Powered By Blogger

wtorek, 27 sierpnia 2013

Tragiczny lot Italii




Miloš Jesenský


Tragiczny lot sterowca Italia do Bieguna Północnego w roku 1928 do dnia dzisiejszego pasjonuje tego, kto interesuje się historią polarnych wypraw. Poza tym także dlatego, że los włoskiego konstruktora sterowców i uczonego,  generała Umberto Nobile (1885-1978) splótł się z losem innego słynnego człowieka, norweskiego polarnika i zdobywcy Bieguna Południowego – Roalda Amundsena (1872-1928). Po raz pierwszy połączyli swe siły, by przelecieć z Europy via Biegun Północny do Ameryki, ale po powrocie z udanej wyprawy stali się rywalami.

Już za życia stał się legendą, symbolem ostatniej wielkiej ery odkryć geograficznych i romantyki przenikania do Nieznanego – napisał o Nobilem jeden z jego biografów. Podobnie jak wielu wielkich ludzi był on osobowością składającą się ze swych jasnych i ciemnych stron. Ale czy może go osądzać ten, który nigdy nie stał na pokładzie sterowca pod tysiącami metrów sześciennych wybuchowego gazu, albo pomiędzy lodowymi krami, twarzą w twarz ze śmiercią?

 Kiedy Nobile podczas powrotu ze swej drugiej wyprawy uległ katastrofie, Amundsen nie zawahał się pospieszyć mu na pomoc i przy tym zaginął, i najprawdopodobniej zginął. Zaiste można się zgodzić z poglądem, że wydarzenie to ma cechy antycznej tragedii czy szekspirowskiego dramatu, który rozegrał się na wielkich i zimnych przestrzeniach Arktyki.

Umberto Nobile urodził się w zimny dzień 21 stycznia 1885 roku w Laure nieopodal Wezuwiusza, w wielodzietnej rodzinie włoskiego urzędnika. Później napisał, że podczas porodu wybuchł w domu pożar, tak że dziecko wraz z matką musiano wynieść na zaśnieżoną ulicę. Przechodząca obok Cyganka wyciągnęła z tego wniosek, że noworodek w swym przyszłym życiu przejdzie próbę śniegu i ognia, co było w przypadku ekspedycji z 1928 bardziej niż prorocze.

Sterowiec Norge

Sterowiec Italia

Italia w King's Bay

Po ukończeniu gimnazjum Nobile zapisał się na wydział techniczny neapolitańskiego uniwersytetu, a krótko po jego ukończeniu wstąpił do szkoły konstruktorów lotnictwa w Rzymie. Znany konstruktor Arturo Crocco już wtedy zaproponował mu perspektywiczne miejsce w państwowym Zakładzie Konstrukcji Lotniczych, gdzie powstawały sterowce. Nobile odmówił z powodów rodzinnych, ale kiedy w roku 1914 wybuchła Pierwsza Wojna Światowa, to młody inżynier od razu został przyjęty do biura konstrukcyjnego. W rok później pilotował on sterowiec, a po roku 1917 został zastępcą dyrektora ZKL, a po wojnie przejął jego badania.

W I Wojnie Światowej, jak i po niej budowano sterowce z sztywnym szkieletem, którego wynalazcą był Ferdynand hr. von Zeppelin. Włochy jednak nie mogły sobie – ze względu na horrendalne koszty takich konstrukcji – na nie pozwolić, a ich konstrukcje baloniarskie nie miały takich zalet, jak sterowce. Dlatego włoscy inżynierowie budowali sterowce o konstrukcji miękkiej, które przypominały nadmuchiwaną rurę. Po wojnie Nobile doprowadził ten typ sterowca do doskonałości w postaci relatywnie małego, ale operatywnego sterowca N-1.

