poniedziałek, 29 lipca 2013

Gdzie ukrywają się gwiezdni bogowie?



Borys Szarow

Niedaleko od chińskiego miasta Kun-Min znajduje się „Królestwo Małych Ludzi” – park tematyczny, w którym pracują jedynie karły. Każdego dnia oni odtwarzają dla widzów sceny z bajek, tańczą i śpiewają.

Cywilizacja różnie docierała do niektórych narodów, które żyły w odosobnieniu oddzielone od sąsiadów. Ogromna ilość plemion – w nie tylko odosobnionych przypadkach – znikało z powierzchni Ziemi nie wytrzymując wtargnięcia w swe życie obcych ludzi. Niestety – niektóre z nich zabrały ze sobą do grobu niezwykłe tajemnice, które można by było wyjaśnić dopiero teraz.


Zagadkowe dyski


Tybet – z całą jego zagadkowością – jest miejscem na tej planecie, które zostało słabo zbadane przez etnografów. Przecież nie są to dżungle Amazonasu czy Afryki Równikowej, gdzie do tej pory mieszkają plemiona, które jeszcze nie spotkały białego człowieka. Ale to właśnie tam narodziła się sensacja, która obiegła cały świat w XX wieku.

W 1962 roku, chiński profesor Tsum Um Nui opublikował artykuł o swych pracach, które trwały przez 20 lat. On opierał się na odkryciu dokonanym w 1937 roku przez jego rodaka, archeologa Chi Pu Tei. Opisał on dziwne znaleziska z gór Bajan – Kara – Uła[1] na granicy Chin i Tybetu, w prowincji Kham.[2]

W trudnodostępnych jaskiniach archeolodzy dziwne groby zmumifikowanych istot, które okazały się być szczątkami doczesnymi… wymarłego gatunku małp górskich. Ich wzrost nie przekraczał 138 cm, czaszki były nieproporcjonalnie wielkimi i wydłużonymi. Jednakże małpy, które są w stanie budować systematycznie grobowce dla zmarłych, to nonsens i dlatego archeolodzy zostali wyśmiani.

U stóp każdego zmarłego znajdował się kamienny dysk, który przypominał płytkę gramofonową. Ich grubość nie przekraczała 1 cm, zaś średnica – 30 cm. W środku dysku znajduje się dziurka o średnicy 2 cm. Od jej centrum odchodzi niegłęboki rowek, który otaczał dysk po spirali i kończył się na jego krawędzi. Na bokach rowka znajdowały się niezrozumiałe znaki.

Materiał, z którego wykonano dyski przypominał granit, ale miał on jeszcze domieszkę kobaltu i innych rzadkich pierwiastków, których wtedy nie potrafiono zidentyfikować. Co więcej, uczonych zdumiał wiek dysków – 12.000 lat, co ustalono tylko po powierzchownym zbadaniu. Wszystkiego ekspedycja Chi Pu Teia odkryła 716 takich dysków.

Dyski te rozproszono po różnych chińskich muzeach, a na temat dziwnych szczątków zaczęły się ostre dyskusje antropologów. W górach na granicy z Tybetem już wcześniej znajdowano szkielety ludzi o bardzo małym wzroście.


Zagubieni w górach


Takich „małyszy” Tybetańczycy i Chińczycy od dawna nazywali Kam i Dropa.[3] Przez długi okres czasu uważano, że to półlegendarne i możliwie, ze całkowicie wymarłe plemiona tutejszych pierwobylców. Dla sąsiadów nie przedstawiali oni żadnego zagrożenia czy korzyści i dlatego nimi się nikt nie interesował. Jednakże tajemnicze dyski zmieniły stosunek do tych plemion. Podróże w te rejony Tybetu są bardzo trudne, a obecnie są także zabronione przez władze chińskie.

Ale w czasach, kiedy odkrycia Chi Pu Teia stały się dopiero znane, wciąż można było dostać się do tych miejsc. Jednym z tych badaczy stał się Anglik – Cyril Robin-Evans. W 1947 roku zwiedził on rejon, w którym odkryto tajemnicze groby i w odizolowanej od świata górskiej dolinie odkrył nieznane i dziwne plemię.

Wzrost mężczyzn rzadko przekraczał 1,3 m, a kobiety były jeszcze niższe. Antropologicznie Dropowie nie pochodzili ani od Chińczyków, ani od Tybetańczyków czy nawet Mongołów. Wódz plemienia – Lurgan-La pokazał Robinowi-Evansowi dysk, podobny jak dwie krople wody do tego, który znalazł Chi Pu Tei i wyjaśnił mu, że temu przedmiotowi kłania się jego plemię. Poza tym wódz opowiedział zadziwiającą historię Dropów.

