Amulet chroniący przed "czarną śmiercią"
Coś tu się nie zgadza
Tak więc może być, że rzecz idzie nie o dżumie, ale o jakiejś
innej chorobie? Do takiego właśnie wniosku można dojść po skonfrontowaniu
danych o „czarnej śmierci” z najbliższą nam czasowo epidemią, która wybuchła w
Hong-Kongu i Indiach u końca XIX wieku. Tej współczesnej eksplozji dżumy
towarzyszył masowy pomór szczurów.[1]
Zapisy kronikarskie o „czarnej śmierci” o czymś takim nie wspominają. W Indiach
odnotowano niewielki odsetek zachorowań na dżumę płucną – 15% ogółu wszystkich
zachorowań. Ponadto dżumowe dymienice powstawały w pierwszej kolejności na
nogach i rękach chorujących, podczas kiedy współcześni „czarnej śmierci”
świadkowie unisono twierdzą, że dymienice pojawiały się na piersiach, szyi i w
pachwinach. Nie obserwowało się także u nich gangrenowego zapalenia gardła i płuc,
bólów serca, ataków szaleństwa, krwawych biegunek czy nieprzyjemnego odoru
całego ciała.
Poza tym jest różnica w letalności choroby. Indyjska
pandemia pozbawiła życia 5,5 mln ludzi – czyli 3% populacji Indii, zaś „czarna
śmierć” jakieś 70 mln – czyli około 50% populacji! Istnieje także rażąca
różnica w rozprzestrzenianiu się choroby: 20 mln zachorowań/1 rok w Indiach i
2,5-5 mln zachorowań/24 godziny siedem wieków temu!
„Czarna śmierć” szalała bez przerwy przez pięć lat, a potem
nieoczekiwanie przepadła, jakby przeskakując okres wygasania epidemii. Do tego
należy dodać, iż w tym samym czasie odnotowano także epidemie innych chorób,
które także nazwano dżumą, jak np. we Włoszech.[2]
Włamywacze i mordercy
I oto, co było w tym dziwnego: w 1361 roku „czarna śmierć”
powróciła, ale tym razem zapadła na nią zaledwie połowa populacji, a niektórzy
szczęśliwcy to przeżyli. W ciągu 10 lat zaraził się co dziesiąty mieszkaniec
kontynentu i wielu z nich przeżyło. W 1382 roku zachorowało na dżumę jedynie 5%
populacji, a i większość z zainfekowanych przeżyła chorobę.
Spróbujemy objaśnić to nieoczekiwane pojawienie się
odporności. Po pierwszej fali „czarnej śmierci” miała miejsce potężna eksplozja
demograficzna. Najwidoczniej pewna część populacji nie zachorowała nie
zwyczajnie, ale dlatego że miała już pewien mechanizm obronny. I mógł on być
przekazywany nowonarodzonym.
Choroby epidemiczne najczęściej i najefektywniej występują w
parze. Istnieje na ten przykład pojęcie infekcji pasożytniczych skojarzonych z
AIDS. Retrowirus HIV dosłownie pokazuje drogę pasożytom powodującym leiszmaniozę i toksoplazmozę jakby im sygnalizując: organizm jest dostatecznie
osłabiony i gotowy na przyjęcie nowej infekcji. To oznacza że HIV działa jak
włamywacz dla wielu chorób, których patogeny są właściwymi mordercami.
Istnieje hipoteza głosząca, że z AIDS Europejczycy zapoznali
się nie w XX wieku, ale o wiele wcześniej. I tak np. za zarażonych dżumą
średniowieczni medycy mogli uznać ludzi zainfekowanych wirusem HIV ze względu
na opuchnięcie węzłów chłonnych, pojawianie się objawów gruźliczych i innych
objawów zainfekowania się AIDS. Człowiek jest tak zbudowany, że jeżeli choroba
nie zabije go dostatecznie szybko, to organizm sam zaczyna wytwarzać
przeciwciała. A AIDS jak raz zabija bardzo powoli.
Jeszcze na początku lat 80. XX wieku, lekarze zwrócili uwagę
na znaczną odporność na wirus HIV u Europejczyków. U podstawy tego zjawiska
leży szczególna mutacja genu CCR5 – D32 polegająca na utracie części
specyficznego białka z powierzchni komórek systemu immunologicznego. Nie
znalazłszy go, wirus nie jest w stanie przeniknąć do komórki. Jak widać, jest
to pozostałość z czasów, kiedy Ludzkość zetknęła się z infekcją podobną do HIV.
