Lokalizacja Południowego Bieguna Magnetycznego
Wasilij
Micurow
Wiele
tajemnic ukrywa kontynent antarktyczny. Niejedna tragedia wydarzyła się na jej
bezkresnych lodowych pustkowiach, ale to, co zaszło tam w latach 50. i 60. XX
wieku poraża wyobraźnię.
Pod
koniec lat 50., sześciu rosyjskich polarników wyszło ze stacji „Mirnyj”
kierując się do Południowego Bieguna Magnetycznego (PdBM), który znajduje się
prawie na krawędzi kontynentu, nieopodal francuskiej stacji naukowej „Dumont
d’Urville”.[1]
Dzień
był jasny i mroźny z temperaturą wynoszącą -30°C , czyli pogoda jak na
Antarktydę wprost idealna. Trasę pokonali oni w ciągu trzech tygodni bez
żadnych wypadków i przygód. W rejonie PdBM rozbili obozowisko i poszli spać. Co
się wydarzyło dalej, opowiada uczestnik tej ekspedycji Jurij Jefriemowicz Korszunow:
Zasnąć mi się nie udało, bo
męczyło mnie jakieś dziwne przeczucie nieszczęścia – wspomina on – po pewnym czasie wyszedłem z namiotu i w odległości jakichś 300 metrów od obozowiska
ujrzałem ogromną świetlistą kulę o średnicy 15 – 20 metrów . On podlatywał w
naszą stronę krótkimi skokami i ciemniał za każdym z nich. Na moje okrzyki
wszyscy wypadli z namiotów, zaś kula zaczęła się wydłużać przybierając w końcu
kształt grubej kiełbasy ze straszliwą paszczą, bez oczu. Wydawało się, że pod
nim topi się śnieg, a samo stworzenie przestało podskakiwać wciąż zbliżając się
do nas z otwartą paszczą. Wydawało się nam, że ta „kiełbasa” coś do nas mówi.
Sasza
Gorodieckij – nasz fotograf nie bacząc na nasze
prośby i ostrzeżenie wyszedł z aparatem fotograficznym naprzeciw tego
stworzenia i zaczął je fotografować. A „kiełbasa”, która tymczasem zmieniła się
w długą wstęgę zaczęła okręcać się wokół Saszy. Nad jego głową powstało coś w
rodzaju świetlistego nimbu, aureoli a potem on zakrzyczał i upadł, jak
podkoszony.
Nasz kierownik grupy Andriej Skobieliew i lekarz Roma Kustow zaczęli strzelać do potwora
pociskami ekspansywnymi. Potwór nieoczekiwanie spuchł i rozerwał się na
jaskrawe iskry i krótkie błyskawice. Kiedy podbiegłem do Gorodieckiego, to on
już nie oddychał. Jego twarz, dłonie, kark, pierś i plecy były silnie oparzone,
zaś jego specjalny kombinezon zmienił się w zwęglone łachmany. Już mu w niczym
nie mogliśmy pomóc. Jego aparat fotograficzny był literalnie roztopiony, jakby
uderzył weń piorun, zaś na śniegu widać było bruzdy głębokie na pół metra.
Spróbowaliśmy się
skomunikować przez radio z naszą stacją „Mirnyj”, ale nic z tego nie wyszło, w
eterze działo się coś niewyobrażalnego: tylko jakieś gwizdy i trzeszczenie.
Jeszcze nigdy nie miałem okazji spotkać się z tak dziką burzą magnetyczną! Ona
trwała trzy okrągłe doby, które spędziliśmy na PdBM.
Pochowaliśmy Saszę
niedaleko od miejsca jego śmierci. A w dwie doby później od tego wydarzenia
miała miejsce następna tragedia. Nad najbliższym pagórkiem ukazała się, a raczej
zmaterializowała się ze zgęstniałego naraz powietrza, taka sama świetlista kula
jakieś 100 m
nad ziemią, a w ślad za nią jeszcze dwie. Powoli opuszczały się na dół i
poruszały po jakichś złożonych, jakby chaotycznych trajektoriach przybliżając
się do nas. Borisow i Kustow zaczęli
strzelać do nich, kiedy kule zaczęły zmieniać swoją formę, a Skobieliew w tym
samym czasie próbował to sfotografować. Skończyło się to w sposób jeszcze
bardziej opłakany, niż za pierwszym razem. Na kilka chwil pociemniało mi w
oczach, a kiedy wróciłem do siebie, to poczułem silny zapach ozonu, dosłownie
jak po burzy. Kustow i Borisow leżeli nieżywi na śniegu, zaś Skobieliew
postradał wzrok i zmysły.
I tak tego samego dnia
opuściliśmy to przeklęte miejsce. Andriej Skobieliew nie mógł jeść, tylko pił i
niczego nie rozumiał. Umarł wkrótce potem, jak dowlekliśmy się do „Mirnego”.