Mniej więcej w tym samym czasie, starzejący się norweski polarnik Roald Amundsen miał inny problem. Ówczesny dwudziestoletni i dynamiczny rozwój samolotów nie wytworzył jeszcze udanej konstrukcji lotniczej, która mogłaby przelecieć nad Biegunem Północnym, i dlatego też połączył on swe siły z znanym już konstruktorem sterowców Umberto Nobilem. Ten ostatni miał do swej dyspozycji niedawno wykończony w roku 1924, sterowiec N-1 o pojemności 19.000 m³. Plan lotu ze Szpicbergenu na Alaskę via Biegun Północny wydawał się zbyt ryzykowny, a sterowiec Nobilego zbyt mały, jak na przelot o długości 3500 km. Jednakże norweskie władze dały Amundsenowi zielone światło i włoski sterowiec przejęli Norwegowie, którzy zmienili jego nazwę na Norge, a 12 maja 1926 roku dolecieli oni na Biegun Północny bez żadnych dramatycznych wydarzeń. Dowódcą wyprawy jest Amundsen, a kapitanem sterowca jest Nobile. W załodze znajduje się 6 Włochów, 8 Norwegów, jeden Amerykanin i jeden Szwed.

Włosi po zakończeniu wyprawy Amundsena zaczęli się gorączkowo przygotowywać do własnej, narodowej ekspedycji. Mediolańskie kręgi przemysłowe powołały do życia fundację, która miała sfinansować to przedsięwzięcie. W tym samym czasie we Włoszech powstała idea utworzenia trwałego połączenia lotniczego z Rzymu do Buenos Aires, i Nobile postanowił do tego celu użyć sterowca Italia, który był trzykrotnie większy od demontowanego na Alasce Norge.

Nowa wyprawa była organizowana także pod kątem wykonania wielu eksperymentów naukowych, które można było zrealizować tylko na pokładzie sterowca, tylko w warunkach polarnych i dlatego na jego pokładzie znalazł się szwedzki meteorolog Finn Malmgren (1895-1928), profesor fizyki Aldo Pontremoli (zm. 1928) i dzisiaj już legendarny czechosłowacki uczony i pisarz František Běhounek (1898-1973) – specjalista do spraw zjawisk elektromagnetycznych i promieniowania kosmicznego, który swe przygody opisał w książce pt. „Stroskotanci polárneho mora” (w wydaniu polskim: „Rozbitkowie na Morzu Polarnym”, Warszawa 1974 – przyp. tłum.). Generała wraz z uczestnikami wyprawy przyjął na swej audiencji papież Pius XI, który wręczył im krzyż, który miał być umieszczony na Biegunie Północnym. Proroczymi okazały się jego słowa: „Jak wszystkie krzyże, ten także będzie wam ciężko nieść…”, a które się dokładnie spełniły.

Maszt cumowniczy w King's Bay

Italia przycumowana do masztu w King's Bay

Italia wystartowała w nocy z 14 na 15 kwietnia z Mediolanu w czasie bardzo złej pogody. Nad Czechosłowacją sterowiec wpadł w burzę i został uszkodzony, na szczęście uszedł piorunom. Uszkodzenie to naprawiono w Stolpie (dziś Słupsk – przyp. tłum.), gdzie Nobile pożegnał się ze swą rodziną i przeprowadził konieczne naprawy. Następnie Italia poleciała dalej w niesprzyjającej pogodzie nad morzem i Szwecją oraz północna Norwegią, gdzie w Badsø sterowiec został przycumowany do masztu, stojącego od czasu, kiedy był tutaj Norge. I właśnie tutaj ekspedycję zaskoczyła nieprzyjemna depesza, w której doniesiono, ze statek – który miał przypłynąć do Kingsbay stał jeszcze na kotwicy w Tromsø, bowiem drogę do Szpicbergenu blokowały jeszcze lody. Pozostała reszta załogi – w tym brat Nobilego – znajdowała się już na Szpicbergenie. Po pewnych perypetiach organizacyjnych Italia szczęśliwie wylądowała przy Kingsbay, gdzie znalazła się w prawie ukończonym hangarze.

Wymieniono tam jeden z uszkodzonych silników i następnie skontrolowane wszystkie systemy sterowca i 11 maja był on gotowy do startu. Zanim jednak sterowiec udał się do celu numer jeden wyprawy – czyli na zbadanie z powietrza Ziemi Mikołaja II (dzisiaj Nowa Ziemia zdewastowana radzieckimi testami nuklearnymi i zamieniona w radioaktywny śmietnik – przyp. aut.) wykonano nim kilka próbnych lotów. W czasie jednego z nich doszło do przetarcia się cięgieł do jednego ze sterów. Trzeba była wrócić do Kingsbay i wymienić stalową linę.

