czwartek, 8 sierpnia 2013

Ogniste kule nad Górą Umarłych: co mówią biegli sądowi? (2)

Zwłoki członka Grupy Diatłowa znalezione na stoku


Władimir Wieliczko[1]


32-letni mieszkaniec Iwano-Frankowskiej Obłasti – Aleksiej Huculiak przeleżał nago w śniegu przez 1 godzinę i 20 minut, ustanawiając tym samym nowy rekord. Temperatura powietrza wynosiła -15°C. Poprzedni rekord – 1 godzina – należał do Japończyka. Ale do rzeczy.

Od wsi Wiżaj grupa Diatłowa szła na nartach. We wsi 2-gi Siewiernyj jeden z uczestników wyprawy poczuł się źle i powrócił. Tak więc pozostało dziewięciu członków ekspedycji. I cała ta grupa zginęła w niewyjaśnionych do dziś dnia, a do tego być może nawet mistycznych, okolicznościach. Dlaczego mistycznych? A to dlatego, że nie biorąc pod uwagę materiałów z tej sprawy, do dziś dnia nie zostały przedłożone racjonalne wyjaśnienia co do okoliczności ich zguby jak i możliwości otrzymania takich obrażeń, jakie u nich stwierdzono.


Wszystkiemu winna lawina


W toku poszukiwań, na stoku o wysokości 1079 m n.p.m. (niedaleko od Otortenu) znaleziono namiot rozcięty w kilku miejscach. Namiot był przysypany śniegiem i nieco przyklapnięty pod jego ciężarem. W środku nie było nikogo, chociaż rzeczy leżały na miejscu. Na dół, wzdłuż stoku biegły ślady 8-9 ludzi, które wkrótce zaginęły w śniegu – zob. rys. Na dole, na skraju lasu znajdowały się zamarznięte ciała trzech turystów. Dalej, u wysokiego cedru znaleziono ciała jeszcze dwojga. Ta dwójka była rozebrana do bielizny i leżała u resztek ogniska. Jedna ze stron cedru była ogołocona z gałęzi. Gałęzie te leżały tam i nie znajdowały się w ognisku. Oficjalna przyczyna zgonu wszystkich turystów – śmierć wskutek wychłodzenia organizmu na tle odniesionych obrażeń mózgowo-czaszkowych. Na zakończenie poszukiwań sformułowano następujący wniosek: grupa Diatłowa znajdowała się na noclegu w namiotach i została przysypana lawiną, zginęli wszyscy, przy czym niektórym udało się uciec w dół i, ubrani jedynie w bieliznę, zmarli z powodu wychłodzenia organizmów.


Niewiarygodne hipotezy


Kiedy udostępniono szerokiej publiczności rezultaty medyczno-sądowej ekspertyzy, ukazały się jakieś niedoróbki w tych sądowych badaniach. Należały do nich: niedokładności w opisie obrażeń ciała, rozmyte, niedokładne, niecałkowicie uzasadnione wnioski na temat przyczyn śmierci, o warunkach i możliwościach przetrwania panujących w górskich rejonach reglowej tajgi w warunkach zimowych i temperaturze powietrza poniżej -20°C, przy huraganowym wietrze, a i na dodatek z obrażeniami ciała. No i właśnie od tego rozpoczęła się „diatłomania”. Teraz, po upływie wielu lat, pojawiło się mnóstwo hipotez na temat przyczyn śmierci ludzi z grupy Diatłowa. No i pojawiła się wersja technogenna, próba nowego rodzaju broni, neutronowej czy próżniowej bomby[2], infradźwięków, ultradźwięków, a także atak Pozaziemian, no i oczywiście – jakżeby inaczej – akcja krwawego KGB! Przecież bez tego by się nie obyło.[3] To są hipotezy, które uzyskały największą popularność. Ale były jeszcze i inne: napad wściekłego niedźwiedzia, zatrucie alkoholem metylowym czy po prostu pijacka bójka. I one były brane pod uwagę!


W dół, tylko w dół!


W swoim czasie, autor tych słów znajdował się jeśli nie pod wpływem, to był przynajmniej zainteresowany tymi „skrajnymi” hipotezami. A tak naprawdę, to wszystko było bardzo banalne.

Na namiot, w którym oni wszyscy odpoczywali czy nawet spali, zsunęła się śnieżna lawina. Rzecz jasna, nie taka największa! Zawaliła ona śniegiem namiot, ale nie cały, tylko jego część. Ludzi, którzy znajdowali się z kraju, przygniotło. Pozostali usiłowali wydostać się z namiotu i rozcięli go z boku, bowiem wejście było zawalone śniegiem. A na zewnątrz był huraganowy wiatr, którego prędkość wynosiła 100 km/h (to jest 10°B – czyli solidny sztorm!) i na dodatek temperatura – jak już mówiłem powyżej wynosząca poniżej -20°C! Co mogli zrobić? Odkopywać namiot gołymi rękami? Ile czasu to pochłonie? Co najmniej godzinę, jak nie więcej. A za tą godzinę oni zamarzliby przy namiocie wprost na śmierć. Jedyne wyjście – to iść z wiatrem na dół. Na dół i tylko na dół – pod osłonę lasu! Tam można by było ukryć się przed wiatrem. Rannym pomagali iść. Ubrali na siebie wszystko, co można było znaleźć – i poszli, a nawet pobiegli. A potem zaczęły się odmrożenia, utrata sił u rannych i pomagających im ludzi, zaczęła się panika i dezorganizacja.