Oni uważali się za potomków Pozaziemian przybyłych na Ziemię tysiąc lat temu. To nie była pierwsza wizyta przedstawicieli ich rasy – w górach Tybetu jeszcze 20.000 lat temu Pozaziemianie zbudowali coś w rodzaju kolonii dla odszczepieńców, których nazywali Kam. To właśnie do nich przylecieli Dropowie. Jednakże statek kosmiczny uległ awarii i odwiedzający musieli pozostać na nowym miejscu i przystosować się do niego. Sąsiedzi przyjęli ich wrogo i zanim Dropowie ustawili się jakoś na nowym miejscu, wielu z nich zostało zabitych. Potem stosunki pomiędzy plemieniem a Robinem-Evansem popsuły się i musiał on wracać do cywilizacji. Także historię opowiedzianą przez Lurgana-La uczeni uznali (a jakżeby inaczej) za niewiarygodną, tak że nie zdecydował się on wydać książkę o Dropach. „Kosmiczni bogowie na wygnaniu” świat ujrzał dopiero w 1978 roku, już po śmierci autora.


Rewolucja miesza szyki


Ale wróćmy do Tsum Um Nui’a. Póki antropolodzy próbowali rozwiązać zagadkę Dropów dedukcyjnymi metodami, on zajmował się rozszyfrowaniem dysków. Rezultat był oszałamiający. Swój referat Um Nui zatytułował: „Dawne teksty mówiące o statku kosmicznym, który przybył na Ziemię 12.000 lat temu”. Rozszyfrowane napisy całkowicie potwierdzały relację Robin-Evansa, z tym że historia Dropów została tam napisana o wiele dokładniej. Należy tutaj dodać, że chiński profesor nic nie wiedział o ekspedycji Anglika.

Nui’owi w chińskiej ojczyźnie nie dowierzano. Najpierw nikt nie chciał opublikować jego opracowania, a potem po prostu mu tego zabroniono. Uczonemu przyszło uciekać do Japonii, i dlatego ten temat (w ChRL) został utajniony. Ale przekład napisów z tajemniczych dysków tak czy owak przedostał się do Europy – i w Belgii, RFN i Anglii zaczęły się pojawiać artykuły o Dropach. Niestety, z powodu niedokładności przekładu, cała ta historia zaczęła obrastać całkowicie bzdurnymi szczegółami, ale ufolodzy już złapali nowy temat. Jednakże przez długi czas dyski rozpatrywano w oddzieleniu od plemienia Dropów jako osobny problem. Ufolodzy zakładali bowiem, że te niecodzienne artefakty wpadły w ręce Dropów przypadkowo, a i antropologowie niezbyt interesowali się Kosmitami, o ile w ogóle...

Czas działał na niekorzyść. W Chinach zaczęła się tzw. „rewolucja kulturalna”. Tybet dostał się pod chińską okupację i dostać się w góry Bajan-Chara-Uła było dla cudzoziemców właściwie niemożliwe. Na wszelkie pytania na ten temat, urzędnicy Państwa Środka odpowiadali, że prof. Chi Pu Tei i prof. Tsum Um Nui nie ma i nigdy nie było, a dyski z grobowców Dropów to czyjś wymysł. Do tego jeszcze Nui zmarł w 1964 roku pozostawiając jedynie resztki swych prac.

Odrzucając i ukrywając znaleziska prof. Tei’a Chińczycy próbowali zatrzeć ślady, np. rozpuszczając pogłoski, że tajemnicze dyski zostały przesłane do ekspertyzy w AN ZSRR. Od tego czasu zapytania wysyłano do Moskwy – ale bez rezultatów, bo tam niczego nie wiedzieli więcej, niż w Europie.

Po raz ostatni dyski te wpadły w oczy badaczom w 1974 roku. Australijczyk – inż. Ernst Weneger w muzeum w Banpo nawet sfotografował jeden z nich. Niestety, Weneger był tylko miłośnikiem dziwnych i tajemniczych historii, a nie uczonym i niczego nie udało się mu wydobyć od personelu muzeum. O co najdziwniejsze: w 20 lat później muzeum to odwiedził znany pisarz Peter Krassa i ŻADNEGO DYSKU JUŻ TAM NIE BYŁO! Podobnie jak nie było żadnego pracownika tego muzeum, który by pracował więcej, niż 10 lat! Krassie udało się jedynie uzyskać opis i rysunki dysków Dropów w jednym ze zborników. Ale redaktor wydania twierdził, że zamieszczono w nim rysunki dysków o średnicy 1,5 m, które kiedyś były przedmiotami kultu. Ponadto wedle słów redaktora, NIGDY żadnych Dropów czy Kamów NIE BYŁO! Przepadły też kości znalezione przez prof. Tei’a, i dyski i dosłownie wszyscy ludzie, którzy się z nimi stykali.[4] 


