne na Ziemię. I to mnie właśnie zastanawia – skąd Lem wytrzasnął ten pomysł? Czy nie było to czasem jakieś echo hitlerowskich prób z antygrawitacją?

U Lema wyrzutnia ta – tzw. Biała Kula – działa na zasadzie przyspieszania antycząstek do prędkości 0,99999 c w celu uzyskania antymasy i co za tym idzie – pola antygrawitacyjnego, które wybiłoby otwór w studni grawitacyjnej Wenus… Potem wystarczyłoby tylko rozpędzić statek kosmiczny do dowolnej prędkości ucieczki i voila! – Ziemia należałaby Wenusjan.

Na szczęście to nie jest takie proste, jako że antymateria ma przeciwny ładunek elektryczny, ale zwyczajną masę jak zwykła materia. Ta droga wiodła donikąd. Ale czy nazistowscy naukowcy o tym wiedzieli? W Ludwikowicach najprawdopodobniej budowano potężny cyklotron zdolny do rozpędzania cząstek i antycząstek do prędkości relatywistycznych. To, co teraz robi się w CERN przy pomocy GHC. Do tego potrzebne są ogromne ilości prądu elektrycznego – i dlatego cyklotron wzniesiono w okolicy potężnej elektrowni termicznej. Na to, że to był cyklotron wskazuje także masywne okablowanie zdolne do przewodzenia prądu o wysokim napięciu i natężeniu. Już to bardziej przemawia do mnie niż opowiastki o chłodni kominowej. Zresztą na co była tam potrzebna? Co miała chłodzić?

No i kolejne zagadnienie – naziści i Czas. Jest oczywistym, że niemieccy naukowcy pracowali także nad chronomocją, tj. przemieszczaniem się w Czasie. Oczywiście Hitler i jego sztabowcy doskonale zdawali sobie sprawę z możliwości, jakie dają podróże w Czasie. Pomysł nie jest mój, i o ile dobrze pamiętam ukazał go Gerd Burde w swym filmie „Tajemnice III Rzeszy”. W jego filmie latające spodki były przede wszystkim czasolotami, które mogłyby przenosić całe desanty SS-manów w inne czasy by przeprowadzać korekty w historii, oczywiście na korzyść Hitlera i jego akolitów. Szalone? Oczywiście, ale Hitler znajdując się w sytuacji bez wyjścia łapał się każdej możliwości. Trudno powiedzieć, na ile udało się im osiągnąć powodzenie. Być może sprawa chronomocji miała być rozpracowywana teoretycznie w Riese, a właściwie na pewno. Podobnie jak bomby A i ICBM z głowicami A przeciwko Ameryce i ZSRR.

I o to w tym wszystkim chodziło.

I na szczęście dla świata nie wyszło…


To, co tu napisałem, to jest jedynie hipotezą, którą udowodnić można badając rzecz in situ. Niestety, na to nie mam już ani środków, ani zdrowia. Mam nadzieję, że kogoś to zainspiruje i zacznie szukać niemieckich archiwów nazistowskich uczonych i pseudouczonych. Ja zaś tymczasem w najbliższym czasie wrzucę przekład kolejnego fragmentu książki A. Żelezniakowa na temat tego, co zostawiła nam III Rzesza i jak to wykorzystano. Lektura ciekawa, bo przedstawia rzecz z drugiej strony Żelaznej Kurtyny.