Odnotujmy jeszcze jeden czynnik: w tym czasie studenckie grupy nie miały dobrego wyposażenia. Według statystyki z lat 70., na wyprawach o średniej kategorii (a właśnie taką miała ta wyprawa) ginęło i odnosiło obrażenia wielu ludzi, a to dlatego, że brakowało im doświadczenia i wyposażenia. I tak właśnie banalnie – jeżeli można tutaj użyć tego słowa – zakończyła się ta wyprawa.

Szkic miejsca tragedii Grupy Diatłowa


Wersja zasadnicza


Dlaczego tak sądzą sądowi medycy? – zapytacie. A oto dlaczego: obrażenia ich ciał, okoliczności ich powstania, okoliczności ich śmierci są potwierdzone przez obiektywne dane. A wszystkie pozostałe hipotezy o przyczynach zgonów okazują się być czysto spekulacyjnymi i niczym nie uzasadnionymi.

I na koniec – to, że tak właśnie a nie inaczej z nimi było, potwierdzają jak raz akta z sekcji zwłok. Cos takiego robi się wtedy, kiedy dla ekspertów wszystko wydaje się banalne i setki razy widziane.

A teraz wyobraźcie sobie, że gdyby było w to zamieszane KGB czy np. Pozaziemianie. Czy w takim przypadku dali by zwłoki do ekspertyzy rejonowym śledczym i patologom? NIGDY! Dlatego właśnie to właśnie decyduje o tym, że wersja naturalnej śmierci wskutek działania naturalnych czynników: lawina, mróz, wiatr i odniesione obrażenia – jest wersją zasadniczą. I innej nie ma.


Moje 3 grosze


Przedstawione przez autora scenario broni się doskonale. Takie wypadki znane są i u nas – że wspomnę tutaj zagładę zespołu Frysiów na Babiej Górze w 1935 roku, o czym pisałem w książce „Projekt Tatry”. W lutym 1935 roku miała miejsce najbardziej znana tragedia zespołu Frysiów. Na Babiej Górze zamarzli na śmierć: Kazimierz Fryś (lat 33), Janina Fryś (lat 32), Stanisław Olejczyk (lat 30) i Helena Bałachowska (lat 19). Wszyscy wymienieni zginęli na szczytowej kopule Diablaka w potężnej kurniawie. Biała ciemność, rozproszenie grupy, panika – to wszystko doprowadziło do śmierci 4 osób, przy czym Frysiówną znaleziono nieopodal schroniska Beskidenvereinu, którego ścianę minęła o metr NIE WIDZĄC JEJ!!!

Podobnie było parę lat temu z dwoma dziewczynami z Częstochowy, które omal nie stały się kolejnymi ofiarami Wielkiej Baby.[4]

Podobne przypadki znane są także z Tatr, gdzie niejednokrotnie zimno, wyczerpanie i nieprzygotowanie do trudnych warunków oraz stan zdrowia powodował śmiertelne wypadki podobne do opisanych powyżej.  

A zatem zagadka Przełęczy Diatłowa przestała być zagadką – jest to jeszcze jeden wypadek górski i NIC PONADTO. Wszelkie opowieści o cudownościach towarzyszących tym wydarzeniom są legendami miejskimi. I tylko jedno pytanie pozostało otwarte: czym było pomarańczowe światło zarejestrowane przez fotografa ekspedycji na kadrze nr 33? Według mnie, mogła to być po prostu jakaś rakieta wystrzelona z poligonu rakietowego w Pliesiecku, która mogła zawałęsać się nad Północny Ural i została sfotografowana przez Jurija Kriwoniszczenkę i widziana przez miejscowych Mansyjczyków. To także wyjaśnia, dlaczego ich rysunki i relacje „wyparowały” z akt. Po prostu naruszały tajemnicę państwową i kiszą się teraz gdzieś w archiwum GRU na Chodynce…


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 18/2013, ss. 22-25
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©





[1] Autor jest ekspertem z zakresu medycyny sądowej z 30-letnim stażem – przyp. red.
[2] Czyli bomby paliwowo-powietrznej – także implozyjnej lub termobarycznej.
[3] Tendencja ta występuje wszędzie we współczesnym świecie – na Wschodzie jak i na Zachodzie. Jest ona fundamentem i filarem wszelkich teorii spiskowych.