sobota, 10 sierpnia 2013

Śmierć na Biegunie: dlaczego ekspedycja na Biegun Południowy zginęła w tajemniczych okolicznościach?

Lokalizacja Południowego Bieguna Magnetycznego


Wydarzenie to, które miało miejsce w lutym ubiegłego roku, można porównać do pierwszego lotu załogowego w przestrzeń kosmiczną. Rosyjscy badacze Antarktyki po 20 latach prac przebili się przez czterokilometrowy pancerz lodowy i dosięgli powierzchni jeziora Wostok (Lake Vostok). Uczeni mają nadzieję, że to jezioro, które nie miało przez miliony lat kontaktu z powierzchnią Ziemi, może udzielić odpowiedzi na wiele pytań związanych z tajemnicami Lodowego Kontynentu.

O jednym z nich pewnego razu opowiedział światu radziecki polarnik Jurij Korszunow, który cudem przeżył w Antarktydzie w czasie niesławnej ekspedycji do Bieguna Południowego w późnych latach 50. XX wieku. Z sześciu członków tej ekspedycji, którzy wyruszyli ze stacji polarnej Mirnyj było w stanie powrócić do bazy tylko dwóch.

Oficjalnie ci ludzie zmarli z powodu silnej burzy i zimna. Jednakże Jurij Jefriemowicz  opowiedział później  o tym, co się tam wydarzyło naprawdę. A oto ta historia:


Mordercze balony


Było to w czasie dnia polarnego i na większej części naszej trasy mieliśmy dobrą pogodę. Termometr pokazywał tylko -20°C i było bezwietrznie – co na Antarktydzie jest rzadkością. Byliśmy w drodze przez trzy tygodnie, bez minuty przerwy, by naprawić masz pojazd. Ogólnie rzecz biorąc – wszystko szło nam dobrze, aż za dobrze…

Problemy sie zaczęły, kiedy rozbiliśmy obóz w punkcie, w którym zgodnie ze wszystkimi pomiarami był Północny Biegun Magnetyczny.
- Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni, poszliśmy więc do łóżek, ale nie mogliśmy zasnąć. Wyszedłem więc na chwilę przed namiot, by zaczerpnąć powietrza.

Jakieś 300 m od naszego pojazdu ujrzałem naraz BOL-a. Podskakiwał jak futbolowa piłka, ale był kilka razy większy od niej. Krzyknąłem i wszyscy wypadli na zewnątrz. BOL przestał kozłować się i podtoczył się powoli w naszym kierunku zmieniając swój kształt – wydłużając się na kształt kiełbasy. 

Jego kolor też się zmienił – stał się ciemniejszy, zaś na przednim końcu „kiełbasy” pojawiło się coś na kształt twarzy bez oczu, ale z otworem jak paszcza. Śnieg pod tą „kiełbasą” syczał i gwizdał, jakby była ona gorąca. Paszcza się poruszała jakby, na Boga, to coś mówiło…

…Fotograf ekspedycji Aleksander Gorodeckij wyszedł do przodu ze swym aparatem, chociaż szef wyprawy Andriej Skobielew krzyczał, żeby się nie zbliżał do „kiełbasy” i najlepiej żeby się w ogóle nie ruszał. Ale Sasza pstrykał zdjęcia przez cały czas. I ta rzecz… Ta rzecz znów zmieniła kształt – rozciągnęła się do cienkiego pasemka, a wokół głowy Saszy zrobiło się świecące halo i wyglądał jak święty. Pamiętam jak krzyczał u upuścił aparat.

W tej chwili rozległy sie dwa strzały – to strzelali Andriej Skobielew stojący po mojej prawej stronie i nasz lekarz Roma Kust. Odniosłem wrażenie, że nie zrobiło to na stworze żadnego wrażenia – słychać było tylko dźwięki strzałów. Świetlista wstęga rozpadła się we wszystkich kierunkach i strzeliła iskrami jak błyskawica.

Podszedłem do Saszy. Leżał na lodzie twarzą do dołu i… już nie żył. Kark, dłonie – i jak go obróciłem – na całych plecach jego specjalny polarny ubiór wyglądał jak łachman.