Pekińska mgła


Kilka ekspedycji w rejon, gdzie udał się Robin-Evans nie dały jakiegokolwiek rezultatu z punktu widzenia odkrycia śladów zagadkowego plemienia. Ale w trudnodostępnych górskich jaskiniach archeolodzy odkryli różne dziwne rysunki naskalne. Nieznani artyści dokładnie przedstawili na kamieniach Słońce, Ziemię i Księżyc, a także wielką ilość gwiazdozbiorów. Kilka z nich przedstawia grupę gwiazd obrazujących system Syriusza. Od jednej z gwiazd ciagnie się punktowana linia. Ona omija Słońce i dotyka Ziemi.

Wiek rysunków został oceniony na 10.000 lat, a przecież system gwiezdny Syriusza został odkryty przez astronomów dopiero w XIX wieku.[5] Być może Dropowie usiłowali uwiecznić pamięć o swoim pochodzeniu, tak jak oni to rozumieli, zanim utraciliby swe dziedzictwo przodków.

W 1995 roku, w chińskiej prowincji Syczuan w nadzwyczajny sposób odkryto nieznane nikomu plemię. Na pierwszy rzut oka byli oni kopiami Dropów opisanych przez Robin-Evansa: wzrost – 120-130 cm, wydłużone, nieproporcjonalnie duże czaszki i stanowiących zupełnie nie pasujący do otoczenia typ antropologiczny. Przedstawicieli karzełkowatego narodu usiłowano się dopytać, czemu przenieśli się oni zza gór, ale żaden z nich nie mówił w języku han. Tak więc informacja o tych „liliputach” jest skąpa i niewiarygodna.

Plemię to liczy wszystkiego 120 osób: mężczyzn i kobiet. Mniej więcej tyle samo Dropów było w czasie ekspedycji Robin-Evansa. Takie zachowanie niezmienionej wielkości przez długi czas populacji jest typowym dla małych izolomikrogrup plemiennych.

Chińczycy nie spieszą się z udzielaniem informacji i pomagać w badaniach. Ich wersja sprowadza się do tego, że plemię Dropów nigdy nie istniało, a niski wzrost mieszkańców wioski tłumaczy się stosunkowo wysokim stężeniem soli rtęci w miejscowych źródłach. Także prof. Nui’a w swej ojczyźnie nazywają mistyfikatorem i twierdzą, ze nie ma nawet takiego chińskiego imienia. Być może coś takiego wynika z mylnego przekładu z japońskiego.

Wszak ta mgła, jaką pokrywają historię Dropów w Pekinie, przywodzi na myśl iż Chińczycy coś chcą ukryć przed światem. Chcą oni za wszelką cenę wmówić badaczom, że to plemię z gwiazd jest li tylko wymysłem.[6] A jeżeli w Państwie Środka nie tylko rozszyfrowano dyski Dropów ale i  wyekstrahowali z nich jakąś pożyteczną informację? Tak czy inaczej, pytań w tej całej historii jest jak dotąd więcej, niż odpowiedzi…


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 17/2013, ss.32-33
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©                               



[2] Albo Kam - historyczna nazwa nieistniejącej już prowincji w Chinach. Jej terytorium rozpościerało się  na pd-wsch. część Tybetu i część prowincji Syczuan.
[3] Nie mylić z Dropkami – tybetańskimi pastuchami. 
[4] Tok myślenia urzędniczych przygłupów jest identyczny bez względu na ustrój: skoro czymś interesują się TAMCI, to należy to natychmiast utajnić, a ludzi albo wymienić, albo zmusić do milczenia lub do kłamania. Tak właśnie było w przypadku dysków Dropów. A to oznacza jeszcze, że sprawą zainteresowały się chińskie służby specjalne i że jest ona przez nie badana. 
[5] Towarzysza Syriusza A przewidziano obliczeniowo przez F. W. Bessela w 1844 roku, a został on odkryty w 1860 roku przez A. G. Clarka.
[6] Istnieje możliwość, że obaj uczeni i całe plemię zostało po prostu zlikwidowane fizycznie przez siły specjalne lub wojsko. Zamordowanie 150 ludzi na ograniczonym terenie nie jest trudną operacją i można ją było przeprowadzić skutecznie i w krótkim czasie. Historia Ludzkości zna nie takie zbrodnie, że wspomnę eksterminacje całych wsi indiańskich przeprowadzonych przez białych konkwistadorów czy niemieckie pacyfikacje na Zamojszczyźnie, ukraińskie rzezie na Wołyniu, czystki etniczne i religijne w byłej Jugosławii,  plemienne w Rwandzie, itd.