W Europie ta mutacja występuje u 5-15% ludzi i nigdzie
indziej się jej nie spotyka. Odnotowane maksimum wynosi 33% u Pomorców.[3]
U Rosjan i Ukraińców też odsetek ten jest wyższy od przeciętnej europejskiej i
wynosi 21%. Spójrzcie na to, jak długo Rosjanie opierali się „czarnej śmierci”.
Czy znaczy to, że była to dżuma, której wybuch wyzwolił AIDS?
Wirus HIV wywołujący AIDS
Afrykańska wersja
Ale dynamika spadku zapadalności i śmiertelności w XIV wieku
wskazuje raczej na osłabienie patogenu, niż na cudowny wzrost odporności u
ludzi. Powróćmy wiec do symptomów choroby. Krwawe opuchlizny na węzłach
chłonnych, krwawy kaszel, gangrenowe zapalenie organów wewnętrznych, zapach
zgnilizny dolatujący od chorych… Wszystko to bardzo przypomina afrykańskie
gorączki krwotoczne w rodzaju Ebola. Wirus ten zmutował do współczesnej postaci
jakieś 800 lat temu.
Zakażenie wirusem Ebola, wedle współczesnych opisów,
charakteryzuje ostry skok temperatury ciała, szczególna słabość, ból i zawroty
głowy oraz ból gardła. Do tego dochodzą potem krwawa biegunka, osłabienie i
zanik funkcji nerek i wątroby, silne wewnętrzne i zewnętrzne krwotoki, krwawymi
wybroczynami. Chory dosłownie rozpada się od wewnątrz, dokładnie tak, jak
opisano to w XIV wieku.[4]
„Czarna śmierć” rozprzestrzeniła się bardzo szybko. Okres inkubacyjny
infekcji Ebola wynosi 21 dni, a to oznacza że jeden zainfekowany (tzw. pacjent
zero) jest w stanie zarazić ogromną liczbę ludzi na dużym obszarze, zanim
wystąpiły pierwsze objawy.[5]
Nie widać jeszcze żadnych symptomów choroby, a zarażone nią są tysiące ludzi. W
Awinionie w 1348 roku zauważono epidemię, kiedy w ciągu jednej nocy zmarło 500
mnichów z pewnego klasztoru.
Do tego, w Europie w połowie XIV wieku, zaczęli się pojawiać
mieszkańcy Centralnej Afryki. Mogli oni zawlec ze sobą jakieś choroby, na które
oni byli uodpornieni, zaś Europejczycy – nie.
Z pomocą przychodzi rejestr pogrzebowy
Coś podobnego do „czarnej śmierci” pojawiło się w Anglii w
1664 roku. Dziwną rzeczą jest to, że w dużych miastach niezbyt oddalonych od
Londynu nie było ani jednego zachorowania, natomiast w niewielkich, izolowanych
od świata miejscowościach ludzie wymierali niemal doszczętnie. Jedną z takich
miejscowości stał się Eyam (wym.: Im) z populacją 600 osób, które uprawiały
rolę. W miejskim rejestrze zgonów odnotowano imię każdego zmarłego i przyczynę
jego śmierci.
Najpierw zachorował handlarz płótnem, który często wyjeżdżał
z miasta. Pierwsze symptomy choroby pojawiły się w czasie 20 dni po przywiezieniu
przezeń kolejnej partii towaru. Po kilku dniach zległ jego rówieśnik. Potem
jego brat z sąsiedniego domu, nieco później ojciec mieszkający przez ulicę.
Dalej zaraza poszła od robotnika najemnego do najemcy, od brata do siostry,
itd. itp. Rozprzestrzenianie się zarazy odbywało się najczęściej drogą
kontaktową, zaś szczurom było dokładnie wszystko jedno, do jakiego domu
przynosiły zarazki.
Symptomy choroby przypominały „czarną śmierć” sprzed 300
lat. Wedle kroniki inkubacja choroby trwała jakieś 20-21 dni, zaś śmierć
następowała po 9 dobach. W tym czasie ludzie nie walczyli z tą – jak sądzili –
dżumą, ale po prostu zamykali się w domach czekając na śmierć. Na granicach
miasta pozostawili ostrzeżenia dla sąsiadów i przybyszów informujące, że
buszuje w nim epidemia. I choroba przeszła! Ale przecież dla szczurów i
bakterii zamknięte drzwi i granice miasta nie są przeszkodą!
Tak właśnie księga pogrzebowa miasta Eyam jeszcze bardziej poderwała
autorytet uczonym, którzy sądzili, że „czarna śmierć” była po prostu dżuma
dymieniczą. A straszliwa choroba przyczaiła się i jeszcze powróci żeby wyrównać
rachunki z Europą.