Próbowaliśmy się skontaktować przez radiostację z Mirnym, ale nie działało. W powietrzu działo się coś niewyobrażalnego – słychać było gwizdy i ryk. Jeszcze nie spotkałem się z taką dziką burzą magnetyczną! Trwała ona przez trzy dni naszego pobytu na Magnetycznym Biegunie Południowym. Aparat fotograficzny został stopiony, jakby po bezpośrednim trafieniu pioruna. Śnieg i lód – w miejscach, gdzie przesuwała się ta wstęga – wyparował tworząc rowek głęboki na 60 cm i o szerokości 2 metrów.

Pochowaliśmy Saszę na Biegunie. W dwa dni później zginęli Kust i Borisow, potem Andriej Skobielew. A oto jak do tego doszło…

Pracowaliśmy na zewnątrz, paskudny nastrój udało się nam pokonać… Najpierw nadleciała kula wprost znad Wzgórza Saszy (Sasha’s Hill), a w minutę później – dwie. W tej chwili wszyscy to zobaczyliśmy: kule zaczęły wznosić się i  zawisły na wysokości 100 m, potem powoli się obniżały, posiwiały nad gruntem, a następnie ruszyły wprost na nas.

Andriej Skobielew strzelił a ja zmierzyłem elektromagnetyczne i spektralne charakterystyki – nasze instrumenty były przeinstalowane kilkaset metrów od naszego pojazdu. Kust i Borisow stali z przygotowanymi strzelbami w rękach. Zaczęli strzelać jak tylko kule zaczęły sie wyciągać na kształt „kiełbas”.

Kiedy otrząsnęliśmy się z szoku, kula odleciała a powietrze śmierdziało ozonem, jak po silnej burzy. Kust i Borisow leżeli na ziemi. Podeszliśmy do nich, myślę, że nie zrobi to wam różnicy. Potem zobaczyłem Skobielewa – on przyciskał dłonie do oczu, aparat fotograficzny leżał o pięć metrów od niego – żył, ale nie pamiętał niczego z tego co się stało i stracił wzrok.

On… – trudno to zapomnieć… – był jak dziecko. [tekst niezrozumiały] Nie mógł żuć, tylko pił rozpryskując płyn wokół. Prawdopodobnie był kiedyś karmiony smoczkiem, ale jak wiecie, nie mieliśmy żadnego smoczka. Skobielew jęczał i się ślinił… Zmarł w drodze powrotnej…

Po powrocie do domu postanowiliśmy powiedzieć prawdę – zbyt ciążyło [nam] to, co się stało. Ku memu zdumieniu, wy uwierzyliście, chociaż nie mieliśmy na to żadnego przekonywującego dowodu. Ale nie wysłano ekspedycji na Biegun Północny[1] - nie pozwolił na to program badań, a także brak odpowiedniego wyposażenia.

…Jak zrozumiałem to, to samo przydarzyło się wam w 1962 roku z Amerykanami…

Taką historię badacza polarnego Jurija Korszunowa opublikowano w amerykańskim czasopiśmie.


Co to było?


Inna grupa badaczy udała się do Południowego Bieguna Magnetycznego Ziemi składała się z Amerykanów ze stacji polarnej Midway.[2] To miało miejsce w 1962 roku. Amerykanie wzięli pod uwagę to, co się stało w wyprawą ich radzieckich partnerów – mieli lepsze wyposażenie, a 17 członków wyprawy jechało w trzech pojazdach mających stały kontakt radiowy z bazą.

Z tej ekspedycji nikt nie zginął, ale jej członkowie powrócili tylko jednym pojazdem, na skraju załamania somatycznego. Wszyscy zostali niezwłocznie ewakuowani do domu. O tym, co tam sie stało, wiadomo bardzo mało: parę notatek i dwa artykuły w naukowej prasie. Na wszystkie te wydarzenia została nałożone knebel i czapa.

