Powered By Blogger

wtorek, 6 sierpnia 2013

Zagadkowe potwory z Antarktydy

Lokalizacja Południowego Bieguna Magnetycznego


Wasilij Micurow


Wiele tajemnic ukrywa kontynent antarktyczny. Niejedna tragedia wydarzyła się na jej bezkresnych lodowych pustkowiach, ale to, co zaszło tam w latach 50. i 60. XX wieku poraża wyobraźnię.


Pod koniec lat 50., sześciu rosyjskich polarników wyszło ze stacji „Mirnyj” kierując się do Południowego Bieguna Magnetycznego (PdBM), który znajduje się prawie na krawędzi kontynentu, nieopodal francuskiej stacji naukowej „Dumont d’Urville”.[1]


Dzień był jasny i mroźny z temperaturą wynoszącą -30°C, czyli pogoda jak na Antarktydę wprost idealna. Trasę pokonali oni w ciągu trzech tygodni bez żadnych wypadków i przygód. W rejonie PdBM rozbili obozowisko i poszli spać. Co się wydarzyło dalej, opowiada uczestnik tej ekspedycji Jurij Jefriemowicz Korszunow:

Zasnąć mi się nie udało, bo męczyło mnie jakieś dziwne przeczucie nieszczęścia – wspomina on – po pewnym czasie wyszedłem z namiotu i w odległości jakichś 300 metrów od obozowiska ujrzałem ogromną świetlistą kulę o średnicy 15 – 20 metrów. On podlatywał w naszą stronę krótkimi skokami i ciemniał za każdym z nich. Na moje okrzyki wszyscy wypadli z namiotów, zaś kula zaczęła się wydłużać przybierając w końcu kształt grubej kiełbasy ze straszliwą paszczą, bez oczu. Wydawało się, że pod nim topi się śnieg, a samo stworzenie przestało podskakiwać wciąż zbliżając się do nas z otwartą paszczą. Wydawało się nam, że ta „kiełbasa” coś do nas mówi.


Sasza Gorodieckij – nasz fotograf nie bacząc na nasze prośby i ostrzeżenie wyszedł z aparatem fotograficznym naprzeciw tego stworzenia i zaczął je fotografować. A „kiełbasa”, która tymczasem zmieniła się w długą wstęgę zaczęła okręcać się wokół Saszy. Nad jego głową powstało coś w rodzaju świetlistego nimbu, aureoli a potem on zakrzyczał i upadł, jak podkoszony.


Nasz kierownik grupy Andriej Skobieliew i lekarz Roma Kustow zaczęli strzelać do potwora pociskami ekspansywnymi. Potwór nieoczekiwanie spuchł i rozerwał się na jaskrawe iskry i krótkie błyskawice. Kiedy podbiegłem do Gorodieckiego, to on już nie oddychał. Jego twarz, dłonie, kark, pierś i plecy były silnie oparzone, zaś jego specjalny kombinezon zmienił się w zwęglone łachmany. Już mu w niczym nie mogliśmy pomóc. Jego aparat fotograficzny był literalnie roztopiony, jakby uderzył weń piorun, zaś na śniegu widać było bruzdy głębokie na pół metra.


Spróbowaliśmy się skomunikować przez radio z naszą stacją „Mirnyj”, ale nic z tego nie wyszło, w eterze działo się coś niewyobrażalnego: tylko jakieś gwizdy i trzeszczenie. Jeszcze nigdy nie miałem okazji spotkać się z tak dziką burzą magnetyczną! Ona trwała trzy okrągłe doby, które spędziliśmy na PdBM.


Pochowaliśmy Saszę niedaleko od miejsca jego śmierci. A w dwie doby później od tego wydarzenia miała miejsce następna tragedia. Nad najbliższym pagórkiem ukazała się, a raczej zmaterializowała się ze zgęstniałego naraz powietrza, taka sama świetlista kula jakieś 100 m nad ziemią, a w ślad za nią jeszcze dwie. Powoli opuszczały się na dół i poruszały po jakichś złożonych, jakby chaotycznych trajektoriach przybliżając się do nas. Borisow i Kustow zaczęli strzelać do nich, kiedy kule zaczęły zmieniać swoją formę, a Skobieliew w tym samym czasie próbował to sfotografować. Skończyło się to w sposób jeszcze bardziej opłakany, niż za pierwszym razem. Na kilka chwil pociemniało mi w oczach, a kiedy wróciłem do siebie, to poczułem silny zapach ozonu, dosłownie jak po burzy. Kustow i Borisow leżeli nieżywi na śniegu, zaś Skobieliew postradał wzrok i zmysły.


I tak tego samego dnia opuściliśmy to przeklęte miejsce. Andriej Skobieliew nie mógł jeść, tylko pił i niczego nie rozumiał. Umarł wkrótce potem, jak dowlekliśmy się do „Mirnego”. Lekarze w czasie oględzin stwierdzili u niego ślady lekkich odmrożeń, niewydolność serca i porażenie siatkówek oczu. Ale nie udało się dociec przyczyny śmierci.