Wirusy HIV
Od tłumacza
W hiszpańskiej Wikipedii znalazłem następujący opis wypadków
w Eyam:
Choroba została przywleczona do Eyam z Londynu przez krawca George'a Vicarsa, w wiązce ubrań, która
zawierała zakażone pchły. Zmarł on po tygodniu. Po początkowych zgonach
mieszkańcy udali sie po radę do wielebnego Wiliama
Mompessona i Thomasa Stanley'a
Puritana o pomoc i poradę. Wprowadzono kilka zasad, które miały zatrzymać
rozwój epidemii od maja 1665 roku. przede wszystkim oddzielono miasto od reszty
kraju tworząc strefę kwarantanny. Oddzielono od siebie mieszkańców
poszczególnych ulic, by zminimalizować możliwość zakażenia. Dżuma w Eyam trwała
16 miesięcy i zabiła 260 mieszkańców, ocalało 83 na początkową populację
liczącą 350 mieszkańców.
Kiedy po roku pierwsi przybysze przybyli do Eyam okazało się, że
epidemie przeżyła mniej niż 1/4 populacji. Przeżycie wydawało się być
przypadkowe, chociaż wielu z nich miało kontakt z bakteriami , ale nigdy nie
zachorowało, np. Elizabeth Hancock
została zarażona, ale przeżyła, zaś jej mąż i sześcioro dzieci umarło w ciągu 8
dni (ich groby są znane tam jako "groby Hancock"), grabarz miasta
także przeżył, pomimo tego że musiał nosić i grzebać wiele zainfekowanych
zwłok.
Niektóre badania wskazują, że mieszkańcy Eyam być może mieli
jakieś genetyczne predyspozycje uodparniające ich na dżumę. Mutacja genu CCR5 zwanego Delta 32 została stwierdzona u 14% bezpośrednich potomków mieszkańców
Eyam ocalałych z zarazy, a przecież Delta 32 jest niezwykle rzadka. W
rzeczywistości mutacja Delta 32
znaleziona w Eyam była znaleziona także w regionach Europy, które zostały
dotknięte plagą i u Amerykanów pochodzenia europejskiego. Sugerowano także iż
jeżeli mutacja Delta 32 została
odziedziczona po dwojgu rodzicach, to może to zapewnić odporność na wirusa HIV
i AIDS.
Najnowsze badania wskazują na to, że mutacja Delta 32 mogłaby
być czynnikiem odpornościowym w przypadkach takich chorób jak ospa czarna. Ta
nowa hipoteza jest wciąż badana.
Czyżby więc największe plagi Ludzkości: ospa, dżuma,
gorączki krwotoczne, trąd i AIDS miały kiedyś wspólne źródło, z którego
pochodzą? Uczeni są absolutnie pewni, że przy bakteriach dżumy ktoś kiedyś
gmerał w ich genach, jakieś 20.000 lat temu. Czyżby więc puszka Pandory to w
rzeczywistości było jakieś laboratorium mikrobiologiczne, z którego te patogeny
się wymknęły i poszły w świat zabijać ludzi i zwierzęta? Jeżeli tak, to gdzie
się ono znajdowało? – na Atlantydzie? W Mu/Lemurii? Czy może w Lance?...
Źródło – „Tajny XX wieka” nr 12/2013, ss.14-15
Przekład z j. rosyjskiego i hiszpańskiego –
Robert K. Leśniakiewicz © Ilustracje - Internet
[1] Motyw
ten wykorzystał Albert Camus w swej
słynnej powieści „Dżuma” (1947).
[2]
Przykładem na powyższe są m.in. „Centurie” Nostradamusa,
w których także inne nieszczęścia nie mające nawet związku z chorobami nazywa
on mianem „dżumy”, podobnie jak nietypowe zjawiska niebieskie są zwane mianem
„komet”…
[3]
Pomorcy to rosyjscy osadnicy nad Morzem Białym, którzy te tereny zamieszkiwali
wspólnie z Lapończykami i Finami na zachodzie oraz Komiakami i Nieńcami na
wschodzie.
[4]
Badając starogreckie kroniki opisujące ówczesne epidemie, uczeni doszli do
wniosku, że kraje śródziemnomorskie zetknęły się z gorączkami krwotocznymi
jeszcze przed naszą erą.
[5]
Polecam książkę Richarda Prestona
pt. „Strefa skażenia” (1994), w której opisano dokładnie przebieg zainfekowania
ludzi i zwierzęta wirusami ze szczepów Ebola-Kenia i Ebola-Marburg.