Po powrocie do domu, niemal połowa uczestników wyprawy została skierowana do szpitali psychiatrycznych. Zatem możemy przypuszczać, że nie odbyło się tam bez udziału tych tajemniczych „potworów”. Co więcej – możemy przypuszczać, że większość uczestników wypraw na Biegun Południowy spotkało na swej drodze mordercze balony…

A jak wiemy, tutaj był jako pierwszy amerykański[3] eksplorator Robert Falcon Scott w 1912 roku. W drodze na Biegun Południowy stracił jednego członka ekspedycji.[4] Podniósłszy flagę na Biegunie, podróżnicy ruszyli w drogę powrotną i… zginęli. Oficjalna wersja głosi, że Scott i jego towarzysze zginęli, bowiem zabłądzili pozostając bez żywności i zamarzli na śmierć. Jednakże podejrzewa się, że poza polarnymi burzami i wrogą pogodą spotkali się oni z niewyjaśnionymi anomaliami , w rezultacie czego zginęli jeden po drugim.

Jak dotąd nie znaleziono wyjaśnienia tych zjawisk. W 1966 roku, badacze nadali temu fenomenowi nazwę – plazmozaur. Amerykański fizyk – Roy Christopher zasugerował, że ten antarktyczny potwór jest jakimś elektrycznym stworzeniem, bąblem plazmy.

Według jego wersji, plazmozaury żyją w odległości (lub jak kto woli na wysokości) 400 – 800 km od Ziemi. Są one tam w stanie nieaktywności i pozostają niewidzialne. Jednakże nad Południowym Biegunem Magnetycznym (tego nie obserwowano nad Północnym Biegunem Magnetycznym) plazmozaury mogą zbliżać się do Ziemi. Znajdując się w gęściejszym medium, same stają się gęściejsze i stają się widzialne.

Plazmozaury – zgodnie z amerykańskim uczonym – mogą spowodować u ludzi halucynacje i powodować elektrowstrząsy. Christopher zaszeregował je do kategorii istot żywych, które istniały na Ziemi dalece wcześniej, niż jakiekolwiek znane nam formy życia organicznego. Oczywiście jest to jedynie hipoteza.

Być może z biegiem czasu ten fenomen nie będzie już dłużej tajemnicą i być może już wkrótce dzięki sukcesom Rosjan w Arktyce tajemnica plazmozaurów będzie rozwiązana.

Autor: I. Gusiew
Źródło: “Interesting newspaper. Incredible” nr 2/2013                     


* * *


Artykuł ten koresponduje z materiałem Wasilija Micurowa pt. „Zagadkowe potwory z Antarktydy” zamieszczonym na stronie - http://wszechocean.blogspot.com/2013/08/zagadkowe-potwory-z-antarktydy.html. Całość wygląda bardzo interesująco, ale hipotezy tu przedstawione wyglądają na ciągnięte za włosy. Dziwne jest to, że te tajemnicze plazmozaury widziano tylko nad Antarktydą, a nie pojawiają się nad Północnym Biegunem Magnetycznym. A przecież powinny pojawiać się nad obydwoma Biegunami!


Sporo uwag mam do angielskiego tekstu. Widać, że został on przetłumaczony z rosyjskiego, co wpłynęło na niekorzyść. No i źródło – wygląda na jakiś rag paper w rodzaju springerowskiego „Faktu”. Niestety, nie wygląda to zbyt wiarygodnie… Jednym słowem – dziwność wysoka ale wiarygodność bliska zeru…


Przekład z j. angielskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©   



[1] Winno być: Biegun Południowy.
[2] Na Antarktydzie i Arktyce nie było stacji polarnej Midway. Być może autorowi chodziło o bazę lotnictwa USA na Midway – Naval Station Midway, która obsługiwała wojskowy ruch lotniczy USAF, ale na Pacyfiku. Być może stacja o tej nazwie była prowizoryczną bazą dla Operacji High Jump w 1946 roku, która potem była składem paliwa i żywności dla wojsk amerykańskich i polarników operujących na Antarktydzie. 
[3] Robert Falcon Scott był Anglikiem.
[4] Prawdopodobnie chodzi o por. L. Oatesa, który będąc chorym odłączył się od grupy i zginął. Jego ciała nigdy nie odnaleziono…