Borys Szarow
Niedaleko od chińskiego miasta
Kun-Min znajduje się „Królestwo Małych Ludzi” – park tematyczny, w którym
pracują jedynie karły. Każdego dnia oni odtwarzają dla widzów sceny z bajek,
tańczą i śpiewają.
Cywilizacja różnie docierała do
niektórych narodów, które żyły w odosobnieniu oddzielone od sąsiadów. Ogromna
ilość plemion – w nie tylko odosobnionych przypadkach – znikało z powierzchni
Ziemi nie wytrzymując wtargnięcia w swe życie obcych ludzi. Niestety – niektóre
z nich zabrały ze sobą do grobu niezwykłe tajemnice, które można by było
wyjaśnić dopiero teraz.
Zagadkowe
dyski
Tybet – z całą jego
zagadkowością – jest miejscem na tej planecie, które zostało słabo zbadane
przez etnografów. Przecież nie są to dżungle Amazonasu czy Afryki Równikowej,
gdzie do tej pory mieszkają plemiona, które jeszcze nie spotkały białego
człowieka. Ale to właśnie tam narodziła się sensacja, która obiegła cały świat
w XX wieku.
W 1962 roku, chiński profesor Tsum Um Nui opublikował artykuł o swych
pracach, które trwały przez 20 lat. On opierał się na odkryciu dokonanym w 1937
roku przez jego rodaka, archeologa Chi
Pu Tei. Opisał on dziwne znaleziska z gór Bajan – Kara – Uła[1]
na granicy Chin i Tybetu, w prowincji Kham.[2]
W trudnodostępnych jaskiniach
archeolodzy dziwne groby zmumifikowanych istot, które okazały się być
szczątkami doczesnymi… wymarłego gatunku małp górskich. Ich wzrost nie
przekraczał 138 cm, czaszki były nieproporcjonalnie wielkimi i wydłużonymi. Jednakże
małpy, które są w stanie budować systematycznie grobowce dla zmarłych, to
nonsens i dlatego archeolodzy zostali wyśmiani.
U stóp każdego zmarłego
znajdował się kamienny dysk, który przypominał płytkę gramofonową. Ich grubość
nie przekraczała 1 cm, zaś średnica – 30 cm. W środku dysku znajduje się
dziurka o średnicy 2 cm. Od jej centrum odchodzi niegłęboki rowek, który
otaczał dysk po spirali i kończył się na jego krawędzi. Na bokach rowka
znajdowały się niezrozumiałe znaki.
Materiał, z którego wykonano dyski
przypominał granit, ale miał on jeszcze domieszkę kobaltu i innych rzadkich
pierwiastków, których wtedy nie potrafiono zidentyfikować. Co więcej, uczonych
zdumiał wiek dysków – 12.000 lat, co ustalono tylko po powierzchownym zbadaniu.
Wszystkiego ekspedycja Chi Pu Teia odkryła 716 takich dysków.
Dyski te rozproszono po różnych
chińskich muzeach, a na temat dziwnych szczątków zaczęły się ostre dyskusje
antropologów. W górach na granicy z Tybetem już wcześniej znajdowano szkielety
ludzi o bardzo małym wzroście.
Zagubieni
w górach
Takich „małyszy” Tybetańczycy i
Chińczycy od dawna nazywali Kam i Dropa.[3]
Przez długi okres czasu uważano, że to półlegendarne i możliwie, ze całkowicie
wymarłe plemiona tutejszych pierwobylców. Dla sąsiadów nie przedstawiali oni
żadnego zagrożenia czy korzyści i dlatego nimi się nikt nie interesował.
Jednakże tajemnicze dyski zmieniły stosunek do tych plemion. Podróże w te
rejony Tybetu są bardzo trudne, a obecnie są także zabronione przez władze
chińskie.
Ale w czasach, kiedy odkrycia
Chi Pu Teia stały się dopiero znane, wciąż można było dostać się do tych
miejsc. Jednym z tych badaczy stał się Anglik – Cyril Robin-Evans. W 1947 roku zwiedził on rejon, w którym odkryto
tajemnicze groby i w odizolowanej od świata górskiej dolinie odkrył nieznane i
dziwne plemię.
Wzrost mężczyzn rzadko
przekraczał 1,3 m, a kobiety były jeszcze niższe. Antropologicznie Dropowie nie
pochodzili ani od Chińczyków, ani od Tybetańczyków czy nawet Mongołów. Wódz
plemienia – Lurgan-La pokazał
Robinowi-Evansowi dysk, podobny jak dwie krople wody do tego, który znalazł Chi
Pu Tei i wyjaśnił mu, że temu przedmiotowi kłania się jego plemię. Poza tym
wódz opowiedział zadziwiającą historię Dropów.