Z sześciu uczestników ekspedycji zginęło czterech. Według oficjalnej wersji zmarli oni wskutek silnej burzy śnieżnej i niskiej temperatury. I dopiero w latach 90. J. J. Korszunow mógł opowiedzieć prawdę o tej tragedii.


…W roku 1962, ze stacji naukowej „Midway”[2] w stronę PdBM wyruszyła amerykańska ekspedycja złożona z 17 polarników na trzech „śnieżnych kotach” – Sno’ Cat. Oni doskonale wiedzieli o tym, co się stało z naszą ekspedycją i odpowiednio się przygotowali. Do „Midway” powrócili wszyscy, to prawda, ale tylko na jednym Sno’ Cat-cie. Wrócili wszyscy, ale po powrocie do domu połowa polarników trafiła do klinik psychiatrycznych. Z czym się oni spotkali na drodze do Bieguna Północnego, tego nie wiadomo – rezultaty tej ekspedycji są TOP SECRET do dnia dzisiejszego.


Uczeni jednak postanowili zbadać ten region i w 1991 roku udała się tam wyprawa francuskich naukowców. Udało się im dotrzeć do samego PdBM, kiedy naraz zza pagórka pojawiła się ogromna, niebieskawa kula i runął na ludzi.
- Oh, la-la! – wykrzyknął radiooperator Jacques Vallence i chwyciwszy kamerę ruszył na spotkanie niezwykłego obiektu. A potem wszystko poszło według znanego scenariusza. Kula zaczęła zmieniać swoją formę i w mgnieniu oka zamieniła się w wężowatą istotę z okropną, bezoką mordą, na której widać było tylko ogromną paszczę.


Śnieżny potwór z sykiem uniósł się do góry, szaleńczo zakręcił się w spiralę i runął w dół prawie na Jacquesa Vallense’a. Potem znów przybrał on formę kuli, która uniosła się w powietrze i znikła. A na śniegu dymiło poczerniałe, zwęglone ciało radiooperatora…


Amerykański fizyk Roy D. Christopher nazwał te potwory plazmozaurami. Według jego poglądów są to zgęstki plazmy, która znajduje się w ziemskich pasach radiacji Van Allena – Wiernowa, które znajdują się w odległości 400 – 800 km od Ziemi[3] . Sztuczne satelity Ziemi i stacje orbitalne latają znacznie niżej.[4] Plazmozaury przebywają tam w stanie rozrzedzonym i są praktycznie niewidzialne, ale mogą zbliżyć się do naszej planety w rejonie Biegunów Magnetycznych i w gęstszych warstwach atmosfery same stają się gęstsze i widzialne dla oka. Prawdą jest, że na PnBM[5] nie obserwowano plazmozaurów, ale można je spotkać w pobliżu PdBM.


Jak widać, plazmozaury mogą na Ziemi zachowywać się jak żywe, niebezpieczne zwierzęta i mogą wysyłać bardzo silne ładunki elektryczne. Jak na razie, to nie znamy zwierząt, które miałyby budowę nieorganiczną. Ale takie – jak widać – istnieją na Ziemi i w przestrzeni wokółziemskiej. W Naturze istnieje jeszcze wiele rzeczy nieznanych, zagadkowych i zupełnie nieprzewidywalnych.


Źródło – „NLO”nr 22/2010, s.21.


Przekład z j. rosyjskiego i przypisy –
Robert K. Leśniakiewicz ©               




[1] Aktualne położenie PdBM wynosi 65°S - 136°E w pobliżu Ziemi Adeli na Morzu d’Urville’a, na Oceanie Indyjskim.
[2] Niestety, mimo poszukiwań nie udało mi się znaleźć położenia antarktycznej stacji „Midway”. Autorowi najprawdopodobniej chodziło o stację „McMurdo” względnie chodziło o to, że bazą wypadową polarników był amerykański lotniskowiec USS Midway, jednakże w 1962 roku okręt ten uczestniczył w misji na Dalekim Wschodzie, gdzie jego samoloty testowały skuteczność systemów OPLot. Japonii, Korei Pd., Okinawy, Filipin oraz Tajwanu i nie mógł w tym czasie być na wodach Antarktyki. 
[3] Wokół Ziemi istnieją dwa pasy radiacyjne: wewnętrzny, który rozciąga się na odległościach 1000 - 5000 od jej powierzchni, oraz zewnętrzny, na odległościach 15.000 – 20.000 km nad równikiem.
[4] Aktualnie ISS lata na orbicie 444 km, zaś rosyjski Mir latał na orbicie 385 – 393 km.
[5] Aktualne położenie PnBM wynosi 82,7°N – 114,4°W, w okolicach Wyspy Ellefa Ringnesa.