Niestety, kiedy Italia została wciągnięta do hangaru, to zaczął padać śnieg, a że budowla ta nie miała dachu, to w krótkim czasie napadało na sterowiec parę ton mokrego śniegu, co spowodowało jego przyciśnięcie do ziemi i dalsze uszkodzenia. załoga była zmuszona do wyjścia na kadłub sterowca i zrzucania śniegu, co zabrało jej kolejne dwa dni…

Kiedy burza śnieżna się skończyła, meteorolodzy przyjęli z Tromsø komunikat o dobrej pogodzie i Italia wreszcie wystartowała do swego wielkiego lotu. Niestety, po paru godzinach wskazówki barometrów spadły w dół i zaczęła się kolejna śnieżyca, co było o wiele gorszym, bowiem Italia wpadła w chmury. Załoga leciała na oślep w gęstej mgle, a kiedy ta opadła, to zaczął wiać silny wiatr z przeciwka, w wyniku czego chociaż lotnicy byli bardzo blisko celu, to go nie osiągnęli. Nie chcąc narażać życia załogi i stratę sterowca, Nobile zarządził powrót do Kingsbay, gdzie po 36-godzinnym locie udało się im powrócić bez szwanku.

Następnym przedsięwzięciem miał być lot na Biegun Północny. […] w dniu 23 maja o godzinie 04:00 Italia rzuciła cumy i odleciała dokładnie w kierunku Bieguna. Wiał sprzyjający wiatr, i podróżnikom szybko znikły z oczu ostatnie szczyty Szpicbergenu. Na początku czysta gładź morza pokryła się krą, która potem przeszła w pole lodowe, na których od czasu do czasu widniały góry lodowe. Wiatr tężał i pojawiła się mgła. Na niebie zawisły wielkie i gęste chmury, i Italia, która leciała na wysokości 200 m musiała wznieść się wyżej. Naraz niebo się przejaśniło, stało się błękitne i sterowiec poleciał pchany silnym wiatrem z tyłu. Malmgren,  Běhounek i Pontremoli zajęli się swymi obserwacjami i eksperymentami.

Tymczasem sterowiec zbliżał się do celu podróży i załoga zaczęła się rozglądać za miejscem do lądowania po osiągnięciu Bieguna. Nobile optował za lotem w kierunku wybrzeży Kanady, przelotem nad wulkanicznym obszarem Mackenzie i to wbrew możliwości napotkania tam silnego zachmurzenia. Malmgren był przeciwnego zdania, bowiem obawiał się powrotu burzy śnieżnej i sugerował powrót na Szpicbergen, na co generał zaoponował twierdząc, że będą musieli lecieć z przeciwnym wiatrem „w nos”. Doświadczony meteorolog twierdził, że wiatr zdąży się tymczasem wykręcić na północno-zachodni. Nobile zdecydował się posłuchać jego rady, zwłaszcza że zamierzał wykorzystać polarne cyklony do uskutecznienia swego śmiałego planu…

Tymczasem wiatr z południa pozostał im wierny i podróżnicy osiągnęli ten najbardziej na północ położony punkt świata w parę minut po wschodzie słońca w dniu 14 maja. Niestety, na niebie zaczęły się gromadzić chmury. Sterowiec lecący dotychczas na wysokości 600 m zaczął spiralnie spuszczać się w dół. Nobile rozwinął włoską flagę, którą wraz z krzyżem otrzymanym od papieża spuścił na lód.

To był niezapomniany moment dla wszystkich uczestników wyprawy, który to radosny moment był wstępem do tragedii, która się miała odegrać, a o której nie mogli niczego wiedzieć – jeszcze wtedy, kiedy Malmgren podał Nobilem rękę ze słowami „Naprawdę mało ludzi może powiedzieć – byliśmy dwukrotnie na Biegunie Północnym”.