Oni uważali się za potomków
Pozaziemian przybyłych na Ziemię tysiąc lat temu. To nie była pierwsza wizyta
przedstawicieli ich rasy – w górach Tybetu jeszcze 20.000 lat temu
Pozaziemianie zbudowali coś w rodzaju kolonii dla odszczepieńców, których
nazywali Kam. To właśnie do nich
przylecieli Dropowie. Jednakże statek
kosmiczny uległ awarii i odwiedzający musieli pozostać na nowym miejscu i
przystosować się do niego. Sąsiedzi przyjęli ich wrogo i zanim Dropowie
ustawili się jakoś na nowym miejscu, wielu z nich zostało zabitych. Potem
stosunki pomiędzy plemieniem a Robinem-Evansem popsuły się i musiał on wracać
do cywilizacji. Także historię opowiedzianą przez Lurgana-La uczeni uznali (a
jakżeby inaczej) za niewiarygodną, tak że nie zdecydował się on wydać książkę o
Dropach. „Kosmiczni bogowie na
wygnaniu” świat ujrzał dopiero w 1978 roku, już po śmierci autora.
Rewolucja
miesza szyki
Ale wróćmy do Tsum Um Nui’a.
Póki antropolodzy próbowali rozwiązać zagadkę Dropów dedukcyjnymi metodami, on zajmował się rozszyfrowaniem
dysków. Rezultat był oszałamiający. Swój referat Um Nui zatytułował: „Dawne
teksty mówiące o statku kosmicznym, który przybył na Ziemię 12.000 lat temu”.
Rozszyfrowane napisy całkowicie potwierdzały relację Robin-Evansa, z tym że
historia Dropów została tam napisana
o wiele dokładniej. Należy tutaj dodać, że chiński profesor nic nie wiedział o
ekspedycji Anglika.
Nui’owi w chińskiej ojczyźnie
nie dowierzano. Najpierw nikt nie chciał opublikować jego opracowania, a potem
po prostu mu tego zabroniono. Uczonemu przyszło uciekać do Japonii, i dlatego
ten temat (w ChRL) został utajniony. Ale przekład napisów z tajemniczych dysków
tak czy owak przedostał się do Europy – i w Belgii, RFN i Anglii zaczęły się
pojawiać artykuły o Dropach. Niestety, z powodu niedokładności przekładu, cała
ta historia zaczęła obrastać całkowicie bzdurnymi szczegółami, ale ufolodzy już
złapali nowy temat. Jednakże przez długi czas dyski rozpatrywano w oddzieleniu
od plemienia Dropów jako osobny
problem. Ufolodzy zakładali bowiem, że te niecodzienne artefakty wpadły w ręce Dropów przypadkowo, a i antropologowie
niezbyt interesowali się Kosmitami, o ile w ogóle...
Czas działał na niekorzyść. W
Chinach zaczęła się tzw. „rewolucja kulturalna”. Tybet dostał się pod chińską
okupację i dostać się w góry Bajan-Chara-Uła było dla cudzoziemców właściwie
niemożliwe. Na wszelkie pytania na ten temat, urzędnicy Państwa Środka
odpowiadali, że prof. Chi Pu Tei i prof. Tsum Um Nui nie ma i nigdy nie było, a
dyski z grobowców Dropów to czyjś
wymysł. Do tego jeszcze Nui zmarł w 1964 roku pozostawiając jedynie resztki
swych prac.
Odrzucając i ukrywając
znaleziska prof. Tei’a Chińczycy próbowali zatrzeć ślady, np. rozpuszczając
pogłoski, że tajemnicze dyski zostały przesłane do ekspertyzy w AN ZSRR. Od
tego czasu zapytania wysyłano do Moskwy – ale bez rezultatów, bo tam niczego
nie wiedzieli więcej, niż w Europie.
Po raz ostatni dyski te wpadły
w oczy badaczom w 1974 roku. Australijczyk – inż. Ernst Weneger w muzeum w Banpo nawet sfotografował jeden z nich.
Niestety, Weneger był tylko miłośnikiem dziwnych i tajemniczych historii, a nie
uczonym i niczego nie udało się mu wydobyć od personelu muzeum. O co
najdziwniejsze: w 20 lat później muzeum to odwiedził znany pisarz Peter Krassa i ŻADNEGO DYSKU JUŻ TAM
NIE BYŁO! Podobnie jak nie było żadnego pracownika tego muzeum, który by
pracował więcej, niż 10 lat! Krassie udało się jedynie uzyskać opis i rysunki
dysków Dropów w jednym ze zborników.