Lekarze w czasie oględzin stwierdzili u niego ślady lekkich odmrożeń,
niewydolność serca i porażenie siatkówek oczu. Ale nie udało się dociec
przyczyny śmierci.
Z
sześciu uczestników ekspedycji zginęło czterech. Według oficjalnej wersji
zmarli oni wskutek silnej burzy śnieżnej i niskiej temperatury. I dopiero w
latach 90. J. J. Korszunow mógł opowiedzieć prawdę o tej tragedii.
…W
roku 1962, ze stacji naukowej „Midway”[2]
w stronę PdBM wyruszyła amerykańska ekspedycja złożona z 17 polarników na
trzech „śnieżnych kotach” – Sno’ Cat.
Oni doskonale wiedzieli o tym, co się stało z naszą ekspedycją i odpowiednio
się przygotowali. Do „Midway” powrócili wszyscy, to prawda, ale tylko na jednym
Sno’ Cat-cie. Wrócili wszyscy, ale po
powrocie do domu połowa polarników trafiła do klinik psychiatrycznych. Z czym
się oni spotkali na drodze do Bieguna Północnego, tego nie wiadomo – rezultaty
tej ekspedycji są TOP SECRET do dnia dzisiejszego.
Uczeni
jednak postanowili zbadać ten region i w 1991 roku udała się tam wyprawa
francuskich naukowców. Udało się im dotrzeć do samego PdBM, kiedy naraz zza
pagórka pojawiła się ogromna, niebieskawa kula i runął na ludzi.
-
Oh, la-la! – wykrzyknął radiooperator Jacques
Vallence i chwyciwszy kamerę ruszył na spotkanie niezwykłego obiektu. A
potem wszystko poszło według znanego scenariusza. Kula zaczęła zmieniać swoją
formę i w mgnieniu oka zamieniła się w wężowatą istotę z okropną, bezoką mordą,
na której widać było tylko ogromną paszczę.
Śnieżny
potwór z sykiem uniósł się do góry, szaleńczo zakręcił się w spiralę i runął w
dół prawie na Jacquesa Vallense’a. Potem znów przybrał on formę kuli, która
uniosła się w powietrze i znikła. A na śniegu dymiło poczerniałe, zwęglone
ciało radiooperatora…
Amerykański
fizyk Roy D. Christopher nazwał te
potwory plazmozaurami. Według jego
poglądów są to zgęstki plazmy, która znajduje się w ziemskich pasach radiacji Van
Allena – Wiernowa, które znajdują się w odległości 400 – 800 km od Ziemi[3]
. Sztuczne satelity Ziemi i stacje orbitalne latają znacznie niżej.[4]
Plazmozaury przebywają tam w stanie
rozrzedzonym i są praktycznie niewidzialne, ale mogą zbliżyć się do naszej
planety w rejonie Biegunów Magnetycznych i w gęstszych warstwach atmosfery same
stają się gęstsze i widzialne dla oka. Prawdą jest, że na PnBM[5]
nie obserwowano plazmozaurów, ale
można je spotkać w pobliżu PdBM.
Jak
widać, plazmozaury mogą na Ziemi
zachowywać się jak żywe, niebezpieczne zwierzęta i mogą wysyłać bardzo silne
ładunki elektryczne. Jak na razie, to nie znamy zwierząt, które miałyby budowę
nieorganiczną. Ale takie – jak widać – istnieją na Ziemi i w przestrzeni
wokółziemskiej. W Naturze istnieje jeszcze wiele rzeczy nieznanych, zagadkowych
i zupełnie nieprzewidywalnych.
Źródło
– „NLO”nr 22/2010, s.21.
Przekład
z j. rosyjskiego i przypisy –
Robert
K. Leśniakiewicz ©
[1]
Aktualne położenie PdBM wynosi 65°S - 136°E w pobliżu Ziemi Adeli na Morzu
d’Urville’a, na Oceanie Indyjskim.
[2]
Niestety, mimo poszukiwań nie udało mi się znaleźć położenia antarktycznej
stacji „Midway”. Autorowi najprawdopodobniej chodziło o stację „McMurdo”
względnie chodziło o to, że bazą wypadową polarników był amerykański
lotniskowiec USS Midway, jednakże w 1962 roku okręt ten uczestniczył w misji na
Dalekim Wschodzie, gdzie jego samoloty testowały skuteczność systemów OPLot.
Japonii, Korei Pd., Okinawy, Filipin oraz Tajwanu i nie mógł w tym czasie być
na wodach Antarktyki.
[3] Wokół
Ziemi istnieją dwa pasy radiacyjne: wewnętrzny, który rozciąga się na
odległościach 1000 - 5000 od jej powierzchni, oraz zewnętrzny, na odległościach
15.000 – 20.000 km
nad równikiem.
[5] Aktualne położenie PnBM
wynosi 82,7°N – 114,4°W, w okolicach Wyspy Ellefa Ringnesa.