Według ustalonego planu mieli oni opuścić na pole lodowe kilku członków załogi na zwiady, ale ze względu na panująca pogodę musiano z tego zrezygnować. Kiedy robiono pomiar wysokości słońca nad horyzontem, Nobile wydał rozkaz powrotu, zaś niebo pociemniało od chmur, które wyglądały jak zwiastuny zagłady. Po kilku minutach lotu sterowiec wszedł we mgłę, uderzył weń silny południowy wiatr i chmury zgęstniały. Lecieliśmy jak w worku – napisał później Nobile, bowiem lotnicy niczego nie widzieli. I tak lecieli na oślep, polegając tylko na wskazaniach przyrządów, przez cały dzień. Nad Italią i pod nią widać było tylko ciemne chmury, a pod nimi groźny lód. Wiatr wykręcił się na północno-zachodni i powoli zamienił się w sztorm. Sytuacja na pokładzie jest coraz poważniejsza, zwiększa się niebezpieczeństwo oblodzenia, bowiem lód narasta na powłokach sterowca i stwarza to możliwość rozerwania powłoki z wiadomym skutkiem. Przeciwny wiatr jest coraz silniejszy i oczekiwania Malmgrena, że wydostaną się z jego wpływu się nie spełniły…

Wbrew silnikom pracującym na CAŁA NAPRZÓD Italia posuwa się bardzo wolno, a zużycie benzyny lotniczej jest ogromne. Sterowiec jest spychany z kursu o 20, a nawet 30° przez potężne podmuchy wichury. Generał obawia się o sterowiec: nieprzyjemne wspomnienia o burzy przy przelocie nad górami Czechosłowacji i norweskim Vadsø wciąż tkwią w jego umyśle. Italia wciąż leci pod silny wiatr, a burza śnieżna staje się coraz dziksza. Tak minął drugi dzień.

Sterowiec wśród rozszalałych żywiołów porusza się z trudem do przodu, a pytanie o to, gdzie się znajduje staje się coraz bardziej ważkie. Według obliczeń powinny lada chwila pojawić się przed nimi szczyty gór na Szpicbergenie, ale poza wszechobecną mgła i polami lodowymi podróżnicy nie widzą niczego. Naraz Nobile otrzymuje meldunek, że zaciął się ster wysokościowy i krążownik powietrzny zmierza ku ziemi. Zagrożenie wzrasta z minuty na minutę, bowiem – jak załoga ze zgrozą się orientuje – sterowiec znajduje się na wysokości poniżej 100 m nad lodami. Przestawienie silników powoduje, że Italia najpierw traci jeszcze 20 m wysokości, a potem wyskakuje na wysokość 1100 m, ponad warstwę mgły i obłoków, nad którymi nie widzą żadnych szczytów Szpicbergenu. Ster wysokości został rozmontowany, naprawiony i na powrót zmontowany, a następnie sterowiec znów opuścił się na wysokość 300 m nad lody. Według obliczeń nawigatorów, Italia powinna znajdować się w odległości 180 mil (288 km) od Kingsbay, co oznaczało w najgorszym przypadku 8 godzin lotu. Silniki pracują bez zarzutu i Nobile z uczonymi omawiają plany, co do dalszej współpracy w przyszłości. Kryzys pojawił się nieoczekiwanie: do generała przyszedł jeden z członków załogi i zameldował, że Italia jest nieco przyciężka. Rufa opada ku ziemi, a altimetr wskazuje, że sterowiec zniża swój lot. Generał rozkazał dodać gazu do trzech silników i wysłał mechanika na górną część sterowca, by sprawdził, czy nie ulatnia się wodór z balonetu. Ale już za późno – wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że katastrofa jest nieunikniona. Padały rozkazy jeden po drugim. Silniki wyłączono, by w przypadku uderzenia o lód nie doszło do pożaru i eksplozji wodoru, spuszczono stalowy łańcuch, by zakotwiczyć sterowiec, co się nie powiodło jedynie do wysokości 10 m nad dziko spiętrzonymi lodami. Potem wszystkich ludzi na pokładzie targnął dziki wstrząs uderzenia wśród ogłuszającego huku i łomotu. Z rozerwanych balonetów z sykiem uciekał gaz, a wszystko, co znajdowało się na pokładzie naraz wypadło na lód. Było to tak szybkie i gwałtowne, że mało kto zdawał sobie sprawę z tego, co się właściwie stało…

Katastrofa Italii - wizja artysty

Skapotowany samolot Lundberga

Lodołamacz MS Krasin w akcji...