Ale redaktor wydania twierdził, że zamieszczono w nim rysunki dysków o średnicy
1,5 m, które kiedyś były przedmiotami kultu. Ponadto wedle słów redaktora,
NIGDY żadnych Dropów czy Kamów NIE BYŁO! Przepadły też kości
znalezione przez prof. Tei’a, i dyski i dosłownie wszyscy ludzie, którzy się z
nimi stykali.[4]
Pekińska
mgła
Kilka ekspedycji w rejon, gdzie
udał się Robin-Evans nie dały jakiegokolwiek rezultatu z punktu widzenia
odkrycia śladów zagadkowego plemienia. Ale w trudnodostępnych górskich
jaskiniach archeolodzy odkryli różne dziwne rysunki naskalne. Nieznani artyści dokładnie
przedstawili na kamieniach Słońce, Ziemię i Księżyc, a także wielką ilość
gwiazdozbiorów. Kilka z nich przedstawia grupę gwiazd obrazujących system
Syriusza. Od jednej z gwiazd ciagnie się punktowana linia. Ona omija Słońce i
dotyka Ziemi.
Wiek rysunków został oceniony
na 10.000 lat, a przecież system gwiezdny Syriusza został odkryty przez
astronomów dopiero w XIX wieku.[5]
Być może Dropowie usiłowali uwiecznić
pamięć o swoim pochodzeniu, tak jak oni to rozumieli, zanim utraciliby swe
dziedzictwo przodków.
W 1995 roku, w chińskiej
prowincji Syczuan w nadzwyczajny sposób odkryto nieznane nikomu plemię. Na pierwszy
rzut oka byli oni kopiami Dropów opisanych
przez Robin-Evansa: wzrost – 120-130 cm, wydłużone, nieproporcjonalnie duże
czaszki i stanowiących zupełnie nie pasujący do otoczenia typ antropologiczny. Przedstawicieli
karzełkowatego narodu usiłowano się dopytać, czemu przenieśli się oni zza gór,
ale żaden z nich nie mówił w języku han.
Tak więc informacja o tych „liliputach” jest skąpa i niewiarygodna.
Plemię to liczy wszystkiego 120
osób: mężczyzn i kobiet. Mniej więcej tyle samo Dropów było w czasie ekspedycji Robin-Evansa. Takie zachowanie
niezmienionej wielkości przez długi czas populacji jest typowym dla małych izolomikrogrup
plemiennych.
Chińczycy nie spieszą się z
udzielaniem informacji i pomagać w badaniach. Ich wersja sprowadza się do tego,
że plemię Dropów nigdy nie istniało,
a niski wzrost mieszkańców wioski tłumaczy się stosunkowo wysokim stężeniem
soli rtęci w miejscowych źródłach. Także prof. Nui’a w swej ojczyźnie nazywają
mistyfikatorem i twierdzą, ze nie ma nawet takiego chińskiego imienia. Być może
coś takiego wynika z mylnego przekładu z japońskiego.
Wszak ta mgła, jaką pokrywają
historię Dropów w Pekinie, przywodzi
na myśl iż Chińczycy coś chcą ukryć przed światem. Chcą oni za wszelką cenę
wmówić badaczom, że to plemię z gwiazd jest li tylko wymysłem.[6]
A jeżeli w Państwie Środka nie tylko rozszyfrowano dyski Dropów ale i wyekstrahowali z
nich jakąś pożyteczną informację? Tak czy inaczej, pytań w tej całej historii
jest jak dotąd więcej, niż odpowiedzi…
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
17/2013, ss.32-33
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©
[2]
Albo Kam - historyczna nazwa nieistniejącej już prowincji w Chinach. Jej
terytorium rozpościerało się na pd-wsch.
część Tybetu i część prowincji Syczuan.
[3] Nie
mylić z Dropkami – tybetańskimi pastuchami.
[4]
Tok myślenia urzędniczych przygłupów jest identyczny bez względu na ustrój:
skoro czymś interesują się TAMCI, to należy to natychmiast utajnić, a ludzi
albo wymienić, albo zmusić do milczenia lub do kłamania. Tak właśnie było w
przypadku dysków Dropów. A to oznacza
jeszcze, że sprawą zainteresowały się chińskie służby specjalne i że jest ona
przez nie badana.
[5]
Towarzysza Syriusza A przewidziano obliczeniowo przez F. W. Bessela w 1844 roku, a został on odkryty w 1860 roku przez A. G. Clarka.
[6]
Istnieje możliwość, że obaj uczeni i całe plemię zostało po prostu zlikwidowane
fizycznie przez siły specjalne lub wojsko. Zamordowanie 150 ludzi na
ograniczonym terenie nie jest trudną operacją i można ją było przeprowadzić
skutecznie i w krótkim czasie. Historia Ludzkości zna nie takie zbrodnie, że
wspomnę eksterminacje całych wsi indiańskich przeprowadzonych przez białych
konkwistadorów czy niemieckie pacyfikacje na Zamojszczyźnie, ukraińskie rzezie
na Wołyniu, czystki etniczne i religijne w byłej Jugosławii, plemienne w Rwandzie, itd.