...i na znaczku pocztowym 20 kopiejek


Jest 25 maja 1928 roku, godzina 10:30.


Nobile jest zamroczony po uderzeniu o lód, a potem patrzy do góry i widzi, jak uszkodzony sterowiec pozbawiony części balastu nagle wznosi się z połową gondoli. Po raz ostatni może przeczytać na jej burcie nazwę swego statku i dumy – Italia… Wrak statku powietrznego szybko się oddalał i znikł w gęstej mgle. A razem z nim na zawsze zniknęli fizyk Pontremoli, mechanicy: Arduino, Caratti, i Ciocca, monter Alessandrini i reporter Lago. Poza tym na lodzie leżało ośmiu mężczyzn w tym jeden martwy. Na lodzie leżały rozrzucone przyrządy, bagaże, urządzenia a także – co było dla nieszczęsnych rozbitków okolicznością niezmiernie pomyślną – dwie wielkie skrzynie z żywnością na ponad trzy tygodnie, czerwony namiot, pistolet, naboje i krótkofalówka. Wszyscy uratowani są zszokowani katastrofą, szczególnie Malmgren, który usiłował popełnić samobójstwo. Paradoksalnie z katastrofy cieszy się mały foksterierek Nobilego, który może wreszcie się wybiegać po lodzie… Pośród przedmiotów uratowanych jest także śpiwór, który Nobile dzieli z jednym z załogantów, bo obaj mają złamane nogi.

Na domiar złego ich krótkofalówka nie jest w stanie wysłać wołania o pomoc, ale mogą za to przyjmować wiadomości z Radio Rzym, gdzie mówi się o tym, ze ruszyła wyprawa poszukiwawczo ratunkowa, ale poszukiwania prowadzone są w zupełnie innym miejscu, a tender wyprawy statek MS Citta di Milano nie może przyjąć ich radiogramów… Wołanie o pomoc udało się wychwycić pewnemu radioamatorowi, który przekazał informację o katastrofie odpowiednim władzom, co pomogło prowadzić skuteczna akcję ratowniczą.

Tymczasem rozbitkowie spenetrowali najbliższą okolicę i udało im się znaleźć zapasy żywności, które mogły pozwolić im na przetrwanie w ciągu 65 dni. Pewnego ranka zobaczyli także białego niedźwiedzia, a Malmgren ustrzelił go jednym dobrze wymierzonym strzałem, przez co zabezpieczył zapas świeżego mięsa, a konserwy odłożyli na gorsze czasy. Jednakże troski przysparzał im dryf lodowego pola, na którym się znajdowali, przeto Finn Malmgren z dwoma Włochami postanowili udać się w kierunku Fiordu Północnego na Szpicbergenie, skąd można było uzyskać pomoc. Z nieludzką konsekwencją dążyli oni do celu, ale go nie osiągnęli. Szwedzki meteorolog zginął, ale jego dwóch towarzyszy zostało uratowanych.

Niewątpliwym jest to, że w utrzymaniu wysokiego morale i dyscypliny w obozie bardzo pomógł  Frantis’ek Běhounek, o którym Nobile pisał tak:

Moralną siłę i niespożytą energię wykazał on w tych najgroźniejszych momentach, któreśmy przeżywali. Równie starannie kontrolował przyrządy jak i rozpalał ogień do przyrządzenia niedźwiedziny oraz chodził na oględziny dobytku. I chociaż był wyziębiony, chociaż jego ręce były sczerniałe od dymu a jego nogi niemal bose, ten czechosłowacki uczony nie zapominał o swych przyrządach naukowych. Odszukał je w śniegach i kontynuował badania, które zaczął był w czasie lotu.

W dniu 6 czerwca złapali informacje o tym, że rosyjski radioamator Szmidt z Archangielska już przed trzema dniami wyłapał wołanie Nobilego o pomoc. Był to pierwszy kontakt, ale teraz, kiedy znano częstotliwość na jakiej nadawali, nie było problemem wezwać Citta di Milano. Pewnego dnia ludzie w czerwonym namiocie usłyszeli ryk silnika i zauważyli lecący samolot, ale piloci ich nie zauważyli, bowiem Nobile nie podawał im namiarów ze swej krótkofalówki. A potem już wszystko było proste: w dzień przylatywały samoloty zrzucając im żywność i odzież oraz potrzebne rzeczy do przeżycia. Tymczasem rozbitkom udało się przygotować pas startowym, na którym wylądował szwedzki lotnik Lundberg. Pierwszym, który opuścił obozowisko był ciężko ranny generał Nobile, którego przewieziono do Kingsbay. Tam wezwał on kapitana tendra wyprawy i przykazał utrzymywać łączność z resztą rozbitków przez cały czas. Przy okazji dowiedział się, dlaczego nie było łączności z Italią – otóż na pokładzie Citta di Milano znajdowało się 200 dziennikarzy, którzy wysyłali depesze do swych redakcji i radiooficer po prostu nie miał czasu na utrzymywanie łączności ze sterowcem!!! (Notabene, w podobny sposób doszło do katastrofy RMS Titanic, bowiem jego radiotelegrafiści zajmowali się wysyłaniem i przyjmowaniem depesz dla pasażerów, przez co komunikaty o górach i polach lodowych dochodziły do kapitana z opóźnieniem – uwaga tłum.)

Po ewakuacji Nobilego, Lundberg wystartował ponownie, by przewieźć pozostałych w bezpieczne miejsce. Niestety, doszło do awarii i jego samolot skapotował na lodzie. Lotnik wprawdzie ocalał, ale teraz on stał się więźniem polarnego morza…

Dni, które nastąpiły potem i które rozciągnęły się na całe tygodnie, były najgorsze dla całej wyprawy. Dniami jej uczestnicy mieli nadzieję na ratunek, bowiem latały nad nimi samoloty, ale ani razu nie udało się żadnemu siąść na nierównym lodzie. To udało się tylko Lundbergowi, który przyleciał małym samolotem.

Stan lodów w rejonie obozowiska rozbitków Italii się tak pogorszył, że nie można było użyć samolotów do ich transportu. Tymczasem od zachodu ku rozbitkom przez pole lodowe torował sobie drogę radziecki lodołamacz MS Krasin, ale nie mógł do nich się przebić przez grube lody. Jednakże na pokładzie tego lodołamacza znajdował się doskonale wyposażony samolot pilota Czuchnowskiego, który poleciał dalej i pokonał drogę, którą ten statek nie mógł pokonać. W czasie lotu zwiadowczego pilot zauważył na lodzie dwóch ludzi, którzy machali doń rękami i wołali o pomoc. Niestety, z powodu nierówności lodu pilot nie zdecydował się na lądowanie i poleciał szukać dalszych rozbitków. Niestety – nadeszła bardzo gęsta mgła, tak że pilot nie widział końców skrzydeł i wreszcie sam się zagubił. Kiedy nie udało mu się znaleźć macierzystego statku, to wylądował awaryjnie na jednej z wysepek, przy czym uszkodził samolot tak, ze nie był w stanie kontynuować lotu. Tym niemniej przekazał droga radiową informację o dwóch rozbitkach i załoga Krasina podjęła z lodu dwóch Włochów – Maria i Zappiego. Niestety – Malmgren nie żył już od miesiąca…

W tym samym czasie, kiedy MS Krasin ratował Włochów, w stronę rozbitków zmierzał drugi radziecki lodołamacz SS Małygin, który jednak uwiązł w polu lodowym. Podczas oczekiwania na odwilż na jego pokład nadesłano telegram, że na pomoc rozbitkom wyleciał z Tromsø na pokładzie samolotu francuskiej marynarki wojennej Latham 47-0 sam wielki Roald Amundsen, ale nie doleciał on ani do Kingsbay, ani na Szpicbergen ani do obozowiska rozbitków Italii. I tak, kiedy przyszedł radiogram, że Krasinowi udało się uratować dwóch rozbitków, Małyginowi powierzono poszukiwania słynnego norweskiego polarnika…

Lodołamacz ten oswobodził się wreszcie z kleszczy pól lodowych i ruszył ku południowym brzegom Szpicbergenu, gdzie miał przylecieć samolot Amundsena. Pięć dni intensywnych poszukiwań poszło na marne – i Małygin wybrał się w drogę powrotną. Pod koniec sierpnia 1928 roku norweski statek SS Brood znalazł pływający po morzu pływak z samolotu Latham, a po kilku dniach nadeszła nowa wiadomość – na morzu znaleziono lotniczy zbiornik paliwa z przytwierdzona doń metalową tabliczką z napisem „Latham”. Pozwoliło to na wyciągniecie wniosku, że ten zbiornik był w samolocie, i aby wypadł to samolot musiałby się rozpaść na kawałki. Poza tym widoczne na nim były ślady ognia. To, co mogło stać się z sześcioosobową francusko-norweską wyprawą ratunkową tak opisuje radziecki autor Aleksander Jakowlew:

Przez dwie godziny samolot leciał bez problemów, jednak wzmagający się wschodni wiatr w coraz silniejszych porywach spychał go z kursu i kołysał na boki. Morze było rozkołysane przez wysokie fale. Naraz przestał pracować silnik. Pilot zapewne próbował utrzymać samolot jak najdłużej w powietrzu, a mechanik naprawić silnik, zaś radiotelegrafista nadać sygnał SOS. To był zapewne ten słabiutki sygnał, który usłyszano na statkach pływających przy Szpicbergenie. Ale już nie dało się niczego zrobić. Silnik nie pracował, samolot siadł na wodę. Zbudowany z drewnianych deszczułek obciągniętych płótnem był drobinką wobec wzburzonego oceanu. Fale jak góry runęły nań ze straszliwą siłą. Rozległ się trzask, samolot został uderzony ze straszliwą siła i przewrócił się na bok, odpadły skrzydła, kabina się napełniła wodą, a ciężki silnik wciągnął go w głębinę. Na wodzie pozostał jedynie pływak i pusty zbiornik na benzynę. Gnane wiatrem na zachód przyniosły wieść o śmierci bohaterskiej załogi i wielkiego polarnika.

Jako ciekawostkę można tutaj jeszcze dodać, że w roku 1969 został nakręcony przez Michaiła Kalotozowa  wielonarodowy film fabularny pt. „Czerwony namiot” („The Red Tent”, „Красная палатка”) na podstawie scenariusza Richarda Adamsa i Ennio de Conciniego z muzyką Ennio Morricone, z międzynarodową gwiazdorską obsadą: Seanem Connerym jako Roaldem Amundsenem, Peterem Finchem jako gen. Nobile i Claudią Cardinale jako siostra Waleria, w którym to obrazie pokazano tragiczny koniec wielkiego norweskiego polarnika.

Zanim Norwegia ogłosiła koniec akcji poszukiwawczo-ratunkowej za rozbitkami z Italii i Amundsenem, MS Krasin nieustannie walczył z polem lodowym i wreszcie, w dniu 12 lipca, udało mu się dojść do czerwonego namiotu, w którym znajdowali się jeszcze żywi rozbitkowie, którzy przeżyli w nim 6 tygodni. Nigdy nie odnaleziono wraku sterowca i znajdujących się w nim siedmiu członków ekspedycji. Nobile w swych memuarach pisał, że kiedy rozerwany kadłub sterowca jeszcze raz wzniósł się nad chmury, większość załogi na pokładzie bez wątpienia jeszcze raz i po raz ostatni widzieli słońce, które znajdowało się tuż za nimi…

Ale może ktoś powiedzieć, co oni wtedy widzieli? – pyta jeden ze współczesnych komentatorów – Zniknięcie ogromnego sterowca bez najmniejszego śladu od razu wywołuje skojarzenia z Trójkątem Bermudów i tym, co się dzieje tam ze statkami i ich załogami, a także w innych miejscach, o których mówi się, że działają w nich siły nie z tego świata.

Czy był to tylko odosobniony przypadek zaginięcia bez wieści członków ekspedycji Nobilego w czasie jego tragicznej ekspedycji w roku 1928? Jaka była tego przyczyna? – to do dziś dnia pozostaje zagadką…


Przekład z j. słowackiego –

Robert K. Leśniakiewicz ©  
Foto - Internet